W The Power of the Doctor pożegnaliśmy Trzynastą Doktor i świętowaliśmy stulecie BBC. Odcinek był swoistym hołdem nie tylko dla Władczyni Czasu i jej wrogów, ale przede wszystkim dla jej towarzyszek. Poniżej przeczytacie o tym jak podobał się naszej redakcji.
Ginny N.: Ta piosenka! Roześmiałem się w głos. Jak dobrze jest przypomnieć sobie, że Doctor Who to jest w dużej mierze serial oparty o świetne poczucie humoru. Mistrz w każdej swojej iteracji tutaj był genialny. Super zagrało zejście trochę z tonu wściekłości – choć i ona tam cały czas była, a pokazanie znów Mistrza, który jest (nomen omen) mistrzem masek. Pomysł z nim jako Rasputinem był wybitnie w punkt i choć sam wątek jego pobytu na dworze cara stanowił tylko tło jego planu, to fajnie to wyszło. Ale choćby to hipnotyzowanie ich, i te inne drobne momenty, które pokazują, że Chibnall sięgnął głęboko do tego co wiemy o Mistrzu <3 Miód. Strasznie też spodobało nam się to jak jego wielki, dopracowany plan rozpada się, bo nie rozumie, że kiedy Doktor zostawia towarzyszki te nie wracają po prostu do spokojnego życia – że one się mnóstwo od Doktor uczą. I że nawet bez niej Ziemia ma sporo obrończyń. A jednocześnie czuć, że ten jego plan jest niebezpieczny, w momencie, gdy wymusza na Doktor regenerację zastanawiałem się, czy wszystkie zdjęcia sugerujące jej dalszą obecność w odcinku nie będą zmyłką i on naprawdę na zawsze zostanie Doktor. Ale nie mógł, prawda? Doktor musiała wrócić. Ale też mamy poczucie, że było parę takich rzeczy-zmyłek (np. kadr ze zminiaturyzowaną Yaz), które w tym wypadku naprawdę dobrze zagrały.
Było tu też trochę takich ładnych nawiązań wizualnych. Scena z towarzyszkami w TARDIS i park, w którym Doktor odstawia Yaz to finał Dziesiątego (i także odstawienie Marthy). Yaz pilotująca TARDIS to Heather/Pilot pilotująca TARDIS Dwunastego. Mistrz, który próbuje powstrzymać Doktor przed regeneracją to Mistrz Simma zabijający Missy. Yaz niosąca Doktor do TARDIS to Bill niosąca Dwunastego w jego finałowym odcinku. Ace patrząca na miejsce po obrazie, jak Jedenasty patrzący na Gallifrey Falls No More… Pewnie było tego więcej, a wszystko to takie dobre drobiazgi, które dodawały odcinkowi kolejną warstwę.
Podobnie jak Lierre niżej, my też obawialiśmy się, jaki to będzie odcinek. Kiedy Chris Chibnall obejmował stery Doctor Who miałem nadzieję, że pokaże nam w nim swoje silne strony. Jedną z nich było pisanie relacji między postaciami. Niestety tego nie dostawaliśmy. O ile na poziomie poszczególnych odcinków bywało nawet dobrze, o tyle całościowo brakowało tu spójności, opowiedzenia jakiejś historii postaci. Ale w Power of the Doctor, Chibnall wreszcie wraca do dobrego pisania relacji, do pisania postaci, takich jakimi powinny być. Wreszcie pokazuje, że rozumie co jest siłą Doktor – jej przyjaciółki. Mamy i wcielenia Doktor, więc jest to odcinek multidoktorowy, ale oni stanowią tło dla głównych bohaterek tej historii. Scena w podświadomości Doktor jest piękna i potrzebna (Ósmy, który nie nosi szat xD), sceny między Doktor/em a Tegan i Doktor/em a Ace to bardzo ładne domknięcie ich historii pokazanie ich więzi, przyjaźni, która mimo dawnych niesnasek i żalu po zostawieniu na Ziemii wciąż istnieje. Doktor Ruth pojawiająca się na chwilę, by absolutnie zmieść scenę <3 Ale to jest historia Yaz, Kate (która w końcu dostała znów coś do roboty), Ace, Tegan, Vindera, Grahama i Dana w drobniejszym stopniu, Mel, Iana <3 (powrót Wiliama Russella na tę króciutką scenę to piękno), Jo.
A jednocześnie, choć mieliśmy sporo postaci i pięknych niespodzianek, a także aż troje wrogów Doktor, odcinek nie jest przeładowany. Wszystko ładnie się balansuje i spina w jedną historię. Fajne było zagranie z Dalekiem, który naprawdę zdradza innych Daleków. Aż nam go szkoda. A skoro o nawiązaniach mowa, nie tylko my mieliśmy ochotę powiedzieć: To nie jest księżyc, prawda? xD
Regeneracja była piękna. I scena z lodami <3 Nie rozumiem jednak dlaczego Yaz musi odejść – powinna dostać jednak jakiś cel, kierunek, który obierze po odejściu z TARDIS. Tak jak Ryan odszedł bo czuł, że ma jednak przyjaciół, o których nie może się porządnie troszczyć, kiedy podróżuje z Doktor, jak Martha Jones chciała skupić się na sobie i swojej rodzinie, jak Bill odchodziła z ukochaną… A Yaz nie ma nic. I przecież chce zostać z Doktor. Więc? Imperatyw narracyjny wziął górę.
Z drobiazgów, za pierwszym razem nie zrozumiałem też, że ten promień Qurunxa ochronił Doktor przed Mistrzem. Liczyłem też na regnerację w Gatwę, ale Tennant spoko no i fajnie, że Gatwa pojawił się też w teaserze. Ale no naprawdę regeneracja z ubraniem? Jak to nie dostaliśmy Czternastego w stroju Trzynastej? No tak się nie robi. Nawet jeśli jest to celowe, co zakładamy.
I na koniec jeszcze powiem, że oprawa muzyczna naprawdę wyszła. Miejscami bardzo nam robiła nastrój w świetny sposób.
Lierre: Bałam się tego odcinka i tak do czołówki miałam wrażenie, że wszystkie moje najgorsze obawy właśnie się spełniają, ale później… później było naprawdę dobrze. Mam poczucie, że wszystkiego było tam trochę za dużo, ale jednak sklejało się to w miarę spójną całość. Fabuła blednie jednak pod fanserwisem – i nie piszę tego oceniająco, jestem fanką i czuję się obsłużona na tej uczcie najlepiej, jak się dało. Odcinek miał, jako że powstał na setne urodziny BBC, zawierać aluzje do przeszłości. I myślałam, że będą to po prostu… no, aluzje. A dostaliśmy piękne ukłony w stronę historii serialu, od wielkiej trójki najsłynniejszych antagonistów, po naprawdę duże role dawnych towarzyszek, po te cudne małe scenki z kilkoma starymi Doktorami. Tak bardzo doceniam, że te sceny nie wyszły dziadersko! Tak łatwo byłoby pokazać, że te starsze inkarnacje traktują najnowszą – choć to jej ostatnie chwile – z jakimś dystansem, może nawet protekcjonalnie, ale nie, oni widzą swoją przyszłość i są z niej dumni, martwią się o nią, są dla niej bezwarunkowym wsparciem i dokładnie tak to powinno wyglądać. Równie dobrze wypadły Ace – która się zupełnie nie zmieniła, ale czemu miałaby! – i pełna pretensji Tegan, od dekad zmagająca się z poczuciem porzucenia, choć przecież odeszła z własnej woli.
Napełnił mnie też ten odcinek poważnym niepokojem, mianowicie spełnił dwa moje wielkie marzenia. O jednym mówiłam od lat, postulując o spin-off o dalszych losach towarzyszy, najlepiej w formie grupy wsparcia… A o drugim marzyłam, od kiedy zobaczyłam zdjęcie promujące z brodatym Mistrzem i zakrzyknęłam „o rany, on chyba jest Rasputinem, jak się nie pojawi piosenka, to będę niepocieszona”. Piosenka się pojawiła (wprawdzie oryginalna, a ja wolę remiks, ale ciii!), wydałam z siebie nieludzki odgłos i ilekroć sobie teraz o tym przypominam, zaczynam się szeroko uśmiechać. Za takie odpały kocham ten serial.
Co do samej regeneracji mam mieszane uczucia. Sama regeneracja była piękna, taka spokojna i świetlista – cudowna odmiana, scena, która pokazała, że Trzynasta mimo młodzieńczego wyglądu i zachowania jest osobą wiekową, dojrzałą i bardziej samoświadomą niż kiedykolwiek wcześniej. Nie podoba mi się, że zregenerowała się w Tennanta – choć tego się spodziewałam – i BARDZO nie podoba mi się, że zregenerowały też ubrania, mam nadzieję, że to zostanie jakoś później wyjaśnione (bo nie mam wątpliwości, że to zmiana w jakiś sposób wadliwa, wywołana przez Zabawkarza, mająca jakiś powód w uniwersum). No a najbardziej nie podoba mi się pożegnanie z Yaz – zakochaną Yaz, wierną Yaz, towarzyszką o tak długim stażu, towarzyszką, która samodzielnie steruje TARDIS, która… chyba jako jedyna towarzyszka w historii odchodzi tak po prostu, jakby pozostawiona tylko na chwilę, ale wiadomo, że na zawsze, bez planu na przyszłość, bez pomysłu, bez żadnej widocznej wewnętrznej przemiany, zupełnie bez sensu. Świetnie, że na koniec dostała wsparcie innych byłych towarzyszek i towarzyszy (nawet Iana!), ale dowie się od nich, że ich pożegnania wyglądały inaczej, i poczuje się od tego jeszcze gorzej.
Jestem jednak pod wielkim wrażeniem tego, że tytułowa moc czy, jak chce BBC First, potęga Doktor to jej towarzysze. Dokładnie tak powinno być. To jest sedno tej historii. Cieszę się, że zostało to tak pięknie podkreślone.
Lady Kristina: W The Power of the Doctor tyle się działo, że naprawdę nie wiem, od czego zacząć. Odcinek był naprawdę godnym uhonorowaniem nie tylko ery Trzynastej Doktor, ale i całego serialu – równie dobrze to mógł zostać wyemitowany z okazji jubileuszu Doctor Who. Działo się tu naprawdę sporo, ale było to naprawdę wyważone z tymi bardziej statycznymi, i nierzadko wzruszającymi scenami. Trzynasta miała tu swoje chwile geniuszu, ale naprawdę świetnie oglądało się towarzyszki, które nawet bez jej pomocy z wieloma rzeczami potrafiły sobie poradzić. Tegan i Ace były takie jak zawsze – może nieco starsze, ale nadal podchodziły, czy do Doktor, czy do różnych zagrożeń, odpowiednio z pewną rezerwą i bojowniczością w głosie bądź ogromną dawką entuzjazmu. Kate w końcu dostała trochę czasu antenowego, przez co mogliśmy zobaczyć ją naprawdę w akcji, a Yaz naprawdę świetnie sobie radziła, zwłaszcza gdy musiała sama zmierzyć się z Mistrzem.
Sam Mistrz był absolutnie wybitnym złolem tego odcinka. Wszyscy raczej spodziewaliśmy się zobaczyć jakiegoś faceta w stroju Trzynastej, ale miał to być Gatwa albo Tennant! Absolutnie nie spodziewałam się tu Mistrza-Doktora w wydaniu Sachy Dhawana, ale było to absolutnie nieziemskie (chociaż przyznam, że ten widok był, zwłaszcza na początku, dość niekomfortowy). A jego późniejszy strój, będący mieszanką co najmniej siódemki Doktorów? Cud, miód i orzeszki. Kreacja Dhawana w tym odcinku była absolutnie i szaleńczo mistrzowska. Cały wątek Mistrza jako Rasputina zdawał się istnieć jedynie po to, żeby zobaczyć jego taniec do tej piosenki, ale było to absolutnie tego warte. W dodatku ten Dalek i Cyberman patrzący na Mistrza i później na siebie z politowaniem…
Muszę to przyznać Chibnallowi, że potrafi zaskakiwać. Mieliśmy tutaj podobną sytuację, jak w Fugitive of the Judoon – zapowiedziano wyczekiwane powroty, wszystko świetnie się rozkręca, a tu bum! Taki powrót, którego nikt się nie spodziewał! I gdy myślisz, że to już wszystko, to dostajesz kolejne bum! Nie dość, że dostaliśmy klasycznych Doktorów jako obrazy świadomości Trzynastej (Ósmy, który nie nosi szat <3 Paul McGann powrócił, i to po raz pierwszy w normalnym odcinku!), to jeszcze Tegan i Ace miały ponowną możliwość spotkania ze swoimi Doktorami (chociaż technicznie to była hologramowa SI oparta na pamięci Doktor i percepcji towarzyszek, ale mniejsza z tym) – podczas tych scen wzruszyłam się niesamowicie.
I w ogóle to spodobała mi się koncepcja, że Kate Stewart ściągnęła do UNIT-u dawne towarzyszki – w The Day of the Doctor widzieliśmy, że UNIT kontaktował się przynajmniej z częścią z nich, ale ta współpraca, to dokładnie coś, czego potrzebowałam. Kontynuując ten wątek, doskonale tu pasuje również to spotkanie grupowe towarzyszy, bo przecież tylko oni tak naprawdę są w stanie zrozumieć, co przeżyli pozostali. I w dodatku nie ograniczono się do osób z odcinka, a dostaliśmy tu jeszcze więcej powrotów – w końcu Jo powróciła do Doctor Who! I Mel! I przede wszystkim Ian – po 57 latach! Zwłaszcza ostatni powrót mnie przeogromnie cieszy, nie tylko dlatego, że Ian był jednym z pierwszych towarzyszy, ale również dlatego, że to mogła być ostatnia taka możliwość.
Chyba jedyne, co nie do końca mi się spodobało, to zakończenie wątku Yaz. W przypadku Dana jego pożegnanie miało sens – Dan uświadomił sobie, że mimo tylu wrażeń te podróże są niebezpieczne, a on chciałby swoją przyszłość spędzić z Di. Ale zostawienie Yaz, bo nadchodzi regeneracja? Dałoby się to trochę lepiej przedstawić. I wiem, że już w Legend of the Sea Devils powiedziano, że Trzynasta i Yaz nie będą razem, ale mogły się chociaż pocałować na pożegnanie, prawda? Mimo to pożegnanie Doktor i Yaz naprawdę mnie wzruszyło, zwłaszcza scena z lodami na dachu TARDIS.
Sama regeneracja była przepiękna i wzruszająca. Nie mamy tu gwałtownych i dramatycznych wydarzeń, tylko pogodzenie się z losem i nadzieję na przyszłość. Pogłębia to to, że dzieje się to podczas wschodu słońca, taki prawdziwy początek nowego dnia i nowej ery serialu. Nie obstawiałam tego, kto zostanie Czternastym, ale i tak David Tennant w tej roli był pewnym zaskoczeniem. Mam tutaj jednak nadzieję, że zarówno to, jak i zmiana stroju podczas regeneracji otrzyma fabularne uzasadnienie, bo to naprawdę nie może być przypadek.
Clever Boy: Trochę musiałem pomyśleć o tym odcinku, bo naprawdę dużo się działo. Doszedłem do wniosku, że bardzo mi się podobało. Bawiłem się dobrze, a tego oczekiwałem. I nawet się wzruszyłem. Ale po kolei. Sekwencja przed czołówką była super. Trochę bałem się, że to dziecko okaże się Doktor, ale na szczęście tak się nie stało. Szkoda mi Dana, bo tak naprawdę nie było go przez cały odcinek. Cieszę się, że go nie zabili. Ale przykro mi, że Trzynasta się z nim w sumie nie pożegnała. Wiem, że ta inkarnacja szczególnie nie lubi rozstań, ale jednak słabo wyszło.
Uwielbiam wszystkie nawiązania do klasyków. A jak pojawili się klasyczny Doktorzy krzyknąłem z radości. Tego się nie spodziewałem. Super ruch i szczerze, tego trochę brakowało mi w 50. rocznicy — tak samo cameo różnych towarzyszy na końcu bardzo mnie wzruszyło. Ja jestem łasy na nostalgię i łatwo mnie nią zadowolić. Chibnallowi się udało. Cieszę się, że pojawił się Ian, bo to pewnie ostatnia okazja, żeby aktor wrócił do serialu.
Mistrz był świetny. Czasem naprawdę przerażający i bałem się, co zaraz odwali. Scena muzyczna była fantastyczna — właśnie za coś takiego kocham ten serial. Podobało mi się także to, jak Mistrz, udając Doktor, przebrał się w stroje poprzednich wcieleń. Naprawdę fantastycznie się bawiłem. A gdy krzyczał na Yaz… ciary!
Bardziej ucieszyłem się z powrotu Ace i Tegan. Cieszę się, że obie towarzyszki miały sporo do roboty — co pokazuje, że od czasu do czasu gościnnie powinny powracać znajome twarze, jeśli tylko będą dostępne. Moje serce podbiła Ace, która miała w sobie tyle siły i radości na kolejne przygody. Chciałbym zobaczyć jej więcej w akcji w takim wydaniu. Wzruszające były także sceny, kiedy towarzyszki mogły pogadać ze swoimi Doktorami.
Największym minusem tego odcinka było dla mnie pożegnanie z Yaz. Nie do końca rozumiem powód, dla którego ta miałaby zrezygnować ze wspólnych podróży. Skoro Trzynasta tak bardzo ją lubiła, to tym bardziej powinna docenić wsparcie znanej osoby przy nowej inkarnacji. To było strasznie wymuszone. I tak jak wyżej zauważono, jej postać została właściwie z niczym. Nie rozwinęła się za bardzo, nie wiemy tak naprawdę do jakiego domu wraca, czy nadal ma pracę (ale raczej nie) i znajomych. To było bardzo słabe. Jasne, Doktor odstawiła ją w miejsce, w którym spotkała różnych towarzyszy, ale to za mało.
Z kolei scena regeneracji była przepiękna. Podoba mi się, że Trzynasta pożegnała życie z uśmiechem i nadzieją na „lepsze jutro”. Ostatni wschód był przepiękny wizualnie i jej ostatnie słowa były idealne. Spodziewałem się, że zobaczymy Davida Tennanta wołającego „What?!”. Bardzo mnie to ucieszyło. Szkoda tylko, że nie było go w stroju Trzynastej, ale to zdecydowanie jest spowodowane fabułą. Być może Toymaker, który ma być głównym wrogiem na rocznicę – jakoś na cel obrał sobie Donnę i to właśnie ta twarz w tym stroju jakoś może ją uratować? Trochę się wkurzę jeśli nie zostanie to wyjaśnione. Mistrz regenerujący od Doktor pokazał, że strój powinien pozostać na nowym wcieleniu (Sacha wyglądał w nim świetnie i te kolczyki!).
Podsumowując, bawiłem się dobrze. Bardzo dużo się działo, a z drugiej strony działo się mało. Bawiłem się świetnie, były uśmiechy, wzruszki, płaczki i kilka zaskoczeń. Nie mogę się doczekać tego, co przyniesie nam kolejny rozdział.
Paternoster Gang: To był bardzo zgrabnie zrobiony… film akcji. I jeden z najlepszych odcinków i Chrisa Chibnalla, i regeneracyjnych w ogóle. Niesamowite było to, że można go było spokojnie obejrzeć, nawet nie za bardzo kojarząc, co się działo w epoce Trzynastej Doktor – co można uznać za plus i za minus. Plus – bo ta historia się broni i właściwie nie zostawia luźnych wątków, choć oczywiście można się czepiać sensowności niektórych rozwiązań. Minus – bo poza powracającymi bohaterami – Vinderem, Mistrzem, Ashadem i Doktor Zbieginią – właściwie nie dotyka arcu Trzynastej, że już nie wspomnę o tym, co się zadziało we Flux. Wszechświat jest albo go nie ma, Dalekowie są tradycyjnie niezniszczalni, a Cybermistrzowie nawet trwalsi niż ich poprzednicy. No ale powroty postaci Chibnallowi wychodzą, więc trudno się nawet na niego gniewać.
A The Power of the Doctor jest tych powrotów pełne i właściwie każdy z nich był super, choć, podobnie jak poprzednicy, najbardziej ucieszyłam się z tego, że był to odcinek wielotowarzyszkowy, a klasyczni Doktorzy służyli w nim raczej za tło. Oraz z McGanna – akurat jego wolałabym też zobaczyć w ostatniej scenie, no ale widać nie nadszedł jeszcze ten moment, w którym ten jeden z najciekawszych Doktorów dostanie trochę więcej czasu na ekranie, bo ten, który ma, wykorzystuje zawsze świetnie! Wzruszył mnie też widok Iana oraz – przypuszczalny – hołd dla Sary Jane w postaci jej zdjęcia na pustym krześle. Bardzo fajnie wypadła też Kate Stewart – po Flux byłam serio zirytowana, że tak fantastyczna postać nie dostała praktycznie nic do roboty, szczęśliwie tym razem był na nią plan.
Cudowne było to, że ten odcinek w tak ogromnej mierze należał do kobiet: Yaz ratującej Doktor, Kate i Tegan pokonujących Cybermenów czy Ace do spółki z Grahamem rozprawiającej się z Dalekami. Fantastyczny był Mistrz-Rasputin i malutkie cameo Doktor Ruth. Dobrze wyszło połączenie tego, co wniósł Chibnall, z Classic Who – mam trochę takie poczucie, że producent uhonorował też trochę sam siebie, pokazując to, co mu wyszło najlepiej: sięganie po sprawdzonych wrogów, do klasycznych historii oraz Mistrz, Doktor Zbiegini i Vinder. Kilku bohaterek, chociażby chyba powszechnie kochanego Karvanisty, zabrakło, niemniej jednak: ostatnie cztery lata to nie był czas, który chcę wymazać i finałowy odcinek po raz kolejny mi o tym przypomniał. A teraz czekam na nową erę.
O The Power of the Doctor jak i innych odcinkach serialu możecie porozmawiać na naszej grupie na Facebooku.
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.