Za nami premiera 73 Yards, czwartego odcinka 14 serii (1 sezonu) Doctor Who. Odcinek pozostawił za sobą wiele pytań, na które nie znamy odpowiedzi. Co sądzimy o tym odcinku? Przeczytajcie nasze redakcyjne wrażenia. Za gościnny występ dziękujemy Robertowi z Kącika Popkultury oraz Przemkowi.
Ollie: Z każdym kolejnym odcinkiem nowy Doctor Who staje się coraz dziwniejszy i nieprzewidywalny, co bardzo mi się podoba. Na początku bałem się, że serial nagle bezpowrotnie utracił swój pazur, zawierając głębszą współpracę z Disneyem. Nic bardziej mylnego! Poprzednio mieliśmy dramat wojenny, a teraz zaserwowano nam folklorystyczny horror, który finalnie kończy się dosyć enigmatycznie. Czy to dobrze, czy źle? Ciężko jednoznacznie stwierdzić, ale przynajmniej pozostawia wiele pola do dyskusji dla ciekawskich fanów.
Rademede: Ten odcinek pozostawił po sobie więcej pytań niż odpowiedzi. Pierwsza połowa super, klimatyczna, trochę creepy. Czekałam jak się to wszystko wyjaśni. No i się zawiodłam, żadnych wyjaśnień, resetujemy linię czasu i elo. No cóż, na pewno nie można odmówić oryginalności, bo odcinek jest inny niż zwyczajowe przygody, ale mi się nie podobał, chociaż miał ciekawe wątki, jak postać przyszłego premiera.
Ginny N.: Jaki to był wspaniały odcinek! Miał cudowny klimat, zaskakujące rozwiązania. To było mocne, dobre, intrygujące i zostawiło nas z tym najlepszym poczuciem ekscytacji, wewnętrznej pustki po emocjach, które z nas wyciągnęło, i potrzebą natychmiastowej powtórki, która walczyła ze zdrowym rozsądkiem i potrzebą snu. Rozsądek ostatecznie wygrał, ale uff, oglądanie odcinków o pierwszej w nocy bywa trudne.
Mamy tu mnóstwo magii i klimatu, mamy przeskoki czasowe, które mocno kojarzyły nam się z Years and Years – świetnym serialem Daviesa (koniecznie nadróbcie, jeśli jeszcze nie widziałyście). I to jak przerażająco skuteczna jest kobieta stojąca 73 jardy (czyli 66,7 metra – prawie, ale nie całkiem demonicznie!) od Ruby… Jak działa nie tylko na obcych, ale i na mamę Ruby (cała ta scena przy drzwiach z wymienionymi zamkami… uff, to jest emocjonalny ładunek, który trudno na stałe zamknąć w pętli czasu) i na UNIT z wszystkimi jego zabezpieczeniami… Kim jesteś, Ruby Sunday?
Tak, zostaliśmy z górką pytań, ale zauważcie, że wszystkie dotyczą Ruby. Jej pochodzenia, jej mocy, jej świadomości tego, kim jest. To zdecydowanie było celowe i na pewno z czasem RTD będzie nam dawał odpowiedzi na te pytania. Ale też dowiedzieliśmy się czegoś. Ruby, która nie wiedzie zwykłego życia, jest potężna, przerażająca w dążeniu do ratowania świata. A jednocześnie wciąż chce go ratować. Wciąż jej głównym celem jest domknięcie pętli czasu i doprowadzenie do tego, żeby Doktor nie przerwał magicznego kręgu. A jeśli przy tym skrzywdzi tak głęboko samą siebie? No cóż, Ruby przecież zrozumie. I zapomni. Mniej więcej. Jesteśmy jednak ciekawi, co się stanie, kiedy Ruby przypomni sobie tę pętlę czasu. Jeśli ją sobie przypomni. Ale liczymy na to, że to wszystko jeszcze jakoś wróci, że albo ona, albo Doktor to odkryją, bo to jest zbyt mocne, żeby tak po prostu znikło i już nigdy nie wróciło.
Robert S.: Jeden z najbardziej nietuzinkowych odcinków New Who i chyba jedyny, który przy tak tajemniczej fabule nie zaoferował niemal żadnych definitywnych odpowiedzi. To, oczywiście, nie przypadnie do gustu wielu widzom – i ciężko ich winić, bo niedopowiedzenia w pozornie „jednoodcinkowej przygodzie” mogą być zwyczajnie frustrujące – ale ja osobiście jestem zachwycony napięciowym klimatem i mistyką, którą RTD stopniowo wprowadza w bieżącym sezonie. Tak naprawdę zasadność fabularnych rozwiązań 73 Yards ocenić można będzie rzeczowo dopiero po rozwiązaniu głównej tajemnicy, czyli pochodzenia/zagadki bytu Ruby, ale już teraz warto pochwalić odcinek za dużą oryginalność i podjęte ryzyko narracyjne. To również ostateczne potwierdzenie, że serial, mimo soft rebootu pod banderą Disneya, zdecydowanie nie idzie na żadne kompromisy i dalej jest tym szalonym, kreatywnym i nieprzewidywalnym Doctor Who, które wszyscy znamy i kochamy.
A, i jeszcze jedno – nie można spisać swoich wrażeń z 73 Yards bez pochwalenia Millie Gibson! Aktorka doskonale oddała zagubienie i determinację Ruby, co jest o tyle imponujące, że to chronologicznie pierwszy odcinek, w którym zagrała. Świetna rola, świetna towarzyszka.
Clever Boy: To był ciekawy odcinek. Był naprawdę klimatyczny, wciągający, pomysłowo wyreżyserowany i zmontowany. Trochę jak historia z Black Mirror lub jakiś krótkometrażowy film z dreszczykiem. Trudno mi jednak go ocenić. Uważam, że dostaliśmy więcej pytań niż odpowiedzi. Czy Doktor zniknął naprawdę przez magię? Dlaczego Ruby miała moc przeniesienia się w czasie i prześladowania siebie? Co takiego mówiła, że inni uciekali? I dlaczego akurat 73 jardy? Czy ta kobieta i jej moce symbolizowały strach przed porzuceniem, które ma Ruby? Być może na część pytań odpowie nam finał serii, oby. Bawiłem się naprawdę dobrze, ale końcówka zostawiła spory niedosyt. Ciekawe było to, co mówiła Kate – o linii czasu opartej na wydarzeniu Ruby. Fajnie, że Ruby rozpoznała też Susan Twist. No i sąsiadka, która mówi o tym, że „z tym nie ma nic do czynienia/to nie jej sprawka” – czy to była podpowiedź, czy tylko drażnienie widza? Szkoda, że to wszystko się w sumie skasowało – tym bardziej że to być może była kolejna pętla czasu, skoro Ruby powiedziała, że więcej razy była w Walii niż na początku odcinka?
Jako fanowi, który zbiera też informacje na stronę, nie mogło mi umknąć to, że widziałem i opisywałem sceny z planu tego odcinka. Trochę jestem zdziwiony, że Roger ap Gwilliam tak trochę przeleciał i zniknął (chociaż Ruby go nie powstrzymała, więc kto wie…). Zapowiadał się na ważniejszą postać – zarówno w oficjalnych serialowych zapowiedziach, jak i na zdjęciach z planu. Czy to był The Minister of War wspomniany przez Dwunastego? Przyznam, że nie kupuję też Millie Gibson jako czterdziestolatki. Tak, wiele kobiet trzyma się dobrze w tym wieku, ale dla mnie za mało ją postarzyli, tak samo miała zbyt młody głos. Odcinek mi się podobał, ale czuję, że nie poznałem aż tak bardzo Ruby. I nie do końca była do tego okazja. Być może gdyby ta historia wydarzyła się później, byłaby lepsza? Z drugiej strony to smutne, że jesteśmy już w połowie sezonu. Zostały dwa odcinki i potem dwuodcinkowy finał. Kurczę, Doctor Who powinien mieć jednak więcej odcinków w serii…
Zielona Małpa: Widząc zapowiedź tego odcinka tydzień temu, pomyślałam, że w końcu coś w nieco straszniejszych klimatach. Tajemnicza postać kobiety, pozostająca w stałej odległości od Ruby, od pierwszej sceny wzbudziła we mnie jakiś niepokój. I te jej ruchy, jakby próbowała coś wyczarować. Odcinek ten z pewnością na długo zostanie mi w pamięci, bo był on niecodzienny, klimatyczny i smutno-straszny.
Przy okazji był to odcinek w całości poświęcony Ruby. Doktor pojawił się jedynie na początku, potem magicznie zniknął i równie magicznie pojawił się na końcu. No właśnie, magicznie. Zastanawiam się, czy w serialu sci-fi jest miejsce na magię. Czy może jednak wydarzenia z tego odcinka zostaną wyjaśnione w uniwersum technologicznym bełkotem. Sama Kate Stewart, która na chwilę pojawiła się w odcinku, wspomniała, że na świecie zaczęto obserwować jakby więcej zjawisk paranormalnych… Może ma to związek z samą Ruby i jej tajemnicą?
Tajemnice. W tym odcinku było ich sporo. I prawie żadna nie została wyjaśniona, pozostawiając nam duże pole do snucia teorii. Choć w sieci widzę nienasycenie wyjaśnieniami w odniesieniu do tego odcinka, to sama cieszę się, że nie wszystko zostało wyłożone na tacy. Co mówiła kobieta, że każdy potem nie chciał mieć z Ruby nic wspólnego? Czy Ruby finalnie powstrzymała premiera? Dlaczego Doktor zniknął? Czy magia w tej wersji świata istnieje?
Przemek: Pierwsza połowa odcinka była genialna i bardzo mi się podobała. Dużo było w niej napięcia, strachu, dziwności, smutku i magii. Oglądając to, byłem pod wrażeniem, jakie to było dobre. Scena w pubie – do teraz nie wiem ile w tym wszystkim było magii, a ile po prostu humoru tych osób. Patrzenie, jak każdy, kto próbował pomóc Ruby, ostatecznie od niej uciekał, musiało być dla niej druzgocące, przynajmniej takie było dla mnie. 🙁
Niestety, najsłabszym elementem była ta część polityczna. Rozumiem, że jako historia musiało zostać to przedstawione, ale przez zupełnie inną stylistykę, kolory i miejsce (już takie bardziej „normalne”) miało się wrażenie, jakby był to inny odcinek. Trochę było mi smutno, gdy Ruby po „pokonaniu” Rogera ap Gwilliama przekonała się, że cała ta sytuacja nie prysła i nie wróciła do punktu wyjścia, tylko życie toczyło się bez zmian, a sama Ruby musiała żyć dalej bez Doktora…
Końcówka za to była bardzo dobra, tak samo jak początek. Tutaj mieliśmy już, krótki bo krótki, ale typowy horror. Później to magiczne przeniesienie do przeszłości i dopełnienie się pętli czasu. Rozumiem, że idea tej historii polegała na tym, aby pozostawić widza z większą liczbą pytań niż odpowiedzi i ja to kupuję. Czasami potrzebne są takie odcinki, gdzie trzeba widza zostawić z pustką i niedopowiedzeniem, mi to się bardzo podobało.
Uważam, że jako całokształt ten odcinek był bardzo dobry. W całości poświęcony Ruby, jak dla mnie historia adekwatna do The Girl Who Waited. Tak samo rozdarła serce na pół, pozostawiła ogromny żal i smutek, że Ruby po stosunkowo krótkiej relacji z Doktorem musiała do końca życia żyć już bez niego… Nie wiem jak u was, ale na mnie ten motyw straty działa bardzo, bardzo mocno. W dodatku wszystko w świetny sposób było przedstawione przez reżyserię w wykonaniu Dylana Holmesa Williamsa. Bardzo mi się podobało i pomimo małego mankamentu będę czasami wracał do tej historii.
Sass: Doctor Who x A24? Tak! Poproszę o więcej! Russell T Davies dostarczył nam świetnie wyreżyserowany klimatyczny thriller w klimatach It Follows o bardzo prostym, a jednocześnie przerażającym koncepcie. Bardzo spodobał mi się pomysł na „potwora” tego tygodnia, statyczna postać kobiety znajdującej się w takiej odległości, że widz nie jest w stanie dostrzec żadnych detali twarzy. Świetnie jest to przedstawione od strony technicznej, gdzieś tam w tle ciągle widać charakterystyczny ubiór oraz ruchy tej tajemniczej osoby. Pomysł na istotę, która prześladuje cię całe twoje życie, do tego nastawia wszystkich przeciwko tobie, a ty nie możesz kompletnie nic na to poradzić, został tu bardzo dobrze wykorzystany.
Millie Gibson w roli Ruby bez problemu oddała frustrację i bezsilność protagonistki na to, co się dzieje wokół niej – wierzyłem w każdą jej emocję, która wylewała się z ekranu. Gibson swoimi zdolnościami kompletnie przyćmiła każdego w tym odcinku, łącznie z Aneurinem Barnardem, którego trochę mi tutaj zabrakło. Szkoda, że był taką małą częścią tej fabuły, chyba liczyłem na bardziej satysfakcjonujące rozwiązanie wątku premiera Albionu. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy to build up, czy samo tempo tej sceny spowodowało słabe wybrzmienie tego finału.
Na koniec, kompletnie nie zgodzę się z internetem, któremu nie podobało się utrzymanie w tajemnicy tego, co się naprawdę wydarzyło. Przecież właśnie o to chodzi, najlepszy horror buduje się na tym, czego się nie wie – nikt przecież nie boi się ciemności przez samą ciemność, tylko przez to, co może się tam kryć.
DemonBiblioteczny: Mam bardzo mieszane uczucia po tym odcinku. Z jednej strony ma w sobie wszystko to, co uwielbiam: magiczną fabułę, piękne widoczki, mroczny klimat. Bardzo też podobało mi się zostawienie działania w rękach Ruby. Lubię te odcinki, gdy Doktor znika lub nie może przybyć na pomoc i ludzie muszą sobie radzić sami.
Odrzuca mnie jednak liczba pytań pozostawionych bez odpowiedzi. Nie mam nic przeciwko temu, aby pewne zagadki rozwiązywać przez kilka odcinków, a nawet przez cały sezon, ale potrzebuję jednak pewnego dawkowania. W tym odcinku natomiast budowanie napięcia łączy się z tworzeniem kolejnych niewiadomych – czy to dotyczących świata, czy tajemniczej kobiety i jej mocy. Gdyby rozwiązano jedną czy dwie zagadki – pewnie moje podejście byłoby łagodniejsze. A tak odcinek zostawił mnie z lekko leniwym rozwiązaniem w postaci pętli czasu (i z kolejnym pytaniem o to, jak Ruby się to udało). Ale też nie jestem w stanie nie lubić tego odcinka, bo wiele rzeczy naprawdę mnie urzekło.
Kira Nin: Ależ to był dobry odcinek! Bardzo lubię gdy Doctor Who skręca w stronę horroru bardziej na poważnie, lubię też odcinki bez Doktora, i bardzo lubię nieoczywiste historie. Porzucenie i samotność to tropy stale towarzyszące Ruby, i nie inaczej jest tym razem. Fragment z jej mamą był faktycznie bardzo emocjonalny, na mnie największe wrażenie zrobiła Kate Stewart. Gdy my, widzowie, widzimy ją, myślimy „UNIT jest na miejscu! Teraz wszystko będzie dobrze”, bo zwykle tak się dzieje. Ale nie tym razem. Ruby naprawdę jest całkiem sama. Pozostawienie tego odcinka bez jednoznacznego rozwiązania było genialnym posunięciem, zostaliśmy z całą masą pytań, i liczę na to, że jeśli wszystko pójdzie jak należy, na któreś z nich dostaniemy odpowiedź albo przynajmniej wskazówkę na koniec sezonu.
Lady Kristina: RTD zapowiadał, że takiego odcinka jak 73 Yards do tej pory nie było w historii Doctor Who, i nie mogę nie przyznać mu racji. Gdy dowiedziałam się, że odcinek ma być horrorem z elementami folkowymi, bardzo mnie to zaintrygowało, bo takie motywy dość rzadko otrzymujemy w serialu, ale oprócz wydarzeń z pierwszej części odcinka, które potęgowały nastrój niepokoju, strasznych i istotnych wątków mamy tu o wiele więcej. Przede wszystkim towarzyszymy Ruby, która nie dość że traci Doktora, którego nawet tak dobrze nie zna, to bardzo szybko musi poradzić sobie sama, tracąc najpierw rodzinę, a później nadzieję na pomoc ze strony UNIT-u – dało się zauważyć, że później nie odważyła się nikomu powiedzieć o śledzącej ją kobiecie, bo bała się stracić kolejną osobę ze swojego życia. Znalazł się tu też wątek polityczny, który mimo że był dość krótki, to Daviesowi udało się wetknąć kilka szpilek (to prawdopodobnie przypadek, ale i tak podziwiam geniusz RTD, że taki odcinek pojawił się dosłownie kilka dni po ogłoszeniu wyborów w Wielkiej Brytanii).
Jako że odcinek praktycznie w całości skupia się na losach Ruby, nie można nie wspomnieć o Millie Gibson, która jako główna bohaterka radzi sobie fantastycznie – nie przeszkadza w tym nawet fakt, że jest to pierwszy nakręcony z jej udziałem odcinek. W 73 Yards ostatecznie otrzymujemy więcej pytań niż odpowiedzi, a sam odcinek nawet po kolejnym seansie pozostaje równie enigmatyczny co wcześniej, bo na te wszystkie pytania o to, co stało się z Doktorem, jak ta kobieta śledziła Ruby, co (i czemu) mówiła ludziom, którzy nawiązali z nią kontakt, najprawdopodobniej nigdy nie poznamy odpowiedzi. I to jest właśnie najstraszniejsze.
Tylko warto zadać też sobie pytanie: czy musimy to wiedzieć?
ET: Bardzo dziwny, bardzo konfundujący, bardzo dobry odcinek i prawdziwy popis aktorski Millie Gibson. Po pierwszych kilkunastu minutach – wielkie oklaski za mocno niepokojącą, ale też bardzo zabawną sekwencję w pubie – zupełnie się nie spodziewałam, że pójdzie w kierunku alternatywnej linii czasu, w której będziemy towarzyszyć Ruby Sunday w utracie wszystkich bliskich jej osób, próbach powrotu do dawnego życia, zrozumieniu, jaka jest jej rola i w końcu pogodnej akceptacji rzeczywistości. Bardzo mnie ta niełatwa przecież historia poruszyła, a sekwencja ze szczęśliwie niedoszłym premierem była absolutnie mistrzowska.
Co zabawne, to zupełnie nie jest mój typ opowieści, nie przepadam za folk horrorem, nie jestem też póki co szczególnie ciekawa rozwiązania zagadki pochodzenia Ruby, bo mam poczucie, że jest mocno związana z Panteonem, który kompletnie do mnie nie przemawia. Jednak jest to na tyle dobrze i intrygująco zrobione, a nowa towarzyszka jest tak wspaniałą i ujmującą postacią, że zupełnie mi to nie przeszkadza. Nie mam pojęcia, czy ta seria znajdzie się wśród moich ulubionych, za to Ruby z pewnością skradła mi serce. Brawo!
dziewiętnastka: Do momentu pokonania głównego przeciwnika odcinka podobało mi się bardzo. Folk horror, powrót UNIT-u, ale też technologia i klimaty jak z Years and Years – wszystkie te motywy bardzo lubię, a co ważniejsze, złożyły się na intrygującą historią. Problemem była ta druga, krótsza część, bo trochę wyglądała, jakby Davies nie miał pomysłu, jak całość zakończyć…? I po prostu wrzucił wzruszające, ezoteryczne mumbo jumbo, które niby wyjaśnia całość, ale jednak nie. Nie zmienia to jednak faktu, że na poziomie emocjonalnym, jako historia o alienacji i nadziei, odcinek sprawdza się świetnie. Naprawdę siedziałam jak na szpilkach. Brawa dla Millie Gibson, takie coś by nie wyszło bez ogromnego talentu i charyzmy.
PS. Nie mogę się tylko zgodzić z tym, że takiego odcinka nigdy w historii Doctor Who nie było. Czy wszyscy już zapomnieli o Turn Left? Przecież to bardzo podobny wyjściowy koncept.
PPS. Taka lekko offtopowa rozkmina kolorystyczna: o ile Doktor nie ma tym razem jednego oficjalnego kostiumu, to można jednak zauważyć, że bardzo lubi pomarańczowy. Często ma akcenty albo całe stroje w tym kolorze, również w 73 Yards. Zastanawiam się, czy pomarańczowy golf Ruby z pierwszych scen odcinka nie miał być taką wizualną wskazówka dla widzów, że za chwilę to ona przejmie rolę głównej bohaterki opowieści…
A wam jak podobało się 73 Yards? Dajcie nam znać w naszej grupie lub na Facebooku!
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.