Nareszcie mam przyjemność obejrzeć ponownie niesławny odcinek Love & Monsters i jest… źle.
Co by było, gdybyście to wy natknęli się na Doktora, albo innego kosmitę? Zapewne długo byście rozmyślali na ten temat, szukali osób, które doświadczyły czegoś podobnego. A być może szukali sposobu, by jeszcze raz przeżyć spotkanie z nadnaturalnym i czymś spoza naszego świata. To właśnie taką konwencję próbuje nam sprzedać odcinek Love & Monsters, albo jest to lewy towar i to dość wybrakowany. Bo najwyraźniej za wiele osób go nie chce.
Love & Monsters często jest wskazywany jako jeden z najgorszych odcinków Doctor Who. Ja również pomijałem go przy rewatach, bo nie wnosił za dużo do fabularnej historii sezonu, a jednocześnie kojarzę, że był niezbyt interesujący i odpychający, a końcówka również go skreślała (to o niej jest zazwyczaj najgłośniej). Ten odcinek to także eksperyment, na który pozwolili sobie twórcy – pierwszy odcinek tzw. Doctor-lite, dzięki któremu mogli kręcić dwa różne odcinki w tym samym momencie, bo aktor grający Doktora nie był na tyle potrzebny na planie, ile przy normalnym odcinku. Zaoszczędzili tym samym pieniądze i czas, który już był napięty.
To historia Eltona. Mężczyzny po trzydziestce, który opowiada nam o swoich przygodach z pozaziemskimi formami życia. Narracja jest prowadzona przez niego. Bardzo szybko można dojść do wniosku, że to nierzetelny narrator. Część rzeczy, które zobaczymy w odcinku mogły nigdy się nie zdarzyć lub być mocno naciągnięte. Elton spotkał Doktora w noc, w którym zginęła jego matka. Niewiele z tego pamięta. Po latach natrafia na Rose i Doktora ganiającego za kosmitą (sekwencja jak w Scooby Doo, która pokazuje nam, że narracja serio jest naciągana). Mężczyzna postanawia znaleźć inne osoby, które widziały Doktora lub miały kontakt z dziwnymi zjawiskami. Mamy okazję zobaczyć z ludzkiej perspektywy inne wydarzenia – atak Autonów (całkiem o tym zapomniałem i bardzo mnie cieszy, że zostali ponownie, choć na chwilę, wykorzystani) czy Sycoraxców.
Tak Elton poznaje Ursulę oraz grupę ludzi, która również interesuje się Doktorem. Wspólnie tworzą grupę LINDA (London Investigation 'n’ Detective Agency). Szybko zaczyna łączyć ich przyjaźń, zapominają o Doktorze i wspólnie się bawią, wspierają. Tworzą dla siebie rodzinę. Naprawdę miło się to ogląda i można uwierzyć, że ta grupka ludzi niesamowicie się ze sobą zżyła. Znikąd pojawia się nagle Victor Kennedy, który przypomina im o ważnym celu, który ich połączył.
Najbliżej Doktora jest Elton, który zdobywa sympatię Jackie, która liczy, że nawiąże z mężczyzną romans. Ten zakochany jest jednak w Ursuli i w końcu dociera do niego, że nie powinien wykorzystywać Jackie, którą bardzo polubił. Widz może zobaczyć, że kobieta jest bardzo samotna, a jeszcze samotniejsza odkąd Rose zniknęła z jej życia.
Tymczasem Victor okazuje się być kosmitą, która pożera, a właściwie absorbuje ludzi. Pierwsza znika Bliss. Mimo że kobieta nie daje po sobie śladu życia, grupa jakoś zbytnio się tym nie przejmuje. Nie tylko Elton i Ursula mają się ku sobie. Pan Skinner oraz Bridget również nawiązują relację bliższą niż przyjaźń. W końcu po kolejnym spotkaniu grupy znika Bridget. Śmieszne jest to, że nikt nie połączył faktów, że obie kobiety były przez nich ostatnio widziane, gdy Victor poprosił je, by pozostały dłużej po zakończonym spotkaniu. Relacja w grupie zaczyna się rozsypywać, a atmosfera jest coraz mniej sympatyczna. W końcu pozostała trójka decyduje się odejść. Victor proponuje panu Skinnerowi, że pomoże mu odnaleźć Bridget. Mężczyzna oczywiście się zgadza, nic nie wzbudza jego podejrzeń, co jest śmieszne.
I tak Abzorbaloff mógł odejść bez żadnych konsekwencji, ale Ursula i Elton na chwilę wracają się do swojej bazy, gdzie widzą prawdziwą postać Victora, który wchłonął już pana Skinnera. Potwór wygląda głupiutko (został zaprojektowany przez dziecko, które wygrało konkurs Blue Peter), ale do dziś prezentuje się nieźle. Niestety sam pomysł na jego działanie i zachowanie jest niesmaczny. Potwór, który się oblizuje, ślini – może być przerażający, ale tutaj jest bardzo groteskowy. Aż za bardzo, co strasznie razi. Boli też głupi, nieśmieszny pomysł, że Bliss znajduje się na pośladkach potwora. Ofiarą kosmity pada także Ursula, która odważnie chce go zaatakować.
Zginąłby także Elton, gdyby nie nagłe pojawienie się Doktora i Rose. Dziewczyna jest wściekła, że mężczyzna nachodzi jej matkę. Razem z Doktorem częściowo ignorują potwora, a potem się z niego naśmiewają, pokazując, że nie jest on wcale takim zagrożeniem, jakim sam o sobie myśli lub jakie przedstawia nam Elton. Potwór zostaje szybko pokonany, ale umierają prawie wszyscy, których wciągnął… Nasz narrator poznaje także prawdę o śmierci swojej matki (jego dom ratował Doktor, ale nie udało się mu ocalić kobiety).
I na tym mogłaby skończyć się ta przygoda. Love & Monsters nie było nudne, ale nie było też porywające. Poziom odcinka obniżają dziwne żarty, które raczej odpychają widza (tak jak pierdzący Slitheeni), niż chcą go przytrzymać przy ekranie. Na koniec serwuje się nam jednak bombę, która sprawia, ze większość ludzi odbija się od odcinka. Elton wyznaje nam, że Doktorowi tak jakby udało się ocalić Ursulę – została płytą chodnikową, która może mówić. Elton sugeruje, że są w związku i mają życie seksualne. Gdyby nie to, to może byłoby i przyzwoicie. Ale to… za wiele. Aż dziwne, że RTD poszedł w taką stronę i wymyślił coś takiego. I z tym dziwnym odczuciem odkładam odcinek na półkę. Niech sobie leży, tak będzie najlepiej…
Love & Monsters
Scenariusz: Russell T Davies
Reżyseria: Dan Zeff
Ocena: 2/5 TARDISek
Więcej tekstów z mojego cyklu znajdziecie klikając tu.
Dziennikarz, uwielbia herbatę i wino. Kocha Dwunastego Doktora i Donnę. W wolnej chwili wychodzi z domu, bo nie znosi samotności. Uwielbia życie w mieście. Ogląda dziesiątki seriali, śledzi i bawi się popkulturą, gra na konsoli. Stara się rozbawiać ludzi w każdej możliwej okazji, żeby świat nie był ponury. Ogarniacz czasu i przestrzeni.