Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni po przeczytaniu jakiejś serii moją pierwszą myślą było „muszę natychmiast z kimś o niej porozmawiać”! Ostatnimi czasy to pojedyncze powieści sprawiały mi najwięcej przyjemności. Ale gdy – w poszukiwaniu weselnego prezentu dla przyjaciółki – sięgnęłam po pierwszy tom Scholomance Naomi Novik to nie oderwałam się od czytnika przez następne cztery dni. Fantastyczne uczucie.
Wyobraźcie sobie dziwaczny budynek wzniesiony w Otchłani, gdzie tysiące młodziutkich magów z całego świata grzecznie zgłębia tajniki magicznego rzemiosła. Macie to? Świetnie, to teraz dodajcie sobie do tej pięknej wizji niezliczoną hordę potworów z sennych koszmarów, których jedynym marzeniem jest wszystkie te dzieciaki zamordować i pożreć – i, biorąc pod uwagę, że szkołę każdego roku kończy mniej niż ¼ rocznika to trzeba przyznać, że są w tym pieruńsko skuteczne. Coś się jednak zmienia, gdy trzeci rok nauki czarów i umiejętności przetrwania rozpoczyna Galadriel (która również przewraca oczami i warczy na dźwięk tego imienia), zwana dalej El, magini pochodzenia walijsko-indyjskiego. Jej prababka, będąca wielką wieszczką, przepowiedziała w dzieciństwie, że w jej przeznaczeniu leży stanie się lokalnym odpowiednikiem „niszczycielki światów”. Jak możecie się domyślić, El nie należy wobec tego ani do osób specjalnie popularnych, ani otwartych na kontakty z innymi osobami. A tu jak na złość, przyczepia się do niej Orion, Amerykanin z kompleksem rycerza na białym koniu, który śmie raz za razem ratować jej życie. A co gorsza, poświęca jej więcej uwagi niż swoim przybocznym klakierom z Nowego Jorku. I jak tu hodować w sobie niezbędny do przetrwania egoizm w takich warunkach?!
No nijak się nie da.
Z ręką na sercu przyznam, że gdyby książki Novik do samego końca były przygodówko-horrorami o magicznej szkole, zgrzytającej zębami bohaterce, ślęczącej godzinami nad kolejnymi słownikami niezbędnymi do nauki nowych zaklęć, i zastanawiającej się jak przeżyć kolejny atak potworów nazywanych tutaj złowrogami to wciąż czułabym się usatysfakcjonowana. No bo hej, system magii oparty na nauce języków? Gdzie można się zapisywać do tej szkoły? Nie przetrwałabym dwóch dni z moją kondycją, ale przynajmniej umarłabym szczęśliwa nad ćwiczeniami z sanskrytu! Bohaterka zmagająca się z niemilknącym wewnętrznym monologiem oraz kompasem moralnym uniemożliwiającym jej zachowywanie się jak „racjonalna i rozsądna” jednostka w zastanych okolicznościach geopolityczno-społecznych? Toż to praktycznie moja mentalna siostra-bliźniaczka. Opisy kolejnych koszmarnych sposobów śmierci? Ależ proszę, przyjmę cały pakiet. Jednym słowem, całe założenie tych książek wydaje się idealnie skrojone pod moje gusta, a do tego wykończone naprawdę przemyślanymi i pięknymi lekcjami.
Mamy więc tutaj wątki związane z odrzuceniem i budowaniem społeczności od nowa, tworzeniem rodziny z wyboru; całym sercem pokochałam Aadhyę i Liu, które z podejrzliwych sojuszniczek stały się nie tyle przyjaciółkami El, co wręcz jej duchowymi siostrami. Mamy krytykę szalonego kapitalizmu i sięgania po własne wygody kosztem osób mniej uprzywilejowanych, ale ukazaną z wielką empatią i niemal współczuciem, bez demonizowania kogokolwiek. W końcu wszyscy dokonujemy jakichś wyborów i wszyscy popełniamy błędy. Rozumie to nawet sama El, która czasem tak bardzo pragnęłaby „pójść na skróty”, ale nie potrafi (co czasem kończy się dymiącą frustracją, ale lepsze to od popełnienia masowego mordu i paru innych zbrodni wojennych). Mamy pytania o to, jak wpływa na ludzi wychowanie w różnych kręgach kulturowych, ile z nas samych jesteśmy w stanie stłumić, aby nie zrazić do siebie innych, ile zaryzykować dla tych, których kochamy – i nie powiem, chociaż tacy Ibrahim i Yaakov są postaciami nawet nie trzecioplanowymi to w te parędziesiąt zdań ich historii rozsianej po trzech tomach sprawiło, że oczy mi się nieco zaszkliły.
No dobrze, a co z wątkiem romantycznym? Przeszkadza, nie przeszkadza? Powiem tak: jeśli ktoś nie lubi opowieści wypełnionych masą skonfliktowanych ze sobą uczuć to Scholomance nie jest raczej serią dla niego. Ja należę do pożeraczek emocjonalnych dram (jeśli są dobrze napisane), więc obserwowanie rozwoju relacji El i Oriona sprawiało mi nieopisaną frajdę. To jeden z tych fikcyjnych związków, gdzie miałam ochotę co jakiś czas potrząsnąć obiema zainteresowanymi stronami i wytknąć im galopującą głupotę (no bo kto to widział, żeby straumatyzowane nastolatki zachowywały się nierozsądnie, co nie?), a mimo to kibicowałam im ze wszystkich sił i uważałam, że są absolutnie przeuroczy razem. Do tego stopnia, że już w połowie drugiego tomu oderwałam się na moment od lektury, żeby zerknąć na AO3 w nadziei, że jeśli nawet autorka postanowi złamać mi serce to dobre osoby z Internetu posklejają je na nowo.
Na sam koniec: pięć słów o tłumaczeniu Scholomance. Tutaj od razu muszę się przyznać, że po polsku czytałam pierwsze dwa tomy, a ostatni po angielsku. Nie dlatego, że tłumaczenie Zbigniewa A. Królickiego mnie w jakikolwiek sposób odstręczało, bo tego nie mogę mu zarzucić, ale ponieważ niektóre wybory leksykalne wydały mi się na tyle specyficzne, że aż ciekawiło mnie jak wyglądają w oryginale. Co poradzę, tłumaczenie nazw własnych to mój konik. Ostatecznie przyznaję, że tłumacz wykonał naprawdę bardzo dobrą pracę – szczególnie wielkie wrażenie zrobiło na mnie przełożenie konkretnych nazw gatunków co poniektórych złowrogów, za które należą się oklaski. Te kilka wyborów, przy których nieco się skrzywiłam, wynikało natomiast w głównej mierze z osobistych preferencji niż obrazy dla jednego czy drugiego języka.
Na zakończenie powiem tak: mamy wrzesień i uważam, że nie ma chyba w kalendarzu lepszego miesiąca na lekturę tej serii, szczególnie dla uczniów i studentów. Z jednej strony pokazuje, że zawsze może być gorzej (nasze szkoły i uniwersytety jeszcze nie próbują nas aktywnie mordować za nieodrobienie paru zadań), a z drugiej przypomina, że uczenie się rzeczy, które nas pasjonują może sprawiać wielką radość. Co zaś najważniejsze daje nadzieję na to, że nawet na osoby, które czują się najbardziej opuszczone i niezrozumiane na całym świecie, gdzieś tam czeka ich własne plemię. Takich więc ciepłych i akceptujących plemion oraz lektur wam wszystkim życzę.
Cykl Schoolomance obejmuje:
- Naomi Novik, Scholomance. Mroczna wiedza, tłum. Zbigniew A. Królicki, Dom Wydawniczy Rebis 2020.
- Naomi Novik, Scholomance. Ostatni absolwent, tłum. Zbigniew A. Królicki, Dom Wydawniczy Rebis 2021.
- Naomi Novik, Scholomance. Złote enklawy, tłum. Zbigniew A. Królicki, Dom Wydawniczy Rebis 2022.
(ona/jej)
Wieczna studentka filologii wszelakich, korektorka, rycerka w służbie feminatywów i aspirująca pisarka, chociaż zazwyczaj pisze do pękającej w szwach szuflady i ostatnimi czasy głównie w języku angielskim. Celtofilka, italofilka, z mocną obsesją na punkcie legend arturiańskich – a zwłaszcza obecnych w nich kobiet, które należy jak najszybciej na nowo przedstawić światu i popkulturze. Gdyby mogła, pomieszkiwałaby na zmianę w Edynburgu, Turynie i Wiedniu, ale na ten moment poznańskie koziołki też jej nie przeszkadzają. Jej przepis na idealny wieczór to wino, coś słodkiego i bardzo długa sesja RPG w roli graczki lub Mistrzyni Gry, a potem queerowa fantastyka do poduszki. Doctor Who poznała w 2011 lub 2012 roku i od tego czasu ani nie potrafi ani nie zamierza się od tego serialu uwolnić, chociaż nadal w serduszku opłakuje odejście Dwunastego. Nałogowo siedzi na Spotify, słuchając folku, włoskiego popu i tylu musicali, ile się tylko da – i niczego nie żałuje.