Doktor po raz pierwszy poznaje River Song, a w ciemnościach kryją się morderczy Vashta Nerada. W tej historii pełno jest emocji. To był świetny seans.
Steven Moffat powraca, by znów dać nam powód do strachu. Tym razem przygotował dwuczęściową historię Silence in the Library / Forest of the Dead. Tę historie ciężko będzie ocenić „na świeżo”. Co prawda widziałem ją może trzy razy i ostatnio dawno temu, więc wciąż wiele mnie zaskoczyło podczas seansu. Problemem jest jednak River. Znam już całą jej historię i zupełnie inaczej odbieram jej postać. Gdy oglądałem te odcinki pierwszy raz, była mi ona obojętna, nie znałem jej, tak samo jak Doktor. Teraz rewatch był jakby z perspektywy River. Wszystko już przeżyłem i nadszedł czas pożegnać się po raz kolejny. To dodatkowy ładunek emocjonalny. Ta historia zyska z biegiem czasu, a już szczególnie gdy obejrzymy wszystkie odcinki aż po The Husbands of River Song. To po prostu uwydatnia jej piękno.
Początek jest intrygujący. Mała dziewczynka używa wyobraźni, by znaleźć się w przepięknym miejscu pełnym książek. Coś jest jednak nie tak, a intruzami w tym miejscu okazują się Doktor i Donna. Uciekają przed czymś lub kimś. Zanim jednak się tego dowiemy, przenosimy się kilka chwil w przeszłość. Dziesiąty zabiera Donnę do przepięknego miejsca – całej planety Biblioteki wypełnionej książkami. Część jest wykonana z CGI, ale wygląda tak pięknie! Aż chciałoby się tam znaleźć. Jest jednak zbyt cicho… Doktor skanuje system i okazuje się, że są tutaj miliony milionów istnień, a jednak nie ma śladów po nikim oprócz ich dwójki. Dziesiąty przyleciał tutaj, bo otrzymał tajemniczą wiadomość, ale o wiele bardziej przerażająco brzmi ta, którą dostaje od bibliotecznej informatorki. Pomysł jest ciekawy – to posąg z prawdziwą ludzką twarzą. Twarz mówi bez emocji, co może przyprawiać o ciarki. Nasi bohaterowie wiedzą jedno – muszą liczyć cienie.
Jedyne CGI, które razi mnie w tym odcinku, to korytarz, w którym rozmawiają Donna i Dziesiąty, gdy zaczynają gasnąć światła. Tło biblioteczne jest strasznie sztuczne. Nasi bohaterowie uciekają i widzimy ich w momencie sprzed czołówki. Nie spotykają jednak małej dziewczynki, a coś w rodzaju kamery. Robi się więc ciekawie. W końcu do Biblioteki przylatuje ekspedycja w kosmicznych skafandrach. Pada pierwsze w historii Doctor Who „hello sweetie”. Dziesiąty chce pozbyć się ekipy jak najszybciej, ale ta nigdzie się nie wybiera. Wygląda na to, że River na początku myśli, że to gra Doktora. Jednak później okazuje się, że jest w błędzie. Ona zna Doktora, ale on nie zna jej. Nie ma zielonego pojęcia, kim ona jest i o co jej chodzi. Widzimy, że to ją rani.
Dowiadujemy się, że morderczym wrogiem jest Vashta Nerada. Moffat tym razem bierze na tapet nasz lęk przed ciemnością. Boimy się tego, co kryje się w cieniu, co jest niewidoczne dla oczu. Nawet we własnym domu potrafimy się wystraszyć, gdy jest ciemno, a usłyszymy jakiś dźwięk. Scenarzysta dokłada nam kolejny strach do głowy – Vashta Nerada jest zawsze w ciemnościach, nawet na naszej planecie. A wkrótce zobaczymy, do czego jest zdolny ten wygłodniały gatunek. Do tego Moffat gra czymś, co zawsze dobrze działa – niewidzialnością.
Poznajemy też ekipę, którą River sprowadziła do Biblioteki. Wśród nich wyróżniają się dwie osoby – Strackman Lux, którego dziadek założył Bibliotekę i który chce zadbać o jej bezpieczeństwo i sekrety, a także Evangelista, która jest po prostu głupiutka i niezdarna. Cała załoga się z niej śmieje i nikt nie traktuje jej poważnie. Najgorsze jest, że tacy ludzie się zdarzają. Choć jej postać zdaje się być przerysowana. Donna jak zwykle się nią interesuje i chce być dla niej miła. To właśnie Evangelista umiera jako pierwsza. Pozostaje z niej jedynie szkielet – Vashta Nerada są głodni. Dzięki kombinezonowi po śmierci udaje jej się na chwilę jeszcze zachować resztkę świadomości. Co jest ciekawym konceptem, a Moffat będzie do niego jeszcze wracał i się nim bawił.
Ciekawa jest też scena, w której River rozmawia z Donną. Towarzyszka jest przekonana, że będzie podróżować z Doktorem na zawsze. My jako widzowie dostajemy więc sygnał, że tak nie będzie. River nie zna jej osobiście, ale wie o niej i jej przyszłości. Zna też zasady podróżowania w czasie i przestrzeni, więc milczy. Wyraz jej twarzy nie daje nam jednak dużo nadziei. W międzyczasie widzimy także scenki z małą dziewczynką, która ogląda wydarzenia z odcinka na swoim telewizorze. Zajmuje się nią doktor Moon, który zachowuje się tajemniczo i nie do końca da się rozgryźć, czy jest dobry czy zły. Te sceny są tajemnicze. Trochę wyrywają nas z akcji, ale są ważne, by zrozumieć, o co tu właściwie chodzi.
Atmosfera niesamowicie się zagęszcza, gdy ginie kolejna osoba. Dziesiąty chce uratować Donnę i teleportuje ją do TARDIS, niestety coś idzie nie tak i towarzyszka znika. Bohaterowie zdają się być w sytuacji bez wyjścia, zbliża się do nich Vashta Narada, powtarzając ostatnią świadomą myśl jednego z Dave’ów: „Hej, kto zgasił światło?”. Nie wiem czemu, ale ten głos przypomina mi trochę zabawkowy głos Buzza Astrala z Toy Story… Brzmi jak coś, co mówiłaby zabawka po naciśnięciu przycisku. I choć brzmi to trochę komicznie, jest też ciut przerażające. Na koniec Moffat dokłada nam twarz Donny jako bibliotecznej informatorki. Towarzyszka Doktora przepadła.
Druga część tej historii, czyli Forest of the Dead, dzieli się na dwa ważne miejsca akcji. Pierwsze z nich to przygoda w Bibliotece, którą do tej pory śledziliśmy. Drugie to nowa rzeczywistość. Miejsce, w którym obecnie przebywa Donna. Skupię się najpierw na tym drugim. Towarzyszka trafia do alternatywnej rzeczywistości, która jest w sumie pod nią stworzona. Ma czuć się tam szczęśliwa. Wydaje się, jakby na początku była pacjentką w szpitalu psychiatrycznym. Opiekuje się nią doktor Moon i chwali postępy. Donna ma luki w pamięci, ciągle zapomina. Co może być także wskazówką na przyszłość. Kobieta dostrzega też, że ten świat działa trochę inaczej – pomyśli o czymś lub powie i przemieszcza się jak w serialu. To ciekawy zabieg, trochę mrugnięcie okiem do widzów. W tym idealnym świecie Donna poznaje Lee, który się jąka i ma problemy z mówieniem. Zakochują się w sobie, biorą ślub i mają dwójkę dzieci. Donna jest szczęśliwa. Zaskakuje mnie to, że nie myśli o swojej rodzinie – ani o dziadku, ani o matce. Ale być może to właśnie te problemy z pamięcią ją od tego powstrzymują. Widać także, że obserwuje ją doktor Moon, który ją trochę jakby resetuje.
Żeby nie było tak cukierkowo, pojawia się tajemnicza dama w czarnej sukni z welonem. Wygląda przerażająco i czujemy, że będzie zwiastunem złych wiadomości. Umawia się na spotkanie z Donną, by pokazać jej prawdę o świecie, w którym się znajduje. Tajemnicza kobieta to znana nam Evangelista, która trafiła tutaj po śmierci. Ma jednak zniekształconą twarz, bo jej dane źle się wgrały. Towarzyszka zaczyna sobie powoli przypominać przeszłość, a idealny świat szybko zamienia się w koszmar, gdy Evangelista otwiera jej oczy – wszystkie dzieci na placu zabaw wyglądają jak te „jej”, co znaczy, że nie są prawdziwe. Przerażający, ale satysfakcjonujący pomysł. Donna traci potem swoje dzieci, co jest dość straszną sceną. Tate gra tutaj świetnie i pozwala Donnie pokazać wiele emocji.
Przeskoczmy teraz do Doktora i River, bo tutaj dużo się dzieje, jest szybko i niebezpiecznie – tak jak lubię. Postaciom udaje się uciec przed Vashtą Nerada, ale cały czas znajdują się w potrzasku. Świetną robotę robi tutaj oświetlenie. Okazuje się, że River Song ma swój soniczny śrubokręt, który miał podarować jej Doktor. Wiemy już, że dużo ich będzie łączyć. A zdenerwowany Lux mówi im nawet, że wyglądają jak kłócące się stare małżeństwo, po czym zapada cisza. Stawka jest wysoka, a niebezpieczeństwo znów się zbliża, więc River postanawia wyszeptać do ucha Dziesiątego coś, co zmieni jego nastawienie do niej. Później dowiadujemy się, że było to imię Doktora. Największa z jego tajemnic.
Do tej pory Doktor był dość markotny, szczególnie po stracie Donny. Teraz Dziesiąty znów zaczyna błyszczeć i próbuje znaleźć rozwiązanie tej trudnej sytuacji, w której się wszyscy znaleźli. Przeskakujemy co jakiś czas także do dziewczynki – Cal. Wygląda na to, że to ona steruje rzeczywistością – zarówno Biblioteką, jak i światem Donny. Jest jednak nieporadna i zagubiona. Żałuje rzeczy, które zrobiła i nie potrafi sama sobie pomóc.
Wkrótce poznajemy smutną prawdę o Cal. To komputer, dysk twardy, który jest jednocześnie dziewczynką. Charlotte Abigail Lux umierała na nieuleczalną chorobę. Jej dziadek stworzył więc wymyślony świat, w którym mogłaby się cieszyć z wszystkich książek, jakiekolwiek zostały napisane. Piękna, ale smutna historia. Opiekować miał się nią właśnie doktor Moon – taki antywirus. Niestety Cal zainicjowała autodestrukcję. Ludzie nie zginęli, a zostali zapisani tak jak ona i żyją w jej bazie danych. Żeby ich uwolnić i pomóc Cal, potrzebne będzie powiększenie dysku. Można do zrobić, podłączając siebie do sieci – co znaczyłoby, że Doktor umrze i nie będzie mógł zregenerować.
Ciekawą taktykę przyjęto z Vashta Nerada. Doktor mógłby walczyć z wrogiem, który jest głodny i zabija innych. Postanawia jednak rozstrzygnąć wszystko pokojowo – stworzenia mają dać mu czas, by wszyscy się stąd ewakuowali. Wtedy Vashta Narada zostanie zostawiona w spokoju. Po wyczytaniu informacji o Doktorze, potwory zgadzają się na taki układ. River postanawia poświęcić się w zamian za Doktora. I tu pęka mi serce. Jej pożegnanie jest przepiękne, smutne, daje mu nadzieję. W widza, który widział kolejne odcinki, powinno to uderzyć jeszcze bardziej. Nie ukrywam, że polały się łzy. Pomysł, by dwie postacie podróżowały w odwrotnym kierunku linii czasowej, jest genialny. Jej Doktor wiedział, co ją czeka, co musiało się stać. Bolesne.
Dzięki River udało się odzyskać ludzi, którzy zostają ewakuowani do swoich domów. Donna i Doktor znów są razem, jednak towarzyszka nie widzi śladu Lee, którego chciała odnaleźć. Moffat łamie nam serce, bo pokazuje, że mężczyzna rzeczywiście istnieje – próbuje zawołać za Donną, ale jąka się i zanim coś wykrztusi, zostaje teleportowany. Kolejna szansa na szczęśliwe życie rodzinne Donny przepada. Wspólnie z Władcą Czasu odkładają dziennik i śrubokręt River w bibliotece. Nie chcą spoilerować sobie przyszłości. Dostajemy piękne ujęcie, gdy bohaterowie odchodzą, pozostawiając dziennik. Wydaje nam się, że to już koniec. I nagle kamera i Doktor zawracają. Dziesiąty domyśla się, że nie puściłby River bez zabezpieczenia. Jeśli wiele dla niego znaczyła, tak jak sądziła, to znalazłby wyjście. Udaje mu się zapisać River. Teraz może żyć wiecznie ze swoimi znajomymi. Jest jak w raju. Przepiękne.
Ta historia jest niesamowita. Moim zdaniem Steven Moffat pokazał po raz kolejny, dlaczego jest geniuszem. Obie części są wciągające, choć ta druga jest spokojniejsza przez wstawki ze świata Donny. Mamy prawdziwe zagrożenie, które zabija kolejne osoby. Vashta Nerda może przyjść znienacka, w każdej chwili. Stawka jest wysoka. Mamy tajemnicę, ciekawą postać – River Song, przerażającego wroga. Oświetleniowcy odwalili naprawdę kawał dobrej roboty, muzycznie jest też przyjemnie. To naprawdę świetna historia. Na koniec pozostawiam link do filmiku zrobionego przez fana. To pożegnanie River z Dziesiątym Doktorem, ale zawierające sceny z przyszłych serii – aż do jej ostatniego występu. Możemy więc zobaczyć o czym mówiła River. Fantastyczne.
Silence in the Library / Forest of the Dead
Scenariusz: Steven Moffat
Reżyseria: Euros Lyn
Odcinek Silence in the Library: 5/5 TARDISek
Odcinek Forest of the Dead: 5/5 TARDISek
Historia w całości: 5/5 TARDISek
Teksty z cyklu Clever Boy ogląda możecie znaleźć po kliknięciu tu.

Dziennikarz, uwielbia herbatę i wino. Kocha Dwunastego Doktora i Donnę. W wolnej chwili wychodzi z domu, bo nie znosi samotności. Uwielbia życie w mieście. Ogląda dziesiątki seriali, śledzi i bawi się popkulturą, gra na konsoli. Stara się rozbawiać ludzi w każdej możliwej okazji, żeby świat nie był ponury. Ogarniacz czasu i przestrzeni.