Locke & Key to produkcja, od której premiery niedawno minął rok, ale jeśli jeszcze się z nią nie zmierzyliście, to może czas to zmienić.
Na początek mały disclaimer: Locke & Key to fantastyczny serial dla młodzieży, z takim mroczniejszym klimatem w stylu Chilling Adventures of Sabrina czy Riverdale. Fabularnie może nawet dla młodszej młodzieży. W związku z tym zdarza się, że bohaterowie zachowują się idiotycznie, a dość oczywiste zwroty akcji są wyjaśniane ze dwa razy, żeby do widza na pewno dotarło, co twórcy mieli na myśli. Bywa to oczywiście wkurzające, ale wynika (mam nadzieję) ze specyfiki gatunku i chyba trzeba się z tym pogodzić, skoro docelową widownią jest właśnie młodzież. Dla niektórych to może być dealbreaker, więc od razu ostrzegam: jeśli wam takie rzeczy przeszkadzają, to nie jest serial dla was.
Jako że Locke & Key jest produkcją Netflixa, to na jej zwiastun natknęliście się pewnie przy otwieraniu serwisu, podobnie jak ja, dużo więcej razy, niż byście może chcieli. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: magia nostalgii. Już jego pierwsze sceny skojarzyły mi się z serią, którą czytałam wieki temu, czyli Ulyssesem Moorem Pierdomenico Baccalario. Opuszczony dom, tajemnicze drzwi i klucze, lekko pozaziemskie klimaty, ale przede wszystkim zagadki i poszukiwania… W pierwszym odruchu pomyślałam, że to musi być adaptacja tej właśnie serii. Okazało się oczywiście, że wcale tak nie jest, Locke & Key powstał na podstawie komiksu pod tym samym tytułem i opowiada zgoła inną historię, ale zaskakująco dużo wątków i tak okazało się zgadzać. Jeśli więc podobał wam się serial, ale dla młodszych widzów w waszym otoczeniu wydaje się zbyt straszny, odeślijcie ich do serii Baccalario – to bardzo podobne klimaty, a jednak bardziej odpowiednie dla młodszych grup wiekowych. Jeśli zaś czytaliście już kiedyś tę serię i darzycie ją sentymentem, to Locke & Key jest dokładnie tym, na co czekacie. Nostalgia tour gwarantowane.
O czym więc opowiada serial Netflixa? Mamy trójkę dzieciaków: dwoje starszych nastolatków, Tylera i Kinsey, oraz znacznie młodszego Bodego. Jest też ich matka, Nina; ojciec niedawno zmarł. To dlatego przeprowadzają się do nowego – no dobra, bardzo starego – domu. To zresztą rodzinny dom ojca, nazywany Key House. Stanowi to połowę tytułu i oczywistą grę słów, bo rodzina naszych głównych bohaterów nazywa się Locke. Dom jest potężny i mroczny, a z jakiejś przyczyny i ojciec, i jego brat Duncan wyprowadzili się z niego, gdy tylko mogli. No i oczywiście skrywa tajemnice… Morderstwa, nieziemskie istoty i magiczne klucze – przygodowe low fantasy dla młodzieży przeplata się tu z horrorem, a im dalej w las, tym mroczniej.
Ponieważ to jednak serial dla młodzieży (patrz disclaimer), a głównymi bohaterami są właśnie nastolatkowie, to robią oni rzeczy najdurniejsze, a wszystkie decyzje podejmują bardzo chaotycznie. Z jednej strony jest to trochę uzasadnione wiekiem, ale skoro już poznajemy opowieść z perspektywy młodych ludzi, to dobrze by było też poznać ich cele i motywacje. Tymczasem wszystko jest jakoś od siebie oderwane, niestworzone rzeczy im się po prostu przydarzają, a oni raz się angażują, a raz mają je w nosie. Nie wiem, może taki był zamysł twórców na pokazanie radzenia sobie ze stratą – tak jak było to w przypadku matki, której wątek ma akurat jakieś ręce i nogi, konsekwentnie poprowadzona niekonsekwencja. A jednak jej postać miała być, zdaje się, w opozycji do rozgarniętych dzieciaków, które widzą więcej, wiedzą więcej, a nawet czasem podejmują superważne decyzje zupełnie za nią i to z jakimś nadludzkim zrozumieniem. Tymczasem przez większość czasu są po prostu miotani to przez wydarzenia z głównej osi fabularnej, to jakieś własne dramy, za którymi nie kryje się chyba zupełnie nic poza chęcią twórców do wprowadzenia dodatkowych zwrotów akcji. Na pewno pcha to akcję do przodu i utrzymuje widza_kę przed ekranem, ale przez to jest to często takie przyciąganie z rodzaju „nie mogę się oderwać, ale ledwo to zrobię, zapomnę, czemu”.
W ten sposób mamy wartką i wciągającą akcję, jest jakieś wrażenie głębi bohaterów, bo mają jednak swoje wątki poboczne, ale jeśli się zastanowimy, na czym polegają, to okaże się, że trochę jednak na niczym. Jednym z najdobitniejszych przykładów tego zjawiska jest moment, kiedy Bode ma pójść wreszcie do szkoły, podczas gdy dotąd sam eksplorował zakamarki domu w ciągu dnia. Ledwo zaczyna lekcje, zaraz zostaje zawieszony na kolejny tydzień. Bezpośredni powód jest, powiedzmy, całkiem przekonujący, ale aż za bardzo rzuca się w oczy, że było to zagranie tylko po to, by ściągnąć go znów do domu. Nie zdążył nawet do tej szkoły kilku dni pochodzić – a już takie odczekanie zamazałoby ten efekt wymuszenia. Albo mógł po prostu zwiedzać dom wieczorami: przecież matka i tak jest mistrzynią niespostrzegawczości, a starsze rodzeństwo zajmuje się sobą, zwykle poza domem. Bode mógłby tak samo przeżywać swoje przygody, a akcja nie byłaby nienaturalnie ścieśniona, przez co wątki szkolno-romantyczne Kinsey i Tylera (chociaż Kinsey doczekuje się pewnego usprawiedliwienia) robią się aż zabawnie intensywne w bardzo, bardzo krótkim czasie.
To nie jest też tak, że nie liczyłam się z tym, że te dzieciaki będą robić głupie rzeczy – oczywiście, że się liczyłam, dzieciaki zawsze robią głupie rzeczy, zwłaszcza w historiach przygodowo-fantastycznych. To wszystko pewnie w ogóle nie kłułoby w oczy, gdyby nie to, jak Locke & Key się prezentuje: estetycznie to bardzo wysoki poziom, wizualny klimat porównałabym z Sherlockiem, a fantastyczny story arc aż się prosi o równie ciekawych bohaterów. Sprawia to wrażenie przerostu formy nad treścią i dlatego wydaje się, że serial trochę jednak zmarnował swój potencjał.
Z drugiej strony, w Locke & Key są też momenty niespodziewanie fajne i potrzebne nastoletniej widowni – i to już abstrahując od głównego wątku, który też jest niczego sobie. Część jest zawiązana ze strachem i reagowaniem w sytuacjach kryzysowych, trochę po prostu akceptowaniem, że nie robimy rzeczy idealnie, a decyzje miewają dobre i złe konsekwencje jednocześnie. Pokazuje się, że to jest normalne i jest w porządku. Fajne jest też przedstawienie takich bieżących konsekwencji, które często się pomija, jak udzielenie pomocy medycznej po jakimś zdarzeniu. Nikt nie udaje, że to się jakoś wydarza w tle i jest zupełnie nieważne albo na odwrót: że bohaterowie są tak bohaterscy, że zakażenie nieopatrzonej rany im nie grozi. Dobre jest pokazanie szkoły bez tego sztampowego amerykańskiego podziału na osoby popularne i niepopularne. A to tylko kilka takich kwestii, jest sporo takich pozytywnych treści przekazywanych zupełnie mimochodem.
Już prawie na koniec ponarzekam jeszcze w kwestii finału sezonu. Sporo w nim niepotrzebności: najpierw niepotrzebnie poplątane, a potem niepotrzebnie wyjaśnione. W pierwszych odcinkach twórcy świetnie zagrali niedopowiedzeniami i w finale też mogli, a jednak tego nie zrobili, przez co nie jest już tak efektowny, jak chociażby pierwsza scena, w której Bode spotyka Dodge. Ale nic, może te plot twisty poprowadzą do czegoś, co jeszcze zrobi takie wrażenie.
Netflix ogłosił już, że powstanie drugi sezon Locke & Key. To dobra wiadomość, bo mimo swoich w sumie nielicznych wad ten serial ma duży potencjał i stanowi świetną rozrywkę, chociaż dla starszych widzów raczej w formie guilty pleasure. Sam pomysł na fabułę, chociaż może nie najbardziej odkrywczy na świecie, jest przekonujący i pozostawia dużo miejsca na rozwinięcie w przyszłości. Poza tymi oczywistymi wątkami, które będą po prostu poprowadzone dalej, moje wewnętrzne dziecko ciągle liczy na nowe klucze i nowe zagadki z przeszłości i to z nimi wiążę większą nadzieję. Obawiam się jednak przekombinowania, które dopadło finał, ale może zupełnie niesłusznie, w końcu pierwszy sezon przez większość czasu tego całkiem skutecznie unikał. A jak będzie? Się okaże, być może jeszcze w tym roku.
Znacie Locke & Key? Jak wam się podobało? Dajcie znać na Facebooku!
Fennistka i redaktorka. Herbaciara i kociara wiecznie zakopana w stosach książek, które planuje przeczytać, ale tylko ciągle słucha piosenek których nikt nie zna. Z Doktor(em) zwiedza światy wszelakie od 2016 roku. Na Whosome zajmuje się przekładem, redakcją i bardzo (bardzo) rzadko coś skrobnie sama. Zwykle tekstowo panoszy się jednak w szeregach Grupy Pohjola – bo jak już się nabawić zawodowego skrzywienia, to na poważnie.