Pionierki: nieznane bohaterki antropologii Frances Larson to książka tematycznie nieco oddalona od tego, co zwykle wam prezentujemy na Whosome. Fantastyczna w tym innym znaczeniu.
Przenieśmy się w czasie o sto lat wstecz, a w przestrzeni udajmy się śladem pięciu niesamowitych postaci najpierw do Anglii, a następnie w różne zakątki świata nieznane wówczas ludziom Zachodu.
Katherine Routledge, Beatrice Blackwood, Barbara Freire-Marreco, Winifred Blackman i umieszczona w podtytule polskiego wydania Maria Czaplicka – to pięć naukowczyń i badaczek, które równocześnie przecierały szlaki kobietom w nauce – należały do jednych z pierwszych studentek i wykładowczyń na brytyjskich uczelniach – i budowały fundamenty rodzącej się właśnie na styku archeologii, socjologii, muzealnictwa i wielu innych dziedzin antropologii.
Autorka nie pochyla się zbyt mocno nad samą treścią badań swoich bohaterek – co odrobinkę mnie początkowo rozczarowało, ale później dostrzegłam w tym sens – lecz starannie rekonstruuje (często na podstawie zachowanej korespondencji) ich życie i przeszkody, z którymi musiały się mierzyć, a także płonącą w nich pasję, która dawała im siłę do przedzierania się przez nieprzyjazną dżunglę własnej kultury. Zadania, których się podejmowały, były ogromnie trudne, niebezpieczne, wyczerpujące, nie ma jednak wątpliwości, że moment wyrwania się z codziennego życia i wyruszenia w nieznane był dla nich prawdziwym wyzwoleniem. Gdy znikał gorset społecznych oczekiwań i ograniczeń, kobiety rozkwitały – wykazywały się niewiarygodną wytrzymałością fizyczną i psychiczną, zdolnością obserwacji i analizy zjawisk zupełnie sobie obcych, komunikacji z ludźmi tak bardzo innymi od siebie, mimo że niewiele miały wzorców, jak tę pracę wykonywać, nie było jeszcze ustalonych metod ani zebranej puli wiedzy, nie wspominając o środkach komunikacji. Ich izolacja w nowogwinejskiej dżungli czy egipskich wioskach była całkowita i najczęściej były zdane wyłącznie na siebie, swoją kreatywność i wewnętrzną siłę.
Pionierki antropologii, choć łączył je czas i kręgi, w których się obracały, nie tworzyły drużyny ani spójnego frontu, choć kiedy zdarzało im się spotykać, w miarę możliwości się wspierały. Nie wszystkie jednak się nawet znały. Być może razem byłoby im łatwiej stawić czoła światu, który nie przewidywał miejsca dla takich jak one – samodzielnych, zdeterminowanych i niesamowicie odważnych kobiet, które mogły być w pełni sobą dopiero bardzo, bardzo daleko od miejsca swojego pochodzenia. Za życia spychane na margines, nietraktowane poważnie i z ciągle nowymi kłodami pod nogami nie zapisały się ani w historii nauki, ani w historii antropologii w taki sposób, by ich nazwiska znane były dziś każdej studentce. Wiatr zmian już wiał; już Bronisław Malinowski, ze swoją charyzmą i przebojowością, wyznaczał nowe kierunki, jakby sam to wszystko wymyślił, jakby nikt przed nim i równo z nim takich rzeczy nie robił – nie zanurzał się w pełni w inności, nie dokonywał dla wiedzy prawdziwego poświęcenia, nie czytał w innych kulturach jak w otwartej książce. (Czy on sam jednak to robił? No, na pewno tak uważał). Zanim sławę zdobyła Margaret Mead, w różnych zakątkach świata działały Routledge, Blackwood, Blackman, Freire-Marreco i Czaplicka, pozostały jednak w przypisach. Co nie znaczy, że ich biografie nie były pasjonujące.
Katherine Routledge najpierw poznała smak wolności w głębi Afryki, a następnie zbudowała statek i wyruszyła na drugi koniec globu, na niegościnną Wyspę Wielkanocną, by spróbować odkryć sekret monumentalnych rzeźb. Choć pracowała z mężem, to ona robiła furorę opisem wniosków z badań, a wcześniej to ona zbliżyła się naprawdę do badanej społeczności, raczej wrogo nastawionej do przybyszy spoza wyspy szukających przede wszystkim zysku.
Beatrice Blackwood filmowała wojowników z Nowej Gwinei, zanim jednak do nich dotarła, musiała pokonać wroga w postaci patriarchalnego politowania i pełnego życzliwości protekcjonalizmu, który miał chronić słabą kobietę przed niebezpieczeństwami, a w rzeczywistości tylko ją blokował i podkopywał jej pewność siebie, sabotował jej wysiłki, niszczył starannie opracowane plany.
Barbara Freire-Marreco zamieszkała w południowoamerykańskich pueblos, odnajdując wśród rdzennej ludności coś prawdziwego, czego nie mogła się doszukać we własnym kraju. Zasłużyła na zaufanie i została dopuszczona w niedostępne dla każdego miejsca, i nigdy nie przestała tęsknić za swoim drugim domem.
Winifred Blackman, choć zdawało się, że to jej bratu, archeologowi, przypadną wszystkie przygody poza domem, marzyła o pójściu w jego ślady i zakochała się w Egipcie od pierwszego wdechu pustynnego powietrza. Przez lata wracała do egipskich wiosek, ucząc się życia tamtejszych społeczności, wnikając w nie mocno jak być może nikt wcześniej i niewielu później.
Najtrudniejszego wyzwania podjęła się zaś Polka, Maria Czaplicka. Badała życie szamanów i nomadów na arktycznej tundrze, będąc często pierwszą osobą z zewnątrz, którą ci ludzie spotkali. Podróżowała w zagrażających życiu warunkach, całkowicie odcięta od swojego ogarniętego wojną świata. Jej życiorys brzmi jak idealny materiał na serial – mam wielką nadzieję, że kiedyś będziemy mogli go obejrzeć.
Jedną z wielu rzeczy, które łączyły pionierki antropologii, było trwające całe życie zmaganie z dyskryminacją, niezrozumieniem, brakiem finansowania i stabilności. Rodziny z trudnością akceptowały ich pasję, społeczeństwo patrzyło krzywo na ekscentryczny tryb życia i samotne podróże, a mimo wsparcia mentorów i szacunku najbliższego środowiska naukowego – choć częstsza była jednak wrogość i umniejszanie – żadne osiągnięcia nie były w stanie dać im stałego zatrudnienia czy grantów, które na swoje badania ich mniej zdolni i doświadczeni koledzy uzyskiwali bez większych trudności. Życie pionierek antropologii było pełne najróżniejszych zgryzot, często bardzo przyziemnych, i rzadko kończyło się szczęśliwie. Wśród finałów znajdziemy biedę, samobójstwo, pozbawienie możliwości decydowania o sobie.
Jak zauważa autorka we wstępie, jej bohaterki zapewne wolałaby zostać zapamiętane poprzez swoje odkrycia i dokonania. Były jednak kobietami i świat nie pozwalał im o tym zapomnieć ani na moment; ich płeć i przypisane jej kulturowe zobowiązania i oczekiwania wpływały na absolutnie każdy aspekt ich życia, począwszy od utrudnionej edukacji lub odrębnej ścieżki edukacyjnej w młodości, co było jednak zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. Musiały też nieraz poświęcić osobiste szczęście i relacje, gdyż dla kobiety małżeństwo było zmianą stanu, po której praca zawodowa schodziła na drugi plan. A w pracy badawczej, zwłaszcza w terenie, nie ma miejsca na takie kompromisy.
Jednak kobiecość otwierała też niektóre drogi. Badaczkom nie tylko było łatwiej nawiązać kontakt z innymi kobietami czy wniknąć w tematy osobiste i rodzinne, które antropologów-mężczyzn albo nie interesowały, albo o których opisywane osoby nie chciały z nimi rozmawiać, ale też – bardzo mnie ten wniosek autorki zachwycił – same badaczki, postrzegane jako element obcy i wrogi w środowisku akademickim i badawczym, były w pewnym sensie przygotowane do działania na nieprzyjaznym gruncie, wymagającym przyswojenia nowych wzorców komunikacyjnych, ogromnej determinacji i bardzo stanowczego działania, odporności na stres i gotowości do radzenia sobie w izolacji, bardzo daleko od domu. Te trudności dawały im jednak coś zupełnie innego niż problemy, które pozostawiały za sobą.
Dla Katherine Routledge, Barbary Freire-Marreco, Marii Czaplickiej, Winifred Blackman i Beatrice Blackwood antropologia nie była jedynie ścieżką kariery, lecz także szansą na wyzwolenie. Praca w terenie pozwalała im się wyrwać na chwilę ze sztywnych norm panujących w Anglii, oferowała nowe środowisko – nieznane miejsca, inne kultury – w którym mogły negocjować swoją tożsamość. (…) Zmagały się z izolacją i znosiły trudy życia w kulturach bardzo odległych od własnej, jednak udawało im się odnaleźć wolność z dala od domu. Opuszczały peryferie, by ruszyć w nieznane. Sądzę, że po tym doświadczeniu żadna z nich nie czuła się już w Anglii jak u siebie.
Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o zapomnianych dokonaniach kobiet w nauce, poczytać o tym, jak śmiałe i genialne naukowczynie wyrywały się na wolność, ogromnie wam polecam Pionierki, niesamowitą opowieść o kobietach początków antropologii. Przeczytałam tę książkę jednym tchem, błyskawicznie – wskoczyła na podium na liście moich ulubionych non-fiction – ale jej bohaterki, pionierki antropologii, pozostały ze mną na bardzo długo.
Frances Larson, Pionierki: Maria Czaplicka i nieznane bohaterki antropologii, tłum. Aleksandra Kamińska, Znak 2021
(ona) kulturoznawczyni, redaktorka i tłumaczka, fanka fandomu. Lubi polską i niepolską fantastykę, szynszyle, psy, rośliny doniczkowe, kawę i sprawiedliwość społeczną.