Duchy, puszysty łapacz snów i garść Pecha (takiego przez wielkie pe). Oto składniki, które wybrano do stworzenia naprawdę dobrej historii.
Trzecie już wznowienie Szamanki od umarlaków Martyny Raduchowskiej było dla mnie okazją do sięgnięcia po wspomnianą powieść. Nie powiem, trochę z tym zwlekałom, bo chodziło to za mną jeszcze od czasów drugiego wydania. Będąc po lekturze, z jednej strony żałuję, że jednak nie spięłom się szybciej, bo dawno tak dobrze nie bawiłom się przy czytaniu. Z drugiej – ostatnich kilka miesięcy było dla mnie lekką posuchą literacką. Nie tak, że nie czytałom, ale nic mnie nie wciągało na tyle, bym chciało wracać do historii inaczej niż z nudów lub obowiązku. Do Szamanki od umarlaków pomimo sezonu urlopowego i bycia w rozjazdach siadałom z przyjemnością. Nawet pociągowy gwar i letnie upały mnie nie zniechęcały, a te naprawdę potrafią odebrać motywację.
Miętowe wydanie Szamanki od umarlaków – jak zostało zapowiedziane we wstępie – mimo pierwotnego zamysłu autorki nie zostało zmienione pod kątem fabuły. Czytelnikom przedstawia się historię Idy Brzezińskiej – dziewczyny z czarodziejskich elit, którą upatrzył sobie Pech (pisownia intencjonalna). I to nie byle jaki Pech, bo taki uparty i knujący. Na skutek starań tego gagatka Ida zostaje wplątana w iście piekielną aferę… Zanim jednak do tego przejdziemy, czeka nas dodane do powieści opowiadanie Maszkarada. Takie tam maleństwo na trochę ponad sto dwadzieścia stron (powieści czytywałom krótsze). Akcja wspomnianego opowiadania dzieje się na dwa lata przed główną osią fabuły Szamanki… Przeczytanie go nie jest potrzebne do zrozumienia powieści, ale stanowi przydatny dodatek.
Martyna Raduchowska przedstawia w Maszkaradzie relację Idy i jej rodziców z bliższej perspektywy (motyw ważny, ale mający niewiele miejsca w samej powieści) oraz magiczny świat od strony innej niż działalności medium. W samym uniwersum Szamanki od umarlaków istnieją różne specjalizacje magiczne – talent do alchemii, iluzji, czytania aur… Z racji tego, że główna bohaterka jest medium, a ze światem magii nie chce mieć nic wspólnego, w głównej osi fabularnej autorka nie miała szansy na pokazanie różnorodności w tym temacie (chociaż go zarysowuje, bo przewijają się nekromanci czy egzorcyści, niemniej to wciąż kręcenie się przy magii okołozaświatowej). W opowiadaniu Ida wciąż jest jeszcze zmuszona do przebywania po czarodziejskiej stronie życia, dzięki czemu możemy lepiej poznać magiczne obrzędy, tradycje czy po prostu codzienność wysoko postawionej rodziny Brzezińskich.
Szamanka od umarlaków odsuwa się w pewien sposób od magii – i nie wychodzi na tym wcale źle. Wraz z główną bohaterką uciekamy od podstępnego i surowego świata czarodziejów na… studia. I szczerze mówiąc, nie sądziłom, że kiedykolwiek będę kibicować jakiejkolwiek bohaterce, żeby dano jej spokój z nauką magii i dano skupić się na zdobywaniu tytułu magistry. Może to nie jest jakiś odkrywczy motyw (zresztą żyjemy w postmodernizmie, odkrywczość to przeżytek), ale naprawdę się udał. Szczególnie że mam w perspektywie czasy świetności facebookowych grupek, gdy fandomy chociaż minimalnie starały się wprowadzić w życie elementy ich ulubionych serii fantasy (aż mi się nostalgło na wspomnienie rysowania run długopisem po ręce czy przypominajek na koniec wakacji, żeby nie zostawić różdżek w domu). Samo zresztą czytam fantastykę między innymi po to, żeby wprowadzić trochę magii do szarej codzienności. Bohaterka, dla której właśnie ta nasza przeciętność jest spełnieniem marzeń, okazała się przyjemnym odświeżeniem.
Idzie oczywiście nie udaje się tak po prostu odciąć od poprzedniego życia. Pech by jej na to nie pozwolił, więc pomimo wyjazdu na studia wciąż zmuszona jest do szkolenia się na medium. Jako odbiorcy rzeczywiście dostajemy porządne szkolenie bohaterki. Autorka przedstawia nam wcale nie takie proste obowiązki, niebezpieczeństwa, które czyhają na Idę i – ku mojemu zaskoczeniu – całkiem różnorodny podziałów magów zajmujących się kontaktem z zaświatami. I nie, nie chodzi mi o wspomnianych już wcześniej nekromantów i egzorcystów. Już na poziomie bycia medium jest spore zróżnicowanie, ponieważ takie medium ma pewne uniwersalne zdolności, ale mogą objawić się u nich również dodatkowe talenty. I w ten sposób możemy mieć medium-wróżkę, medium-banshee czy, tak jak w wypadku Idy, medium-szamankę od umarlaków.
Urzekło mnie również to, że Raduchowska czerpie garściami z różnych kultur. Nie ma u niej jedynych słusznych demonów, jedynej słusznej magii czy mitologii. Wszystkie są tak samo ważne i mają swoją rację bytu. Zresztą dzięki temu w fabule pojawia się najsłodszy i najpuchatszy łapacz snów – Gryzak. Jestem prostą istotą – jeśli dostanę słodką bestię z mocnym zgryzem, to już po mnie. Mają moją dozgonną miłość (przynajmniej do czasu kolejnej bestii z futerkiem).
Szamanka od umarlaków nie jest jedynie historią o duchach, puchatych stworkach i magii. To też historia o wchodzeniu w dorosłość – i nie chodzi o tę prostszą część dorosłości, w której wystarczy opanować terminowe płacenie rachunków. Przed bohaterką stawiane są wyzwania, z którymi wszyscy się mierzymy, choć nie zawsze zwracamy na to uwagę. Ida musi nauczyć się samodzielności, tego, że nie zawsze będzie obok ktoś, kto wskaże jej drogę. Musi zdecydować, jakim człowiekiem (czy też medium) chce być. Chociaż ciągnęło ją do wolności, dostrzega również jej ciężar i piękne jest to, że wcale nie chce od tego uciec. Poznaje blaski i cienie dorosłości i akceptuje ją taką, jaka jest (no, może trochę psioczy i na pewno wolałaby, żeby w jej dorosłość nie mieszały się demony, ale to szczegół).
Dla mnie ta pozycja była naprawdę świetną czytelniczą przygodą. Wciągnął mnie świat, polubiłom się z bohaterami (szczególnie z ciotką Teklą i Gryzakiem) i przypadła mi lekkość pióra i humor autorki. Tak jeszcze na zakończenie dorzucę, że jeśli preferuje się audiobooki, to Szamanka od umarlaków została wydana i w tej formie. Część rozdziałów przesłuchałom – wersja audio została bardzo fajnie zrealizowana.
Martyna Raduchowska, Szamanka od umarlaków, Wydawnictwo Mięta 2024. Dziękujemy wydawnictwu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Z wykształcenia filolog rusycysta (ale nie ma zamiaru na tym kończyć, bo tytuły filolożskie chce zbierać jak pokemony). Profesjonalnie nawiedza biblioteki, czyta na wpół profesjonalnie i amatorsko tworzy stosiki… znaczy się książkowo-mangowe góry wstydu. Istota miliona pasji: czytanie, pisanie, rysowanie, oglądanie, cosplay, mitologie wszelakie, nauka języków, pieczenie, gotowanie… Żadne hobby jej niestraszne (chyba że trzeba biegać). Skarbnica wiedzy na tematy wampirze, wilkołacze, slasherowe i ogólnie dziwaczne.