Doctor Who wrócił, a w nim Piętnasty Doktor, Ruby Sunday i Space Babies. Jak spodobał się naszej redakcji pierwszy odcinek nowego sezonu serialu? Zapraszamy do redakcyjnych wrażeń. Uwaga na spoilery!
Magdalena: Kawałek świetnej, odjechanej zabawy. Dzieci wspaniale niepokojące i krindżujące, fabuła prosta, ale z fajnymi zwrotami akcji i dobrze się splatająca.
Podobało mi się najbardziej chyba wszystko, co związane z Ruby: jej potok pytań, zaciekawienie, wyraźne odnotowywanie dziwności do poukładania sobie później, momentami widoczny dyskomfort, przerażenie, chwile zawahania – to nie jest kolejna z tych superspontanicznych młodych bohaterek, które lecą bez namysłu w nieznane na samym entuzjazmie, ale nie jest też wycofana, to bardzo dobre połączenie. Trochę mi przykro, że zaraz się dowiemy, jaka to ona nie jest niezwykła… Jej radość, że ludzkość przetrwała, była tak bardzo Gen Z. A najlepsza była chyba końcówka, jak to, chyba dość bezprecesensowo? Doktor w zasadzie prosi ją o wyruszenie z nim, tak bardzo mu zależy, żeby się zgodziła, a ona przez chwilę rozważa za i przeciw. (Byłam przekonana, że to wahanie Doktora chwilę później to dlatego, że miał tylko jeden klucz).
Doktor jest cudny, może jeszcze nie całkiem go kupuję, ale miewa tak piękne momenty i tak wspaniałe emocje na twarzy. To jego wyzwolenie skrywa jednak jeszcze sporo dramatu, więc nie nastawiam się, by reset postaci był tak twardy, jak się nam wydawało po jej debiucie. Ale jest w nim bardzo dużo analizowania i autorefleksji (rozważania, dlaczego się przestraszył potwora, przecież on się nie boi potworów, nie ma potworów!). Ma w sobie tyle troski (zasłanianie oczu Ruby!) i ciepła, to też jest Gen Z i bardzo mnie to cieszy.
Poza tym odcinek zaskoczył mnie tym, jak sprawnie splótł zupełnie niedorzeczną, niemal kampową fabułę pełną dziwacznych dzieci w dziwacznych wózkach i z miotaczami ognia i z potworem pod łóżkiem z myślami niemal radykalnymi – dostało się i ruchom antyaborcyjnym (maszyna musi produkować dzieci, ale co potem z tymi dziećmi? who cares), i polityce migracyjnej, i, mam wrażenie, trochę poprzednim epokom serialu, gdzie trup słał się gęsto przy równoczesnych deklaracjach o tym, jakie to nie są ważne wszystkie jednostki. No to teraz mamy to solidnie odkurzone – jeśli ratujemy, to serio wszystkich, potwora ze smarków też, bo jest tylko jeden taki i też jest dzieckiem. Kocham.
wera m.: dzieci, które muszą być bardzo dorosłe, chociaż nie mają pojęcia, co się dzieje, i tak naprawdę chcą tylko, żeby ktoś je przytulił – co za wspaniała reprezentacja millenialsowego doświadczenia. czuję się zobaczona.
nie przepadam za tymi momentami, kiedy Doktor i Ruby wykrzykują do siebie! – rzeczy! – na przemian!, trąci mi to erą Smitha i meh. za to momenty cichsze: rewelacja, słowo „ludobójstwo” w ustach Doktora, zwłaszcza tego Doktora. w ogóle to, jak Davies wplata w fabułę i punktuje hipokryzje ruchów „pro-life”, podejście do uchodźców nawet planet otwartych i gościnnych… to podobało mi się bardzo.
no i to Daviesowe odjechanie fabuły, kosmiczne dzieci, humor związany z nianiowym filtrem, wycieranie nosków, robienie kupy.
a w ogóle to byłam przekonana, że Bogeyman będzie z czego innego, chyba za dużo przebywam w towarzystwie osób, które na widok potworów odczuwają nie przerażenie, tylko zgoła inne emocje. Khm.
Ollie: Mam bardzo mieszane uczucia. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ten odcinek był w gruncie rzeczy o niczym. Owszem, sprawdza się jako wprowadzenie dla nowych widzów, ale dla starych wyjadaczy jest to kompletna strata czasu. Przyznam szczerze, że prawie zasnąłem podczas oglądania, niemalże jak dziecko.
Rad: No i znowu dzieci. Czy cały ten sezon będzie się kręcił wokół niemowląt? Nie przemówił do mnie ten odcinek, wyszedł dziwnie, a CGI mimiki dzieci moim zdaniem wyglądało słabo. Ale jak na odcinek wprowadzający do serialu to był w porządku. Za to Doktor i Ruby tworzą fajny, dynamiczny duet i czekam z niecierpliwością na więcej ich przygód.
Clever Boy: Pierwszy odcinek nowej serii jest… dziwny. Specjalnie mnie nie porwał i trochę jestem zaskoczony, że taka historia została wybrana na otwarcie. Gdybym był nowym widzem, to nie byłbym zbyt przekonany. Chyba że ktoś pomyślał podobnie i stąd ta podwójna premiera. Podobało mi się to, jak Doktor wyjaśnia Ruby podstawy. Było to poprowadzone na tyle spoko, że nie powinno drażnić starych widzów.
Chemia między Piętnastym a Ruby jest cudowna. Czuć w nich bardzo fajną przyjacielską energię, tę radość ze wspólnych przygód, zaskoczeń tym, co się dzieje. Było kilka zabawnych momentów, które dały mi trochę frajdy. Jeśli chodzi o Ruby, to bardzo ciekaw jestem jej tajemnicy i kim tak naprawdę jest. Nie do końca kupuje też gadanie o bycie ostatnim Władcą Czasu. Gdzieś tam jest Mistrz, który utknął w zębie. Są na pewno inni Władcy Czasu, którzy nie przebywali na Gallifrey, gdy planetę zniszczył Mistrz (choćby wygnany Rassilon). No ale okej… Nowy Doktor jest super, ma w sobie dużo fajnej energii, świeżości, a jednocześnie jest w nim też dużo cięższego charakteru i kiedy trzeba, to mówi głośno „nie” i działa.
Sam pomysł kosmicznych dzieci uważam za naprawdę fajny. Nie do końca zawsze ruchy ust mi się zgadzały i miałem trochę efekt uncanny valley. Komentarz do ruchu pro-life czy uchodźców też ciekawy. Cieszę się, że wszyscy przeżyli tę przygodę. Szkoda tylko, że tak do końca zagrożenia nie było, a na końcu dostaliśmy taki żarcik o brudnych pieluszkach, po których stacja sobie odleciała. I do tego Doktor zdradził swoje prawdziwe imię, ale nie dane nam było go usłyszeć! Och, RTD…
Ginny N.: To był całkiem przyjemny odcinek. Możemy pomarudzić na CGI mimiki dzieci, na to jak sztucznie nam te dzieci brzmiały – było do usłodyczone względem tego, jak dzieci mówią normalnie. Ale sama historia chwyciła nas za serce, niania jest świetna i ten jej ludzki odruch: pozbyć się potwora. Ale nie, Doktor wie, że potwór też powinien dostać szansę przetrwać. Bo jest jedyny w swoim rodzaju, bo jest częścią tej opowieści, bo żyje. Świetne są też elementy magiczne – ten śnieg, który nagle pojawia się ze wspomnienia w przestrzeni stacji, i samo wspomnienie, które się zmienia. Więcej tego poprosimy.
Doktor mówi otwarcie: ludobójstwo. Doctor Who jasno pokazuje jak wygląda idea „pro”-life w rzeczywistości. Tak. Dość podtekstów i zamulonych metafor, które wylewają dziecko z kąpielą. I tylko na koniec mamy nadzieję, że prośba dzieci o azyl zostanie rozpatrzona w inny sposób niż to z czym obecnie spotyka się w naszym świecie większość uchodźców.
A całościowo? Musimy obejrzeć jeszcze raz, mniej zmęczeni, żeby ocenić to w pełni, ale na chwilę obecną to może nam tu i tam nie grały pewne rzeczy, ale to znów jest nasz Doctor Who.
Maple Fay: Bardzo przyjemny odcinek, może niezbyt spektakularny, ale mam w pamięci że jednym z jego „zadań” było przyciągnięcie do serialu fanów z Ameryki / subskrybentów Disney+, którzy może nie do końca wiedzą, o co chodzi (patrz: ekspozycja wprowadzająca kilka kluczowych pojęć z historii Doktora). Co zaś do samej fabuły odcinka – ciekawi mnie, jak pracowało się z dziećmi na planie (i czy rzeczywiście tak okropnie, jak wynika z podtekstu do pewnego popularnego powiedzenia). Potwór… trochę kiepski? Ale cała sytuacja, w której znalazły się dzieci – fenomenalnie wypunktowana przez Doktora, (doktor) Tadeusz Boy-Żeleński lubi to! W ogóle sporo było w tym odcinku motywów politycznych (I SŁUSZNIE), retro- oraz introspekcji, przy których tak zwana „główna fabuła” zeszła nieco na drugi plan, ani odrobinę nie przeszkadzało mi to jednak w czerpaniu przyjemności z oglądania, ani nie zaburzyło we mnie poczucia, że szykuje nam się interesujący sezon z bohaterami, których mam wielką ochotę poznać bliżej. Ruby ma wspaniałą energię, świetnie uzupełniają się z Doktorem Gatwy: jestem na tak, poproszę wincyj.
Z kwestii pobocznych: mam prośbę i petycję o crossover z którymś seriali trekowych (Lower Decks! Lower Decks!), skoro sam Doktor stwierdza, że „musi ich kiedyś odwiedzić”, moje serce trekkie uradowało się niezmiernie.
Zielona Małpa: Małym mindfuckiem odcinka Space Babies było dla mnie to, że zazwyczaj seriale pozwalają mi uciec od rzeczywistości, a w tym przypadku do tej rzeczywistości zostałam wręcz przywołana. Po ponad półgodzinnym usypianiu córki zostałam wrzucona w odcinek pełen małych słodkich dzieciaczków. Nie obyło się bez dmuchania noska (moja zmora przy uciekającej córce) i kwestii zmiany pieluszek (to mówi samo przez siebie). Sam odcinek spodobał mi się umiarkowanie. Było tu dużo rzucania informacjami, które są mi znane, bo oglądam serial od lat, ale był to sposób na szybkie wyjaśnienie dla potencjalnych nowych widzów, więc jestem w stanie przymknąć na to oko. Sama fabuła była OK, dobra jak na wprowadzenie, dobra jak na pokazanie dziwaczności serialu i dobra na pierwszą przygodę Ruby w kosmosie.
Ruby i Doktor mają wspaniałą chemię i razem i osobno, więc oglądanie ich na ekranie to czysta przyjemność. Cieszę się, że Russell T Davies wprowadza znów jakiś motyw przewodni – wiem, że nie każdy lubi te jego sposoby pisania historii, ale ja jestem ich fanką. Ciekawi mnie, kim okaże się Ruby Sunday i jak skończy się jej historia w tym sezonie. Podoba mi się też to, że Doktor w nowym wydaniu jest radosny, gotowy do ratowania świata i przeżywania przygód. I jest w tym taki autentyczny.
Co do dzieciaczków, czułam się niekomfortowo, obserwując pewnie około roczne dzieci mówiące głosem sześciolatków. Zakończenie było na wskroś doktorowe. Cały odcinek był dziwny i fajny, ale bez fajerwerków.
Lady Kristina: Pierwszy odcinek nowej serii jest bardzo… Daviesowy. Mamy tu dziwnego potwora z nietypowej substancji, pierwszą pozaziemską podróż z widokiem ze stacji kosmicznej – można wymieniać dalej, ale da się zauważyć, że wybrane wątki, w bardziej lub mniej zmienionej formie, RTD wykorzystywał już wcześniej. Mimo wszystko jest to całkiem sympatyczna przygoda. Chemia między Piętnastym a Ruby jest wyraźnie wyczuwalna, a sam wątek dzieci prowadzących stację kosmiczną jest jednocześnie uroczy i nieco smutny, co dobitnie podsumowuje zamieszczony w odcinku komentarz społeczny.
Trochę nietypowe zdaje się być to, że Piętnasty bez problemu mówi tak dużo o sobie i swoim pochodzeniu (chociaż to może moje odczucia po tym, jak długo się czekało na te wyznania ze strony Trzynastej), ale przypuszczam, że pewien wpływ na to ma mini reset serialu – tak, aby nowa publiczność Doctor Who wiedziała, o co tu tak naprawdę chodzi. Ciekawi mnie również wątek samej Ruby – na razie dostaliśmy sam ułamek, ale da się zauważyć, że kryje się za tym coś więcej.
Yuka: Trafiła do mnie idea odcinka, ale wykonanie już mniej. Głosy dzieci mocno mi zgrzytały, ilość i sposób ekspozycji niestety też. Za to podobał mi się gag Doktora z wciskaniem przycisku, Ruby łapiąca kontakt z dziećmi i TARDIS zmieniająca kolor światełek. Wyróżniła się dla mnie Golda Rosheuvel jako Jocelyn, kosmiczna niania, udająca pokładową sztuczną inteligencję, by oszczędzić bólu sobie i swoim podopiecznym.
A jak wam podobały się Space Babies? Dajcie znać na naszym Facebooku oraz Discordzie.
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.