W Planet of the Dead Dziesiąty Doktor pakuje się w kolejną przygodę. Tym razem wraz z grupą nieznanych mu osób utyka na kosmicznym pustkowiu. Poprzednia taka wyprawa prawie skończyła się tragicznie. Jak będzie teraz?
Przede mną drugi z odcinków specjalnych po 4 serii Doctor Who. Planet of the Dead oglądam drugi raz w życiu. Z pierwszego oglądania zapamiętałem pustynię i lady Christinę. W głowie miałem zakończenie, ale bardziej przepowiednię niż konkretną scenę. Z ciekawością podszedłem do seansu odcinka. Czy mi się podobało?
Historia zaczyna się dość imponująco. Kobieca postać wkrada się do muzeum i kradnie cenny artefakt. Scena przypomina trochę kultowy kadr z Mission Impossible. Początek sprawia, że jestem kupiony i zaciekawiony tym, co będzie dalej. Złodziejka ucieka z łupem i wskakuje do piętrowego czerwonego autobusu. Tam spotyka Dziesiątego Doktora, który oznajmia nam, że jest Wielkanoc. Wkrótce nasi bohaterowie zostaną przetransportowani przez portal do innego wymiaru, gdzie będą musieli znaleźć sposób, by wrócić do domu, zanim zaatakuje ich kosmiczny rój.
W opowieści udział bierze kilka osób. Cała historia lekko przypomina Midnight. Tym razem pasażerowie nie są jednak tak kluczowi, a odcinek nie poświęca im tyle czasu. Poza tym akcja dzieje się w kilku miejscach i nikt tutaj nie utknął w jednym pomieszczeniu. Co prawda Dziesiąty ma sceny integracyjne, dzięki którym możemy poznać postacie i ich motywacje. To jednak trochę za mało, bo szybko potem od nich odbiega. Pasażerowie autobusu działają i wykazują inicjatywę, jednak wszystko i tak sprowadza się do czekania na ratunek od Doktora i Lady Christiny de Souzy. Z podróżnych wyróżnia się czarnoskóra kobieta o imieniu Carmen, która słyszy tajemnicze głosy. Jest jasnowidzką, a jej wizje są dość przerażające. Bardzo podobało mi się to, że ludzie są świadomi istnienia kosmitów. Dzięki temu odrobinę mniej panikują, łatwiej przyjmują także wytłumaczenie nierealnych dotąd sytuacji. To coś, czego potem będzie brakować. Oczywiście są też tacy, którzy nie chcą słuchać i w panice popełniają błędy – ginie np. kierowca autobusu. Często w grupie znajdzie się jedna osoba, która będzie gotowa się wyłamać. W filmach i serialach zazwyczaj nie kończy dobrze. Tak było również i tutaj.
Zaletą odcinka są zdecydowanie widoki. Sceny w plenerze robią wrażenie i są naprawdę piękne. Pustynia urzeka. I rzeczywiście sprawia wrażenie, jakby była z innego świata. Doskonale spełnia rolę pustkowia, przez co bohaterowie mogą poczuć się zdezorientowani, zagubieni, a nawet w potrzasku. Jeśli wokół widzimy sam piasek, to nigdy nie jest dobrze.
Drugą ogromną zaletą Planet of the Dead jest wspomniana już Lady Christina, która kradnie sceny innym pasażerom i jest drugą główną postacią w historii. Duża w tym zasługa Michelle Ryan, która włożyła wiele starań w napisaną przez scenarzystów postać. Christina zaskakuje, jest sprytna i mądra. Szybko dociera do niej to, co się dzieje. Łączy wątki i wyciąga dobre wnioski. Jest do tego bardzo sprawna fizycznie, jak na złodziejkę przystało. Bohaterka przejmuje dowodzenie, na co pozwala jej Doktor. Między Ryan a Tennantem jest niesamowita chemia. Świetnie ogląda się ich razem na ekranie. Podoba mi się także to, jak Dziesiąty reaguje na jej bycie arystokratką i złodziejką. Rozczarowanie wypisane na twarzy Władcy Czasu sprawia, że już wiemy, jak potoczy się ich relacja na końcu tej historii.
Doctor Who nie byłby sobą, gdyby nie miał kosmitów lub innych dziwnych stworzeń. W tym przypadku mamy aż dwie rasy. Pierwsza wypada ciekawie – to Tritovores, którzy przypominają muchy. To jeden z nielicznych przypadków, w których nie słyszymy, jak mówią, ale rozumie ich Doktor. W pobliżu nie ma TARDIS, więc Christina nie może ich normalnie usłyszeć, a wraz z nią widzowie. Ciekawy zabieg. Pojawia się też druga rasa kosmitów – to Rój. To właśnie główni źli odcinka, o ile można ich tak nazwać. Stworzenia, które wyglądają jak płaszczki, żywią się metalem. Pożarły całą cywilizację, a teraz zbliżają się do autobusu naszych bohaterów. Metalowe płaszczki wyglądają strasznie komputerowo. Efekt bardzo się zestarzał i jest mega sztuczny. Trochę odtrąca w porównaniu do innych lokacji, które są dość realne – pustynia, autobus, wnętrze kosmicznego statku.
W historii pojawiają się także ludzie z UNIT, którzy przebywają na Ziemi i zostali wezwani do tunelu, w którym zniknął autobus z uciekinierką Christiną. Natrafiamy na sympatycznego naukowca Malcolma. To wielki fan Doktora, jest inteligentny, choć czasami brakuje mu wiary w siebie. Pojawia się też znajoma twarz, ale trochę w innej wersji. Kapitan Magambo, a właściwie jej alternatywną wersję, mogliśmy poznać w Turn Left. Wtedy pomogła Rose i Donnie uratować wszechświat. Podoba mi się ponowne wykorzystanie aktorki i postaci w serialu. To powrót, którego się nie spodziewałem. Niewiele znaczy, ale jednak daje nam poczucie spójności, nawet w multiwersum. Postać Magambo i Malcolma są świetnie rozegrane i fajnie oddają konflikty wewnętrzne oraz obowiązki związane z funkcją czy zawodem. Dzięki kontaktowi z Dziesiątym Doktorem możemy spojrzeć na to, co równolegle dzieje się na Ziemi.
Historia kończy się oczywiście dobrze, jednak Doktor odmawia Christinie i nie chce jej zabrać w podróż przez czas i wszechświat. Nadal jest zraniony po stracie towarzyszy, w tym Donny. Nie chce, żeby ucierpiały kolejne osoby, a tym samym również on. Cieszę się, że Dziesiąty nie jest dla niej zbyt surowy i pomaga jej uwolnić się z radiowozu, dzięki czemu Christina może odlecieć czerwonym autobusem w kierunku dalszych przygód. Jest w tym coś zabawnego, a jednocześnie tak doktorowego. Zakończenie jest również ważne dla kolejnych historii. Carmen ostrzega Doktora, że jego pieśń niedługo się skończy. Słyszymy to już kolejny raz, bo wcześniej coś podobnego mówili Oodowie w Planet of the Ood. Kobieta mówi mu, że „to powraca z ciemności”, a także, że „on zapuka cztery razy”. Brzmi tajemniczo, złowieszczo. Aż chce się dowiedzieć, co będzie dalej. Radosny nastrój, w którym byliśmy zmienia się bardzo szybko. Mimika Tennanta, a także muzyka sprawiają, że czujemy się zaniepokojeni o naszego ukochanego Władcę Czasu.
Kilka ciekawostek z Planet of the Dead:
- Odcinek był naprawdę kręcony na pustyni.
- Produkcja bardzo martwiła się o powstawanie tych scen, jak się okazało – nie bez powodu.
- W odcinku wykorzystano dwa autobusy. Jeden był transportowany do Dubaju, by mógł znaleźć się potem na pustyni. Został poważnie uszkodzony. Dopisano więc to w scenariuszu, a potem produkcja musiała zniszczyć drugi autobus.
- Burza piaskowa, wiatr oraz piasek utrudniały kręcenie scen.
- Michelle Ryan wykonała sama wiele kaskaderskich wyczynów.
- Usunięto scenę, w której kapitan Magambo chce postrzelić Malcolma, bo ten czeka, aż Doktor i pozostałe postacie wrócą na ziemię bezpiecznie.
- Autobus ma numer 200. To była 200 historia Doctor Who.
Wydanie na Blu-Ray trochę rozczarowuje. Jedynym dodatkiem jest Doctor Who Confidential. Podoba mi się to, że każdy z odcinków specjalnych otrzymał własne menu właściwe filmom na DVD i Blu-Ray. Do wydania odcinków specjalnych wydano bardzo ładną książeczkę – podręcznik po odcinkach. Ale poza tym zawartość płyty jest trochę uboga.
Planet of the Dead to dość przeciętny odcinek. Gdyby nie niesamowita chemia między postaciami Dziesiątego i Christiny, szybko odszedłby w niepamięć. Kosmici nie stanowią takiego zagrożenia, żebyśmy się ich rzeczywiście obawiali. Nie martwimy się także o losy postaci, bo trudno jest tutaj się w nie zaangażować. Sceny kaskaderskie zachwycają. Ale poza tym to przeciętna rozrywka. Nie dziwię się, że niewiele z tej historii zapamiętałem. Nie radzę jej pomijać, ale na widza raczej nie czeka bardzo angażująca zabawa.
Planet of the Dead
Scenariusz: Russell T Davies i Gareth Roberts
Reżyseria: James Strong
Ocena: 3/5 TARDISek
Wszystkie teksty z cyklu znajdziecie tutaj. Serdecznie zapraszam do lektury, a także podzieleniu się wrażeniami na naszym Facebooku czy grupie.
Dziennikarz, uwielbia herbatę i wino. Kocha Dwunastego Doktora i Donnę. W wolnej chwili wychodzi z domu, bo nie znosi samotności. Uwielbia życie w mieście. Ogląda dziesiątki seriali, śledzi i bawi się popkulturą, gra na konsoli. Stara się rozbawiać ludzi w każdej możliwej okazji, żeby świat nie był ponury. Ogarniacz czasu i przestrzeni.