War of the Sontarans, drugi odcinek 13 serii Doctor Who, za nami. Jak wypadł powrót Sontaran? Przeczytajcie nasze wrażenia.
Lady Kristina: Drugi odcinek odkrywa przed nami parę tajemnic, ale większość nadal pozostaje niewiadoma, a co więcej, poznajemy jeszcze parę nowych zagadek. Patrząc na to, jaki tym razem dostaliśmy cliffhanger, wręcz czuje się, że stawka jest naprawdę wysoka. Nadal nie wiemy wiele o Roju i Lazur, ale są to naprawdę świetni wrogowie – chociaż nie znamy ich celu i motywacji, nadal można ich się obawiać (błagam, niech tylko Rój nie okaże się być Mistrzem, jak głoszą pewne teorie – jest wystarczająco dobry (zły?) jako samodzielna postać).
Doktor dostała tu trochę czasu dla siebie i wyszło to jej zdecydowanie na dobre. Tym razem to ona była (w pewnym sensie) asystentką, i to nie byle kogo, a samej Mary Seacole, pielęgniarki na froncie wojny krymskiej. Mary Seacole to niezwykle ciekawa postać historyczna, o której nie wspomina się tak często, jak o działającej w tym samym czasie Florence Nightingale, dlatego też jej występ w odcinku to ważne docenienie tej postaci. Lubię, gdy w serialu pojawiają się niekoniecznie znane postacie historyczne, takie jak na przykład Noor Inayat Khan w Spyfall – w takich sytuacjach serial naprawdę nas uczy.
Ucieszyły mnie również przeróżne nawiązania do klasyków: wenusjańskie aikido, wspomniany sontarański komandor Lynx (z odcinka The Time Warrior), czy też wzmianka Doktor o byciu prezydentką Gallifrey. To takie małe wtrącenia, ale zawsze cenię nawiązania do wcześniejszych odcinków.
Mimo tego, że odcinek opiera się głównie na wojnie, mieliśmy tu sporo naprawdę zabawnych momentów, pochodzących głównie od Sontaran – którzy są tu o wiele straszniejsi niż we wcześniejszych seriach Doctor Who, ale nadal potrafią być zabawni (w tym główna zasługa Dana Starkeya) – a także fantastycznego, choć bardzo niechętnego duetu Dana i Karvanisty. Wracając do Sontaran – w War of the Sontarans zostali przedstawieni nie tylko (moim zdaniem) najlepiej w całej nowej erze serialu, ale jest to również jeden z ich najlepszych występów w całym Whoniversum. Są fascynująco obrzydliwi w swoim wyglądzie i zachowaniu, ale jednocześnie fantastycznie się ich ogląda.
Clever Boy: Bardzo dobrze się bawiłem. Cieszę się, że drugi odcinek lekko przystopował i aż tak bardzo nie rzucał nami po różnych wątkach. Bardzo podobał mi się powrót Sontaran, byli groźni, a jednocześnie zabawni. Odcinek pokazał ich mądre i bardzo głupiutkie strony. Często się śmiałem. Fajnie, że Doktor została rozdzielona od towarzyszy, dzięki temu bardziej możemy się przyjrzeć Trzynastej, która poprzednio trochę zatracała się przez zbyt dużą liczbę towarzyszy. Doktor jest tutaj genialna – sprytna, zagubiona, empatyczna, zabawna i zła. Choć chciałbym zobaczyć trochę więcej wściekłości. Jej interakcje z Mary Seacole były cudowne. To bardzo miła postać i wiele razy sprawiła, że się uśmiechnąłem. Dan staje się moim ulubionym towarzyszem Trzynastej. Nie wiem, czy to ten jego akcent, czy mimika twarzy, ale kurczę, to jest taka osoba, z którą chciałbym się kumplować i przeżyć jakieś dzikie przygody. Fajnie, że pokazali jego rodziców, co skreśla już niektóre teorie. Też byli zabawni i trochę obciachowi, ale myślę, że takich rodziców właśnie ta postać mogłaby mieć. Podoba mi się to, że nie boi się Sontaran (którzy najwyraźniej nie potrafią aż tak dobrze celować) i gdy jego ukochany Liverpool jest w opałach, sięga po patelnię, by zmierzyć się z wojowniczą rasą. Kilka razy się uśmiałem. No i Karvanista! Jak dobrze było go zobaczyć, ma niesamowitą chemię z Danem. Oby jeszcze mieli jakieś wspólne sceny. A może na końcu Dan go adoptuje? Yaz nie miała za dużo do roboty, a szkoda. Rój i Lazur oraz Pasażer są przerażający. Naprawdę czuć od nich zagrożenie. Stawka zdaje się być bardzo wysoka. Podoba mi się, że dawkuje się nam informacje o nich. Oby tak dalej. Martwię się o TARDIS, oby szybko Doktor jej pomogła. Chibnall napisał naprawdę dobry i odpowiednio wyważony odcinek. Czekam na to, co będzie dalej.
Paternoster Gang: Jak mi się ta seria podoba! Z jednej strony to nadal jest Chris Chibnall – piękne kadry, monumentalizm, nacisk na estetykę scenerii – z drugiej mamy to, co najlepsze z poprzednich sezonów, ale w końcu spójne, bez ekspozycji i z porządnymi nowymi złolami. Przyznam, że jak zobaczyłam zdjęcia Roja i Lazur, to obawiałam się, że będą kiczowaci i nieprzekonujący. Podobnie zresztą miałam z Karvanistą. Tymczasem są naprawdę świetnie zrobieni i odpowiednio złowieszczy! I zupełnie mi nie przeszkadza, że póki co nadal właściwie nie wiadomo, dokąd to wszystko zmierza, ważne, że zagrożenie naprawdę czuje się w powietrzu. Jak choćby w tej kapitalnej scenie, gdy Yaz i Dan znikają, a Doktor nie może dostać się do TARDIS i ruszyć im na ratunek. Jaka tam była muzyka, aż przeszły mnie dreszcze! Swoją drogą zauważyliście, że Trzynasta mogła wejść do TARDIS, dopiero jak zażegnała sontarańskie zagrożenie, a więc poniekąd naprawiła zepsutą linię czasową – tak jak i Dan do spółki z Karvanistą? To musi coś znaczyć!
A skoro już przy tych ostatnich jesteśmy, to, podobnie jak Lady Kristina i Clever Boy, nie mogę się ich nachwalić. Są fantastyczni, zabawni, i jak na tak niechętną sobie dwójkę, świetnie ze sobą współpracują. I mam nadzieję, że jeszcze zobaczymy rodziców Dana – czas już najwyższy, by Chibnall zaczął lepiej zakorzeniać swoich bohaterów.
Nigdy jakoś szczególnie nie przepadałam za Sontaranami (no, może poza Straxem), ci też mnie jakoś za bardzo nie kupili, może poza tekstem o koniu, ale fakt faktem, że są naprawdę dobrze zrobieni. W ogóle jestem fanką tego, jak Chibnall odświeża wrogów Doktor – Daleków, Cybermenów, a teraz Sontaran. Za to Mary Seacole była wspaniała, i świetnie została wpisana w całą intrygę. I to zakończenie wojny z Sontaranami, ten moment, gdy Doktor znów traci wiarę w ludzkość – przejmujące!
Chcę więcej! A jednocześnie mniej, bo aż smutno mi się robi, gdy pomyślę, że do końca 13 serii już tylko 4 odcinki. Nawet najwspanialsze.
Ginny N.: To był bardzo dobry odcinek, a jednocześnie ciągnie nas dalej, do tego co będzie w następnym, do wyjaśnienia czym była ta cała czarno-biała scena na początku odcinka w głowie Doktor, jak działa Atropos. Zanim jednak poznamy to, zatrzymajmy się przy Sontaranach.
Nie spodziewaliśmy się, że ten odcinek będzie miał aż tak zwartą w sobie fabułę. Po pierwszym odcinku sądziliśmy raczej, że dostaniemy historię niedomkniętą, zaczynającą sporo nowych wątków. I owszem, zaczyna je ona, ale główny wątek – ten z Sontaranami – ma początek, środek i koniec. Jest to naprawdę dobra historia, miejscami zabawna, a jednocześnie bardzo dobrze widać tu potęgę Sontaran. To, że jedyną szansą na „wygranie” z nimi jest zmuszenie ich do dokonania odwrotu, wiele o nich mówi. Dodatkowo świetnie spisała się tu protetyka. We wcześniejszych seriach New Who Sontaranie byli bardziej plastikowi, śmieszni – pełniło to swoją rolę oczywiście, ale w tym wypadku nowy wygląd, mocno inspirowany klasycznym, sprawił, że wyglądają prawdziwiej, że naprawdę czuć moc ich słów i siły. Mogą być pokraczni, ziemniaczani, niezbyt bystrzy, ale nadal są kosmiczną potęgą wojskową.
Rój i Lazur nadal przerażają i intrygują. Jakie są ich cele? Co tak naprawdę zamierzają osiągnąć? Kim jest Pasażer, który do tej pory nic nie zrobił ani nie powiedział ani słowa? I czym jest planeta Czas? Wygląda na miejsce samego początku, z którego pochodzi Doktor (?). To z pewnością ciekawy pomysł – wprowadzenie planety kontrolującej przepływ czasu i określenie czasu jako zły. Czyżby więc to czas był Przypływem? Ale chyba jednak nie, skoro to dopiero uderzenie w świątynię Atropos uwolniło czas. Otrzymaliśmy chociaż wyjaśnienie (przynajmniej na pozór) tego, dlaczego TARDIS się psuje.
Podsumowując, podobało nam się bardzo, ale chcemy więcej. I dobrze, że to więcej dostaniemy.
Przemek: To był ciekawy odcinek. Począwszy od pierwszej sceny, która była bardzo enigmatyczna, aż po koniec z odliczaniem Swarma i Lazur. Cieszę się, że przez formę tej serii zadawane są nam pytania, na które znajdziemy odpowiedź z czasem. Chodzi mi tutaj o scenę z domem. Co Doktor widziała? Dlaczego ten dom? Dlaczego czarno-biały? Czy będzie mieć związek z historią Doktor? Następnie szybko przeszliśmy już w zasadzie do akcji. Rezultat bitwy między Rosją… Sontarami a ludźmi. Do akcji wkracza pani Seacole, która trochę skradła moje serduszko w tym odcinku. Jej zaangażowanie w pomoc rannym żołnierzom, jak i pomoc Doktor są godne podziwu. No i tutaj nasi bohaterowie zostają rozdzieleni, co uważam za ogromny plus.
Dan dostaje swoją przygodę z Karvanistą i Sontarami, Yaz ma do zbadania nowe miejsce, a Doktor spróbuje powstrzymać kolejną, z góry przesądzoną, bitwę. Uważam, że wielowątkowość bardzo dobrze tutaj zadziałała. Dzięki temu każdy z nich mógł się wykazać, mogliśmy te osoby jeszcze bardziej poznać, zobaczyć, jak radzą sobie bez całej grupy. Dodatkowo nie było też tłoczno w tym odcinku, co jakby nadało mu taką lekkość. Każdy miał swoją misję, a my jako widzowie mogliśmy z niecierpliwością śledzić ich kolejne kroki.
Tutaj chciałbym powiedzieć, jakie fajne było pokazanie Yasmin i jej motto – WWTDD! Niech ktoś mi powie, który towarzysz choć raz z tego nie korzystał? Z tym zdaniem bardzo kojarzy mi się Clara. Ona naprawdę w pewnym momencie była ludzką kopią Doktora. Nie raz słyszeliśmy Doktor Clara. Chodzi mi o to, że to WWTDD to nie jest jakaś nowość, z tego korzystał każdy towarzysz, natomiast Yaz pokazała nam to wprost.
Wątek Sontaran. Oni mają broń, statki, siłę, strategię, chęć walki. A Dan ma woka. I jak tu go nie kochać! Jest świetny w tym, co robi. Prosty facet z Liverpoolu, a potrafi pokonać tuzin Sontaran. Według mnie będzie w tej serii trochę jak Nardole w dziesiątej serii i przeciwieństwo Grahama z dwóch poprzednich. Nie mogę się doczekać jego następnych poczynań.
Wracając do Sontaran, to ich cała główna historia mi się podobała. Doktor starająca się znaleźć sposób, by ich pokonać, nieposłuszeństwo ludzi i brak chęci rozwiązania tego pokojowo. To wszystko grało, dosyć dobrze się to oglądało, aż nie nadszedł koniec… Tutaj pojawił się problem, który Chibnall nagminnie powtarza: trzeba zakończyć odcinek. Rozwiążmy to w pół minuty! To już nie jest w porządku, kiedy przez cały odcinek ludzie tracą życia, podejmują ciężkie decyzję, a nagle okazuje się, że wszystko można rozwiązać podczas jednej sceny. Teraz już za późno, ale miałem nadzieję, szczególnie po pierwszym odcinku, że w tej serii już tego nie będzie, no ale cóż… Cieszę się, że chociaż reszta rzeczy składających się na odcinek trzyma cały czas wysoki poziom – podkład muzyczny, zdjęcia, gra aktorska i efekty specjalne, które dawno nie były tak dobre.
Kończąc moje wrażenia, wspomnę jeszcze o moich ulubieńcach odcinka. Po pierwsze Swarm i Lazur. Jak oni mi się podobają! Są takim powiewem świeżości w serialu. Ta tajemnica, które wokół nich krąży. Ich niejasny plan zagłady – Doktor, świata? Tego i tego? To, że idą spokojnie przez czas i przestrzeń, niszcząc po drodze wszystko, co nie jest im potrzebne, trzymając przy tym taką grację – uwielbiam! Chcę ich więcej.
A po drugie moja kochana, najlepsza, najpiękniejsza TARDIS. W końcu dzieje się z nią coś więcej, niż tylko zabieranie Doktor i reszty z miejsca na miejsce. Ona choruje, cierpi, nie potrafi sobie poradzić. Ja jestem team-TARDIS i dla mnie to bardzo dużo znaczy, gdy jest z nią coś nie tak. Obok Doktor to właśnie TARDIS buduje przecież ten serial i to, że jest on taki, jaki jest.
Podsumowując, uważam ten odcinek za dobry, historia pięknie szła naprzód, ukazały nam się kolejne karty tej przygody, przy tym wszystkim odcinek nie był jakiś przesycony czy ociężały. Miał tylko jeden minusik, ale myślę, że jeżeli dalej będzie tak dobrze jak jest teraz, to spokojnie będzie można o nim zapomnieć.
Obejrzeliście już War of the Sontarans? Podobało wam się? Podzielcie się wrażeniami w naszej grupie!

Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.