Once, Upon Time, trzeci odcinek 13 serii Doctor Who, zaskoczył nas i zaintrygował. Jak się bawiliśmy w wirze czasu? Przeczytajcie redakcyjne wrażenia.
Lady Kristina: Przyznaję, że Once, Upon Time początkowo wywołało we mnie mieszane emocje. Na początku odcinek zdawał się być naprawdę zagmatwany, jako że przedstawiono tu całkiem sporo wątków – ale tak naprawdę to niemal wszystko, co się tu działo, wytłumaczyła nam Doktor. Trzynasta, próbując ochronić Yaz, Dana i Vindera przed niszczącą siłą czasu, wysyła ich do ich własnych linii czasu, gdzie na nowo przeżywają fragmenty swych żyć. Widzimy jednak, że nie wszystko się zgadza – czas nie działa poprawnie, a znane nam postacie zastępują inne. Warto tu zwrócić uwagę na to, że dla każdej z osób jej towarzystwo jest logiczne i wręcz oczywiste: Dan nie zna reszty zbyt dobrze, więc większość czasu spędza z Diane, a Doktor pojawia się jedynie w przebłyskach; Yaz niemal cały czas spędza z Doktor (ta scena w radiowozie jest urocza – poproszę więcej tego duetu), a Vinder do tej pory miał okazję poznać jedynie Yaz, więc to ona przewija się przez jego linię czasu.
W przypadku Doktor sprawa jest odrobinę bardziej skomplikowana. Jako że przejmuje na siebie większość siły czasu, lądujemy w dość istotnej części jej przeszłości – tej zapomnianej, ale która też działa się na Atropos. Jodie Whittaker grała tu nie tylko Trzynastą, ale też Doktor Ruth! Ogromnie cieszy mnie powrót tego wcielenia. Trochę szkoda, że nie mieliśmy jej więcej w odcinku, ale wypowiedzi Jo Martin sugerują, że ta Doktor jeszcze powróci w najbliższej przyszłości. Poznajemy tu też parę szczegółów odnośnie pracy Doktor w Dywizji. Dowiedzieliśmy się wcześniej, że Karvanista tam pracował, ale najwyraźniej pracował tam razem z nią – nic dziwnego, że nie chciał nic jej zdradzić na ten temat. Ale kim były pozostałe dwie osoby? Teorie fanów stawiają głównie na Gat i Lee (towarzysza Doktor w odcinku Fugitive of the Judoon), ale na razie możemy tu tylko zgadywać.
Trochę martwi mnie natomiast relacja Trzynastej i Yaz – w tym odcinku rozmawiały twarzą w twarz bardzo krótko, ale w tym czasie zdążyły się pokłócić, bo Yaz chce poznać prawdę, a Doktor, nie wiadomo tak naprawdę czemu, nie chce zdradzić nic więcej o sobie. Mam nadzieję, że w przyszłych odcinkach dowiemy się, czemu tak się dzieje, a cała sytuacja się naprostuje. Będąc jednak w temacie przeszłości Trzynastej – kim jest Awsok, która pojawiła się na końcu odcinka? Na pewno ma związek z przeszłością Doktor, może nawet kiedyś się znały. I co to znaczy, że Przypływ powstał z jej winy? Ma to coś wspólnego z jej przeszłością w Dywizji, czy też może z Dzieckiem spoza czasu? A może z czymś zupełnie innym, o czym jeszcze nie wiemy? Połowa sezonu już za nami i mimo tego, że trochę już się dowiedzieliśmy, odnoszę wrażenie, że dalej mamy tu więcej pytań niż odpowiedzi.
Lierre: Aż mi się łezka w oku zakręciła, takie to było zamoffacone. I to na dwóch poziomach, bo musicie przyznać, że samo rozwiązanie cliffhangera z poprzedniego odcinka to był czysty Moffat! No i samo timey-wimey… Z mojej strony to komplement – w Doctor Who mają być dla mnie skoki przez czas i wymiary, szalony technobełkot i totalna nieprzewidywalność, co Steven Moffat zapewniał mi w swoich seriach przy moim absolutnym zachwycie. (Albo przynajmniej trzy wątki, ale każdy w inną stronę). Tutaj dostałam taki chaos (pozorny!) i po pierwszym obejrzeniu byłam szczęśliwa jak mój pies na widok piłeczki, a po drugim po prostu zachwycona.
Bardzo mi się podoba konstrukcja tego odcinka i całego Flux w ogóle – te przeplatające się krótkie scenki, które spotykają się w niespodziewanych miejscach. I ta kameralność – być może bohaterowie widzą twarze innych bohaterów zamiast postaci, które rzeczywiście kiedyś spotkali, z powodów pandemicznych czy innych czysto praktycznych, ale efekt jest taki, że te odcinki opowiadają o rzeczach ogromnych, a są intymne – to taka kolejna bardzo doktorowa cecha, którą lubię. Poczucie kryzysu czy straty jest mocniejsze, kiedy patrzymy na nie z bardzo subiektywnych punktów widzenia kilku postaci.
Wspaniałe jest też to, że odcinki zyskują jeszcze przy drugim oglądaniu. Na przykład dopiero przy powtórce zajarzyłam, że pojawienie się na kilka sekund w świątyni Atropos Karvanisty jest bardzo brzemienne w skutki – bo oznacza, że nasz kudłaty nowy znajomy to nie jakiś tam członek Dywizji, ale dawny towarzysz broni Doktor, może przyjaciel, a na pewno bliski współpracownik wielu misji. Zrobiło to na mnie wrażenie! Bo jak inaczej się teraz postrzega pościg za nim – ona myśli, że po prostu wpadła na trop, a on wie (musi wiedzieć, prawda?), że ściga go dawna współpracowniczka, towarzyszka, ktoś być może bliski, przed kim za żadne skarby wszechświata nie może się ujawnić.
Obawiałam się trochę tego zaglądania w przeszłość Doktor, ciągle zresztą uważam, że pewne rzeczy powinny pozostać pod wielkim czerwonym pytajnikiem, ale skoro już to mamy… To podoba mi się, że nie ma prostych odpowiedzi, tylko dalsze mnożenie niepewności, bo te czasy Niedoktor w Dywizji musiały być skomplikowane, burzliwe, bardzo trudne, ale też niejednoznaczne. Nie dziwię się furii Doktor – taki cliffhanger! Skoro, jak wynikało z tych scen, to miała być ostatnia misja Doktor w Dywizji i misja się powiodła, to co potem poszło nie tak, że jednak musiała uciec i się ukrywać?
Do tego mamy prześladujące bohaterów Anioły (jakby im było mało!), tajemniczą panią, która wie wszystko o czasie i przestrzeni (Atropos…?), biedną uwięzioną Diane, budzącą moje szczere wątpliwości ciążę Bel, nieszczęsnego dżentelmena w tunelach, utkniętą w przeszłości Claire… i Doktor, która robi się zdesperowana, co jest naprawdę widowiskowe. Szkoda, że to będzie tylko sześć odcinków.
Jedyne, co mnie rozczarowuje, to podobieństwo wątków Vindera i Dana – dwóch facetów, obu Przypływ (w pewnym sensie) odebrał partnerki, obaj ich szukają. Już nie mówię, że jeden mógłby szukać partnera, bo wszystko jedno, choć byłoby może ciekawiej, ale star-crossed lovers razy dwa na takiej małej przestrzeni to stanowczo za dużo. Bardzo mnie jednak ciekawi kultura Vindera i Bel, te przebłyski, które widzimy – trochę polityki, dawny konflikt, oszczędnie pokazane, ale jednak pokazane miasto czy nawet urządzonko, które pokazuje Bel stan Tigme – są świetnie wplecione i bardzo pobudzają wyobraźnię. Brakuje mi takich rozbudowanych kosmiczno-futurystycznych kultur.
A porwanie TARDIS przez Anioła… O rany… Jakby nas taki spoiler napadł miesiąc temu, to nikt by nie uwierzył!
Ginny N.: Wygląda na to, że bardziej przemawiają do nas te odcinki wibbly-wobbly, bo tak jak poprzedni się nam podobał, tak ten był naprawdę fajny. W paru miejscach przejścia (to jak Doktor mówi, gdzie ją wciąga) były lekko na siłę, ale ile pytań, ile ciekawych wątków! I choć z początku może zdawać się to zagmatwane, wcale nie jest aż tak trudne do śledzenia. Wciąż mamy sporo niedopowiedzeń i pytań, ale są one wprowadzone celowo. Pomysł na pokazanie nam pięciu historii wyszedł jednak zdecydowanie na plus.
Zacznijmy od Bel. Jej postać jest sympatyczna i od początku chcieliśmy wiedzieć, co z nią dalej. Nadal nie wszystko wiemy, trochę szkoda też, że Chbinall zmarnował szansę na queerowy wątek. Nieco wyłazi tu też amatonormatywność, która gryzie, ale zarazem zestawienie celu Bel z celem Cybermenów było mocne. Widzimy tu więcej wszechświata, co nurtowało nas już od finału pierwszego odcinka. W końcu Chibnall pokazuje nam, jak sam powiedział, to, jak wszechświat wygląda po przejściu Przypływu. Jesteśmy też ciekawi, jak historia Bel – przecież od Przypływu z pomieszanym czasem – ma się do linii historii Vindera. On na stacji Rose był zdecydowanie bardzo długo. I czy Przypływ nie rzucił go jeszcze dalej przez czas, skoro Przypływ ma bezpośredni związek z czasem właśnie? Ona jest w ciąży jest wcześniejszej niż późniejszej – nawet w scenach, gdy nosi już kurtkę, nie ma widocznego brzucha. Chyba że jej gatunek przechodzi ciążę jakoś inaczej niż ludzie? Interesujący był też pomysł, by mówiła do kogoś i nie tylko do Vindera, do którego zdąża, ale i do tamagotchi, które reprezentuje Tigme. To było znowu sympatyczne, takie zagranie, o którym można by zupełnie nie pomyśleć, a tu wplata Bel w jakąś kulturę, w której takie praktyki są pewnie codziennością. Ogólnie duży plus dla Chibnalla za wprowadzanie w tej serii sympatycznych postaci. Mamy paru niezłych złoli, ale to dzięki postaciom jak Vinder, Bel czy Dan chcemy wiedzieć, co stanie się dalej, i czujemy, o co jest ta walka.
Re amatonormatywność, nie skreślamy wątku Bel i Vindera, ponieważ mamy silne poczucie, że to jednak także coś więcej niż sama historia romantyczna, przypięta do serii (skupionej na czasie) zupełnie bez większego powiązania. To wszystko miała być jedna historia, więc… Kim są Bel i Vinder? Czym był ich świat? Vinder wie, czym są TARDIS, jakkolwiek nie był pewien, czy są one prawdziwe. Ale – rozpoznał tę Doktor, jak tylko zobaczył, że jest większa w środku. A więc mamy tu wskazówkę, że nie mogą być z Bel z czasów przed odnalezieniem Doktor przez Tacteun i ustanowieniem Władców Czasu na Gallifrey. Poza tym Bel ignoruje istotną wiadomość od istoty w barze. To też czeka na dopowiedzenie.
Poznajemy również historię Vindera – to było ciekawe do śledzenia, a do tego to, że przemawiała do niego Yaz nałożona na jego przełożonego i jedną inną osobę, która nic nie mówi, było interesujące. Szczególnie w tym drugim wypadku. Jeśli chodzi o te postaci, których prawdziwych twarzy nie poznajemy, jesteśmy bardzo ciekawi, kim one są i jakie okażą się mieć znaczenie dla całej historii. Dlaczego czas nie pozwolił Doktor i Vinderowi ich zobaczyć takimi, jakimi były? Czy to sugeruje jakieś powiązanie między Vinderem i Doktor?
Wątek Dana był najmniej zaplątany. Mamy tu pomieszanie czasowe, mamy Diane, do której smoli trampki (i nawzajem). Trochę niefajne było, jak Diane pyta, co jest z Danem nie tak, skoro jest sam, znów wchodząc w amatonormatywność. A przecież jakby był sam, bo byłby aromantyczny czy z jakiegokolwiek innego powodu, to nie znaczy, że jest z nim coś nie w porządku. Jasne, Diane tu tylko sobie z niego trochę żartuje, może nie chce jasno powiedzieć o swoich uczuciach i chce wybadać grunt, ale to wciąż dało się ująć lepiej, bez stygmatyzowania osób aromantycznych i, szerzej, singli.
Dlaczego Płaczące Anioły uwzięły się właśnie na Yaz? To było też pomysłowe rozegranie, i bardzo spodobały nam się nawiązania do tego, że to, co ma obraz Anioła w sobie, jest Aniołem, porwanie TARDIS też… no, intrygujące. Poza tym, to już kolejny raz w tej serii, kiedy coś porywa TARDIS albo nie pozwala jej polecieć tam, gdzie chce tego od niej Doktor.
Rozwiązanie problemu z Mojrami było sensowne i całkiem okej rozegrane, a do tego złość Doktor jest miodna. Na początku miała być przecież taką radosną, beztroską inkarnacją, a tymczasem teraz ma same troski i może chcieć je ukrywać przed Yaz i grać wciąż tę pełną radości Doktor, jaką Yaz poznała, ale tak bardzo jej się to nie udaje.
To, żeby Doktor poznała część swojego wspomnienia o Pożeraczach, jej rozmowa z Doktor Ruth i odkrycie, że zna już Karvanistę? Cud, miód i orzeszki. Powrót Jo Martin do roli był świetny i zdecydowanie chcemy więcej, jakolwiek nie widzimy miejsca na spin-off z nią, podobnie jak niespecjalnie widzieliśmy je na spin-off z Ósmym, mimo że jego też chcielibyśmy więcej w wersji telewizyjnej. I kto poza Karvanistą towarzyszył Doktor? Obstawiamy Gat i Lee, albo Gat i Mistrza, kiedy jeszcze był przyjacielem Doktor, ale możliwe, że się mylimy.
A i tak największą tajemnicą pozostaje, kim jest tajemnicza kobieta ze spotkania tuż przed tym jak Doktor wyrzuca z burzy czasu. Wyglądało to mocno tak, jakby teasowała ona Doktor. Niby każe jej nie szukać miejsca, w którym jest (wygląda ono trochę jak Matryca w Cytadeli Gallifrey, tylko że świeci na różowo, więc może to jakiś konkretny punkt tam), niby mówi jej, żeby przestała walczyć, ale jeśli nie zdaje sobie sprawy, że doprowadzi to dokładnie do odwrotnego skutku, to nie jest tak mądra, na jaką wygląda. Powiedzieć Doktor, że Pożeracze i Przypływ zostali wprawieni w ruch celowo i z jej powodu, a potem spodziewać się, że odpuści? No chyba ktoś tu potrzebuje powtórki z pewnego serialu science-fiction.
Paternoster Gang: Przyznam, że początkowo mocno mnie ten odcinek skonfundował. Przede wszystkim dlatego, że zupełnie się nie spodziewałam takiego timey-wimey (choć w sumie powinnam, wszak to Doctor Who!). Po ponownym obejrzeniu mogę napisać tyle, że to było fenomenalne, chyba najlepsze z tego, co dotąd pokazał nam obecny showrunner. Bardzo mi się podobało, że tym razem nie dostaliśmy łatwego rozwiązania cliffhangera z poprzedniej części historii – przeciwnie, wykaraskanie się z tarapatów wymagało ogromnego zachodu, a i tak nie doprowadziło do happy endu. Świetny jest koncept Pasażera – po raz kolejny Chris Chibnall zaskoczył mnie swoją oryginalnością. Dobre też było ukrywanie przez Trzynastą przyjaciół w ich liniach czasu (które tak do końca ich liniami czasu nie były). Coraz bardziej przekonują też mnie Rój i Lazur, cóż za charyzmatyczna i genialna para złoli! W końcu też dowiedzieliśmy się czegoś więcej o Dywizji i o tym, jaką rolę odegrała w niej Doktor Ruth (jakąż miłą niespodzianką było pojawienie się jej w lustrze!) oraz Karvanista i co to ma wspólnego z Przypływem.
To, co jednak w moim odczuciu było najbardziej charakterystyczne dla Once, Upon Time, to niesamowity klimat i mieszanie w głowach oglądających. Światy bohaterów, które nagle przestawały nimi być, przeplatanie się przeszłości z teraźniejszością, niepewność, czy to, co oglądamy, to przeszłość, przyszłość, teraźniejszość, czy tylko jakaś ich wersja, wątpliwości, kogo właściwie oglądamy – kim jest Doktor i jej towarzysze z przeszłości, kogo właściwie spotyka na swojej drodze… I jeszcze ten świat po przejściu Przypływu z Cybermenami, Dalekami i Sontaranami walczącymi o dominację. Oraz Płaczące Anioły wychodzące z ekranów! Jedyne, co mnie jakoś nie kupiło, to historia Bel (i przy okazji Vindera) – na tę chwilę wydaje się zupełnie osobną opowieścią, która przeplata się z głównym wątkiem, ale w żaden sposób nie jest z nim powiązana. Ale zobaczymy, jak się to rozwinie, wszak wiemy już z opisów kolejnych odcinków, że Bel (a zatem pewnie również Vinder) powróci.
Na półmetku 13 serii dostaliśmy więc trochę informacji o Dywizji i ich celach oraz o genezie Przypływu, i jeszcze więcej pytań, na które, mam nadzieję, odpowiedzą kolejne odcinki. Jest gęsto, mrocznie i intrygująco. Z niecierpliwością czekam, co dalej!
Sass: Woah! Cóż to był za rollercoaster! Wprowadzona została nowa postać, partnerka Vindera o imieniu Bel. Była taką małą enigmą przez cały odcinek, dopóki nie zobaczyliśmy najsłodszej sceny od dawna, czyli wyświetlaniu hologramu Vindera. Oby żaden scenarzysta nie wpadł na rozbicie relacji tych postaci. Będąc w temacie rozbicia, bardzo podobało mi się rozbicie tego odcinka na to, co dzieje się w wirze czasu z Doktor i jej towarzyszami, oraz na podróż Bel. No właśnie, wirze czasu. Ekipa TARDIS większą część odcinka spędza w roli Mojr w wirze czasu. Przez cały ten wątek zastanawiałem się, czy nie przegapiłem nazwiska Moffat w openingu. Myślę, że ten twór będzie stawiany tuż obok najbardziej pokręconych odcinków Doctor Who. Dylogia A Good Man Goes to War i Lets Kill Hitler mogłaby przybić sobie piątkę z tym odcinkiem. To bardzo dobrze, tęskniłem za takimi historiami. Ogólnie uważam, że sam wątek pułapki wiru czasu z niezgadzającymi się detalami jest fantastyczny. Całość przypomina trochę przebieg odcinka serialu Dark od Netflixa.
Doktor cofa się do czasu wcielenia Ruth, która pojawiła się w poprzedniej serii. Spotkanie w lustrze jest świetnie zrobione i zagrane przez obie aktorki. Dan okazuje się być Karvanistą (to jest bardzo zabawne, patrząc na to, jaką relację mają te postacie). Prawdziwa tożsamość postaci Yaz i Vindera w tej scenie jest na razie nieznana. Dostajemy coraz więcej pytań, jednak na horyzoncie odpowiedzi nie widać. Każdy z naszych bohaterów wrzucony w rolę Mojry przeżywa własną przeszłość, w której czas płynie zupełnie inaczej, a otoczka przypomina klaustrofobiczny horror. Mam wrażenie, że ten odcinek ma służyć jednocześnie jako kontynuacja wątku poprzednich oraz jako przedstawienie dużego backstory głównej czwórki. Cieszę się też, że powrócił wątek Diane, która jest zakładniczką Pożeraczy. Poznajemy również przeszłość Vindera jako strażnika oraz dowiedzieliśmy się, jak trafił na swój posterunek. Cała scena jego dylematu dotyczącego wysłania raportu jest mocno na plus. Vinder jest coraz lepiej pisaną postacią, trudno go nie polubić. Uważam, że naprawdę dobrze poprowadzony został pościg Płaczącego Anioła, który chciał dopaść Yaz. Świetnie ten wątek został połączony z genialnym cliffhangerem.
Once, Upon Time nie jest tak chaotyczne, jak przedstawiają to w internecie. Odcinek przebiega w szybkim, lecz zrozumiałym tempie oraz bardzo ciekawie kondensuje w sobie kilka wątków i backstory. Cieszę się, że znów wróciły Płaczące Anioły po ich krótkim cameo w pierwszym odcinku. Po tym świetnym cliffhangerze czekam na to, co dalej zaserwują nam scenarzyści.
Clever Boy: To był naprawdę dobry odcinek, choć za pierwszym razem trochę się w nim pogubiłem. Rozwiązanie cliffhangera było dość moffatowskie, bardzo fajny pomysł. Lubię oglądać sceny, w których widzimy, jak Doktor myśli. Podobały mi się różne sceny w liniach czasu, ale najwięcej frajdy jednak sprawiły te z Doktor w jej przeszłości. Nie spodziewałem się Doktor Ruth, pokochałem tę postać, bo jest niesamowicie charyzmatyczna. Szkoda, że było jej tak mało. Podobało mi się też, to jak Jodie Whittaker grała inne wcielenie Doktor, bardziej pewne siebie, trochę groźne. Spójrzmy, jak stawia kroki, jaką ma posturę. Czuć różnicę. I niestety, tego mi brakuje w Trzynastej. Jej wcielenie jest zbyt wycofane, brakuje mi trochę takich fajnych przemów i „doktorowych” momentów. Ale lubię, jak Trzynasta się złości! W 12 serii uderzyło mnie to, jak zdarzało jej się naskakiwać na towarzyszy. Tutaj na końcu kłóci się z Yaz. Trochę to we mnie uderzyło. Towarzyska jest zatroskana, a dostaje opieprz. Mam nadzieję, że Chibnall pójdzie w ciekawą stronę – może Trzynasta stanie się coraz mroczniejsza?
Vinder mnie nadal nie przekonał, kupiła mnie za to Bel podróżująca po świecie po Przypływie. Fajnie było oglądać te światy i zobaczyć znanych kosmitów. Podoba mi się taka romantyczność rozdzielonych osób, ja to kupuję. No i to tamagotchi-dziecko. Ale to jest dla mnie urocze! Mam chyba crusha na Dana. Nie wiem czy to jego akcent, czy twarz aktora. Ale jak go widzę, to aż się uśmiecham i mógłbym słuchać go i z nim rozmawiać godzinami. Bardzo podobały mi się jego sceny z Diane. Były takie ludzkie, życiowe. Mam nadzieję, że nic jej nie będzie. Martwię się. Miło było zobaczyć także siostrę Yaz. Czemu Anioły się na Yaz uwzięły? To bardzo mnie ciekawi. Z drugiej strony – a co jeśli Anioły potrzebują pomocy, więc porwały sobie TARDIS, by zebrać ekipę tam, gdzie jest potrzebna? No i jest jeszcze tajemnicza Awsok. Czy to jakaś postać, którą już znamy, lub która pojawiła się w klasykach? Chyba bym tego chciał, ale to pewnie nowa postać, która wygląda na wielką złą całej historii. Podobało mi się, że w tej scenie twórcy celowo ukryli to, gdzie znajdowały się postacie. Całość jest nakręcona tylko na zbliżeniach, nie widać za bardzo pomieszczenia, w którym są. Póki co jestem zachwycony Flux. Świetnie się na nim bawię. Nie spodziewałem się takiego wibbly-wobbly timey-wimey. To był zdecydowanie dobry rozdział.
Przemek: Jaki to był powrót do przeszłości! I to dosłownie! Odcinek musiałem obejrzeć dwukrotnie, żeby go w ogóle zrozumieć. Ostatnio tak miałem, kiedy to serialem dowodził Moffat. Bardzo się cieszę, że w końcu widz musi się trochę wysilić, by coś zrozumieć. Dodatkowo cały czas uważam, że forma tej serii jako jedna, duża historia to ogromny plus.
Dzisiaj chyba nie mam się do czego doczepić. Jestem cały czas podekscytowany tym timey-wimey, jakie się tutaj zadziało. Podobało mi się od pierwszej sceny z Doktor, z tym, jak szybko i sprawnie musi myśleć, co w danej sytuacji zrobić. To jest taka kwintesencja naszego Władcy Czasu. W momencie kiedy świat wokół powoli toczy się do przodu, w głowie Doktor odbywa się zażarta walka, jak uratować świat, jak ocalić towarzyszy, jak wygrać. I to jest piękne. Tego właśnie powinien chwycić się Chibnall już w 11 serii – myśli Doktor, jej wnętrza i tego, ile musi podjąć decyzji, zanim coś zrobi. Następnie mamy skok do czasu, i wtedy zaczyna się dziać…
Na pierwszy rzut idzie Doktor z przeszłości. Jest to ciekawe i uważam, że dobrze zrobione nawiązanie do Dzieci Spoza Czasu, oraz pociągnięcie tematu dalej. Kim jest Doktor, co zrobiła, dlaczego tego nie pamięta? Powróciła najlepsza Jo Martin we wspaniałej roli Zbiegłej Doktor. Uwielbiam ją całą swoją osobą, jest świetna w tej roli i powinna dostać cały, osobny sezon*. Chcę jej więcej i więcej, myślę, że mogłaby być moją ulubioną Doktor! Chociaż Trzynasta jako ta bardziej „zła” też była niezła 😉
Vinder póki co też jest ciekawym bohaterem. Oddany zasadom, wszystko w imię spokojnego sumienia. Nie uważam, że to jest tutaj akurat złe. Dzięki temu ma swój charakter, jest jakiś, jako widzowie mamy punkt odniesienia i dzięki temu możemy choć trochę się z nim utożsamić bądź nie. Nie porzucił swojej miłości, co też podkreśla jego oddanie czy to zasadom, czy to konkretnej osobie. I mam nadzieję, że jeszcze go zobaczymy i dowiemy się, co go ostatecznie spotka.
Yaz i Dan dobrze sprawdzili się w swoich historiach. Fajnie, że nikt niczego w tej prostocie nie zepsuł. Dana jest mi żal, bo ledwo co zaczął przygodę, a już dostał bombą emocjonalną. Teraz będzie musiał ocalić Diane. Ciekawe, czy mu się to uda. Natomiast Yaz śledzą Płaczące Anioły. I pomijając, jak super, że wróciły, to mam nadzieję, że nie będą powodem, przez który akurat ona zginie jako towarzyszka Doktor. Już raz takie pożegnanie przerabiałem i płakałem wtedy jak bóbr…Oby teraz historia potoczyła się inaczej.
Na sam koniec – co by się stało, gdybyśmy nie dostali nowej, porządnej tajemnicy pod koniec odcinka? Ano właśnie nie wiadomo, bo znowu takowa była. Nie wierzę, że Awsok nie ma związku z Gallifrey albo choćby samymi Władcami Czasu. Właśnie to pokochałem w tym serialu. Niedopowiedzenia i pytania, na które odpowiedzi dostajemy za odcinek, dwa, albo za kilka serii. Widać, że Awsok odegrała dużą rolę jeżeli chodzi o Przypływ. Pytanie brzmi – dlaczego? I dlaczego to akurat Doktor ma być temu winna? Już chyba bardziej mnie nie zachęcą do poznania odpowiedzi na to wszystko, czekam na finał!
Specjalnie tutaj nie wspomniałem o Bel, bo po prostu nie wiem jeszcze, co o niej sądzić. To znaczy widać, że jest bardzo pogodną postacią, odważną i dążącą do celu osobą. Jednak chcę poczekać i zobaczyć, jaki wkład będzie miała w całą historię, jak bardzo ważna jest do przywrócenia wszechświata do porządku. Strzelam, że ten odcinek to nie był pierwszy i ostatni raz, kiedy ją zobaczyliśmy.
*Wracając do Zbiegłej Doktor – czy tylko ja uważam, że świetnym rozwiązaniem byłoby dać jej całą 14 serię? Wyobraźcie sobie – ostatnia scena 13 Doktor, regeneracja, nagle na ostatniej klatce STOP. Napis „Dawno, dawno temu” i pojawia się Doktor Jo Martin zaraz po swojej regeneracji. W całej serii dostajemy dokładne wyjaśnienie Dywizji, wszystkiego, czego nie wiedzieliśmy o Doktor i kilka jakże ciekawych historii, oczywiście wszystko pod dowództwem Russella T Daviesa! Później bum, regeneracja, powrót do teraźniejszości i 14 wcielenie Doktor. Jakie to by było piękne…
Obejrzeliście już Once, Upon Time? Podobało wam się? Podzielcie się wrażeniami w naszej grupie!

Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.