Premiera odcinka noworocznego Revolution of the Daleks za nami. Jakie są nasze pierwsze wrażenia z tego niespodziewanie tak aktualnego, choć zdjęcia do niego zakończyły się w 2019 roku, odcinka? Czy spełnił pokładane w nim nadzieje? Zapraszamy do lektury. Uwaga na spoilery!
Ginny N.: Całkiem podobał nam się ten odcinek. Co prawda mamy poczucie, że sam początek nie doczekał się sensownego morału – a podjął bardzo ciężki temat coraz bardziej policyjnych państw. Tu, poza uśmierceniem premiery przez Daleków, zabrakło nam jednak komentarza w postaci pokazania niechęci społeczeństwa do „dronów strażniczych”. W historii o Dalekach trochę za bardzo rozmył się ten wprowadzony lekką ręką element bardzo niełatwej i męczącej codzienności.
Ale pomijając ten początek, było naprawdę dobrze. Jasne, Doktor szybko ucieka z więzienia, ale szczerze mówiąc? Martwiliśmy się, że nie będzie jej z rodzinką przez większą część odcinka, więc wolimy już takie szybkie jej uwolnienie niż całą historię takiego heistu obok równoległej historii o Dalekach na Ziemi. Zresztą mamy tu też trochę miejsca na pokazanie jej zmagania się z odosobnieniem i z tym, co wydarzyło się na Gallifrey. Cudne są te drobne scenki w więzieniu – Pting, Angela, Bonnie i Clyde <3, Doktor opowiadająca sobie samej bajkę i próbująca przegryźć kraty to miód na nasze serce. A jednocześnie Doktor wyraźnie gryzie się z sobą i dopiero bardzo dobra rozmowa z Ryanem pozwala jej trochę poukładać sobie rzeczy. Nie rozwiązuje wszystkich jej problemów oczywiście, ale jak to w życiu bywa, możemy długo rozmyślać nad męczącymi nas kwestiami, a dopiero po szczerej rozmowie z przyjaciółmi uda się je lepiej zrozumieć. I to dzięki tej rozmowie Doktor w końcu znów dociera do najważniejszego, jeśli chodzi o to, kim jest – osobą, która pokonuje Daleków. Występ Jodie Whittaker jak zwykle był niesamowity. A z drugiej strony mamy Ryana, który już wcześniej męczył się z tym, że tak jak kocha podróżować z Doktor, chce być też z przyjaciółmi (świetny odcinek Can You Hear Me? mocno to pokazuje) i po dziesięciu miesiącach wie już, że chce pomagać światu, ale głównie właśnie na Ziemi, gdzie nie umknie mu pół życia przyjaciół. Jego odejście jest naturalne, choć żal nam, że nie będzie mieć więcej takich rozmów z Doktor.
Ładnie też wybrzmiewa dychotomia podejścia i potrzeb Ryana (za którym Graham pójdzie w ogień) i podejścia i potrzeb Yaz. Tak, Graham i Ryan tęsknią za swoją przyjaciółką, ale Yaz nie jest w stanie żyć normalnie bez Doktor. Jak zapowiadali twórcy, problemy mentalne Yaz będą jeszcze poruszane – tu je widzimy, gdy nie chce zaakceptować tego, że Doktor już nie ma, a gdy ta wraca, reaguje złością. W nowej serii te kwestie pewnie zostaną zasygnalizowane (i oby jasno nazwane) nawet mocniej. Jest w Yaz i wielkie przywiązanie, i lęk, że Doktor ją w pewnym momencie porzuci i widać, że sobie z tym bardzo słabo radzi. Nawet wyjaśnienie przez Jacka (całkiem sensowne), jak to jest, kiedy podróżujesz z Doktor, tylko zwiększa jej lęk. Oby jednak nauczyła się jak sobie radzić ze stratą – potencjalną, czy nie – bo zdecydowanie nie chcemy dla niej takiego końca, jaki spotkał Clarę.
Jeśli chodzi o Daleków, to byli Dalekami i to już dobrze. Cudne są te scenki, gdy spotykają się dwie daleckie frakcje i się roastują <3 Sam powrót Robertsona… Mamy poczucie, że Chibnall chce nas trochę za bardzo przekonać, że on miał wielki plan od samego początku, a wcale żadnego nie miał, tylko się oportunistycznie wyłgał. Ogólnie Doktor powinna go zjechać od góry do dołu. Cudne było, jak Graham i Ryan mu dogryzali i nie mówili, czym jest TARDIS, ale to tyle. Naprawdę mamy dosyć paskudnych i aż nazbyt ludzkich w tej paskudności postaci, których nie spotyka żadna kara (a tu dodatkowo mieliśmy jeszcze premierę, która sprawiła, że zatęskniliśmy za Harriet Jones). No chyba że Robertson to tak naprawdę Mnich czy jakiś inny Władca Czasu, który kryje się na Ziemi i tylko udaje większego durnia, niż naprawdę jest. Jeśli tak, to niech wróci i ma jakiś dziwny wątek. Jeśli nie, to niech spada na drzewo.
Paternoster Gang: To był naprawdę dobry odcinek, zarówno na poziomie fabularnym, jak i emocjonalnym oraz szerszego znaczenia tego, co obejrzeliśmy. Jest właściwie tylko jedna rzecz, do której muszę się przyczepić: to sceny w więzieniu. Były znakomite, każda jedna, tylko było ich też strasznie malutko i za łatwo się ten epizod więzienny skończył. Pozostawiona sama sobie, w zamknięciu, walcząca, by nie popaść w szaleństwo Doktor była fenomenalna. Przywitanie z kamerami. Przywitanie z Angelą. Współczucie w stosunku do Ptinga. Żarcik w kierunku Ciszy. Bonnie i Clyde. Kęs jedzenia i pełna obrzydzenia mina. Powtarzanie sobie Harry’ego Pottera przed snem… Te wszystkie sceny były cudowne i mogłabym długo jeszcze patrzeć na Doktor i jej dzienną rutynę. Jodie Whittaker po prostu błyszczy, gdy dostaje przestrzeń do grania, i w pełni wtedy pokazuje, jak genialną jest aktorką. A potem pojawił się Jack Harkness, trochę deux ex machina, z manipulatorem wiru, który przemycił wiadomo jak, i się skończyło.
Szczęśliwie pod względem emocji (nie tylko) Trzynastej dostaliśmy w tym odcinku dużo więcej, i za to Chibnallowi należy się ogromna pochwała. Widać, jak zdezorientowana rzeczywistością jest Doktor po powrocie do rodzinki – w tej scenie dodatkowy plus za Yaz, która najpierw chce Trzynastą przytulić, a potem ją ze złością odpycha, malutki gest, a jak wiele mówiący, szczególnie w kontekście oblepionej Post-itami TARDIS. Widać, jak bardzo nie wychodzi Trzynastej rozmowa z innymi istotami po tylu latach rozmawiania z samą sobą i jednostronnego zagadywania do innych więźniów (dla takiej gaduły jak ona to musiała być męka!). Jak bardzo potrzebuje podzielić się swoimi uczuciami i jak zupełnie tego nie potrafi. To jest Doktor – samotna, ale potrzebująca ludzi wokół siebie, przygarniająca ich i odpychająca zarazem. Cieszę się, że dostaliśmy dość miejsca, by się temu poprzyglądać. Ładnym domknięciem tej emocjonalnej sinusoidy było pożegnanie Grahama i Ryana – i dobrze, że ich czas w TARDIS zakończył się z ich własnej woli, po finale Dwunastego mam alergię na dramatyczne pożegnania towarzyszek.
Dalekowie byli… eleganccy. Odpowiednio straszni, bezwzględni, bystrzy i groteskowi. Po raz kolejny Chibnall pokazał, że potrafi pisać tych arcywrogów Doktor. A moment, w którym okazało się, czym są żywieni, naprawdę mną wstrząsnął. Jack Harkness, poza pierwszym wejściem, był, no cóż, fajny. Miałam nadzieję, że twórcy poprowadzą go w Revolution of the Daleks inaczej, w bardziej stonowany niż poprzednio w Doctor Who sposób, i tak się stało. I miło, że nie zdominował odcinka, a przy okazji razem z nim dostaliśmy wzmianki o Rose i Gwen oraz mądrą rozmowę z Yaz. Nie dostaliśmy za wiele pani premiery, ale dość, bym jej zdecydowanie nie polubiła. Jej postać była jednak o tyle ważna, że dołożyła warstwę społeczną, i to, również w kontekście sytuacji w Polsce, bardzo aktualną. Utożsamianie bezpieczeństwa społeczeństwa z postawieniem na każdym rogu może nie zabójczych, ale nadal wyposażonych w całkiem niefajne środki przymusu bezpośredniego maszyn? Dobrze, że dostaliśmy ten wątek w momencie, gdy policyjna przemoc jest tematem nie tylko w Polsce. Bardzo miło zaskoczył mnie Jack Robertson. Chris Noth jest świetnym aktorem i zdecydowanie dostał tu pole do popisu. Oportunistyczny, groteskowy, egoistyczny, niemoralny, po prostu cudownie okropna postać, która na dodatek otrzymała znakomicie ponury twist na zakończenie – tego się nie spodziewałam, choć może powinnam: w końcu tak zwykle kończą zepsuci i bogaci. I na koniec Leo, którego zgubiła (a z nim wielu ludzi) jego ponadprzeciętna inteligencja i wnikliwość. To nie jest bezduszny naukowiec, jakiego się spodziewałam po zwiastunie i zdjęciach, a prawdziwy pasjonat tego, co robi. Nie było go zbyt wiele, ale dość, by przejąć się jego losem.
Jestem usatysfakcjonowana tym odcinkiem. Każda z całkiem wielu osób miała w niej swoje miejsce, każda coś wniosła, o każdej się czegoś dowiedzieliśmy. Najmniej dostał chyba Graham, ale też o nim mieliśmy bardzo dużo w poprzednich seriach. Mam nadzieję zobaczyć więcej tak dobrze prowadzonych bohaterów w trzynastej serii. I, co ważne, ta nadzieja ma teraz solidne podstawy. Dobra robota.
Misty Pop: Chris Chibnall stworzył historię o tym, jak bezrozumna polityczka i chciwy kapitalista rozpoczęli masową produkcję faszyzmu w Zjednoczonym Królestwie. Muszę docenić wyrazistość tej metafory, nawet jeśli sama historia jest… średnia.
Nie zrozumcie mnie źle, po budzącym… nazwijmy to „kontrowersje” i tak to zostawmy… finale ostatniego sezonu, w noworocznym specialu seria wraca na dość standardowe tory. Czy jest bowiem coś bardziej dla Doctor Who standardowego niż inwazja Daleków na Wielką Brytanię, którą powstrzymuje Doktor przy pomocy swoich towarzyszy i kapitana Jacka Harknessa na dodatek?
Revolution of the Daleks podobał mi się znacznie bardziej niż właściwie którykolwiek z odcinków z dwóch ostatnich sezonów, mimo – a może właśnie z powodu – swojej sztampowości. Jest w tym coś przynoszącego komfort. Po tylu miesiącach (w roku bezpańskim 2020 ciągnącym się w nieskończoność) Doktor powraca i ratuje świat.
Yaz w końcu dostała coś do roboty. Jack w końcu zostaje poprawnie zintegrowany z fabułą. Doktor w końcu zostaje – na trochę – trwale oddzielona od swoich towarzyszy i mamy okazję zaobserwować, jak funkcjonuje poza relacjami z nimi. Bohaterowie rozmawiają ze sobą, konfrontują się ze swoimi uczuciami i podejmują znaczące decyzje. Żadna z tych rzeczy nie została zrealizowana idealnie, ale wszystkie wypadły na tyle dobrze, że dają nadzieję na nieco lepszy kolejny sezon.
Clever Boy: Bardzo długo czekałem na nowy odcinek serialu i… się nie zawiodłem. Początek był trochę nudny i mnie nie zaciekawił, choć doceniam odniesienia do różnych zamieszek związanych z policją czy ukradnięcie wraku po Daleku, można to było jednak trochę skrócić.
Doktor w więzieniu to cudo i ogromny fanserwis. Gdzieś tam liczyłem, że zobaczymy różnych kosmitów, ale że aż tylu? Ood, Sycorax, Płaczący Anioł, Pting (wyglądał prześlicznie!) czy Cisza. No i Harry Potter! Szkoda, że tak krótko było nam dane zobaczyć to więzienie. Liczyłem na małe cameo River, no ale niestety. Podoba mi się to, że to Jack pomógł Doktor, bo odcinek reklamowali trochę jak dwie oddzielne przygody i bałem się, że Doktor za mało czasu spędzi z towarzyszami, a przede wszystkim z cudownym kapitanem.
Bardzo podobały mi się dwie dłuższe rozmowy, które zostały poprowadzone w odcinku. W końcu był na nie czas. Myślę, że odpowiednie wnioski wyciągnęli Ryan, Doktor oraz Yaz. A co do rozmowy Ryana i Doktor – widziałem głosy oburzenia, ale przecież dla nas nie powinno nic się zmienić – to jest Doktor, nie powinniśmy jej inaczej traktować, bo jest dzieckiem spoza czasu. To trochę jak przy innej regeneracji – to cały czas ta sama osoba, choć wzbogaciła się jej przeszłość. Oczywiście liczę, że Chibnall będzie kontynuował ten wątek.
Pomysł na pozbycie się Daleków był bardzo doktorowy i bardzo mi się podobał. Nie czułem jednak zagrożenia z ich strony. Czegoś mi tutaj brakowało. Postać Jacka była świetnie napisana. I moje serce uradowało się, jak wspomniał Rose z imienia czy użył swojej broni, robiąc drzwi, tak jak podczas The Empty Child/The Doctor Dances. Niezmiernie irytujący był Robertson. Tak nie mogę go zdzierżyć, a jeszcze mu się w życiu udaje. Pewnie jeszcze go zobaczymy, ale kurczę no… jest tak cudownie zagrany, że go nienawidzę.
W tym wszystkim zabrakło Grahama, który do tej pory wyróżniał się najbardziej. W sumie przykre, że postanowił odejść z Ryanem. Wiem, że to jedyna rodzina, no ale to jest jednak dorosły chłopak. Podobała mi się jednak ta klamra na końcu i powrót do pierwszego razu, gdy ich zobaczyliśmy. Pojawienie się Grace też było piękne. Mam nadzieję, że kiedyś gościnnie się jeszcze pojawią.
Ewelinkja: Jestem bardzo zadowolona. Potrzebuję jeszcze powtórzenia Revolution of the Daleks, bo emocjonalnie to był mocny odcinek. Niezwykle mi się podobał, choć rzeczywiście za mało było scen z więzienia. To było doskonałe. Każdy kawałek, każda sekunda. Jodie zachwyca mnie zawsze bardziej i bardziej, i wydaje mi się, że osiągnęła już górną granicę… a wtedy dzieje się coś takiego jak to uwięzienie. Aktorsko to był majstersztyk. Fakt, że ucieczka była zbyt szybka, ale z drugiej strony cieszę się, że nie zajęło to pół odcinka i mogliśmy zobaczyć Doktor wraz z jej rodzinką.
Dalekowie byli boscy. Ich dialogi były niesamowite, a szczerze mówiąc, nie spodziewałam się dialogów między Dalekami, które tak mnie poruszą. No i zwalczenie Daleków innymi Dalekami, a następnie ogranie ich było bardzo doktorowym numerem i dało mi dużo radości. Poza tym – farma Daleków, wzbudzała sporo strachu i wprowadziła mroczny element.
Poza Dalekami mamy w tym odcinku innych antagonistów. Mój najmniej lubiany rodzaj wroga, najgorsi wśród złoli (bo oni istnieją wokół nas) – ludzie owładnięci żądzą władzy i pieniędzy. Kapitaliści i politycy bez moralności, brrr… Byłam wściekła, widząc, że ten obrzydliwy typek nie tylko nie dostał nauczki, a jeszcze wyszedł na bohatera.
Muszę jeszcze koniecznie wspomnieć o kapitanie Jacku. Jestem pod wrażeniem, jak został napisany. Ta postać dojrzała i z takiego (z perspektywy czasu) nieco creepa stała się postacią na dzisiejsze czasy. Nikogo nie obłapiał, nie całował wbrew woli, a pozostał sobą. I proszę – można to zrobić tak, żeby nie budzić większego dyskomfortu. A jego rozmowa z Yaz naprawdę mnie wzruszyła.
Żeby za bardzo się nie rozpisywać i nie powtarzać, przejdę do podsumowania. Historia mi się podobała, wizualnie było dobrze, sceny z więzienia były świetne, a kapitan Jack nie zawiódł. Dodam jeszcze tylko, że bardzo mi się podobało (choć wcale mi się nie podobało, bo będę tęsknić) odejście towarzyszy. Dawno nie było takiej świadomej decyzji. Wzruszające i pokazujące to, o czym często zapominamy – towarzysze mają swoje życie, nie są tylko dodatkiem do Doktor i niebieskiej budki. Jednym zdaniem: nie było idealnie, ale było dobrze i bardzo mi się podobało.
Seweryn Dąbrowski: Dość mocno czekałem na omawiany odcinek noworoczny. Z jednej strony miał on być wstępem do nadchodzącej 13 serii, a z drugiej musiał domknąć kilka różnych wątków rozpoczętych wcześniej. W związku z tym uważam, że Revolution of the Daleks wypadło całościowo naprawdę bardzo dobrze.
Był to odcinek, którego co prawda nie będziemy z wypiekami na twarzach wspomnieć za kilka lat, ale niezwykle poprawnie i umiejętnie spełnił wszystkie swoje funkcje. Wyjaśnił kilka rzeczy, podłożył podwaliny pod nowe wątki, a wreszcie zakończył historie niektórych postaci. Najbardziej urzekło mnie jednak coś zupełnie innego – te pojawiające się na przestrzeni całej przygody drobne gesty, odruchy czy postawy reprezentowane przez poszczególnych bohaterów. Po raz pierwszy od czasu przejęcia stanowiska showrunnera przez Chrisa Chibnalla czułem, że wszystkie napisane przez niego postacie były… postaciami właśnie. Prawdziwymi ludźmi (i kosmitami!) z własnymi charakterami, przeszłością, lękami, problemami oraz ambicjami. Moim zdaniem od początku 11 serii jeszcze nigdy się to w pełni nie udało. Mimo że scenarzystki i scenarzyści podejmowali czasami niemal karkołomne próby nadania ich bohaterom charakteru, to za każdym razem w jakimś momencie coś szło nie tak. W przypadku Revolution of the Daleks siedziałem na fotelu niczym w transie i – po raz pierwszy od dwóch lat – nie oglądałem już aktorów odgrywających swoje role. Widziałem moje ukochane postacie. Niczym małe dziecko zachwycałem się tym nieco dziwnym (i może zbyt nachalnym w stosunku do wszystkiego, co się rusza) mężczyzną w wojskowym płaszczu, chciałem usiąść koło Yaz i ją przytulić, przybić żółwika Grahamowi, pomóc Ryanowi w jeździe na rowerze, a w końcu zjeść z Doktor nieopisaną liczbę bez, popijając je kubeczkiem gorącego kakałka. Moim zdaniem niemal każda linijka dialogowa była tu potrzebna i rozwijała wszystkie postacie.
Moje serce skradły także małe – wtrącane tu i ówdzie – przesłania. Przesłania jakże zakorzenione i stanowiące integralną część Doctor Who. Przesłania o tym, żeby się nigdy nie poddawać, aby iść za marzeniami i być najlepszymi wersjami samych siebie. Och, chyba nie muszę dodawać, że powroty oraz wspomnienia niektórych „dawnych znajomych” wywołały u mnie głośne piski ekscytacji?
Myślę że omawiany odcinek miał także swoje wady. Nawet kilka i to – z pewnego punktu widzenia – dość poważnych. Jednak miał on w sobie tę dziwną, a także niezwykle ulotną magię chwili. Coś, czego może nam dostarczyć tylko nasz ukochany serial. Wyjątkowo chcę więc być w tej sprawie optymistą i mieć nadzieję, że to dopiero początek. Początek dla nadchodzącej serii, która będzie dwa tysiące dwadzieścia jeden razy lepsza niż dwie poprzednie razem wzięte. Parafrazując kapitana Jacka: „Cieszcie się z tej podróży, dopóki trwa. Bo ta radość jest warta bólu”.
Obejrzeliście już Revolution of the Daleks? Podobało wam się? Podzielcie się wrażeniami naszej grupie!
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.