Kapitularz 2024 przeleciał stanowczo zbyt szybko i pozostawił nas z poczuciem miłego niedosytu, bo jakbyśmy się nie starały, nie dałyśmy rady wziąć udziału we wszystkich punktach, na które nas ciągnęło. Co nam najbardziej zapadło w serca i pamięć?
Kto rano wstaje, ten pysznie je!
Wspólne śniadania na trawie (lub w jej pobliżu) to już kapitularzowa tradycja. Tym razem udało nam się na nie załapać, i to w jakże fortunnym momencie. Gdy nieco niewyspane – bo w podróż do Łodzi wybrałyśmy się bladym świtem – i już mocno głodne stawiłyśmy się w końcu w budynku Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Łódzkiego, wolontariuszka z saloniku medialnego podszepnęła, że mamy jeszcze szansę zjeść coś pysznego, wegańskiego i całkowicie darmowego. I rzeczywiście, miałyśmy, na dodatek w doborowym gronie osób piszących, tłumaczących i organizujących. To było najlepiej wykorzystane pół godziny, dające masę pozytywnej energii na długi i intensywny dzień. (ET)
Podpisuję się pod punktem o śniadaniu: jest to wspaniała inicjatywa, tym bardziej, że dostępna dla osób z wieloma różnymi ograniczeniami żywieniowymi – jako osoba żyjąca z przymusu na bezglutenie bardzo to doceniłam! Wymiar integracyjny również jest tu kluczowy: czasem w natłoku prelekcji i latania z miejsca na miejsce nie ma czasu na spotkanie się ze znajomymi, a takie śniadanie pozwala wręcz stworzyć nowe znajomości! Do dziś się trochę jaram, że poznałam moją zawodową idolkę, Paulinę Braiter. 🙂 Ale w zasadzie każda spotkana przy tym stole osoba zasługuje na wyróżnienie i zachwyt. (dziewiętnastka)
To teraz ja się podpiszę, bo tego ranka poznałam Annę Brzezińską i zdobyłam autograf na najcięższym elemencie mojego bagażu, Zmierzchu świata rycerzy! (ET)
Boimy się obcych, i to niekoniecznie tych spoza Ziemi
Sześcioro panelistów oznacza, że prowadzący nie ma za wiele do roboty, szczególnie gdy są to osoby wygadane i mające opinie, a takie się zwykle do dyskusji zaprasza. Na czas panelu o obawach i nadziejach związanych z kontaktem z obcymi cywilizacjami przy stole zasiedli Marta Kładź-Kocot, Istvan Vizvary, prof. Stanisław Bereś, Marek Żelkowski, Wiktor Żwikiewicz i Ewa Tomaszewicz z Whosome. I, jak to się zazwyczaj dzieje, pierwsza wypowiedź właściwie ustawiła całą rozmowę, bo zaczęliśmy od obaw, że takie spotkanie z istotami pozaziemskimi oznaczałoby, że ktoś zostałby zaatakowany (najpewniej obcy, bo ludzie tak już mają), od czego już tylko krok czekał nas od rozważań nad naturą człowieka i przytaczania przykładów na potwierdzenie naszych ludobójczych inklinacji. Nad tym wszystkim unosił się duch co rusz przywoływanego Stanisława Lema, którego nie zdołały przegonić heroiczne próby włączenia w dyskusję bardziej współczesnych przykładów, z Ekspansją i solarpunkiem na czele. Udało się za to porozmawiać o tym, dlaczego ci rodzący się w naszej wyobraźni obcy są tacy, jacy są i jak się to ma do czasów, w których żyjemy. A najwyraźniej jesteśmy niestety w momencie, w którym przybysze z innych planet nie budzą ciekawości, lecz lęk. Mimo że są jedynie potencjalni i raczej nigdy ich nie spotkamy. (ET)
Znajomość historii naprawdę się przydaje
Udało się porozmawiać również o tym, jak nie tworzy się opowieści historycznych, a jedynie dziejące się w realiach określonej epoki. Niby oczywista rzecz, a jednak wciąż bardzo trudna. Bo wszak mowa tu nie tylko o znanych z kart podręczników wydarzeniach, ale też kulturze, realiach społecznych, obyczajowych czy… odzieżowych. Ot, na przykład trudno jest pisać o kręgach czarownic sprzed ośmiuset lat, nie wspominając o wierze chrześcijańskiej czy tworzyć niezależną bohaterkę, zapominając o konwenansach i podejściu do kobiet w danym czasie. Na dodatek trzeba też sprawić, by dialogi były wiarygodne, nieprzestylizowane, ale też nie do końca współczesne; jak również pamiętać, żeby karmiąc bohaterki, nie wrzucić im na talerze czegoś, co pojawi się dopiero w przyszłości.
O minach i pułapkach czekających na osoby próbujące sił w pisaniu opowiedziały Anna Brzezińska, Marta Kładź-Kocot i Aleksandra Klęczar w trakcie wspaniałego panelu o tworzeniu historycznych światów. To było znakomite spotkanie, mocno otwierające głowy na to, czym tak naprawdę powinien być pisarski research. (ET)
Potrzeba rozmowy o kobiecych bohaterkach w popkulturze jest duża
Najlepszym tego przykładem okazał się kapitularzowy panel dyskusyjny poświęcony właśnie temu tematowi. Za biurkiem wykładowcy zasiadło nas siedem – moderująca dyskusję Anna „Smoczyca” Pawłowska oraz gościnie: Marcelina Falińska-Tarka, Aleksandra Klęczar, Dominika Tarczoń (Nerd Kobieta), Anna Szumacher, no i ja. Muszę tutaj zdradzić, że dyskusja między nami rozpoczęła się na długo przed konwentem, czego efekt było widać w przygotowanej przez Smoczycę prezentacji. Widać w niej było pewną ewolucję naszego pojęcia (heheszkom z tego słowa nie ma końca) heroiny: od budzącej sympatię i szacunek, szlachetnej, acz niepozbawionej wad wojowniczki do kobiety z wadami, nielubianej, słabej, umierającej, a może nawet… okrutnej i przebiegłej (wrogini i złoczyńczynie tego świata, łączcie się!). Jak to jednak czasem bywa na konwentach, publiczność również chciała zabrać głos, na co przystawałyśmy z entuzjazmem… dopóki się nie zorientowałyśmy, że czas się kończy. 🙂 Publiczność okazała się bardzo zaangażowaną stroną w dyskusji, a szczególnie interesowały ją dwa aspekty naszej dyskusji: bohaterki uznawane przez długi czas za „słabe i wkurzające” (np. Sansa z Gry o Tron – od razu powiem, że cała sala stała za nią murem!) oraz… matki. Akurat na to nie byłyśmy za bardzo przygotowane, ale zdecydowanie jest to kierunek, któremu trzeba się będzie baczniej przyjrzeć. Może będzie do tego okazja za rok? (dziewiętnastka)
Ale o mężczyznach też czasem warto pogadać
Genderowy dyskurs bynajmniej nie ogranicza się do kobiet i feminizmu. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że ostatnio rozmowy o mężczyznach i męskości stają się coraz bardziej „seksi”. Jednym z objawów były chociażby prelekcje duetu przedstawiającego się w programie jako Kobiety Eksploatacji (Marta Płaza i Bogusia Szewczyk), dotyczące… wcale nie kobiet, lecz mężczyzn właśnie. 🙂 W sobotę wieczór Marta i Bogusia omawiały trop przystojnego księdza w popkulturze, natomiast w niedzielę rano przyglądały się amerykańskiego kinu akcji lat 80. XX wieku i występującym w nim twardzielom. Obie prelekcje okazały się absolutnym hitem – prowadzące mają niesamowitą charyzmę i chemię między sobą. Widać, że lubią research, a do tego umieją przedstawić jego rezultaty w ciekawy sposób. Z ich paneli wyniosłam więc nie tylko ciekawostki w rodzaju „po premierze drugiego sezonu Fleabag wskaźnik wyszukań religijnego porno i porno z księżmi na Pornhubie wzrósł o – odpowiednio – 162% i 103%” (mam zdjęcie slajdu na dowód!) czy „ według granego przez Sylvestra Stallone Kobry ludzie byliby uczciwsi, gdyby jedli mniej cukru, a więcej ryżu z warzywami”, ale też poważną refleksję na temat tego, jak bardzo wizerunki normatywnej męskości są…tak naprawdę nienormatywne. I jak bardzo ta normatywność, którą się na ziomków narzuca, też musi być męcząca (co nie umniejsza wcale sprawie feministycznej, muszę zaznaczyć).
Zostawiam linki do odcinków audycji, w których dziewczyny mówią o Kapitularzu i o tematach tam poruszanych: klik i klik! Polecam, zwłaszcza że platforma, czyli Radio Kapitał, jest bliska mojemu serduszku.
Dodam jeszcze ze dwa zdania z perspektywy ściśle osobistej: piwo po panelu o seksownych księżach z ekipą Konglomeratu Podcastowego było absolutnym highlightem Kapitularza! I prawdę mówiąc, trochę aż chce mi się pożartować, że najfajniejsze w tym konwencie jest to, co się dzieje w jego okolicach, w strefie socjalnej. Ten konwent jest idealny do integracji i poznawania ludzi! Ale właśnie, czy byłoby to możliwe BEZ konwentu, który nadaje tutaj strukturę i tworzy kręgosłup tej integracji? Raczej nie. 😉 (dziewiętnastka)
Aby sprawdzić, co się stało z kotem Schrödingera, nie trzeba zaglądać do pudełka
Istvan Vizvary jest znakomitym prelegentem, który ma tę cechę, że o trudnych rzeczach potrafi opowiadać przystępnie i fascynująco. Na Kapitularzu podjął między innymi temat niedostatków języka w naukowym opisie rzeczywistości, ale też problemów z opisywaniem świata jako takiego i z obiektywizmem nauki. Co ma z tym wspólnego memiczny już kot Schrödingera? Ano to, że padł ofiarą uproszczenia eksperymentu myślowego fizyka, od którego wziął swoją nazwę – bo bynajmniej nie chodziło o to, że nie dowiemy się, czy żyje, czy nie, otwierając pudełko. Paradoks polegał na tym, że był on jednocześnie żywy i martwy, znajdował się w obu tych stanach, czyli w tzw. superpozycji. To dość trudny przykład, podobnie jest jednak właściwie z każdą dziedziną nauki – matematyką, która wszak odnosi się do niewystępujących w rzeczywistości sytuacji idealnych, (nie tylko) szkolną fizyką, geologią – nigdy nie opisującą całości Ziemi, a jedynie jej wycinki, bo jej pełny opis byłby niemożliwy nie tylko do przyswojenia, ale też stworzenia. Świat jest dużo bardziej złożony, niż byśmy chcieli, a nasz aparat poznawczy zbyt ograniczony, by całą tę złożoność poznać, opisać i zrozumieć. Siłą rzeczy musimy polegać na niedoskonałym postrzeganiu rzeczywistości. Czy jednak zawsze o tym wiemy, czy też potrzebujemy te uproszczenia i mieć, i w nie wierzyć, by mieć poczucie kontroli nad światem wokół nas? (ET)
Warto chodzić na panele, nawet jeśli się na nie spóźniamy
To mój główny wniosek, jeśli chodzi o część merytoryczną Kapitularza. Z różnych przyczyn (głównie przez bardzo nasycony ciekawymi rzeczami w kluczowych momentach program) na niektóre prelekcje docierałam spóźniona. Ktoś mógłby pomyśleć w takiej sytuacji: „och, nie, uciekło mi już 10 minut prelekcji na 45, to nie ma sensu iść” – a powiem, że wcale nie! Warto wchodzić, nawet jeśli coś nas ominie. Ot taki przykład: przyszłam spóźniona na prelekcję Aleksandry Klęczar o grach Hades i akurat weszłam na „ samo gęste”, czyli na początek części o mitach orfickich. Czy wyniosłam coś z tej części? Zdecydowanie! (Zresztą z prelekcji Oli ciężko czegoś nie wynieść, bo są zarąbiście merytoryczne). Seksowni księża odbywali się tuż po moim panelu o bohaterkach, więc siłą rzeczy też nie byłam równo na rozpoczęciu. A jednak, było warto przyjść? Warto! Wreszcie w niedzielę rano wybrałam śniadanie zamiast punktualności, przez co – niestety! – ominął mnie fragment prelekcji o muzyce i science fiction. Ale posłuchałam jej dość, by zapamiętać kilka ciekawych rzeczy, np. cykl muzyczny Planety Gustava Holsta, który BARDZO mocno wpłynął na Johna Williamsa.
Konwent to nie uczelnia – o ile nie robi się ze swojego spóźnienia spektaklu, nikt nas nie skrzyczy ani się na nas nie obrazi. A nawet z niepełnej prelekcji można wynieść coś, czego nie wyniesie się z czasu spędzonego gdzie indziej (choć wiadomo, życie się nie kończy na prelekcjach.:)). (dziewiętnastka)
Z dobrymi punktami programu jest jak z dobrą sztuką
Można mieć chęć, ale nie mieć siły na więcej. Udało mi się dotrzeć na dwie trzecie z planowanych punktów programu. Dały mi wiele radości i mnóstwo do myślenia, ale też sprawiły, że nie miałam już siły na więcej – w którymś momencie zorientowałam się, że mój mózg już nie ogarnia tego, co się wokół mnie dzieje. I choć trochę było mi żal tego, czego nie zobaczę, odpuściłam. Bo nie ma sensu być gdzieś, jeśli już się z tego nie czerpie, niezależnie od tego, czy jest to bogata w eksponaty wystawa, czy bogaty w świetne osoby prelegujące konwent. Kapitularz był super również dlatego, że dałam sobie czas na posiedzenie na zewnątrz i popatrzenie na trawę i cosplayerów. (ET)
Kapitularz odwiedziły i spisały wrażenia po nim dziewiętnastka i Ewa Tomaszewicz. Byliście? Podzielcie się wrażeniami na Facebooku!
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.