Abigail na papierze ma bardzo wiele do zaoferowania – nietuzinkowy pomysł, doborowa obsada i reżyserzy z niewielkim acz świetnym dorobkiem (duet Battnelli-Olpin i Gillett stworzył bardzo dobrą Zabawę w pochowanego i po średniawej czwórce postawił na nogi serię Krzyk). Przy takim zapleczu można było mieć naprawdę wygórowane oczekiwania. Mnie natomiast zależało tylko na komediowym slasherze – i dokładnie to zostało mi zaserwowane na ekranie, a nawet troszkę więcej.
Nie będę ukrywać, że kupiły mnie już pierwsze zwiastuny. Fabuła rysuje się mniej więcej w ten sposób: grupka przestępców z różnym wachlarzem zdolności porywa dwunastoletnią baletnicę – tytułową Abigail – dla okupu od jej niezwykle bogatego ojca. Ekipa ma spędzić z dziewczyną dobę w opuszczonej, gotyckiej posiadłości – teoretycznie prosta rzecz. Wszyscy pozostają poza miastem z uprowadzoną, odbierają okup, dziecko wraca do ojca, porywacze dzielą się pieniędzmi i każde idzie w swoją stronę. Sprawy komplikują się, gdy z pozoru niewinna dwunastolatka okazuje się krwiożerczą wampirzycą, a przestępcy przemieniają się w ofiary.
Moim skromnym zdanie to odwrócenie ról bardzo fajnie w tym wypadku zadziałało – to w jaki sposób wykreowano status ontologiczny postaci pozwala nam na kibicowanie im. Każdy bohater ma swój kawałek charakteru… Choć oczywiście ich rozbudowanie zależne jest od tego, jak ważną rolę odgrywają w historii, więc siłą rzeczy mniej poznajemy tych, którzy szybko znikają z ekranu. Niemniej nawet ci, których widzimy jedynie przez chwilę, nie są płaskimi postaciami, więc nie przyglądamy się bez mrugnięcia okiem ich losom. Do moich ulubieńców z, że tak ich nazwę, pełnoetatowych porywaczy, należał Peter. Nie był najsprytniejszy w grupie, ale należał do postaci z kategorii „przyjaznych byczków”. Świetnie się to komponowało z jego rolą w grupie jako gościa od brudnej roboty. Polubiłam też postać Sammy – hakerki z bogatej rodziny, przeżywającej (wciąż) nastoletni bunt. Miała w sobie sporo energii, jej wzmianki o wampirach w popkulturze szczerze mnie bawiły, a lekkie życiowe nierozgarnięcie tworzyło całkiem ciekawe problemy, na przykład, mylenie cebuli z czosnkiem.
Dwójka najbardziej rozbudowanych bohaterów z ekip porywaczy nie zaskarbiła sobie aż tak mojej sympatii, jak całkiem pozytywne duo Peter-Sammy. Postać Franka, muszę przyznać, jest naprawdę świetnie skonstruowana i czasem nawet zdarzało mi się mu kibicować w ucieczce przed morderczą baletnicą. W ogólnym rozrachunku jest on jednak przemocowcem. Gdy tylko jest w pozycji władzy, na jaw wychodzi jego okrutna natura – nie tylko grozi swoim współpracownikom (tu jeszcze byłam w stanie przymknąć oko, bo postaci zaczynały jako antagoniści), ale nie ma też nic przeciwko przemocy wobec dzieci. Przez większość fabuły jest on jednak słabszy – najpierw od wampirzycy, później też od swoich współtowarzyszy, więc bardziej się pilnuje. Sytuacja zmienia się, gdy tylko jest on od kogokolwiek silniejszy – natychmiast zaczyna to wykorzystywać. Frank to naprawdę dobrze poprowadzona postać z nieprzegiętymi motywami i historią z przeszłości.
Główną protagonistką (i drugą postacią, która nie skradła mi serca) jest Joey – pełni rolę medyczki i opiekunki. Ucieka ona od przeszłości i złych decyzji, które skutkowały tym, że rozdzielono ją z synem. Ma ona jedną motywację: zdobyć pieniądze i odzyskać dziecko. Jednocześnie jest to postać silna – jako była medyczka wojskowa potrafi posługiwać się bronią oraz nie traci nerwów w kryzysowych sytuacjach. Z łatwością jestem w stanie sobie wyobrazić, że może zdobyć sympatię innych. Mnie była raczej obojętna, ale to bardziej kwestia tego, że chwilowo moje serce kradną postaci charyzmatyczne. Tutaj trochę zabrakło mi tego czegoś, ale nie wykluczam, że przy powtórce filmu może do mnie przemówić znacznie bardziej.
Pozostaje też oczywiście gwiazda wieczoru, moja ulubienica, czyli tytułowa Abigail. Jestem szczerze urzeczona jej postacią (mimo pewnych niedociągnięć). Alisha Weir naprawdę świetnie odegrała kilkusetletnią wampirzycę w ciele dwunastolatki – tym bardziej, że do tej pory doświadczenie miała raczej musicalowe. Bardzo podobał mi się stworzony w filmie koncept dziecka-potwora, trochę na wzór Claudii z Wywiadu z wampirem. Abigail miała w sobie wiele z dorosłej – pracowała ze swoim ojcem i stanowiła ważny filar jego firmy. Jednocześnie jej starania w przypodobaniu się rodzicowi odnoszą się do jej dziecięcej strony, która próbuje sobie radzić z opuszczeniem.
Przy kreowaniu postaci wampirzycy wykorzystano wiele różnych smaczków, więc fani wampirów na pewno będą dobrze się bawić przy ich odkrywaniu (ja na tym spędziłam prawie cały drugi seans w kinie). Twórcy odnoszą się głównie do popkultury, szczególnie do Draculi – książkowego i jego różnych wariantów filmowych. Mnie w pamięć zapadły dwie gry słowne związane z imieniem główniej bohaterki oraz ojca Abigail. Sam film podobno ma być adaptacją Córki Draculi i do tego utworu również można znaleźć nawiązania.
Fizyczna aparycja wampirzycy także stanowi odwołanie do wielu innych tekstów kultury lub ogólnie do pewnych elementów fantazmatu wampira charakterystycznych dla współczesnej popkultury. Nie będę ukrywać, że stanowiło to dla mnie nie lada gratkę.
Sekwencje walki z udziałem krwiopijczyni również zasługują na chwilę uwagi. Bardzo mi się podobały. Przy pierwszym seansie głównie „wajbowałam” przy Czajkowskim (ktokolwiek wpadł na pomysł, by motywem muzycznym było Jezioro Łabędzie zasługuje na podwyżkę) i wampirzycy polującej na porywaczy. Przy drugim oglądaniu wciąż bawiłam się świetnie, ale odrobinę żałowałam, że nie wyciśnięto z tego motywu trochę więcej. Na pewno miało to mocniejszy potencjał. Natomiast idealnie to lekkie przystopowanie rekompensuje synchroniczna scena tańca między Sammy i Abigail. Za każdym razem oglądałam ją z zachwytem i pewnie za trzecim, czwartym i piątym razem się to nie zmieni.
Aby jednak nie było tak kolorowo, muszę też wspomnieć o wadach. W moim odczuciu były jedynie dwie i nie uwierały jakoś niesamowicie. Przede wszystkim jest to motyw relacji rodzic-dziecko. Duet reżyserski odpowiadający za film często przemyca do swoich utworów komentarze społeczne (w Zabawie w pochowanego rozprawiali się między innymi ze ślepym przywiązaniem do tradycji i różnicami klasowymi). W przypadku Abigail również podjęli taką próbę, tym razem chcąc odnieść się do tematu rodzicielstwa, braku gotowości na nie i czym to może skutkować. Temat niestety został potraktowany po macoszemu i przydałoby mu się trochę więcej miejsca. Nie miał on szansy w pełni wybrzmieć.
Drugim minusikiem jest to, że gdy chodzi o wytrzymałość fizyczną bohaterów często trzeba patrzeć na nią z przymrużonymi oczami (a czasem nawet z zamkniętymi oczami). Członkowie ekipy porywaczy niczym złodzieje z Kevina samego w domu wychodzą cało z sytuacji, które niejednego człowieka by wykończyła. Nie jest to jednak rzecz, która wybitnie rzucałaby się w oczy. Powiedziałabym, że wszystko znajduje się w granicach błędu akceptowalnego w ramach slashera.
Gdy stawiam ostatnią kropkę nad i, Abigail jeszcze grają w kinach, ale nie wiem, czy poleciłabym seans w tej formie. To raczej jeden z tych filmów, które dobrze pooglądać i pokomentować w gronie znajomych, więc nie namawiam do wizyty w kinie, ale myślę, że warto dać Abigail szansę, gdy pojawi się w streamingu.
Z wykształcenia filolog rusycysta (ale nie ma zamiaru na tym kończyć, bo tytuły filolożskie chce zbierać jak pokemony). Profesjonalnie nawiedza biblioteki, czyta na wpół profesjonalnie i amatorsko tworzy stosiki… znaczy się książkowo-mangowe góry wstydu. Istota miliona pasji: czytanie, pisanie, rysowanie, oglądanie, cosplay, mitologie wszelakie, nauka języków, pieczenie, gotowanie… Żadne hobby jej niestraszne (chyba że trzeba biegać). Skarbnica wiedzy na tematy wampirze, wilkołacze, slasherowe i ogólnie dziwaczne.