Za nami premiera kolejnego Doctor-lite odcinka Doctor Who, czyli Dot and Bubble. Historia ta zaskoczyła wielu widzów. Jak spodobał się redakcji Whosome oraz gościom? To nasze redakcyjne wrażenia.
Ollie: Na pierwszym planie postawiono grupę uprzywilejowanych, kompletnie niesamodzielnych dzbanów, których głównym zajęciem jest czatowanie i prowadzenie wideokonferencji. Łatwo przewidzieć, że zderzenie z rzeczywistością odbije się dla każdego z osobna wielką czkawką, szczególnie w przypadku głównej protagonistki. Cały odcinek na pierwszy rzut oka wygląda, jakby został napisany przez sfrustrowanego boomera, z braku laku disującego pokolenie Z. Na szczęście Russell T Davies nie stawia na tak sztampowe rozwiązania scenariuszowe, o czym przekonaliśmy się przy okazji poprzedniego odcinka. Tutaj stopniowo zaczynamy zdawać sobie sprawę, że mamy do czynienia z “elitarną” cywilizacją o dosyć ksenofobicznych zapędach.
Ginny N.: No taką kropkę na końcu zdania to potrafi postawić niewiel_ twórc_. Ale Russell T Davies zdecydowanie jest jedną z nich. Mamy ot, historię o bogatych dzieciakach, które zjadają kosmiczne ślimaki i nasza bohaterka ze zdalną pomocą Doktora i Ruby musi przed rzeczonymi ślimakami uciec. I myślimy sobie, no jest napuszona i w ogóle, ale w sumie bywa sympatyczna, jest nadzieja na świecie. I faktycznie, po co ktoś zamknął młodych ludzi w bąblu odciętym od wszystkiego? Jaki ma w tym cel? Nieznośni jednoprocentowi yuppies, nieznośnymi jednoprocenowymi yuppies, ale pomijając mającą ich dość AI i wielkimi ślimakami, nie wiemy, dlaczego i po co oni tam są. Cały ten setup wygląda podejrzanie.
A potem Lindy robi to. I kłamie Doktorowi w twarz. A on jej tego kłamstwa nie wypomina, choć mógłby, choć jesteśmy przekonani, że się domyśla. Ale nie naciska, tak jak tylko on potrafi. I jest w tym pewien sens. Bo właściwie, do czego by to doprowadziło. Lindy wie, że źle zrobiła i może nawet trochę ją to gryzie, ale nie na tyle, by do czegokolwiek się przyznać. Nic dziwnego, że Lindy odrzuca pomoc Doktora, bo ten jest poniżej jej klasy… A Doktor nie może nic z tym zrobić, poza tym, że ponownie, desperacko zaoferuje pomoc. Ale nie zmusi nikogo do jej przyjęcia. I może dla tej małej grupki jest nadzieja na to, że poradzą sobie w obcym im świecie, choćby najmniejsza. Ale ta końcówka jest smutnie prawdziwa i mocna.
Magdalena: A to niespodzianka! Po zwiastunie spodziewałam się czegoś w rodzaju The Long Game z Dziewiątym Doktorem i w zasadzie to właśnie dostałam – fabułę nieco technofobiczną, przerysowaną, pokazującą daleką przyszłość i ludzkość, która jest karykaturą nas dzisiaj. Dot and Bubble jest jednak czymś o wiele więcej. Davies wziął sobie na tapet rzadko, jeśli w ogóle, eksplorowany pomysł ratowania osoby, której może wcale ratować nie mielibyśmy ochoty, a która do tego wcale uratowana nie chce zostać. Bohaterka kwestionuje, nie dowierza, nie chce opuścić swojej strefy pozornego bezpieczeństwa, niespecjalnie staje na wysokości zadania – nie przełamuje się gwałtownie, nie pokazuje swojej wewnętrznej wartości, nie ratuje wszystkich – a na koniec skazuje na śmierć swojego wybawcę i nie chce przyjąć dalszej pomocy, a do tego nie kryje pogardy! No, to coś nowego. Jest w tym trochę Władcy much z tą społecznością składającą się z rozpuszczonych dzieci bogatych rodziców, jednak z wyraźnym pokazaniem, że jednak to same te młode osoby dokonują wyborów w swoim imieniu. Na wierzchu to wygląda trochę jak krytyka młodzieży siedzącej w nosem w telefonie, ale przecież nie chodzi o to, tylko o klasowość, prawda? O kastę dosłownie żyjącą pod kloszem i zjadaną od środka przez swoją krótkowzroczność. Kolejny odcinek, który dotyka bardzo wyrazistych i ważnych kwestii społecznych. Zachwyca mnie to w tej serii.
Rademede: To był chyba pierwszy odcinek Doktora, w którym chciałam, żeby bohaterkę na koniec coś zjadło. Nawet jeśli Doktor chce ratować wszystkich, to nie wszyscy chcą być uratowani, jak Lindy. Ba, z perspektywy oglądającej, to nie wiem, czy bym chciała, żeby Lindy została uratowana. Niech ich tam wszystkich coś zje. Aczkolwiek myślę, że ich nawiązanie do bycia wybranymi przez Boga, czy jakoś tak, to się okaże, że ewoluują w kościół, który poznaliśmy w Boom. Ogólnie odcinek bardzo mi się podobał, mimo że był bardzo dystopijny i od samego początku ciężko było poczuć sympatię do Lindy. Tylko to kolejny odcinek, gdzie Davies zostawia dużo otwartych wątków i pytań. Czy ostatecznie to Kropka wpuściła te ślimaki do miasta czy w jakiś sposób stworzyła swoje? A jeśli swoje to jak je nauczyła, kogo zjadać? Czy po prostu były maszyną sterowaną przez AI? A na Macierzy, to też były Kropki, które zaprogramowały zagładę? Czy ślimaki wylądowały jakimś transportem z Macierzy? A może to ci ludzie wcale nie byli ludźmi, tylko poczwarkami tych ślimaków? Trochę nie wiadomo.
Podoba mi się jak Doktor i Ruby zaczynają zauważać, że postać grana przez Susan Twist pojawia się w każdej ich przygodzie. Czekam z niecierpliwością na kolejny odcinek.
ET: W przeciwieństwie do bardzo wielu komentujących nie mam szczególnie krwiożerczych myśli w stosunku do Lindy i reszty zombie-yuppies. Mam poczucie, że są dokładnie tacy, jakimi ich chce tajemnicza siła (czyżby AI, które poznaliśmy już w Boom?). Niezdolni do samodzielnej, a właściwie jakiejkolwiek egzystencji (patent z chodzeniem bez strzałek był fenomenalny!), zanurzeni w świecie nieustających bodźców, niepotrafiący tworzyć relacji i przywiązać się do kogokolwiek, dobierający sobie „przyjaciół” w miarę ich dostępności, nieodczuwający głębszych emocji, nieznający prawdziwej rzeczywistości nawet na najbardziej podstawowym poziomie. Ktokolwiek wysłał ich do Finetime, nie zrobił tego, by świetnie się bawili, wszak do tego ewidentnie wystarczyłoby ich posadzić w bańkach tam, gdzie żyli. Zauważyliście zachętę do niekorzystania z toalety, którą dostaje w pewnym momencie Lindy? Kto premiuje coś takiego! No i nie zapominajmy, że pole siłowe wokół miasta mogło oczywiście chronić młodych mieszkańców, ale też ich więzić.
Tak, ci młodzi ludzie są okropni, antypatyczni, zadufani w sobie i paskudni, ale nikt mi nie wmówi, że to, co ich spotkało, jest wyróżnieniem czy nagrodą. Pozwolę sobie na małą teorię – otóż spotyka ich to, co miało ich spotkać, bo po to zostali „wyhodowani”. I gdyby nie Doktor i Ruby, to wszystko potoczyłoby się z alfabetyczną regularnością, aż w tunelach Finetime zostałby tylko pewien sympatyczny piosenkarz, który jako jedyny uniknął przemiany w zombie – o ile nie zachciałoby mu się kogoś uratować, co jest całkiem możliwe. Wściekam się więc wspólnie z Doktorem, że nie udało mu się ich ocalić. I że w ich życiu od początku do końca była tylko jedna taka osoba. Jak widać, czasami dwa serca to nadal za mało.
dziewiętnastka: Ten odcinek mało pasuje do “magicznego” klimatu sezonu, ale ja zawsze lubię historie rodem z Black Mirror, więc nie narzekam. Chyba nigdy w Doctor Who nie widziałam tak podłej zdrady, jeszcze potem doprawionej rasizmem (Russell T Davies potwierdził, że o to mu chodziło, więc wszyscy wątpiący mogą teraz zrobić rachunek sumienia, czemu tak ciężko było im przyjąć do wiadomości, że to o to chodzi). Mocna rzecz. Żądam sprawiedliwości dla Rickiego ;_;
Przemek: Początkowo byłem sceptycznie nastawiony do tego odcinka. Niezbyt zachęcała mnie ta cała kolorowa otoczka i idealna atmosfera tej historii. Chciałem też, stęskniony po zeszłotygodniowym odcinku, zobaczyć Doktora i Ruby w pełnowymiarowej akcji. Na szczęście moje obawy były dosyć nietrafione, bo odcinek oglądało się bardzo przyjemnie. Tak naprawdę nie było zbędnych przerw i chwil, by zastanawiać się nad tym, że Doktora jest mało, zresztą… w tej bańce razem z Ruby dużo próbują zdziałać i uratować Lindy przed tragedią.
Ciekawa historia, która pokazała pesymistyczny obrazek tego, jak negatywnie na życie może wpłynąć korzystanie ze sztucznej inteligencji i uzależnienie od technologii. Może i żyło im się lepiej, ale było to kosztem własnej percepcji, kreatywności i inteligencji. Ci ludzie oddali pierwiastek indywidualności na rzecz łatwości życia i przyjemności. Moim zdaniem wymiana, na której wiele stracili, co odbiło się na ich moralności, którą mogliśmy dostrzec na końcu tej historii (a właściwie jej brak).
Koniec był super, kompletnie się tego nie spodziewałem. Na miejscu Doktora sprowadziłbym na Lindy gniew Władców Czasu. Niestety, ale wszyscy z tej społeczności pokazali swoją krótkowzroczność i ograniczone spojrzenie na życie. Zachowali się okropnie, zrezygnowali z bezpieczeństwa na rzecz pokazania tego, że są klasę wyżej. Ciekawa lekcja i dobrze pokazuje to, że niektórym, choćby się bardzo chciało, nie da się na siłę pomóc.
Lady Kristina: Dot and Bubble z początku zdawało się być dość mocnym i bezpośrednim przytykiem do osób, zwłaszcza tych młodych, które mnóstwo czasu spędzają wpatrzone w telefon, będąc zamkniętymi w swoich bańkach znajomych tak bardzo, że nie widzą poza tym rzeczywistości. I gdyby to był cały przekaz odcinka, to nie zrobiłby na mnie aż tak dużego wrażenia. Ostatnia scena zmienia jednak spojrzenie na wszystko. Muszę przyznać, że aż do wtedy nie zauważyłam tych drobnych wskazówek przewijających się przez odcinek, więc uderzyło mnie to całą siłą.
Sama Lindy została zagrana naprawdę świetnie – z początku była wystarczająco irytująca, a dopiero po czasie udało mi się poczuć do niej odrobinę sympatii, co bardzo szybko wyparowało w chwili, gdy poświęciła Rickiego, a w momencie konfrontacji z Doktorem całość zamieniła się w szok.
Końcówka odcinka jest niestety jednym z takich momentów, gdzie Doktor, mimo że bardzo tego chce, nie może pomóc. Bo mimo że uciekinierzy opuścili swoje Bańki, to nadal niestety są w innych bańkach, których opuścić nie mają zamiaru, co pozostawia, zarówno Doktora i Ruby, jak i nas, z poczuciem wściekłości i bezsilności. Jednym z pierwotnych tytułów odcinka miało być Monsters, Monsters Everywhere, co idealnie podsumowuje końcówkę odcinka – bo w Finetime potwory są wszędzie.
Clever Boy: Ale jestem pozytywnie zaskoczony. Do odcinka Dot and Bubble podchodziłem z dystansem. Szczególnie, gdy dowiedziałem się, że to kolejny Doctor-lite odcinek. Podobała mi się krytyka pokolenia, które jest uzależnione od technologii i nie potrafi – a w sumie nie chce – nawet chodzić bez instrukcji i bez drogowskazu. Lindy była dość specyficzna, trochę mnie irytowała tym swoim podejściem „jestem lepsza od was, ale jesteście głupi, nie znacie się” itd. Gdy poświeciła Rickiego, byłem w szoku. To było mocne, brutalne, zaskakujące. To była taka fajna postać i trochę pisana jak Doktor, co mogło być kolejną wskazówką dla nas. Nie spodziewałem się jednak tego, co będzie dalej.
Gdy w końcu dotarło do mnie, że ci ludzie są dodatkowo rasistami, szczęka opadła mi na podłogę. A rzeczywiście – było tyle wskazówek, które też zwróciły moją uwagę, ale bardziej myślałem o „rozpieszczonych bogackich ignoranckich dzieciakach”. Reakcja widzów na twist z Dot and Bubble też jest bardzo ciekawa – wiele białych osób nie wyłapało tego wcale, albo dopiero zorientowało się na końcu, podczas gdy mniejszości rozczytały wskazówki często szybciej. Widziałem, że niektórzy nawet przepraszali na forach i w komentarzach, że nie wyłapali tego twistu, bo było im głupio. To oznacza, że my też żyjemy trochę w bańce. Ostatnia scena była fantastyczna. To był ten „moment” Doktora, ta jego wściekłość, że mimo wszystko chce pomóc, ale ta pomoc jest odrzucona. Jestem przekonany, że nie poradzą sobie w dżungli, skoro mieli problem, żeby wyjść ze swoich baniek. To było mocne. No i plus, że Doktor i Ruby rozpoznali Susan Twist. Czekam na to rozwiązanie.
A jak wam podobało się Dot and Bubble? Dajcie nam znać na Facebooku lub w naszej grupie.
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.