Uwaga: Możliwe lekkie spoilery.
Sweet Toth od Netflixa wzięło nas z zaskoczenia. Zajrzeliśmy do niego, nie spodziewając się wiele, a zostaliśmy ze stosunkowo przyjemną historią.
Postapo to nie jest nasz gatunek. Nawet tam, gdzie inni się zachwycają, nas ono zwykle nudzi i przytłacza. Zwykle szare i lekkie niczym powietrze z betonu jest po prostu czymś, co zupełnie do nas nie przemawia. Dlatego kolorowa otoczka serialowego Sweet Tooth zdecydowanie zadziałała na jego korzyść. Komiks, na podstawie którego bazuje, jest zdecydowanie mroczniejszy i – z tego, co rozumiemy – bardziej wpisuje się w typowe ramy opowieści postapokaliptycznej, dlatego sami nie będziemy do niego sięgać.
Serial zdecydowanie i świadomie idzie tu inną drogą. Sami twórcy przyznają, że chcieli stworzyć opowieść dla całej rodziny i w sporym stopniu im się to udało. Punkt wyjścia pokrótce przedstawia się tak: świat owładnęła śmiercionośna zaraza, której nikt nie potrafi wyleczyć. Ludzie umierają masowo, Ziemię ogarnia chaos i zniszczenie. Równocześnie wszystkie nowo narodzone dzieci okazują się być zwierzęcymi hybrydami, na które zwala się winę za chorobę. My śledzimy losy jednego z tych dzieci – Gusa, chłopca jelonka, z którym ojciec ukrywa się w parku Yellowstone. Świat widziany oczami Gusa jest kolorowy i pełen niesamowitych rzeczy do odkrycia, ale jego ojciec przestrzega go przed przekraczaniem płotu otaczającego ich sporą „działkę”. Niestety już pod koniec pierwszego odcinka Gus przekracza ten płot na dobre – po raz pierwszy w życiu musi zmierzyć się z prawdziwymi zagrożeniami świata zewnętrznego. Ludźmi, którzy nienawidzą takich jak on.
Gus szuka swojej mamy i jak to dziesięciolatek jest naiwny i czasami w tej naiwności i łatwowierności irytujący – zwłaszcza gdy naraża życie swoje i swoich nowych przyjaciół – ale też pokazanie świata post/middleapo jego oczami zdecydowanie dodaje serialowi świeżości. Jak wspomnieliśmy, twórcy chcieli by Sweet Tooth było historią dla całej rodziny. Perspektywa Gusa zdecydowanie w takim kierunku je przesuwa, zarazem jednak jest w tym serialu bardzo dużo mrocznych i niełatwych wątków.
Jest tu organizacja militarna poszukująca dzieci odmieńców, wobec których nie ma przyjaznych zamiarów, są lekarze, którzy, szukając odpowiedzi na wciąż obecną po dziesięciu latach zarazę, zmuszeni są sięgać do nieetycznych rozwiązań. Jest i porażający i zdecydowanie nie dla dzieci wątek tego, co sąsiedzi robią sąsiadom, gdy tylko zauważą pierwsze oznaki choroby u tych pierwszych. Na pewno ciekawy jest też sam wątek pandemii, jednocześnie bliski w reakcji społeczeństwa na to, co mamy obecnie, a zarazem na tyle odległy (serial kręcono przed wybuchem Covidu), by nie wywoływał (przynajmniej w nas) dyskomfortu. Jeśli coś nam w tej warstwie nie odpowiadało, to aż do przesady villainowaty dowódca sił zbrojnych. Ta część narracji spokojnie mogła się obyć bez tak kreskówkowo złego złola. Pociągnięcie dalej narracji o moralnie nieetycznych działania pani doktor (mogącej fankom Doctor Who przywodzić na myśl alternatywną Kate Stewart rządzącą U.N.I.T.) byłoby tu zdecydowanie ciekawsze.
Ale choć balansują to wszystko wątki jak ten o Amy, jej przybranej córce-śwince i stworzonym przez nią azylu dla odmieńców, czy Bear – nastolatki, która stworzyła armię chroniącą odmieńców i która przyłączyła się do Gusa, choć możemy podziwiać widoki wiosennej Nowej Zelandii robiącej za Stany Zjednoczone, to trudno z ręką na sercu powiedzieć, że Sweet Tooth jest serialem podnoszącym na duchu. Jest w nim pewna nadzieja na odnalezienie lekarstwa, ale czy i kiedy, jeśli w ogóle się to stanie – trudno powiedzieć. Na pewno trzeba – i warto – poczekać na drugi sezon.
Ostatecznie Sweet Tooth może nie jest serialem genialnym ani nawet najlżejszym jaki można sobie wyobrazić, ale ogląda się go z przyjemnością i łatwo zaangażować się w losy jego bohaterów. A jak na postapo, zdecydowanie jest inny niż spora większość tego gatunku.
Podobało się wam Sweet Tooth? Dajcie znać na Facebooku!