Po fenomenalnym Domu nad błękitnym morzem rzuciłam się na kolejną wydaną po polsku powieść TJ Klune’a, Pod szepczącymi drzwiami, jak tylko pojawiła się ku temu sposobność. I o ile zachwyt pierwszą książką był nie do powtórzenia (muszę o niej kiedyś napisać!), tak i ta lektura była wspaniała – nie mogłam się oderwać aż do przeczytania ostatniej strony i myślę, że dołączy do mojego zestawu Książek Do Polecania Przy Każdej Okazji (Oraz Bez Okazji).
Pod szepczącymi drzwiami zaczyna się dość nietypowo, bo od… śmierci bohatera. Nie cofamy się później w głąb jego biografii (choć dowiadujemy się co nieco o jego przeszłości), lecz obserwujemy, jak pod wpływem swojego nowego, pośmiertnego, ale jeszcze nie zaświatowego otoczenia zaczyna się nad sobą zastanawiać – i zmienia się w lepszą osobę. Tak po prostu.
Miał do przejścia naprawdę długą drogę.
Wallace skulił się w ławce. Miał niedobre przeczucia.
Naomi wyszła na środek nawy i stanęła obok księdza.
– Wallace Price z pewnością żył, a teraz nie żyje. Choćbym nie wiadomo jak się starała, nie jestem w stanie powiedzieć, że to źle. Nie był dobrym człowiekiem.
Wallace prosto z własnego pogrzebu trafia do „Przeprawy Charona” – herbaciarni, którą prowadzi Hugo Freeman. To wielka pasja Hugo, ale też przykrywka dla jego głównej działalności, jaką jest przeprawianie dusz na drugą stronę. Jego współpracowniczka Mei też ma dwie profesje: w ciągu dnia piecze ciasta, ale przede wszystkim jest Żniwiarką – doprowadza oszołomione dusze do swego rodzaju stacji przesiadkowej, jaką jest herbaciarnia Hugo. Na trzecim piętrze dziwacznego domu znajdują się bowiem drzwi, z których czasami rozlega się szept lub wołanie, ale zmarła osoba usłyszy je tylko wtedy, kiedy jest gotowa. Czasami gotowa jest od razu. Czasami potrzebuje więcej czasu – jak dziadek Hugo, od dawna nieżyjący, który dalej mieszka w domu i wspiera wnuka w jego trudnym powołaniu. Oraz pies Apollo, który bardzo nie chciał opuszczać swojego opiekuna, więc… został. „Przeprawa Charona” nie jest miejscem, w którym na kogokolwiek wywiera się nadmierną presję, bo każdy na własną śmierć reaguje inaczej i ma własny zestaw żalów i lęków do przepracowania, zanim wyruszy do życia po życiu, i może się nimi w spokoju zaopiekować w gościnnych progach domu Freemanów.
– Czym jesteś?
– Właścicielem herbaciarni.
– I to wszystko?
– Nie.
Nie można o powieści Pod szepczącymi drzwiami powiedzieć, że jest szczególnie ekscytująca pod względem akcji. Tak naprawdę niewiele się w niej dzieje. Jest jednak absolutnie fenomenalna w warstwie psychologicznej; w tym, jak pochyla się nie tylko nad żałobą, która jest oczywiście w jej centrum – zarówno żałobą po kimś, jak i, częściej, po własnych niewykorzystanych szansach i tym, na co nie miało się wpływu – ale też nad prostymi, ale bardzo poważnie i pięknie potraktowanymi kwestiami krążącymi wokół wolnej woli, życzliwości, wyborów i sprawczości, wykluczenia i odrzucenia.
Spędziłam z tą książką zaledwie jedno popołudnie, ale zdążyłam się zżyć z jej bohaterami i trochę się zadomowić w tym dziwacznym świecie, którego nie widzimy za wiele – jako że Wallace nie może oddalić się od drzwi, niemal cała fabuła rozgrywa się w jednym domu, a w zasadzie to w jego dwóch pomieszczeniach i okazjonalnie na tarasie. Jest przez to nieco klaustrofobicznie; Wallace czuje się uwięziony i osoba czytająca trochę też, nie jest to jednak wadą. Autor doskonale sobie radzi z opisywaniem dynamiki postaci, które ciągle się mijają, tworzą małą komunę, zawierającą jednak mocny element chaosu.
Przy całej mojej narastającej niechęci do kategorii „cozy” myślę, że Pod szepczącymi drzwiami reprezentuje kocykowość, która jest dla mnie najbardziej do przełknięcia. Postacie świetnie się komunikują, dużo rozmawiają, służą sobie wsparciem; problemy, z którymi się zmagają, są istotne dla nich osobiście, ale raczej mało znaczące w globalnej skali; samo miejsce akcji, czyli herbaciarnia, jest właśnie takim przytulnym miejscem, do którego zachodzą stałe klientki, i z pracy w której bohaterowie czerpią dużo satysfakcji (co Wallace, za życia prawnik typu rekin, odkrywa ze sporym zdziwieniem, gdy już opanowuje bycie duchem na tyle, by móc przesuwać krzesła i zagotować wodę). Zawiera też kilka pięknych myśli o niewiedzy i życiowych tajemnicach, które mogą być źródłem piękna. Równocześnie jednak tematyka, która nad powieścią unosi się bez chwili przerwy, jest bardzo ciężka i nie da się za bardzo od tego uciec. Każda z postaci zmaga się z żałobą i stratą, a choć okazuje się, że nigdy nie jest za późno, by coś rozpocząć, to jednak nawet po śmierci zdarzają się deadline’y. Książka więc otula, ale też dostarcza powodów, dlaczego to tulenie jest potrzebne – to chyba całkiem dobry układ.
Jako że mamy Miesiąc Dumy (a raczej: jako że jesteśmy na Whosome), zachęcę was do Pod szepczącymi drzwiami jeszcze obecnością queerowego wątku – mamy tu naprawdę dobre przedstawienie biseksualności oraz cudownie opisane rodzące się uczucie między dwójką bohaterów!
– Czy to był komplement, Hugo?
– Tak – potwierdził po prostu.
Wallace chwycił to słowo i mocno je objął.
Nie będę się mocniej rozpisywać – urok tej książki tkwi w detalach, relacjach i wewnętrznych przemianach bohaterów, o których nie ma co opowiadać. Po prostu przeczytajcie, szczególnie jeśli wspominacie z czułością The Good Place i Pushing Daisies – powieść przypomina tonem i niektórymi motywami te dwa wspaniałe seriale. Jest to też obowiązkowa powieść dla herbaciarzy!
TJ Klune, Pod szepczącymi drzwiami, tłum. Arkadiusz Nakoniecznik, Akurat 2023.
Pięknie dziękuję wydawnictwu za udostępnienie mi egzemplarza do recenzji.
(ona) kulturoznawczyni, redaktorka i tłumaczka, fanka fandomu. Lubi polską i niepolską fantastykę, szynszyle, psy, rośliny doniczkowe, kawę i sprawiedliwość społeczną.