Latające ryby, statek mogący się rozbić i marudny sknera, od którego zależą losy ponad tysiąca osób. A Christmas Carol to opowieść w pięknym klimacie świątecznym. Czym zachwyca?
Odcinki świąteczne z Jedenastym Doktorem nie należą do moich ulubionych, oprócz ukochanego przeze mnie The Snowmen. A Christmas Carol zalicza się oczywiście do tej listy i chyba nigdy do niego nie wróciłem, bo nie czułem takiej potrzeby. Paradoksalnie, nie mogłem się więc doczekać rewatchu tego odcinka, bo był dla mnie tak świeży. Czy zmieniłem zdanie?
Jak sama nazwa wskazuje, A Christmas Carol to adaptacja Opowieści wigilijnej. Zamiast Scrooge’a mamy tutaj Kazrana – to leciwy bogacz bez serca. Jest marudny i nie obchodzą go inni ludzie. Jego wynalazek kontroluje chmury, co grozi doprowadzeniem do katastrofy statku kosmicznego, w którym – wśród tysiąca pasażerów – są także Amy i Rory, odbywający podróż poślubną. Gdy dowiadują się o zagrożeniu, wzywają na pomoc Doktora. Jednak ta misja nie będzie tak łatwa, jaką się wydaje.
Steven Moffat szybko przedstawia nam Kazrana, jedną z bardziej antypatycznych postaci, jakie mamy okazję oglądać na ekranie. Jest zrzędliwy i bezduszny, odmawia uwolnienia Abigail (kobiety, którą zamroził w ramach zabezpieczenia pożyczki udzielonej jej rodzinie) na święta Bożego Narodzenia. Showrunner jednak szybko pokazuje nam, że starzec nie jest zły przez to, że taki się urodził; do jego charakteru przyczyniły się przeróżne traumy i zakompleksienie. Szybko dostrzega to także Doktor, który wpada na nasze ekrany przez komin, niczym Święty Mikołaj. Dzięki dobrej analizie Kazrana i jego otoczenia, Doktor dochodzi do wniosku, że coś tutaj nie gra i może uda mu się to naprawić. W końcu stawką jest życie tysiąca istnień – a nie jedynie przyjaciół Doktora. Jedenasty grozi Kazranowi w bardzo sprytny sposób, po raz kolejny ujawniając swoje mroczniejsze oblicze. Pada też piękny tekst o tym, że Doktor podróżuje od ponad 900 lat i jeszcze nie spotkał nikogo, czyje życie nie miało żadnego znaczenia.
Postać Kazrana jest skomplikowana. Jako młody chłopiec był bity i gnębiony przez ojca i do dziś tego nie przepracował. Sporo go w życiu ominęło – w tym atak ryb na szkołę, przez co czuje się gorszy od innych i co było początkiem jego fascynacji tymi powietrznymi stworzeniami. …Powietrznymi? Tak, bo na planecie, na której dzieje się akcja odcinka, ryby poruszają się w chmurach i we mgle! Jest to naprawdę ciekawy pomysł i iście bajkowy. Oczywiście, jest też bardzo niebezpieczny, bo wśród pięknych rybek są też… rekiny! Efekty specjalne (tak, wiem, że od emisji odcinka minęło prawie 13 lat) ryb są dość słabe. Małe rybki jeszcze się bronią, jednak wielki rekin wygląda mega sztucznie i źle się na niego patrzy. Na szczęście nie jest to poziom Lazarusa.
Jaki plan ma Doktor? Moim zdaniem – dość kontrowersyjny. Cofa się w czasie do dzieciństwa Kazrana i rozmawia z nim, próbuje lepiej go poznać i zrozumieć, przeżywając wspólnie z nim różne przygody. To nadpisuje życie starca, który śledzi rozwój sytuacji na wielkim ekranie. Jest zaangażowany niczym na najlepszym seansie i bardzo przeżywa to, co widzi – a jednocześnie zdaje sobie sprawę, że jego życie zaczyna się zmieniać. Rozumiem, że prawdopodobnie była to jedyna skuteczna metoda na zmianę w sercu staruszka, ale niezbyt podoba mi się to, że Doktor tak naprawdę nadpisuje całą osobowość i życie jednej osoby. Jest to trochę przerażające.
Tymczasem nasi bohaterowie trafiają na wspomnianą już Abigail – młodą i bardzo piękną dziewczynę, która zgodziła się zostać zamrożoną „pod zastaw” pożyczki i by ratować swoją ubogą rodzinę. Kobieta ma niesamowity głos, który zdaje się wpływać na latające ryby. Wraz z młodym, dorastającym Kazranem i Jedenastym spotykają się co roku w Wigilię i wyruszają na różne przygody, podróżując w czasie i przestrzeni. W czasie jednej z nich Doktor zaręcza się nawet z Marilyn Monroe. Dostajemy kilka naprawdę pięknych scen – również wizualnie. Podobało mi się patrzenie na latające po niebie ryby (chociaż tu też nieco bolała jakość efektów specjalnych) czy jazda w saniach, w których rekin robił za renifera. Abigail i Kazran zakochują się w sobie, ale nie jest im pisane być razem. Okazuje się, że dziewczyna jest śmiertelnie chora i może wyjść z „lodówki” tylko kilkanaście razy. Najwidoczniej Kazranowi nie dane jest szczęście.
Podobało mi się także to, że Moffat trochę inaczej podszedł do wątku ducha przyszłych świąt. Motyw został odwrócony – to nie starszy Kazran zobaczył swoją przyszłość i śmierć, ale jego pełna empatii młoda wersja zobaczyła, kim może stać się w przyszłości. Spotkanie starszej i młodszej wersji postaci jest niezwykle wzruszające. Starzec uświadamia sobie, co stracił przez swoje zachowanie i rozumie, że nie chce być złym człowiekiem. Postanawia uratować ludzi ze statku, który może się rozbić. Niestety… jego zmiana charakteru blokuje maszynę, którą dotąd tylko on mógł sterować. Jedynym wyjście jest poświęcenie się Abigail.
Otrzymujemy przepiękną scenę, w której Abigail śpiewa kolędę (w której kilka razy pada słowo „cisza”). Dzięki temu udaje się sterować rybami, które przeganiają chmury i w efekcie ratują życie pasażerom, ponieważ statek może wreszcie bezpiecznie wylądować. Przy okazji robi się bardzo świątecznie i zaczyna padać śnieg, a Kazran i Abigail przeżywają wspólnie piękne, ale ostatnie chwile.
To odcinek „companion-lite”, skupiający się głównie na Jedenastym, Kazranie oraz Abigail. Amy i Rory przewijają się przez niego na początku, potem trochę w trakcie – Amy pełni rolę ducha świąt teraźniejszych – choć to niewielka rola, a potem znów widzimy ich na końcu. Podobała mi się scena, w której pasażerowie statku zmierzającego ku katastrofie śpiewają „Cichą noc”. Jest w tym coś pięknego, magicznego, a jednocześnie przerażającego.
Jak to bywa w czasie świąt, wszystko nie może być idealne i piękne. Doktor nie uratuje dziewczyny, nawet nie próbuje, co jest dla mnie bardzo dziwne. Na ekranie nie pojawia się żadna próba analizy choroby czy pomocy Abigail. Jedenasty przyjmuje za pewnik to, że ona musi umrzeć. Ciężko było mi także zrozumieć czas akcji. Zamrożona Abigail nie starzeje się ani nie młodnieje – jest zawsze młodą kobietą, niezależnie od czasu akcji. Jej siostrę poznajemy w teraźniejszości, gdy Kazran jest starym człowiekiem, a także w przeszłości, gdy jest młodym dorosłym. W teraźniejszości jest trochę starsza, ale i tak coś tutaj wiekowo nie gra… Chyba że Abigail jest od niej baaaardzo dużo starsza. Bardzo mi się to gryzło.
A Christmas Carol to piękny świąteczny odcinek. W czasie oglądania poczułem klimat świąt, który uwielbiam, więc to zdecydowanie zaważa na plus odcinka. Jest tutaj kilka fajnych i pięknych scen i podoba mi się ta reinterpretacja Opowieści wigilijnej. Muzycznie – jest cudowny. Z odcinka można dużo wynieść, ale to nic nowego w stosunku do morału opowieści, na której bazuje historia. Każdy z nas może się zmienić i nigdy nie jest na to za późno, albo: bycie ubogim nie oznacza, że nie można być szczęśliwym.
Czy jest to odcinek idealny? Nie. Pewnie jego szczegóły szybko znikną z mojej pamięci, ale nie jest aż tak źle, jak myślałem. Czas minął mi bardzo szybko, a klimat świąteczny utknął w głowie, mimo że gdy to piszę jest bardzo ciepło. W porównaniu do innych odcinków świątecznych jest dobry i urzekł mnie trochę bardziej niż inne. Moffat był zdecydowanie pomysłowy.
A Christmas Carol
Scenariusz: Steven Moffat
Reżyseria: Toby Hayness
Ocena: 4/5 TARDISek
Inne teksty z cyklu Clever Boy ogląda znajdziecie w tym miejscu.

Dziennikarz, uwielbia herbatę i wino. Kocha Dwunastego Doktora i Donnę. W wolnej chwili wychodzi z domu, bo nie znosi samotności. Uwielbia życie w mieście. Ogląda dziesiątki seriali, śledzi i bawi się popkulturą, gra na konsoli. Stara się rozbawiać ludzi w każdej możliwej okazji, żeby świat nie był ponury. Ogarniacz czasu i przestrzeni.