Obejrzeliśmy Legend of the Sea Devils, drugi z odcinków specjalnych po 13 serii Doctor Who, przedostatni występ Trzynastej Doktor. Jak nam się spodobała piracka przygoda? Przeczytajcie… i uważajcie na spoilery!
Lady Kristina: Możliwe, że wiele osób nie zgodzi się z moją opinią, ale odcinek mi się spodobał. Odniosłam wrażenie, że wszystko dzieje się bardzo szybko (czego nie ułatwiał fakt, że odcinek zaliczał się do krótszych), a fabuła pasowałaby bardziej, gdyby to była część któregoś sezonu, a nie odcinek specjalny, ale i tak oglądało mi się go całkiem dobrze. Bardzo ucieszył mnie powrót diabłów, którzy, w przeciwieństwie do Sylurian, nie mieli gruntownie zmienionego wyglądu, tylko nieco ulepszono ich oryginalną wersję. Ich plan też brzmiał wiarygodnie, chociaż najstraszniejsi byli tak naprawdę jedynie na początku odcinka, a różnice w charakterze w stosunku do innych przedstawicieli tego gatunku nie zostały w pełni wyjaśnione. Ze strony wizualnej byłam pod wrażeniem – zwłaszcza w scenie na dnie oceanu oraz tej, gdzie madame Ching obserwowała gwiazdy. Tak jak zapowiadano, dostaliśmy tu też sporo akcji, przede wszystkim walki na miecze, i przedstawiono to w naprawdę sprawny sposób.
Jeśli chodzi o załogę TARDIS, to cieszę się, że Doktor postanowiła w końcu przyznać się Yaz, jakie uczucia żywi w jej kierunku. Okropnie smutne jest to, że nie chce się w to zaangażować głębiej, bo jest świadoma, że gdy ten hipotetyczny związek się zakończy, zaboli ją to zbyt mocno. Ma to sens, ale i tak to smuci, zwłaszcza że ten wątek można było pociągnąć trochę lepiej (mogłyby się chociaż pocałować). Pewnym pocieszeniem jest z kolei wątek Dana, u którego może wszystko się w końcu naprostuje i będzie mógł zostawić Doktor bez żalu.
Odnośnie do Trzynastej, mam do zarzucenia jeszcze to, że tak łatwo zgodziła się na poświęcenie Ji-Huna. To prawda, że znalazł się poza swoimi czasami, gdzie według historii był już martwy, ale na pewno ten wątek dało się poprowadzić inaczej – Doktor niekoniecznie musiała się poświęcać, ale mogła, jak to się nierzadko zdarzało, w ostatniej sekundzie wpaść na genialny pomysł i uratować sytuację. Boli to tym bardziej, że motyw ten wykorzystano już po raz drugi – Trzynasta zrobiła dokładnie to samo z Ko Sharmusem na Gallifrey, a Doktor poświęcająca innych w ten sposób nie do końca mi pasuje.
Najwięcej emocji wywołała jednak we mnie sama końcówka Legend of the Sea Devils, czyli zapowiedź kolejnego odcinka. Doczekamy się wielu powrotów, co ogromnie mnie cieszy (Tegan i Ace!) i naprawdę mam nadzieję, że zostanie to dobrze wykorzystane.
Lierre: Krótko, bo mi smutno. Miałam pewne nadzieje związane z tym odcinkiem i w zasadzie główna z nich się spełniła – postać madame Ching była naprawdę fajna, nieźle zagrana, wyrazista, może trochę przerysowana, ale to mogło zadziałać. Cała reszta jednak… począwszy od scenariusza, który rozłazi się w szwach, przez montaż (zarówno obrazu, jak i dźwięku), który spotkało chyba coś okropnego na drodze, po wyjątkowo słabe efekty – praktycznie wszystko w Legend of the Sea Devils tak bardzo nie zagrało. Nawet Dan wygląda, jakby uczestniczył w tym wszystkim bez przekonania. Yaz nie ma mimiki. Trzynasta mówi wszystko jednym tonem. Nie rozumiem, co tam zaszło, dlaczego to było takie słabe i niedopracowane. A najbardziej nie rozumiem banalnej i irytującej sceny na plaży. Nie mam wielkich oczekiwań, naprawdę, Doctor Who nie musi być dla mnie traktatem filozoficznym, nie musi rozrywać mnie emocjonalnie za każdym razem, ale żeby odcinek nie wzbudził we mnie niczego poza irytacją? To naprawdę nowe i bardzo przykre. Było płytko, nudno, biednie i sztywno. A może to specjalnie, żeby nam nie było żal, że kończy się epoka…? Jeśli tak, to jest ten odcinek w tym bardzo skuteczny.
Ginny N.: Nam się Legend of the Sea Devils nawet podobało, było okej, oglądało się go przyjemnie, ale poza tym w sumie… Nie urywało dupy. Zgodzimy się, że coś było nie tak z montażem – najbardziej nas irytowały te wyciemnione przejścia, one mocno rozbijały odcinek i były zupełnie zbędne. Aktorsko było w porządku, choć też mamy mocne poczucie, że było to na pół gwizdka, ale chyba dlatego, że sama fabuła, choć niby się spinała, była jakaś taka miałka. Przede wszystkim przydałoby się mocniejsze zgłębienie tego, co kierowało morskimi diabłami (czy też ich szefem, bo reszta robiła tylko za tło do szybkiego pozbycia się) – Doktor zauważa, że działa on inaczej niż jego pobratymcy, kiedy spotkała ich w przyszłości, ale na tym się to urywa. Wiemy, co chcą zrobić i wiemy, że nie lubią ludzi, ale to powinien być mocny punkt, o który opiera się wszystko inne – a takim nie jest. Madame Ching była fajna, ale też w jej wątku widać najmocniej wpływ pandemii. Jasne, zostało to wyjaśnione fabularnie, ale naprawdę sterowała statkiem w pojedynkę? Czy to jest możliwe? Nie mamy pojęcia, ale wyglądało to na mocno naciągane.
Podobał nam się morski potwór na usługach diabłów morskich – był fajnie zaprojektowany i wykonany. Cudna była scena z TARDIS na dnie morza – taki mały moment, ale jeśli coś naprawdę doceniamy w erze Chibnalla, to te drobne momenty pokazujące piękno wszechświata czy Ziemi. Fajnie też, że Dan zadzwonił do Di, a ona oddzwoniła i jednak za nim tęskni.
Wątek queerowy… Ech. Zagrane to było okej, ale i tak tego nie kupujemy. „Będzie bolało w przyszłości, więc nie dam sobie szczęścia teraz, i teraz też będę nieszczęśliwa”? Fajna logika, Doktor, bardzo fajna. Nie, żebyśmy bardzo chcieli, żeby ten wątek doszedł do spełnienia (nie ufamy Chibnallowi, że potrafi zrobić to dobrze), ale jak już powiedzieli A, to mogliby dać im się pocałować.
Clever Boy: Odcinek mi się podobał, ale miejscami czegoś brakowało. Fabularnie było dość płytko. Liczyłem na więcej przygody, a w sumie skakaliśmy po różnych ciemnych miejscach. Czuć było wpływ pandemii na ten odcinek. Większość budżetu poszła pewnie na efekty specjalne, które były… różne. Czasem byłem zachwycony (np. gwiazdy w oczach Madame Ching), a czasem łapałem się za głowę. Podobała mi się scena z TARDIS pod wodą. Jak wspominam już o piratce – było mi jej trochę mało, ale podobała mi się ta postać. Aktorsko odcinek słabiej zagrany. Wydawało mi się też, że był czasem dziwnie pocięty.
Chyba głównym problemem były dla mnie potwory. Główny diabeł morski nie przedstawił swojej motywacji, tylko on mówił, a reszta robiła za tło. Nie poznaliśmy w odcinku także jego imienia, co jest dość dziwne, bo ta postać imię miała… Zresztą sam design mi troszkę nie grał, nie jestem w stanie powiedzieć co, ale coś mi nie pasowało – może ruch ust postaci i dźwięk?
Yaz niewiele robiła w tym odcinku, to samo Dan. Mogłoby ich nie być, a w sumie byśmy tego nie odczuli. Choć podobała mi się szybka akcja z siatką na początku – pokazała, że zespół jest ze sobą zgrany – to nie rozumiem, jak mogli szybko zastawić takie sidła.
Cieszę się, że Di odezwała się do Dana, że jednak przemyślała sprawę. Zapewne to będzie powód, dla którego towarzysz zrezygnuje z kosmicznych podróży.
Z rzeczy, które mi się nie podobały. Doktor robi krótką awanturę, bo Ji-Hun zabija jednego z diabłów morskich. Za chwilę Dan bez zawahania zabija sporą gromadę – ani nikt mu tego nie wyrzuca, ani on sam nie ma w sobie skruchy. Wkurzyło mnie też to, że Doktor po raz kolejny pozwoliła komuś uratować świat/bohaterów kosztem innego życia. Wydaje mi się, że inne wcielenia coś chciałyby wykombinować na szybko, ale tutaj po raz kolejny ktoś umiera za Trzynastą.
Mnie podobały się sceny Yaz z Doktor. Dobrze, że poruszono ten wątek i Władczyni Czasu powiedziała, że nie może się wiązać z ludźmi. Gdyby Dziesiąty dał taką przemowę Marcie, to jej wątek byłby ciekawszy, a ona sama by tyle nie wycierpiała na nic. Cieszę się, że wspomniano o River Song. Sceny na plaży też były fajne i świetnie kontrastowały ze zwiastunem kolejnego odcinka.
Podsumowując. Ja się na Legend of the Sea Devils dobrze bawiłem, choć trochę się zawiodłem. Niektóre dialogi mnie rozbawiły, rozmowa Doktor i Yaz lekko poruszyła, ale poza tym reszta była mi w sumie obojętna. Spodziewałem się bardziej epickiej przygody. Może to i moja wina, ale odcinek specjalny powinien mieć w sobie to coś – szczególnie że tak długo na niego czekaliśmy. Zdecydowanie był za krótki. Plotki głosiły, że trochę go obcięto, bo mógł zawierać sceny, które nie spodobałyby się Chinom. Ile w tym prawdy, tego się chyba nigdy nie dowiemy. Gdyby to był odcinek w trakcie serii, to czułbym mniejszy zawód. Jakoś nie mam póki co ochoty do niego wracać.
Paternoster Gang: Nie miałam specjalnych oczekiwań odnośnie do Legend of the Sea Devils, może oprócz sensownego rozwinięcia wątku queerowego, więc i żadnych nie zawiódł. Było kilka naprawdę pięknych scen – TARDIS na dnie morza, gwiazdy w oczach Madame Ching – były ładne żaglowce (lubię żaglowce!), fajny potwór morski, kilka naprawdę zabawnych dialogów… To, czego mnie osobiście bardzo zabrakło, to wyrazisty złol lub złole. Madame Ching miała świetne wejście, by skończyć jako przybrana mama gościa, którego jej działania (nieintencjonalnie, ale jednak) pozbawiły ojca, Ji-Hun również okazał się dobrym gościem, diabły w całej swojej złowieszczości nie potrafiły sobie poradzić z prawdopodobnie po raz pierwszy walczącymi na miecze Yaz i Danem, no słabo to wyszło. Szczególnie że to odcinek specjalny, nie w środku serii – jako taki nawet by się bronił, ale w sytuacji, gdy jest to preludium do pożegnania z Trzynastą, jednak nie bardzo. Nie obraziłabym się też za nawiązanie do wydarzeń z Flux – inne niż rozmowa Dana z Di. Tam skasowano niemal cały wszechświat, do diabła (morskiego, rzecz jasna).
A co do wątku, który mnie jakoś tam interesował, to mogę napisać właściwie jedno: Chibnall, ty tchórzu! Byłam w stanie wybaczyć, że wątek miłości Doktor i Yaz został wymyślony na ostatnią chwilę – choć naprawdę nie trzeba było psuć fankom zabawy i się do tego przyznawać. Ale skoro tak, to wypadało jednak iść na całość i dać się bohaterkom choćby pocałować, zamiast wkładać Doktor w usta tłumaczenie, jak bardzo to ona nie może. Fakt, że była w tym uroczo niezręczna, ale raz, chociaż raz, zamiast kaczek na wodzie, chciałabym zobaczyć gwiazdy w oczach.
Obejrzeliście już Legend of the Sea Devils? Podzielcie się wrażeniami w naszej grupie!

Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.