Za nami premiera trzeciego odcinka 14 serii (1 sezonu) Doctor Who. Odcinek Boom napisał Steven Moffat – dawny showrunner, którego odcinki są zazwyczaj oceniane przez fanów jako rewelacyjne. Jak było tym razem? Przeczytajcie nasze redakcyjne wrażenia.
Anndycja: CO TO BYŁ ZA ODCINEK. Dawno nie przeżywałam takich emocji przy oglądaniu Doctor Who. Bardzo się cieszę, że wróciliśmy do czasów, kiedy główną iskrą tego serialu są uczucia bohaterów. Mówiąc o uczuciach – Ncuti Gatwa dzięki Boom wskoczył na trzecie miejsce w rankingu moich ulubionych Doktorów. Ostatnio byłam tak zachwycona grą aktorską przy Dziesiątym. Bardzo lubię jego relację z Ruby – bałam się, że Davies napisze drugą Rose, ale ta więź pomiędzy nią a Piętnastym jest strasznie wzruszająca na takim poziomie starszy brat – młodsza siostra, chociaż trzeci odcinek tego sezonu (nie liczę odcinka świątecznego) sugeruje nam zupełnie inną relację ;). Muszę wyznać, że mniej więcej od 14 minuty zaczęłam płakać i do końca nie przestałam. W tym epizodzie jest tyle wątków, które mnie ruszają – miłość ojca do córki, odkrycie, o co tak naprawdę chodzi w prowadzonej wojnie i o jaką stawkę toczy się gra (zwłaszcza w kontekście ostatnich wydarzeń na świecie), utrata bliskich… Cieszy mnie niewymownie, że pojawiają się też odniesienia do poprzednich wcieleń Doktora – paluszki rybne i budyń sprawiły, że się uśmiechnęłam. Jednak co Moffat, to Moffat. I Boom po raz kolejny utwierdził mnie w przekonaniu, że jego scenariusze najlepiej sprawdzają się, kiedy to Russell T Davies ma nad nimi kuratelę.
wera m.: widziałyśmy, jak wygląda postmoffatowski (tak się chyba pisze po zmianach ortografii) Davies, czas na Moffata, który obejrzał Rok za rokiem (to samo zakończenie!)
Moffat nie sięga tutaj może wyżyn, na jakie wspiął się szczególnie pisząc erę Capaldiego (i które przewyższają większość tego, co zrobił jako autor samodzielnych odcinków), ale bardzo fajnie dociąża młodziutką erę Gatwy napięciem, powagą i wściekłością: na wojnę (świetnie poprowadzony wątek, żadnego heroizmu, sama tragedia, takich historii potrzebujemy), na kapitalizm, na prywatyzację i algorytmizację służby zdrowia (bardzo ważny brytyjski kontekst). Jest tu trochę energii The Beast Below, bardzo mi się to podoba. Podobnie jak zniuansowane podejście do wiary: “to, że jej nie lubię, nie znaczy, że jej nie potrzebuję” było piękne.
No i giną ludzie! Na stałe! W odcinku Moffata, kto to widział.
ET: Jak ja kocham, gdy Doctor Who jest antykapitalistyczny, antywojenny, antykościelny i w ogóle tak lewicowy, że aż boli. Z całą sympatią do kampowych kosmicznych dzieciaków i Maestro, na takie opowieści czekałam i takich się spodziewałam po Daviesie, a już szczególnie po duecie Davies-Moffat. Boom nie było idealne, ale forma i ładunek emocjonalny z nawiązką to zrekompensowały. Bardzo, ale to bardzo mi się podobało, że praktycznie cały odcinek dzieje się w jednym miejscu – a w przypadku Doktora wręcz w jednej pozycji. Mam wrażenie, że tego typu zabiegi to wręcz zaproszenie do pokazania aktorskich możliwości, i zarówno Gatwa, jak i Gibson odpowiedzieli na nie w najlepszy możliwy sposób. Ileż tam było emocji, podgrzanych tym, że wszak nie można ich okazać, bo to się skończy bardzo źle, ileż łez popłynęło, i ile uśmiechów próbowało przykryć tragizm sytuacji… No ściskało mnie w gardle, nie przeczę. Minimalistyczny, bardzo teatralny i bardzo pesymistyczny odcinek, pełen dialogów, które, jestem przekonana, będą co jakiś czas wracać, jak ten o tym, że ostatecznie wszędzie będzie plaża. Chcę więcej!
Przemek: Będzie ciężko krótko opisać ten odcinek, ale spróbuję, no to siup.
Bardzo doceniam jak bardzo ten odcinek był hermetyczny i jednocześnie gęsto wypełniony dialogami, emocjami i decyzjami, a zarazem nie był przesadzony, wszystko było wyważone w punkt.
Ruby w tym odcinku wywarła na mnie spore wrażenie. Będąc szczerym, to właśnie teraz poczułem, że Millie Gibson w całości weszła w swoją rolę, stała się jednością ze swoją bohaterką i naprawdę ma mega flow w tym, co robi. Jest bardzo odważna, zadziorna i nie mam słów na to jak bardzo podobały mi się jej interakcje z Doktorem.
Pomimo że to dalej są początki Piętnastego Doktora i Ncutiego Gatwy to już mi nic więcej nie trzeba by wiedzieć, że jest tam, gdzie być powinien. Piętnasty serio jest fenomenalny. Posiada cały wachlarz emocji, jest otwarty, czuły, wrażliwy, cierpliwy, pomocny, bystry i odważny. W tym odcinku mogliśmy zobaczyć również, jaki jest gdy czuje strach i gniew. Ujmę to tak – uwielbiam, gdy którykolwiek Doktor zaczyna czuć gniew i wkracza do akcji stając się sobą z tej najtwardszej strony.
Wszystko, co robi ten Doktor jest takie pełne, prawdziwe i głębokie. Moment jak poleciała mu pierwsza łza, później druga, i trzecia… To jak podśpiewywał, by rozładować emocje, rzucał anegdotami, był ironiczny i sarkastyczny, tak bardzo było mi go żal w tym wszystkim, tak bardzo czułem jego zakłopotanie w tej całej sytuacji i bałem się o nich wszystkich, czy wyjdą z tego cało. Po prostu Moffat scenariuszowo zrobił tu dobrą robotę, a Gatwa przełożył to na postać Doktora jeszcze lepiej.
Jasne, że odcinek można by było dopieścić, tu coś dodać, tam coś odjąć, ale ostatecznie uważam, że spełnił moje oczekiwania i pokazał to, co Moffat robi najlepiej – wciągająca i dająca do myślenia historia, jednocześnie pozwalając Gatwie i Gibson zabłysnąć w swoich rolach.
Ginny N.: O, jaki to był dobry odcinek. Wojna z nikim, Villengard (kto nie miał banana na twarzy na to nawiązanie, niech nie mówi “Uuk!”), Doktor na minie i śnieg, gdy Ruby umiera i to bezowocne czekanie, aż dowiemy się, kto jest jej rodziną i cały emocjonalny ładunek tej historii. Grało to wszystko bardzo dobrze. Jeśli do czegoś mam się doczepić to do tego, że Splice w ogóle nie rozpacza po śmierci taty. Wiara wiarą, ale naprawdę? Nic? Za to bardzo spodobał nam się ten moment, gdy Ruby widzi niebo i nagle, pomimo całej sytuacji jest zachwycona, a Doktor widzi jej zachwyt i sam też go czuje. Ten moment piękna pośród tragedii wojny, to jest coś, co robi Doctor Who.
Lady Kristina: Moffat powrócił do serialu z przytupem, można wręcz rzec, że w wybuchowej formie. Boom jest odcinkiem zarówno fantastycznym, jak i przerażająco smutnym. To dość kameralna historia, jako że praktycznie w całości dzieje się w jednym miejscu, gdzie kilkoro osób po prostu ze sobą rozmawia, ale jednocześnie dzieje się tu tak wiele rzeczy, ile tylko może: mamy tu wojnę z niewidzialnym wrogiem, którym ostatecznie okazuje się być wojenny algorytm, dziecko poszukujące ojca, romans, który nie zdążył zaistnieć, pierwszą wizytę Ruby na obcej planecie, a przede wszystkim Doktora, od którego zależy życie wszystkich obecnych na tej planecie, ale który został dosłownie unieruchomiony.
Nawet jeśli widzieliśmy we wcześniejszych odcinkach, że Doktor się bał, to tutaj jest tak bardzo wyraźnie przerażony, przy czym musi zrobić wszystko, by tego strachu nie pokazać. I Ncuti Gatwa jest w tym po prostu idealny, bo w jego grze widać ten skrywany strach, troskę o Ruby, której nie jest w stanie pomóc, a także wściekłość na to, co doprowadziło do tej sytuacji: kapitalizm napędzający działania wojenne, bo broń przecież musi się sprzedawać, i ślepą wiarę żołnierzy, którzy nie kwestionują swoich działać, bo przecież ich kościół wie lepiej. Cały ten rollercoaster emocji jest tak dobrze zbalansowany, że nie wiem, czy dałoby się zagrać to lepiej.
Cały odcinek jest wręcz wypełniony takimi mrugnięciami ze strony Moffata: czy to sam wątek utknięcia na minie, wyjęty wprost z Genesis of the Daleks, wątek Villengardu czy kościelnych żołnierzy (warto zauważyć, że Boom dzieje się w podobnym czasie co The Time of Angels i Flesh and Stone – obie te historie mają miejsce w LI wieku), a także wiele, wiele cytatów.
Pozostając w temacie mrugnięć do widzów, muszę przyznać, że nie rozpoznałam Varady Sethu w odcinku i dowiedziałam się o jej gościnnym występie dopiero po jego obejrzeniu. Wiem, że są różne teorie na jej temat, ale przypuszczam, że będzie tu tak jak w przypadku Marthy i Amy, bo to przecież nie pierwszy raz, kiedy aktorka wcielająca się w rolę towarzyszki pojawia się w serialu nieco wcześniej.
Rad: Jaki to był dobry odcinek. Pełen emocji i wzruszeń. Ncuti jest cudowny jako Piętnasty, i w tym odcinku pokazał wachlarz emocji. Fajnie, że mieliśmy okazję tak szybko zobaczyć przyszłą towarzyszkę, bardzo mnie ciekawi, w jaki sposób ponownie spotka Doktora.
Ollie: O taki odcinek nic nie robiłem! Od czasu świątecznych odcinków nie czułem takiego wysokiego poziomu ekscytacji. W pewnym momencie nawet uwierzyłem, że nasi główni bohaterowie nie wyjdą cało z całej tej wojennej opresji. Tak się pisze zapierające dech w piersiach historie!
dziewiętnastka: Jakkolwiek bardzo lubię wymyślane przez Moffata fabuły, tak trochę przestał do mnie trafiać jego sposób pisania dialogów – a raczej monologów. Na starość zmienił mi się gust i wolę jak ludzie (i Władcy Czasu) mówią jak ludzie. Z drugiej strony… Jak czytam wywiady z Moffatem, to on właśnie tak mówi, więc cóż, chyba po prostu nie umie inaczej.
A poza tym odcinek bardzo fajny, mimo uspokajającego imperatywu fabularnego czułam napięcie. Dissy na kapitalizm i fanatyzm religijny zawsze mi poprawiają humor, więc Boom nie mogło mnie nie ucieszyć. I to nawiązanie do mojego najukochańszego Doktora, czyli Jedenastego…
Clever Boy: To był fenomenalny odcinek. Trzymał mocno w napięciu i zleciał mi bardzo szybko. Podobała mi się krytyka kapitalizmu, wojny, wiary. Mogło to potrząsnąć częścią widzów. Cenię sobie nagłą śmierć postaci, która pokazuje brutalność wojny – w jednej sekundzie jesteś, a zaraz cię nie ma. Bardzo podobało mi się, że tak naprawdę odcinek dział się w jednym miejscu, co pozwoliło aktorom i aktorkom się wykazać. Cieszyło mnie także sporo nawiązań do wcześniejszych przygód Doktora. Ruby coraz bardziej intryguje, chociaż trochę słabo, że spędziła część odcinka nieprzytomna. I ta Susan Twist… Mam nadzieję, żę Russell nas nie troluje…
Nie ukrywam, że wzruszyłem się na koniec. A słowa Splice o byciu martwym były zaskakująco piękne. Trochę drażniła mnie ta postać. Wydaje mi się, że twórcy liczyli na młodszą aktorkę. Bo dla mnie wyglądała trochę „za staro” żeby nie pojmować powagi sytuacji. Była dla mnie zbyt infantylna. No i cieszę się, że zobaczyliśmy Varadę Sethu. Fajnie jakby to jednak jej postać powróciła do seriali w 15 serii (2 sezonie). Boom to chyba mój ulubiony odcinek Piętnastego Doktora do tej pory.
A wam jak podobał się Boom? Dajcie nam znać w naszej grupie lub na Facebooku!
Dziennikarz, uwielbia herbatę i wino. Kocha Dwunastego Doktora i Donnę. W wolnej chwili wychodzi z domu, bo nie znosi samotności. Uwielbia życie w mieście. Ogląda dziesiątki seriali, śledzi i bawi się popkulturą, gra na konsoli. Stara się rozbawiać ludzi w każdej możliwej okazji, żeby świat nie był ponury. Ogarniacz czasu i przestrzeni.