Zgromadzenie fandomów w Toruniu podczas Coperniconu to coroczne małe święto. Tak było i w tym roku podczas wrześniowego konwentu, który tym razem odbywał się w randze Polconu. Jako że impreza jak zawsze była rozrzucona pomiędzy budynkami UMK w okolicach toruńskiej starówki, ta została objęta w posiadanie przez osoby kochające fantastykę.
To rozrzucenie miało dobre i złe strony. Utrudniało fandomową integrację, gdy trzeba było gnać na kolejne punkty programu, co było szczególnie kłopotliwe dla osób z trudnościami w poruszaniu się. Zarazem taki jest po prostu urok Coperniconu i jego osadzenia w sercu miasta. Trudno wyobrazić go sobie w innej przestrzeni, która jednocześnie nie odbierałaby czegoś z tej wyjątkowej atmosfery.
To, co nas zawsze interesuje najbardziej, to program. Jak wypadł tym razem? Przede wszystkim było go dużo. Znalazło się w nim mnóstwo ciekawych punktów, nieraz niestety podobnych o tych samych godzinach. Można było też odnieść wrażenie, że do programu przyjęto jeśli nie wszystkie, to większość zgłoszeń, tak wiele tego wszystkiego było. Przy samym układaniu programu pojawiły się też problemy techniczne – jak regularne niedopisywanie osób współprowadzących do tabeli programowej, o co trzeba było się upominać, czy tworzenie osobom prowadzącym po kilka punktów nielichych maratonów programowych.
O ile jakościowo program wypadł dobrze i ciekawie, o tyle jego wielkość budzi wątpliwość. Zdaje się, że Polcon powinien być „naj” pod każdym kątem, ale właściwie program trochę mniejszy, a dający może przestrzeń na większy oddech wszystkim zaangażowanym tak w jego powstawanie, jak i uczestniczącym, mógłby okazać się lepszy. Czasami naprawdę warto z czegoś zrezygnować.
W trakcie imprezy można było oddać głos na nagrodę im. Janusza A. Zajdla. Wyniki głosowania poznaliśmy podczas oficjalnej gali w sobotni wieczór. Wygrała Agnieszka Hałas za tytułowe opowiadanie ze zbioru Świerszcze w soli oraz Istvan Vivzary za powieść Lagrange. Listy z Ziemi, która tego wieczoru została również uhonorowana nagrodą im. Jerzego Żuławskiego. Serdecznie gratulujemy laureatowi i laureatce!
Na konwent należy przybyć wcześniej
A przynajmniej warto to zrobić. Tak też uczyniła spora część naszej redakcji. Zaczęliśmy dzięki temu na spokojniej, co pozwoliło odetchnąć, odebrać akredytację, zjeść, a na pierwsze punkty programu potuptać bez spiny. Zresztą ten brak spiny chyba przydarzył się nie tylko nam, bo i prowadzącym punkty programu zdarzało się spóźniać. Skróceniu uległa przez to na przykład prelekcja o fantastycznej kartografii, ale i tak okazała się ciekawym wglądem w to, jak stosując się do kilku geologicznych zasad, można stworzyć światy, które będą miały sens z geograficznego punktu widzenia – czy to patrząc na górotwory, czy rozkład klimatyczny. I jednocześnie nie będą po prostu kopią Ziemi. Najwięcej konwentowej integracji miało miejsce podczas wspólnych posiłków właśnie, w tym śniadań przed wyruszeniem na sam konwent. I czasami aż żal było te śniadania kończyć, można by z tymi cudnymi osobami siedzieć i rozmawiać w nieskończoność.
Piątek z Pryvian
Nasza redakcyjna Pryvian jest świetną prelegentką, choć wyobrażamy sobie jakim ciężkim maratonem musiały być trzy punkty programu jednego dnia. A zaczęło się od kameralnej prelekcji o „spaghetii fantasy”, czyli erpegowym settingu opartym na historii Włoch. Następnie przez dwie godziny Pryv odstawiała fenomenalny stand up o romansach rycerskich, dostarczając zarazem ogromną porcję wiedzy o mniej znanych postaciach i zwrotach akcji z obszernego uniwersum legend arturiańskich. Na koniec tego maratonu znów w kameralnym gronie opowiedziała o niesamowicie ciekawie poruszonych kwestiach społecznych w powieściach Anne Bishop. Osoby, które tych książek nie znały, natychmiast wpisały je sobie na listę pilnych lektur.
Słowiańskość powraca do łask
Jeśli interesowały was tematy słowiańskie, to było z czego wybierać. Trafiliśmy m.in. na sobotnią prelekcję o ekumenie i anekumenie – czyli zwyczajach słowiańskich związanych z przestrzeniami bezpiecznymi (wewnątrz) i niebezpiecznymi (na zewnątrz). Dowiedzieliśmy się, jak Słowianie bronili się przed wszelkiego rodzaju złem, tym, co obce i nieoswojone, i jak słowa obrzędu zmieniały zwykłe obiekty w amulety. A wiele z tych zwyczajów przetrwało do dziś, nawet jeśli odartych z pierwotnych religijnych konotacji. Szczególnie zaciekawiło nas to, że wszystkie współczesne miejsca kultu/pielgrzymek były miejscami kultu/pielgrzymek przed przyjściem chrześcijaństwa na nasze tereny. Z kolei bogowie słowiańscy byli jak bogaci sąsiedzi, którzy mogli narobić sporo szkody, jeśli się im zbytnio dawało o sobie znać, a jednocześnie warto było od czasu do czasu o sobie przypomnieć – ale trzymając ich na długość wyciągniętej ręki.
Z kolei podczas prelekcji o serialu 1670 dowiedzieliśmy się, że błoto jest swego rodzaju symbolem polskości – jakkolwiek nieprzychylnym i niekoniecznie w pełni zgodnym z prawdą. Serial jest jednak ogólnie zanurzony bardzo mocno w polskości; choć na wskroś współczesny nie brakuje w nim odwołań do starszych tekstów kultury. I jest przede wszystkim rewolucyjny w pokazywaniu szlachcica nie jako wojownika, a ziemianina, ale też nie ziemianina rozrywkowego, jak z dworku w stylu Pana Tadeusza, a tego bliższego przyziemnej rzeczywistości. W 1670 mamy szlachcica, który na co dzień zarządza ziemiami z poziomu tegoż błota, które usyfia buty i brzeg kontusza.
Lestat, Lestat, Lestat, Lestat, Lestat, Lestat…
Wampirów także nie zabrakło w trakcie konwentu. Zresztą nic dziwnego, to wszak temat bardzo na czasie – w bardzo różnorodnym wydaniu. Udało nam się dotrzeć na dwa poświęcone im punkty. Oba o adaptacji Wywiadu z wampirem od AMC. W piątek Monika Kujawa z Avangardy opowiedziała o tym jak serial postaciuje wampiry i ich przyciągającą potworność (spoiler, Lestat jest jedną wielką czerwoną flagą). W niedzielę zaś Anna Janiszewska i Anna „Mysza” Piotrowska z Podsłuchane.pl porozmawiały o tym, jak serial adaptuje powieści Anne Rice. Istotną różnicą jest na pewno to, że o ile autorka pisała książki po kolei, nie mając planu kolejnych tomów (a na pewno nie kilka książek naprzód), tak twórcy serialu mogą korzystać z całego materiału książkowego, tworząc spójniejszą opowieść i zajawiając rzeczy, które – o ile dostaną kolejne sezony – dopiero nam pokażą. Prelegentki zapisały też serialowi na plus m.in. to, że Louis w końcu ma kręgosłup, podczas gdy w książkach tylko smęci. Poza tym dostaliśmy queer, traumę i krew w wykonaniu tak kochanych przez wszystkich gremlinów. Problematyczne z kolei jest to, że w serialu wszystkie co istotniejsze postaci kobiece giną. Plus minus siostra i matka Louisa, które umierają ze starości, podczas gdy ich wampirzy brat i syn nie-żyje przez kolejne epoki. Postaci męskie umierają lub żyją, postaci kobiece tylko umierają. I o ile tak jest też w książkowym kanonie, a Anne Rice wyraźnie nie lubiła pisać kobiet, jest to zastanawiająca decyzja twórców – na ile będąca świadomym komentarzem na temat patriarchalnego świata, a na ile nie w pełni przemyślaną konsekwencją adaptacji tak napisanych powieści, trudno jednoznacznie określić.
W podobną tematykę wpisała się prelekcja Ewy Tomaszewicz i River Rawińskiej o kobietach w fantastyce i podwójnych standardach, podczas której mogliśmy dowiedzieć się, jak wyglądała reprezentacja silnych (i nie tylko) kobiecych postaci i wysnuć niekoniecznie pozytywne wnioski. Ostatecznie, choć teoretycznie idziemy do przodu, to nie zawsze, a czasami presja „fanów” dosięga toksycznością aktorki i produkcje, w których występują, podczas gdy studia skupiają się na zwiększaniu zysków kosztem jakości produkowanych przez nie filmów i seriali.
Obcy są nudni
Rzecz jasna nie wszyscy, i o tych najciekawszych opowiedziały Ewa Tomaszewicz i Magdalena Stonawska w prelekcji o najbardziej interesujących wizjach pozaziemskiego życia. Na ich listę nie załapał się ksenomorf Ridleya Scotta, a właściwie pojawił się jako negatywny przykład istoty, która ma za zadanie jak najbardziej przerażać, w związku z czym, zupełnie słusznie, niczego innego się po niej nie spodziewamy. Znalazło się za to miejsce dla heptapodów z Arrival i Historii twojego życia Teda Chianga, Trisolarian z Problemu trzech ciał, Daleków i Płaczących Aniołów z Doctor Who, Borg i Q ze Star Treka czy tajemniczych twórców protomolekuły z serii The Expanse. Bo choć trudno jest opowiadać o nieznanym, gdy ogranicza nas to, co widzimy i jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, to nadal da się sięgnąć po coś więcej niż układanka ludzkich czy zwierzęcych elementów i motywacji, i konstruować obcość na bazie zupełnie innej kultury, rzeczywistości czy pragnień.
A i tak ich pewnie nie poznamy
Choć nadal snujemy wizje podbicia kosmosu, co wybrzmiało na panelu o tym, kiedy będziemy mogli uciec z Ziemi, podczas którego Piotr W. Cholewa, Michał Cholewa, Rafał Kosik i prowadzący Piotr Rutkowski ze swadą opowiadali o tym, jak wyruszymy poza Ziemię i dlaczego nasz gatunek wart jest ocalenia, to, jak zauważył Istvan Vizvary, piąty z dyskutantów, jest w tych wizjach sporo romantyzmu i niewiele realizmu. Temat rozwinął w swojej prelekcji o tym, czemu nie skolonializujemy Marsa, zwracając w niej uwagę i na kwestie semantyczne (trudno mówić o kolonializacji, gdy mamy na myśli egzystencję w granicznych i skrajnie niebezpiecznych warunkach), i etyczne (czy nie lepiej, zamiast na mrzonki i realizację marzeń bogaczy, przeznaczyć środki na ratowanie tej jednej, jedynej Ziemi, którą mamy), i ekologiczne. I choć niewiele w jego opowieściach było optymizmu, to znalazło się też miejsce na konkretne propozycje, co my, jako ludzkość, możemy zrobić, by nie skazywać naszej planety na zagładę w podążaniu za mrzonkami o zielonej Czerwonej Planecie.
Zawsze jednak możemy podróżować z Doktor_
Choć nie zawsze jest to dobry pomysł, co pokazała Krystyna Gniedziejko z Whosome w przeglądzie osób towarzyszących Doktor_. Mimo że tytuł jej prelekcji zaczął się od pytania, jak zostać towarzyszką, to w jej trakcie trudno się było nie zastanawiać, czy aby na pewno warto. Bo choć większość towarzyszek przeżyła, to jednak przygody w TARDIS z pewnością na każdej odcisnęły swoje piętno i nie zawsze pozytywnie wpłynęły na ich przyszłe życie. Jeśli jednak nadal marzą się wam podróże w niebieskiej budce, to dobra wiadomość jest taka, że już od dłuższego czasu Doktor_ nie porywa swoich towarzyszek (jak zrobił to z tymi pierwszymi, Ianem i Barbarą) i szuka ich we współczesności. Macie więc niezerową szansę samodzielnie podjąć decyzję, czy gra jest warta świeczki.
Wszystko, co chcesz wiedzieć o pisaniu
Na konwencie nie mogło oczywiście zabraknąć punktów programu o literaturze. I tak mieliśmy i tłumaczenia, i premiery książkowe, i prelekcje autorek. Przyjemnie było posłuchać, jak Aleksandra Klęczar moderuje panel z tłumaczkami – Kamilą Regel, Agnieszką Hałas – i tłumaczem Piotrem W. Cholewą. Było o rzeczach nieprzetłumaczalnych, o tym, jak przetłumaczyć złą książkę tak, by było widać, że to wina osoby piszącej, a nie tłumaczącej, o grach słów i Krakowie jako Szkocji Polski.
Joanna W. Gajzler opowiedziała o tym, jak zostać pisarką i nie oszaleć – co bywa trudne. Warto raczej odpuścić sobie kursy pisarskie, nie słuchać tak na sto procent wszystkich rad, można debiutować opowiadaniami, ale da się zadebiutować i powieścią.
I o pisaniu z Hardą Hordą
Nasza ulubiona grupa literacka właśnie wydała kolejną antologię – tym razem padło na bestie, oczywiście harde. Z tej okazji odbyło się spotkanie autorskie z Agnieszką Hałas, Anną Kańtoch, Anną „Siemomysłą” Hrycyszyn, Magdaleną Kubasiewicz i Anetą Jadowską, poprowadzone… przez same autorki, co wyszło świetnie, niemniej nadal niezbyt elegancko, zwłaszcza że sala była pełna, a spotkać na niej można było i przedstawicielkę wydawnictwa. Pisarki opowiedziały nie tylko o pomysłach, wyzwaniach i procesie twórczym, ale też o tym, jak wygląda ich wspólna praca, jak się wspierają i wzajemnie uzupełniają. To było absolutnie świetne spotkanie, ciepłe, inspirujące, mądre i pokazujące, dlaczego tak bardzo potrzebujemy wspólnot.
Zwierzątka górą
Panel z udziałem Joanny W. Gajzler i Marty Kładź-Kocot, prowadzony przez naszą Agnieszkę Zygmunt-Bisek, był cokolwiek chaotyczny, ale zakończył się ożywioną dyskusją o tym, czy pokemony to zwierzęta. Konsensusu nie osiągnięto.
Umówmy się, koty są miłe. A pieski są kochane. I o tych występujących w fantastyce opowiedziały nasze Ewa Tomaszewicz i River Rawińska (koty) oraz Magdalena Stonawska (psy). A jednych i drugich w fantastyce nie brak. Czasem ich los jest dość smutny, ale często stanowią kluczowe postaci w opowieści – jak ten Greebo, z którego nie powstał wampir.
Queeru ci u nas niemało
Zaskakująco sporo w trakcie Coperniconu-Polconu pojawiło się punktów programu o tematyce queerowej – nawet niekoniecznie w fantastyce. W tym o niebinarności. Co jest… interesujące. Dla nas jednak przede wszystkim liczył się dyskowy quiz queerowy prowadzony przez Ginny N. i Maję „Yukę” Szafrańską. Choć publiczność przybyła w liczbie niedużej, quiz wypadł naprawdę fajnie. A jeśli jesteście go ciekaw_, to być może wkrótce pojawi się także na naszej stronie.
Łzy leguinowego wzruszenia
Rzadko można na konwentach natknąć się na prelekcje o książkach, które niby wszyscy znają, ale czy na pewno… Gdy więc okazało się, że w programie jest prelekcja o akademickim zainteresowaniu twórczością Ursuli K. Le Guin, Magdalena pobiegła na nią i zasiadła w pierwszym rzędzie. Najpierw Dorota Guttfeld dokonała prostej wyliczanki powodów, dlaczego twórczość Le Guin, a w szczególności krótkie formy, świetnie się sprawdzają na zajęciach anglistycznych. Prostota nie oznaczała jednak braku wzruszenia, bo był to krótki wykład pełen akademickiej pasji i fanowskiej miłości, co jest zawsze najpiękniejsze. Drugą część godziny wypełniła Katarzyna Więckowska, skupiając się na tematyce klimatycznej i antropologicznej we Wracać wciąż do domu oraz poświęcając chwilę idei utopii i wyobraźni utopijnej, co zasługiwałoby na osobną, najlepiej dwugodzinną prelekcję. Mamy nadzieję, że się kiedyś jej doczekamy!
Nie wszystko poszło dobrze
Organizacja tak potężnego wydarzenia w wielu lokalizacjach z pewnością jest ogromnym wyzwaniem i wpadki są czymś naturalnym. Niemniej części z nich chyba można było uniknąć. Akredytacja dla osób tworzących program była drogą przez trzy kolejki: pierwszą, by się dowiedzieć, ile musimy dopłacić, drugą, by to zrobić, i znów pierwszą, by odebrać identyfikatory. Zdecydowanie zabrakło tu opcji wcześniejszej akredytacji, by nie biegać między stolikami i uzyskać zniżkę dostępną innym osobom uczestniczącym. Arcybogaty program z pewnością zyskałby na nieco staranniejszym ułożeniu, tak by nie dawać prelegent_om kilku punktów z rzędu (a czasem całego dnia) i nie kazać im wykorzystywać przerw na bieganie między budynkami, by zdążyć poprowadzić kolejny. Nierzadko zdarzały się też podobne tematycznie prelekcje w tym samym czasie, co stawiało zainteresowane osoby przed trudnymi wyborami. Nie obyło się też bez problemów na Gali Coperniconu. Szczytowym momentem było przyznanie Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego niewłaściwej osobie i następnie jej odebranie, niestety było tego znacznie więcej. Prowadzący mylili nazwiska nominowanych i nazwy organizacji, nagrodzeni nie zawsze dostali swoje pięć minut na scenie, nie dano czasu mediom, w związku z czym kto był blisko sceny i miał odpowiedni refleks, ten zrobił fotki, reszta musiała obejść się ze smakiem. Szkoda, bo to powinno być święto nagrodzonych, a wyszło mocno średnio. Szczęśliwie dopisała publiczność, nie zabrakło więc entuzjastycznych okrzyków, gromkich braw i odpowiedniego fetowania w kuluarach. Co zresztą było nieustającym plusem Coperniconu – pełne sale i superzaangażowana widownia.
I to by było tyle konwentowania. Pomimo wpadek organizacyjnych bawiliśmy się całkiem nieźle – dobry program potrafi wiele zdziałać, nawet jeśli miałoby się nadzieję na lepszą organizację całej imrpezy. Czego życzymy przyszłorocznemu Coperniconowi – już w zwykłej formie. A redakcyjnie zapraszamy na Bazyliszka 2025 w randze Polconu. My już wiemy, że będziemy mieć w jego organizacji spory udział.

Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.