Od momentu, kiedy tylko dowiedziałam się o planie wydania serii powieści o queerowej młodzieży przez wydawnictwo Dziwny pomysł, mocno jej wyczekiwałam i starałam się ją wspierać. Dziś jestem po lekturze pierwszego tomu – Bliżej już się nie da.
Nie owijając w bawełnę – nie zachwyciła mnie ta książka. Nie znaczy to jednak, że jej nie polecam. Wręcz przeciwnie, będę was zachęcać do sięgnięcie po nią. Zaraz się dowiecie dlaczego.
Bliżej już się nie da opowiada o dwóch nastoletnich chłopakach, młodych Norwegach. Jens jest totalnie zwyczajny – ma całkiem w porządku rodziców, przyjaciół, pieniądze, perspektywy. Jak to nastolatek jednak ma problem z zaakceptowaniem samego siebie. Wydaje mu się, że jest nieatrakcyjny. Czuje się trochę samotny. Trochę mu się nudzi. Ma też taki problem, że zauroczył się w swoim przyjacielu… a ten przyjaciel właśnie zaczął chodzić z ich przyjaciółką. Trójka dzieciaków związanych kumpelstwem od dzieciństwa zaczyna dorastać. Wyrastają między nimi mury nie do przekroczenia – przynajmniej z pozoru i na razie. Dla Jensa jest to nie do zniesienia, zupełnie sobie nie radzi z tą sytuacją, z dnia na dzień postanawia więc wyjechać i spędzić resztę wakacji u wujka Torsteina i jego partnera.
Tak, to brzmi trochę jakby pojechał terminować bycie gejem u starszych, bardziej doświadczonych krewnych. I generalnie tak też widzi to jego wujek i jego mąż… ale nie do końca o to chodzi. Obaj panowie są bardzo sympatyczni, choć nieco przerysowani – są kolorowi, śpiewają i tańczą, mają obsesję na punkcie cekinowych marynarek, francuskich serów i żenującej Jensa muzyki, no i oczywiście właśnie organizują pierwszy marsz równości w swoim miasteczku… No ale dobra, niech będzie, bo oprócz tego otaczają Jensa troską i opieką, starając się, jak tylko mogą, wesprzeć go w kryzysie. Może nie do końca w sposób, który Jensowi odpowiada… ale czy Jensowi cokolwiek odpowiada? Hm.
W tymże małym miasteczku, Finnsnes na północy Norwegii, przez całą dobę skąpanym w świetle dnia polarnego, totalnie nic się nie dzieje. W tej nudzie i pewnej bylejakości Edor, również nastolatek, ale zupełnie inny niż Jens, którego zdążyliśmy już trochę poznać, tonie we frustracji. Nie wie, czego chce, wszystko go irytuje, nie potrafi się niczym zająć i jest ogólnie takim obrazem dzieciaka, któremu nic się nie podoba i który zmierza ku jakiejś nieuchronnej katastrofie. Poznanie Jensa stawia jego świat na głowie… bo momentalnie się w nim zakochuje, czego się po sobie raczej nie spodziewał, niezbyt szczęśliwy, ale stabilnie nijaki w związku ze swoją dziewczyną Beate.
Swoją drogą, to jedna z rzeczy, które naprawdę mnie irytowały: to, jak autorka traktuje swoje nieliczne bohaterki. W zasadzie żadna z nich nie jest ani rozwinięta, ani nie budzi grama sympatii. Raczej stają na drodze bohaterów, utrudniając im spełnianie swoich pragnień. Nie mają fabularnie niczego do zaoferowania, a fabuła jeszcze dodatkowo im dokopuje – szczególnie wspomniana Beate. Nie bardzo rozumiem, dlaczego tak się stało.
Fajnie byłoby poobserwować rodzące się uczucie dwóch chłopaków wśród norweskich krajobrazów, w tej całkiem – przynajmniej dla mnie – magicznej i nieco abstrakcyjnej scenerii niemal niekończącego się dnia. Zobaczyć, jak Jens powoli uczy się siebie, a Edor szuka równowagi w swojej nowo odkrytej biseksualności. Bliżej już się nie da jest jednak przede wszystkim opowieścią o frustracji i nieudolnej komunikacji, niezbyt dziwnej, biorąc pod uwagę wiek i inne cechy bohaterów, ale jednak… Obaj krążą wokół siebie, niby chcą czegoś, a jednak nie, zbyt się różnią, by porozmawiać wprost, budują relację na, zdaje się, czystym pociągu i potrzebie kontaktu i bliskości, szybko przechodząc do fizyczności. No jasne, hormony, jednakże… Czytanie o ich podchodach, wybuchach gniewu, nieodbieraniu telefonów i totalnym rozchwianiu emocjonalnym bardzo mnie męczyło. Byłoby może łatwiej, gdybym była w stanie ich polubić, ale zdecydowanie lepiej czytało mi się o wujkach. Może to już ten wiek. Nie ukrywam, że nie jestem docelową odbiorczynią tej powieści, dlatego też nie chcę jej surowo oceniać. Jedna część mnie podczas lektury nieco się nudziła, a druga podskakiwała z ekscytacji. Bo Bliżej już się nie da ma też wiele cennych elementów – powodów, dla których właśnie, być może na razie nieprzekonująco, próbuję wam tę powieść polecić.
Tym, co najbardziej mnie zaskoczyło i przykuło moją uwagę, była… homofobia. Zdawałoby się, że Norwegia to będzie raj dla takich dzieciaków, odkrywających swoją homo- i biseksualność; że dorastają już w świecie, w którym nie muszą się bać. W końcu Norwegia była pierwszym krajem, w którym pojawiło się prawo zakazujące dyskryminacji ze względu na orientację seksualną, jeszcze w 1981 roku! Zaś małżeństwa osób tej samej płci wraz z prawem do adopcji dzieci wprowadzono tam w roku 2009 – dobrych parę lat przed tym, jak urodzili się obaj bohaterowie Bliżej już się nie da. I wszystko wskazuje na to, że naprawdę to społeczeństwo wyrosło już z robienia sensacji z normalnych rzeczy – parada równości przechodzi przez Finnsnes tłumnie i spokojnie, rodzice Jensa martwią się raczej tym, że ich syn nieszczęśliwie się zakochał, a nie tym, że zakochał się w osobie tej samej płci…
A jednak obaj chłopcy mają tę homofobię wgraną głęboko w sercach. Obawę, że robią coś złego. Strach, że zostaną nakryci i ukarani. Jakieś przekonanie, że obłapianie koleżanek z pracy w chłodni jest OK, ale zakochanie się w chłopaku – już nie. I to łamało mi serce, bo naprawdę, dzieciaki, dlaczego tak o sobie myślicie? Kto wam to zrobił? Z innej jeszcze strony… jedyne widoczne w powieści objawy homofobii to zrywanie plakatów parady (dowiadujemy się, kto to zrobił, ale intencje tej osoby nie są jasne) i smutek ojca Edora, który potrzebuje czasu, by przetrawić nową informację o swoim synu. No litości! Strach pomyśleć, z czym mierzyliby się ci bohaterowie w Polsce… No ale nie chodzi o porównywanie, ich uczucia są jakie są. Straszne jest to, że mimo ogólnej atmosfery akceptacji Edor i Jens dalej się boją, dalej się wstydzą i robi im to wszystko spustoszenie w poczuciu własnej wartości, co na pewno będzie się za nimi ciągnęło jeszcze bardzo długo.
Mimo wad jednak zapowiedziałam, że będę polecać Bliżej już się nie da. I to właśnie robię: polecam wam tę powieść. Oto dlaczego.
Po pierwsze dlatego, że takiej literatury mamy na rynku bardzo mało. Queerowa powieść dla młodzieży? Nie Young Adult, tylko taka prawdziwa młodzieżówka z bohaterami, którzy mają po 16-17 lat. Powieść, która bardzo się stara patrzeć oczami nastolatków i poważnie traktuje ich problemy. Czy robi to trafnie? Nie mam pojęcia. Nigdy nie byłam nastoletnim Norwegiem wychodzącym z szafy. Nie wiem, czy potrafię sobie wyobrazić, jak to jest, nie chcę więc oceniać z dużą stanowczością sposobu skonstruowania przez autorkę Jensa i Edora. Mnie trudno było z nimi sympatyzować, ale jestem przekonana, że czytelnicy, którym będzie do nich bliżej, spojrzą na nich łaskawiej i odnajdą w nich coś, co mocno w nich zarezonuje. Bo to postacie złożone, nieco nieprzewidywalne, interesujące w swoich motywacjach i wyborach.
Po drugie – nie wiem jak wy, ale ja raczej nie miałam dotychczas zbyt wielu okazji do sięgnięcia po norweską literaturę. Dzięki – na ile jestem w stanie to ocenić – znakomitemu przekładowi Joanny Barbary Bernat, która jest zarazem właścicielką wydawnictwa i redaktorką prowadzącą Tęczowej Serii, czytelnik jest w stanie się zanurzyć w tych chłodnych wodach, w tym świeżym powietrzu, w tym północnym smutku i tęsknocie za czymś, co jest na wyciągnięcie ręki, a zarazem jest tak daleko. Dużo frajdy dawało mi rozgryzanie tych norweskich drobiazgów w tle, w scenerii, w kontekście społecznym i w samych charakterystykach bohaterów.
Po trzecie – bo Bliżej już się nie da otwiera serię, którą po prostu chcecie mieć na półce. Bo nikt wcześniej czegoś takiego nie wydał. Pierwszy tom to Norwegia. Drugi, również już dostępny – Finlandia. Trzeci, który ma się ukazać we wrześniu, to, uwaga, GRENLANDIA. Jestem tym strasznie podekscytowana. A potem mają być jeszcze kolejne cztery! Książki są też pięknie wydane, mają oryginalne okładki, żywe kolory i bardzo fajny, chyba dość nietypowy format, może nie kieszonkowy, ale poręczny. Strasznie mi się podoba forma tej serii, szczególnie że staram się trochę mocniej wejść w ten element pracy wydawniczej i uważnie się przyglądam wszystkim książkom, które wpadają mi w ręce. Te są minimalistyczne i piękne!
Po czwarte – ponieważ ogromnie ucieszyło mnie odkrycie na ostatnich stronach książki długiej listy adresów i numerów telefonów do organizacji wspierających queerową młodzież. To wiedza, która może ratować życie; obecnie chyba żadna grupa nie jest tak jak tęczowa młodzież narażona na przemoc i próby samobójcze. Widać więc, że to seria tworzona z sercem i świadomością sytuacji, w której się znajdujemy, z intencją, by coś zmienić, by komuś pomóc. Bardzo mnie to wzrusza.
Dajcie szansę Jensowi, Edorowi i ich bliskim, mieszkańcom stałym i tymczasowym dalekiego Finnsnes, które pod koniec lata stroi się we wszystkie kolory tęczy. Może znajdziecie w tych bohaterach i ich małym świecie wsparcie. A może trochę bardzo cennej wiedzy po prostu o tym, jak trudno jest być queerowym nastolatkiem. Gdziekolwiek – i w pełnej akceptacji Norwegii, i w o wiele mniej tolerancyjnych krajach jak Polska. Z takich nastolatków wyrastają dorośli – i to od ich otoczenia zależy, jacy będą. Czy znajdą w sobie siłę, by stać się osobami, które siebie akceptują, które mają siłę działać i zmieniać świat na lepsze. Czy seria kolorowych powieści może jakoś w tym pomóc? Mam wielką nadzieję, że tak – choćby przez pokazanie, że istnieją i wszystko jest z nimi w porządku.
Monika Steinholm, Bliżej już się nie da, tłum. Joanna Barbara Bernat, Tęczowa Seria, wyd. Dziwny pomysł, Gdańsk 2021.
(ona) kulturoznawczyni, redaktorka i tłumaczka, fanka fandomu. Lubi polską i niepolską fantastykę, szynszyle, psy, rośliny doniczkowe, kawę i sprawiedliwość społeczną.