Po dwóch pierwszych odcinkach The Last of Us wydawało się, że już wiemy, w jakim kierunku idą twórcy i czego możemy się spodziewać. Tymczasem okazało się, że przygotowali jeszcze wiele niespodzianek. Co poszło dobrze, a czego zabrakło w 3, 4 i 5 odcinku? Zapraszamy do lektury wyliczanki.
O naszych wrażeniach z odcinków 1 i 2 przeczytacie tutaj: KLIK
DOBRE RZECZY
1. Trzeci odcinek w całości
Świetny pod każdym względem. Od małej zmyłki na start – bo chyba nie tylko ja byłam przekonana, że na pewno zobaczymy okropną historię dziewczynki w tęczowym kocyku i jej mamy – po cholernie romantyczne zakończenie. Po raz kolejny chylę czoła przed twórcami za opowiadanie o świecie po pandemii takimi małymi, intymnymi historiami. To jest piękna i tak zupełnie nieoczekiwana opowieść miłosna, skrząca się uroczymi momentami jak jedzenie pierwszy raz po latach truskawek. Zarazem też – opowieść o niemal zwyczajnym życiu w świecie, w którym nic już nie jest zwyczajne, ale też o tym, że sens życia i nadzieję można znaleźć nawet w tak okrutnych czasach. (Paternoster Gang)
Trzeci odcinek był wspaniały. Potrzebna była chwila oddechu, co nie oznacza, że nie otrzymaliśmy dużo emocji. To była piękna historia miłosna. Miło jest obejrzeć w telewizji w wielkiej produkcji w końcu związek dwóch gejów, którzy nie są super młodzi. Cała historia Billa i Franka była bardzo piękna. Udowodniła nam, że nawet w tak okrutnym świecie można znaleźć spokój i szczęście u czyjegoś boku. (Clever Boy)
2. Nieoczywista relacja BIlla i Franka
Moim zdaniem Frank dostrzegł szansę na wygodne życie w domu Billa i ją wykorzystał. Później ich relacja przerodziła się w przywiązanie, a nawet miłość, ale nie wydaje mi się, żeby tak było od początku. Przez większość czasu miałam wrażenie, że Frank wykorzystał samotność Billa, aby skończyć z tułaczym życiem, gdzie czekała go tylko śmierć. Dodatkowo po raz kolejny okazuje się, że w apokaliptycznym świecie to nie grzybo-zombie są największym zagrożeniem dla tych, co przetrwali, a inni ludzie. (Rademede)
Też nie zobaczyłam tam miłości od pierwszego wejrzenia. To, co zauważyłam, to troska, wzajemne dbanie o siebie, układanie sobie wspólnego życia przez dwie zupełnie różne osoby. I ogromną przemianę Billa, o której zresztą sam mówi: że dotąd nigdy się nie bał, a teraz się boi i że we Franku odnalazł sens życia. Choć polemizowałabym ze stwierdzeniem, że Frank wykorzystał Billa. Frank kochał życie, tak bardzo na przekór czasom, w których żyje. I w moim odczuciu nie wszedłby w wieloletnią relację, w której nie chciałby być, nawet jeśli stawką byłaby śmierć. (Paternoster Gang)
3. Opieka Billa nad chorym Frankiem
Bardzo mi się ten wątek podobał. Codzienność dla wielu ludzi borykającymi się z chorobami bliskich, która nie jest często pokazywana w serialach. Duży plus za ten motyw. (Rademede)
4. Humor
W czwartym odcinku był cudny. Suchary zaczerpnięte z książeczki w stylu „1001 żartów”, ale działały. Szczególnie ostatnia scena, w której chyba po raz pierwszy Joel się uśmiechnął. (Rademede)
Tak, rozwolnieniowy paradoks zostanie już chyba ze mną na zawsze! Uwielbiam to, że Ellie przy wszystkim, co się jej przydarza, pozostaje dzieckiem, opowiadającym suchary, wkręcającym Joela i obruszającym się, gdy nie pozwala jej mieć broni. (Paternoster Gang)
Tutaj również mogę się zgodzić. Scena rozbawiania Joela sucharami była naprawdę piękna. Tak samo jak sceny w samochodzie. Super, że ten humor przebija się tam, gdzie może. (Clever Boy)
4. Bella Ramsey
Troszkę się powtarzam, ale też z odcinka na odcinek zachwycam się nią coraz bardziej. Dziecinna i dorosła zarazem, potrafiąca przejść od wygłupów do pocięcia nożem i w końcu zabicia zakażonego. Rozstrzęsiona pierwszym zabójstwem, ale też z fascynacją przyglądająca się, jak zabija Joel. Świetnie jest pokazany tej jej mrok mieszający się z niewinnością i skłonnością do zabawy. (Paternoster Gang)
Bella jest naprawdę świetna w tej roli. Podobała mi się zarówno w tych scenach wymienionych wyżej, jak i to, jak bawiła się i opiekowała małym Samem. Jest bardzo przekonująca jako Ellie. Świetne było pokazanie tego, że sama wierzy, że jej krew uzdrawia — ma nadzieję, że może jakoś pomóc. To także łamało serce. Gdyby nie dobra aktorka, wiele scen by się po prostu nie udało. (Clever Boy)
5. Melanie Lynskey
Kathleen (w tej roku Melanie Lynskey) to kolejna po Tess znakomita postać kobieca. Na pozór dobroduszna, o miękkim głosie, z miłą, okrągłą twarzą, w rzeczywistości okrutna przywódczyni ruchu oporu w Kansas City, którą poznajemy, gdy przesłuchuje i zabija starszego człowieka, w poprzednim życiu ich obojga będącego lekarzem jej rodziny, który pomógł jej przyjść na świat. Najbardziej przerażająca jest jednak nie jej bezwzględność, a zwyczajność, oraz to, że w innych okolicznościach przypuszczalnie nawet nie przyszłoby jej do głowy, do czego może być zdolna. (Paternoster Gang)
Kathleen trochę pokazuje, jak może zmienić się człowiek, kiedy dostanie trochę władzy i będzie jej używał do osobistej zemsty. Według mnie z dotychczasowych to właśnie ona była najbardziej złowrogą postacią. Bez wahania poświęciłaby kogokolwiek do osiągnięcia własnych celów i myślę, że ludzie bardziej się jej obawiali niż szanowali, szczególnie że nie zwracała się do nich ani odrobinę życzliwie. (Rademede)
6. Pokazywanie różnych punktów widzenia
Ten zabieg to coś fantastycznego, ale też sprawiającego, że The Last of Us ogląda mi się po prostu ciężko. Bo automatycznie chcę sympatyzować ze słabszymi, jak ze ściganym przez cały ruch oporu Henrym, który pragnie jedynie ocalić swojego młodszego brata, i nie chcę przyjmować do wiadomości, że miał on ogromny udział w tym, że Kathleen stała się tym, kim się stała. Podobnie trudno mi się ogląda Ellie, gdy z jednej strony nie da się jej nie lubić, a z drugiej nie można też nie zauważyć, że jest zdolna do okrucieństwa i zabójstwa. Po piątym odcinku tym bardziej doceniam to, co się wydarzyło w trzecim, ten niewielki promyk nadziei na zwyczajność i tę radość z małych rzeczy. Bardzo straszny byłby ten świat bez takich Billów i Franków. (Paternoster Gang)
Podoba mi się to, że poznajemy bliżej poboczne postacie. Bardzo szybko można je polubić lub znienawidzić, ale jakoś wiążemy się z nimi – to wychodzi twórcom dobrze. Cieszy mnie to, bo np. w przypadku Sama i Henry’ego mamy dodatkową ciekawą historię i motywacje. (Clever Boy)
7. Inkluzywność
Cieszy mnie to, że na ekranie jest różnorodnie. Szczególnie uradowała mnie zmiana postaci Sama – w stosunku do gry został odmłodzony i jest głuchy. Świat, w którym dzieje się serial, nie jest biały i hetero, a do tego nie zapomina o osobach z różnymi niepełnosprawnościami. A to też fajne – bo np. osobom niedosłyszącym czy głuchym podwójnie ciężko byłoby przeżyć w świecie, w którym jedno <klik klik> i cię nie ma. A tutaj młody bohater (z pomocą brata) świetnie radzi sobie w trudnym świecie. (Clever Boy)
ZŁE RZECZY
1. Zakończenie trzeciego odcinka
Bill i Frank wzięli i umarli. I w sumie tyle. Już nic nigdy więcej o nich nie usłyszymy, nawet zabrane z ich domu zapasy nie starczyły na długo. O ile odcinek na temat ich niespodziewanej relacji był ciekawy, o tyle jej koniec już mi się mniej podobał. (Rademede)
List, w tym zakończeniu bardzo ważny był list, który uświadomił Joelowi, że nie udało mu się uratować Tess, kolejnej bliskiej mu osoby, i pod którego wpływem zaczął zmieniać swój stosunek do Ellie. Choć właśnie mi przyszło do głowy, że mogło to być czytelne tylko dla osób, które znają grę. (Paternoster Gang)
Uważam, że list był bardzo ważny. Być może pozwolił jakoś ruszyć dalej Joelowi, a przede wszystkim, tak jak pisze Paternoster, inaczej spojrzeć na Ellie, dać jej szansę. W końcu Tess powiedziała „Save who you can save”. Żałuję jednak, że nie zobaczyliśmy Billa po śmierci Franka. Czekałem na jego zaczepki w stosunku do Ellie i besztanie go przez nią. Niestety nie było dane nam tego zobaczyć. (Clever Boy)
Ja mam wątpliwości, czy ten list był rzeczywiście taki ważny. Może trochę dla Joela, bo znał Billa i Franka, ale dla Ellie myślę, że słowa zmarłego, którego nigdy nie znała, nie znaczył wiele. I mam wrażenie, że stosunek Joela do Ellie zmienia się, bo dłużej z nią przebywa i zaczyna lubić, a nie bo takie wrażenie wywarł na nim list. (Rademede)
2. Mało brutalności
Dla jednych plus, dla mnie trochę na minus. Wiem, że twórcy obiecywali, że serial będzie mniej brutalny od gry (w drugiej części jest tego NAPRAWDĘ sporo) – jednak brakowało mi tej brutalności w 5 odcinku. Sceny ataku zarażonych i klikaczy aż się prosiły o zbliżenia. Śmierć z ręki purchlaka byłaby niesamowicie efektowna, gdyby działa się na zbliżeniu na pierwszym planie – tak, była dobra bez tego, ale mogła być lepsza. Od razu na myśl mi przychodzą brutalne śmierci z Gry o Tron. No, dało się to zrobić! (Clever Boy)
Z tym brakiem brutalności to się nie zgodzę, ja nie cierpię Gry o Tron właśnie przez to, ile w tej serii jest gore. The Last of Us dla mnie trzyma wyrównany poziom w pokazywaniu brutalności. No i co by nie mówić, to, jak skończyli Sam i Henry, dla mnie było o wiele bardziej wstrząsające niż atak zarażonych. (Rademede)
Chcecie podyskutować o serialu? Zapraszamy do grupy Polifonia fantastyczna!
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.