No i koniec. The Vanquishers, ostatnia część historii Doctor Who: Flux, za nami. Czy spełnił nadzieje rozbudzone przez poprzednie odcinki? Zapraszamy do lektury wrażeń naszej redakcji.
Ginny N.: No i mamy dylemat. Bo z jednej strony to był całkiem dobry odcinek, ale z drugiej taki sobie finał serii. Praktycznie żadnego z wątków nie wyjaśniono, to, że Doktor pozbywa się zegarka, jest fajne, i na to czekaliśmy, ale praktycznie miało być mocno i spodziewaliśmy się przynajmniej części odpowiedzi, a dostaliśmy jedno wielkie nic. Choć wątki są podomykane, Chibnall wyraźnie zapomniał, że pytania zadaje się po coś. Miało być odważnie, a zamiast niespodziewanych zmian, które zostawiłby nas w szoku, mamy cofnięcie się o krok przed nimi. Multiversum? Fajnie, ale o nim wiemy już od dawna, tylko teraz pokazano nam je jako większą rzecz. I hej, czy Dywizja jest w Piekle, patrząc na to, co mówiła nam druga seria New Who? Ale o tym nie ma też wzmianki i, szczerze, tak jak Chibnall miał u nas wciąż cień zaufania, tak teraz czujemy ulgę, że jednak w końcu odchodzi z serialu. Wiemy, kończyć z przytupem jest trudniej niż zaczynać, ale żeby skończyć tak niesatysfakcjonująco (tak, tak, wiemy, będą jeszcze trzy specjale), to trzeba mieć specjalny talent.
Owszem, dostaliśmy sporo odpowiedzi w poprzednich odcinkach, ale finał powinien pozamykać jeszcze istotne wątki, zostawiając co najwyżej te drugoplanowe do przyszłego rozwinięcia. Winimy tu przede wszystkim zbyt słabe skupienie na poczynaniach Lazur i Roju w finale. Roztrojenie Doktor było ciekawym pomysłem (a jej crush na siebie samą jest uroczy), ale przez to, tak jak steruje dwoma pozostałymi zespołami, tak tutaj robi właściwie nic. Trochę rozmawia z Oodem, trochę słucha, jak to jest wszechświatem. Ładnie to brzmi, ale można to by jakoś ciekawiej poprowadzić, zrobić z tego coś więcej niż tylko metaforę tego co z wszechświatem zrobić planują Rój i Lazur. Mówią jej też, jak cierpieli – zakładamy, że w ciągu jej wymazanych żyć, myśleliśmy, że może Lazur i Rój przyjaźnili się z Doktor, a może to oni są jej rodzicami, może Doktor ich zdradziła, ale przy tym jak szanujemy decyzję Doktor, żeby nie wchodzić we własną pamięć, to błaga o choćby pobieżne wyjaśnienie. Nie zmuszają jej też do wejścia do domu, jakby nie pomyśleli, że skoro sama tego nie chce zrobić, to może to będzie dla niej większą torturą niż niszczenie jej wspomnień, których i tak nie ma. Ogólnie, dużo mówią, mało robią, a na koniec przyjmują swoją porażkę jako zbawienie tylko dlatego, że nicość daje im Czas, a nie Doktor? Serio? Co to miało być w ogóle?
Karvanista był towarzyszem Doktor, fajnie, ale to było dawno, dawno temu. Jak długo żyją Luparowie? Cieszył nas powrót Kate Stewart, ale ona właściwie nie ma w tym odcinku prawie nic do zrobienia. Mówi, że jest głównodowodzącą ruchu oporu (a potem Doktor mówi to jej (sic!)) i przekazuje parę informacji, ale samego ruchu oporu praktycznie nie widzimy w działaniu. Takich deklaratywnych momentów zresztą jest w tym odcinku mnóstwo, jakby Chibnall napisał w scenariuszu sam dialog, zamiast polegać w większym stopniu na didaskaliach opisujących akcję i to bardzo widać. Zdecydowanie, powinien zatrudnić sobie kogoś do redakcji, kto by mu powytykał takie babole scenariuszowe.
Czy UNIT już nie istnieje? Czy istnieje poza jurysdykcją Kate? Ale Kate używa technologii UNIT-u, czyli nie została odcięta. Tylko co to oznacza, skoro poprzednio przełamała swoją komórkę i zniknęła? Czy odzyskała władzę w UNIT? I co z tymi rakietami wymierzonymi w Ziemię? Jaka była reakcja ludzkości? Odcinek temu dostaliśmy „Krótką historię UNIT-u”, tutaj więc aż prosiło się o pokazanie, jak UNIT działa dziś, jakich struktur może użyczyć Doktor w czasie kryzysu tak zewnętrznego, jak i wewnętrznego. Niestety, nie dostaliśmy nic takiego.
Sontaranie lubią czekoladę? Zabawna scena, ładnie wykorzystana, ale w tym odcinku zdaje się zajmować miejsce istotniejszych wątków. Di też nic nie robi. Miała być torturą dla Dana, ale Lazur i Rój jej nijak nie wykorzystali, poza uwięzieniem. Wydostała się z Pasażera i to jest spoko, a potem daje kosza Danowi. Rozumiemy jej traumę, ale wciąż… nie widzimy tego. Najpierw wpada mu w ramiona, a potem nie chce go widzieć? Mocno to naciągane. A, i jeszcze ma pomysł z Pasażerem, ale to nie tylko my, że kiedy Doktor mówi, że rozmawiały o tym, to to wygląda, jakby ucięto tu istotną scenę, gdzie faktycznie Di mówi, że ma pomysł, prawda?
Wykorzystanie profesora Jericho i Claire wyszło ładnie, ale też w pewnym momencie to było już za dużo grzybów w ten barszcz. I jeszcze Bel i Vinder – fajnie, że się odnajdują, fajnie, że Vinder dostaje domknięcie, wysyłając Wielkiego Węża na wygnanie, ale tego wątku równie dobrze mogłoby w tej serii nie być. Tak jak sprawdziłby się nieźle jako tło historii w pojedynczym albo podwójnym odcinku, tak jako historia dodana do całej serii jednak od niej mocno odstaje.
Z pytań, na które nie dostajemy odpowiedzi, ale które nie musiały jej otrzymać teraz, największym jest: co dalej z wszechświatem? Czy pozostał zniszczony, z niewieloma miejscami i czasami, gdzie Doktor może się udać? Czy Doktor go jakoś naprawi? Na to na pewno czekamy, choć mamy poczucie, że odcinek noworoczny w ogóle się na tym nie skupi. Ale kto wie. Może jednak?
Dlaczego także stopniowo rozpadające się logo? Tu akurat, jako że mamy na zdjęciach promocyjnych odcinka noworocznego rozpadającą się TARDIS (kinda Moffat vajb) oczekujemy, że doczekamy się jeszcze jakiegoś wyjaśnienia i punktu, w którym dotrzemy do nowego loga. Kolorystycznie na razie jesteśmy poza punktem wyjścia (od bladoczerwonego dotarliśmy do ciemnoczerwonego), ale co będzie dalej? To na pewno będziemy śledzić z ciekawością.
Mówiąc o samym odcinku jednak i całej serii ostatecznie, i wracając jeszcze do tego, co było tydzień temu, nie podoba nam się zniszczenie Tecteun. Tak jak Lazur i Rój byli cudnie okropni, tak jednak to była seria o szukaniu Dywizji i kiedy Doktor zapowiadała, że pokona Tecteun, mieliśmy ciary. To było nasze Doctor Who. Zabicie jej natychmiast potem przez Rój było antyklimatyczne. Może i pokazało jego bezwzględność i potworność, ale Doktor znów potem jego plan niweczy praktycznie za jego i Lazur plecami, i do tego nie potrafimy mieć żadnego pozytywnego stosunku emocjonalnego. Tu powinna być inna kolejność. Pokonanie Lazur i Roju najpierw, być może z pomocą Tecteun i jeszcze zapętleniem jej relacji z Doktor, a dopiero potem, w finale, pokonanie Tecteun. Jeśli ten serial miał być swego rodzaju powieścią, to finał został totalnie pomieszany kolejnością i sensem.
A to, że Przypływ jest antymaterią stworzoną poza wszechświatem i pochłaniając materię, dokonuje anihilacji to ładny motyw, jakkolwiek przydałoby się większe wykorzystanie tej wiedzy, jakiś lepszy foreshadowing. To powinno wyjść wcześniej i odegrać większą rolę. Trochę jak teraz cały sezon Star Trek: Discovery będzie o grawitacyjnej anomalii – to jest fascynujący pomysł i ma spory potencjał. Ogólnie, widzimy tu mnóstwo ciekawego materiału, którego Chibnall nie potrafił poprowadzić sensownie i z przytupem, do końca. Tym bardziej szkoda, że to jego ostatnia seria i z żalem nie możemy jednak powiedzieć, że najlepsza.
Lady Kristina: Odnoszę trochę wrażenie, że w trakcie 13 serii powstało zbyt wiele pytań i wątków, aby można je było zamknąć w jednym odcinku. Fakt, dowiedzieliśmy się co nieco w poszczególnych odcinkach, ale nadal przed finałem mieliśmy wiele otwartych wątków i pytań bez odpowiedzi. Nie oznacza to, że był to naprawdę zły odcinek – po prostu ta ilość wprowadzonych postaci, tematów i tajemnic do rozwiązania sprawiła, że nie wszystko dało się wyjaśnić, zachowując przy tym ciągłość odcinka.
Finał 13 serii miał jednak swoje jasne strony. Uwielbiam przede wszystkim potrojoną Doktor, a zwłaszcza ich interakcje ze sobą – były takie urocze! Popycha też to znacznie akcję do przodu, jako że Trzynasta mogła być w paru miejscach naraz. Spodobał mi się też pomysł z Sontaranami mającymi bzika na punkcie ziemskich słodyczy. Kate Stewart nie odegrała znaczącej roli w odcinku (oraz całej serii), ale i tak jej powrót mi się podobał, zwłaszcza że z jej rozmowy z Trzynastą można wnioskować, że być może jeszcze powróci, kto wie?
Wątek pokonania Przypływu zdaje się być bardzo prosty, ale jest jednocześnie bardzo doktorowy. Trochę dziwi fakt, że Doktor postanowiła wyeliminować ot tak armie Sontaran, Cybermenów i Daleków, ale wykorzystanie Pasażera mi się podobało. A koncepcja Przypływu jako fali antymaterii pochodzącej z innego wszechświata? Widać tutaj intensywne mruganie Chibnalla do fanów (tak, zgadza się, mówimy o The Three Doctors). Ale i tak uważam, że śmierć Jericho oraz prawie wszystkich Lupari były nie tylko niepotrzebne, ale również strasznie głupie – Chibnall, nie zabija się piesków, naprawdę.
Pokonanie Roja i Lazur zdaje się być nieco ironiczne – zginęli niemal tak samo, jak Tecteun w poprzednim odcinku, tak po prostu, ale tym razem sprawcą śmierci był ktoś, kogo uważali za swego władcę i zbawcę. Czas okazuje się tu być rzeczywistą postacią, uwięzioną w świątyni Atropos przez Doktor przy pomocy Mojr, co jest kolejnym z ciekawych pomysłów w tym odcinku. Pojawia się tu też zapowiedź końca Trzynastej, która brzmi trochę złowieszczo, chociaż wiemy, że zostały jej jedynie trzy odcinki – to dość smutne, gdy się o tym pomyśli, bo mam wrażenie, że mieliśmy tej Doktor zdecydowanie za mało. Będę za nią tęsknić :/ Wątek utraconych wspomnień został tu jedynie poruszony (ten dziwny dom!), ale nie pociągnięty dalej. Prawdopodobnie zobaczymy jego kontynuację w odcinkach specjalnych, zwłaszcza, że Doktor będzie mogła zajrzeć do zegarka, kiedy uzna to za słuszne. Cieszy mnie też to, że postanowiła już nie ukrywać swoich sekretów przed Yaz, bo to naprawdę psuło ich relację.
Na sam koniec – odcinek noworoczny zapowiada się naprawdę ciekawie. Już kiedyś pisałam, że pętla czasowa to coś, co bardzo chętnie zobaczyłabym w Doctor Who. Do tego w zestawie Dalekowie (co stało się już małą tradycją) i romans (?). Gorąco na to czekam!
Paternoster Gang: No i niestety. Po czterech świetnych odcinkach i jednym przeciętnym, dostałam finał, który okazał się też, niestety, przeciętny. Z konstrukcyjnego punktu widzenia The Vanquishers miało zbyt długą rozbiegówkę, która zajęła bodaj pół odcinka, i, co gorsza, składała się z opowiadania, co się wydarzyło, zamiast pokazania tego oraz z całkiem niezłej akcji i wolniutkiej, naprawdę dobrej końcówki. I to bym mogła jakoś przeżyć, nawet pochwalić, gdyby nie to, że bardzo wiele wątków zostało niedopowiedzianych, a te, które znalazły swoje zakończenie, były w wielu przypadkach mało satysfakcjonujących lub wręcz wkurzających. Za szybko, za mało i za dużo zarazem, a przede wszystkim nie wiadomo po co.
Zacznę od tego ostatniego. Kilka razy już pisałam, że bardzo jestem ciekawa, po co wprowadzono Bel i Vindera – koniec końców okazało się, że po nic i w zasadzie moglibyśmy się bez nich obyć. Co gorsza, to samo można powiedzieć o Claire, Di i Jericho oraz Kate Stewart. Wszystkie te postacie są naprawdę fajne i sympatyczne, i piszę to bez ironii, i świetnie było zobaczyć znowu Kate, ale wychodzi na to, że jedyne, co miały zrobić, to być trybikami w maszynie walczącej z Przypływem. Jasne, czasem obdarzonymi konkretnymi umiejętnościami (jak Claire czy Bel), ale nadal zamiast pięciu osób wystarczyłyby dwie, i może nie zabrakłoby przy okazji czasu na lepsze rozwinięcie pozostałych historii. Podobnie było z czarnymi charakterami: Rój i Lazur, Tecteun, Wielki Wąż, Sontaranie, Płaczące Anioły oraz, epizodycznie, Dalekowie i Cybermeni, których jedyną rolą było wyginięcie (który to już raz?). Serio, doceniam fanserwis, jednakowoż musi on być po coś, i zdecydowanie wolałabym dwójkę wrogów (kogoś nowego, kogoś starego), zamiast całej gromady. Ot, chociażby naprawdę fenomenalnych Roja i Lazur, którzy zasłużyli na coś więcej. Choć skończyli fajnie (i mam nadzieję, że jednak nie na zawsze), jako i Wielki Wąż na asteroidzie – należało mu się, łobuzowi!
Znacznie gorzej z wątkiem zniszczenia ogromnego przecież kawałka wszechświata. Był taki moment, w którym miałam nadzieję, że Doktor uda się go odtworzyć – gdy Rój pokazywał jej swoją moc ciągłego niszczenia i rekonstruowania rzeczywistości – co byłoby absolutnie świetne, ale nie, koniec końców nie ma większości świata, nie ma Lupari, nie ma Sontaran, Daleków, Cybermenów, w ogóle mało co jest, nawet Di dała kosza Danowi (co było, przepraszam, nawet zabawne w kontekście niemal totalnej zagłady). Dalekowie zresztą już niedługo powrócą, Cybermeni zapewne też, i tylko biednych piesełów pewnie już nie zobaczymy, co jest totalną niesprawiedliwością, i nawet dziecko Bel i Vindera nie będzie małą Doktor, co byłoby przynajmniej zabawne, i nadałoby wprowadzeniu tych postaci jakiś sens.
No dobra, trochę mi się ulało, na tyle, że sama zaczęłam się zastanawiać, czy było aż tak tragicznie. Co najgorsze, to… nie. I to jest mój największy problem z tym finałem, bo były w nim rzeczy naprawdę dobre, jak owe umiejętności Roja, które tak pięknie można było wykorzystać. Albo par excellence roztrojona Doktor, co było świetnym sposobem na przyspieszenie akcji, a przy okazji wniosło trochę humoru do tej ponurej opowieści. Lub pojednanie, a wcześniej spotkanie Doktor i Yaz – ach milcz moje shipperskie serduszko! Oraz to, że Doktor postanowiła nie poznawać swojej przeszłości, odrzucając to, co stało się, zupełnie zrozumiale, jej obsesją, ale też oddzieliło od przyjaciół i od tego, kim była. Albo pokonanie Przypływu Pasażerem – w ogóle nieustające chapeau bas za koncept Pasażerów, nadal mnie zachwyca. Jak i tunele Josepha Williamsona oraz wprowadzenie Mary Seacole. Chris Chibnall miał masę świetnych pomysłów, tym bardziej więc boli ten finał. Mnie aż tak bardzo, że na tę chwilę nie chce mi się poznawać już odpowiedzi na pytania, które nie tak dawno postawiłam, bo nawet jeśli jakimś cudem je poznam, to nie wierzę już, że mnie zaskoczą.
Na koniec przygody z Fluxem jedno showrunnerowi muszę przyznać: jest odważny. I chętnie zobaczyłabym go jako autora kilku odcinków w kolejnych seriach, jednak pod warunkiem, że pieczę nad ostatecznym ich kształtem będzie jednak trzymać ktoś inny.
Przemek: Nadszedł finał, który miał nam spektakularnie zakończyć największą przygodę w życiu Doktor. Miał, bo z tego co napisali wszyscy przede mną – wyszło średnio. Oczekiwałem wiele. I jak zwykle się na tym przejechałem. Pierwsze cztery odcinki wyszły naprawdę, ale to naprawdę dobrze. Zadały dużo dobrych i intrygujących pytań, wprowadziły ciekawych bohaterów (tych dobrych jak i złych). Był duży potencjał zakończenia tego z przytupem i dezintegracji emocjonalnej widzów, ale niestety nie dostaliśmy nic z tych rzeczy. Ogółem odcinek oglądało się dobrze, tutaj nie mam większych zastrzeżeń, ale nic nam tak naprawdę nie dał, oprócz rzecz jasna pobieżnego zamknięcia otwartych wątków. W Doctor Who myśląc „finał” mam wizję tego, co serwował nam Moffat czy Davies – wybuchy, akcja, wzniosłe przemowy Doktor, czasami płacz i dobrze przemyślane domknięcie rozpoczętych historii. Tutaj może i niektóre elementy wystąpiły, ale razem nie przyniosły pożądanego efektu, czyli dobrego odcinka.
Wiele psuło to, że część pokazanych nam rzeczy nie przyniosła żadnego skutku lub za chwilę okazywała się być bez sensu. Wątek Bel i Vindera dał nam kompletnie nic, nie popchnął akcji do przodu, nie pomógł Doktor w walce z Przypływem, był po prostu zbędny. Uwięzienie Di również stało się na koniec mało znaczącym problemem, szczególnie dla Dana, bo częściowo uratował ją już Vinder. I po co było to całe straszenie Dana…? Kate, oraz UNIT, którzy mogli okazać się kluczem do całego problemu stali się jedynie kąskiem medialnym dla widzów. No dobra, przesadzam, potrzebni byli Sontaroanm, aby napaść na Ziemię. Ale to za mało jak na UNIT i córkę Lethbridge-Stewarta, heloł. No i chyba moje ulubione – Rój i Lazur, których za charyzmę, szyk i wyrafinowanie pokochałem, a w końcu pokonali tak naprawdę samych siebie. Pokazani w pierwszym odcinku jako chodząca destrukcja i prawdopodobnie antagonistów serii, tutaj stali się jedynie motywem do ujawnienia przeszłości Doktor. Jak dla mnie jest to za mało na to, ile poświęcono im czasu i w jakim świetle ich przedstawiono.
Z pozytywów, to co mi się podobało. Uważam, że sam pomysł Przypływu, Dywizji i powrotu Tecteun jest świetny. Ten wątek w miarę do końca działał, był sensowny i otworzył furtkę do następnych historii Doktor. Sontaranin kochający czekoladę też był ok, ale ze względu na kilka niedopracowań finału nie dał tyle radości ile miał pewnie dać. Również dobre było podzielenie Doktor na trzy. Chemia między nią samą była urocza, poszczególne przygody mogły być nawet osobnymi odcinkami. Pokazano nam wiele bólu i cierpienia, które były bardzo dobrze zagrane przez Jodie, aktorsko ta seria wyszła jej najlepiej. Ale. Ale jak wszystko inne w tym odcinku nie pociągnęło to historii dalej, Doktor nie stała się nagle kimś innym, nie odkryła niczego nowego o sobie i towarzyszach. A szkoda. Pokonanie Wielkiego Węża było idealnie w stylu Doctor Who i tutaj też plusik. Moment pokonania Przypływu także mnie usatysfakcjonował, to wplątanie w to Daleków i Cybermenów, pokonanie Sontaran i wykorzystanie Pasażera – fajnie.
Podsumowując kilka elementów było naprawdę dobrych, mocnych jakościowo i udanych, ale równie wiele okazało się mało znaczącymi, szybkimi do rozwiązania sprawami. Szkoda, że tak to zakończono. Jak przeczytałem na pewnej grupie wygląda ta „seria miała mieć 7 czy 8 odcinków, ale mamy mniejszy budżet i trzeba zmieścić to w 6”. Tak to niestety wyglądało. Zrobione po łebkach i zostawiono nas z nowym pytaniem – co z Wszechświatem? Cała seria o destrukcji kosmosu i nagle nic, zapomniano nam wspomnieć co dalej z tym faktem. Mam nadzieję, że jeszcze powrócimy do tego w odcinkach specjalnych. Na pewno czekam i będę oglądać.
Clever Boy: Jestem jeszcze bardziej rozdarty niż w ubiegłym tygodniu. Minęło kilka dni, a ja nadal nie wiem, co myśleć. Podobało mi się roztrojenie Doktor. Jodie Whittaker mogła się fajnie pobawić i to było bardzo doktorowe. Na początku miałem tylko problem, żeby zrozumieć, czy mamy do czynienia z kilkoma Trzynastymi, czy po prostu ona teleportuje się z miejsca na miejsce. Spodobała mi się także scena spotkania Yaz z Trzynastą oraz później przepraszanie jej. Motyw pokonania Przypływu chodził już po mojej głowie i zastanawiałem się, czy właśnie coś takiego będzie wchodziło w grę. Podobało mi się. Fajnie też, że Joseph Williamson został odpowiednio wykorzystany. To był fajny pomysł. A co z resztą? Hmm… nadal mam więcej pytań niż odpowiedzi.
Zacznę od tego, co mi się niezbyt podobało. Odcinek, a właściwie cała historia były bardzo napchane różnymi wątkami i uważam, że Chibnall powinien je ograniczyć. Sontaranie zabili Lupari. Ale dlaczego nam o tym powiedziano, a nie pokazano? Tak się nie robi. Czy ten krok miał pokazać, że ci kosmici są poważnym niebezpieczeństwem? Jeśli tak, to po co nam scena ze sklepu ze słodyczami, przez którą straciliśmy cenny czas? Boli mnie to, że Doktor ot tak zgadza się na unicestwienie rasy Daleków i Cybermenów. Wiem, że są źli, ale może… jakieś danie im szansy? Przybyli, by szukać schronienia, a ona ich wybiła. Nie było w tym żadnej skruchy, żadnej refleksji, nawet złości. To takie niedoktorowe zachowanie, które zapewne nie będzie już dalej poruszane. W trakcie akcji zginął profesor Jericho. Dlaczego nie pokazali nam reakcji Dana i Yaz? Spędzili z nim trzy lata. Nie jest im smutno? Bo mi lekko pękło serce. Nie podobała mi się reakcja Diane na Dana. Koleś został porwany przez kosmitów, ona zresztą też. Dlaczego go obwinia? To było bardzo przykre. Czy to był tylko sposób, by wypchnąć Dana w dalsze przygody z Trzynastą? Słabe. Zresztą jej postać była trochę bez sensu – została porwana, a potem porzucona. Dlaczego? Lazur i Rój nawet jej nie użyli. No i co z historią Lazur na Ziemi? W jaki sposób „cierpiała”, jak to powiedziała podczas ostatniego odcinka? Tak naprawdę nie wiemy, jakie dokładnie były ich zbrodnie i czy Doktor stanęła im na drodze tylko raz, czy może więcej. Wszystko działo się poza ekranem i to w „zapomnianym czasie”. I co się stało teraz z Dywizją? Czy już przestała istnieć, skoro zabili przywódczynię? Odcinek ma przedstawić lekki happy end, ale większość wszechświata przestała istnieć. Czy Czas go przywrócił? A może pomógł Ood? No i co się z nim stało? Nie wiemy. Zastanawiałem się także, co z TARDIS? Czy naprawa świątyni na Atropos polepszyła jej stan? Czemu tego nie podkreślono? W całej historii niepotrzebny był także Wielki Wąż. Jego wątek był zdecydowanie zbędny i wprowadzony za późno. Kate była przez cały odcinek bierna. Jej działania polegały na przywitaniu się z towarzyszami i ogłoszeniu, że jest członkinią ruchu oporu. Nie pokazano nam jednak, co robi ten ruch oporu. Nie wiemy też, co zrobiła Kate przez te cztery lata od jej ukrycia. Jestem też trochę zawiedziony, że Bel i Vinder (ją polubiłem bardziej) byli po prostu osobami, które zostały w to wszystko wplątane i nie odegrali ważniejszej roli. Wystarczyłby nam Dan. Tego było zdecydowanie za dużo i nie czuję się przez to usatysfakcjonowany.
Ale… dobrze się bawiłem. Podobała mi się także złowieszcza zapowiedź końca Trzynastej Doktor. Podsumowując – początek odcinka był trochę chaotyczny, a potem było już trochę lepiej. Chibnall, tworząc Flux, wprowadził za dużo wątków i postaci, by dało się to odpowiednio rozwiązać. Może rzeczywiście ta historia miała być dłuższa, ale musieli ją skrócić? Ale bawiłem się super, a Trzynasta była bardziej doktorowa niż poprzednio. Wiem jednak, że już mogę powiedzieć, że cieszę się, że Chibnall odchodzi. Szkoda mi tylko Jodie Whittaker.
Sass: Nadszedł koniec Przypływu i wraz z nim przypłynęły moje obawy dotyczące tego, jak domknięte zostaną wszystkie wątki oraz jakie odpowiedzi dostaniemy. Z wielkim żalem muszę przyznać, że Chris Chibnall wciąż nie jest w stanie sensownie i logicznie zakończyć żadnego wątku, z wyjątkiem powstrzymania Przypływu.
Szczerze, jest mi cholernie przykro i jestem kompletnie zawiedziony tym co zobaczyłem. Spróbuję jednak zacząć od jakichś pozytywów.
Po pierwsze, bardzo podobał mi się wątek rozszczepienia Doktor na trzy niezależne byty, a w szczególności doceniam komunikację i chemię między każdą z trzech Doktor, naprawdę uważam, że było to świetnie zrobione i napisane. Jednocześnie nie mogłem pozbyć się wrażenia, że to zabieg, który na celu ma wprowadzenie postaci Doktor w kilku miejscach. Takie uczucie, jakby seria takiego kalibru potrzebowała większej ilości odcinków lub mniejszej ilości upchniętych wątków. Na wspomnienie zasługuje ostatnia scena z tego odcinka, mimo mojego początkowego wkurzenia, że znów nie dostajemy żadnych odpowiedzi na postawione przez scenarzystę pytania. Postać Doktor zastanawiająca się co zrobić z zegarkiem to zdecydowanie najjaśniejszy punkt tego odcinka, widać emocje wylewające się z ekranu.
Jeżeli chodzi o pozytywy, to byłoby to na tyle. Serio, to naprawdę było 59 minut ciągłej irytacji na scenariusz.
Pogadajmy o tym, co mi się nie podobało. Na pewno najbardziej będzie to kompletne wyrzucenie do kosza postaci Diane. Rój i Lazur mieli się z nią zabawić, a ostatecznie jej rola sprowadziła się do bycia w Pasażerze. Absolutnie nie przyjmuję tłumaczenia, że „odkryła” jak się z niego wydostać. Vinder wspominał, że szkolenia o formach Pasażerskich są jednymi z ostatnich o których można się w akademii nauczyć. Mam uwierzyć, że Diane, zwykła ziemianka, która pierwszy raz ma kontakt z pozaziemską technologią sama doszła do czegoś takiego? Okej, gdyby jeszcze w trakcie poprzednich odcinków byłaby jakakolwiek mała scenka lub wzmianka, że Di coś robi, odkrywa, bada otoczenie w którym jest. Niestety ŻADNA taka scena nie miała miejsca. Mamy po prostu uwierzyć, że tak było. Panie Chibnall, o ile uczęszczał pan na jakiekolwiek zajęcia o pisaniu scenariuszy to jestem pewien, że mówiono tam o „Pokazuj, nie opowiadaj”, to naprawdę dobra technika, serio, proszę poczytać!
Bardzo nie podobała mi się obojętność Doktor na śmierć tych wszystkich jej wrogów, których zwabili Sontaranie. To nie było Doktorowe, to nie jest ten sam Doktor, który w Genesis of The Daleks zastanawiał się czy w ogóle ma prawo zabić Daleków.
Świetnie, że pojawiła się postać Kate, naprawdę tęskniłem za nią. Szkoda tylko, że pojawiła się w roli epizodystki, która w Polsce dostałaby wypłatę w banknocie 50zł po zdjęciach, bo właśnie taką rolę miała w tym odcinku.
Bardzo się cieszę, że w końcu dostaliśmy odpowiedź na to jak i czemu Lazur trafiła do tej formy ludzkiej na Kole Podbiegunowym… (EDIT: Udało mi się znaleźć odpowiedź, że to Dywizja zamknęła ją w tej formie, powiedział to sam Chris Chibnall w cholernym zakulisowym filmiku na YouTube, polecam się zapoznać, gdyż najwyraźniej Chibnall nie potrafi wyjaśnić takich rzeczy w odcinku, The Flux: Story Breakdown | Behind the Scenes | Doctor Who: Flux).
Chwileczkę, no tak, Chibnall znowu zapomniał o tak ważnych rzeczach, dobrze, że chociaż wiemy czym był ten lewitujący dysk alarmowy, również z pierwszego odcinka… Cholera, tego też nie wytłumaczył! To może kwestię choroby TARDIS? Nie? Jasne! Po co tłumaczyć wprowadzone wątki, lepiej mieć niewytłumaczalny suspens. Mam malutkie wrażenie, że nasz ukochany scenarzysta wprowadza mnóstwo wątków, których potencjał jest marnowany bo służą tylko do jednej rzeczy w jednym odcinku.
Wspomnę jeszcze tylko o profesorze Jericho, który był moją ulubioną nową postacią w tej serii, pokochałem go całym sercem i nawet nie zrobiło mi się smutno gdy przypieczętowany został jego los, umarł z chwałą przydając się na cokolwiek. Chyba kończę to narzekanie bo od przypominania sobie co tu się wydarzyło rozbolała mnie głowa.
No i co, pozostało czekać na dalekowy odcinek noworoczny z jakąkolwiek nadzieją na lepsze jutro. Szkoda tylko, że podobno wszyscy Dalekowie nie żyją i cały wszechświat został zniszczony, ale to nic, typowy Chris Chibnall.
Obejrzeliście już The Vanquishers? Podzielcie się wrażeniami w naszej grupie!
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.