Russell T Davies stworzył widowisko telewizyjne na miarę The Avengers. Przed nami wielki finał 4 serii Doctor Who. Wszystkie ręce na pokład, bo wróg jest wyjątkowo morderczy. Doktor, Donna i inni będą mieli sporo do roboty. Zaczynamy zabawę.
Nasza historia zaczyna się w miejscu, w którym skończyliśmy poprzedni odcinek. Doktor i Donna po otrzymaniu wiadomości Bad Wolf od Rose wracają na Ziemię, ale nic się tutaj nie zmieniło. Gdy wracają do TARDIS, coś jednak się dzieje, Ziemia znika. Po ogromnym trzęsieniu ziemi nasi bohaterowie, a jest ich mnóstwo: Martha Jones, kapitan Jack Harknes, Ianto Jones, Gwen Cooper, Sarah Jane Smith i jej syn Luke, a także Sylvia Noble i jej ojciec Wilf Mott; zauważają, że zmieniło się niebo. Nagle zrobiło się ciemno, a na niebie pojawiają się planety. Nasi bohaterowie znajdują się w różnych częściach świata, więc widzimy, że zjawisko jest powszechne na całej planecie. Napięcie budowane jest już od początku. A te piękne planety! I wtedy pojawia się Rose Tyler z bronią, gotowa na walkę. A my mamy ciary.
Kto stoi za tym zamieszaniem? Dowiadujemy się wkrótce, gdy do mieszkańców planety dociera prosty sygnał: Eksterminować! To jest tak potężna chwila. Nasi bohaterowie wiedzą, że czeka ich zguba. Strach w ich oczach przeszywa widza. Dalekowie zaczynają inwazję na Ziemię, a po Doktorze nie ma śladu. Tymczasem Dziesiąty udaje się do Proklamacji Cieni, o której wiele już słyszeliśmy. Tam znów możemy zobaczyć Judoonów! Fajnie, że pojawili się chociaż na moment. Bardzo lubię tę kosmiczną policję i cały koncept z nią związany. To tutaj Donna zbiera wskazówki, które przez cały sezon podrzucali nam twórcy – znikające planety oraz znikające pszczoły. Dalekowie kradną planety w czasie i przestrzeni, by stworzyć z nich coś w rodzaju silnika. Widzimy, że coś nie tak dzieje się z Donną, która jak w transie słyszy bicie serc. To ciekawy zabieg. Już teraz RTD każe nam bać się o towarzyszkę. Do tego pracownica Proklamacji Cieni mówi jej, że niedługo w jej życiu pojawi się strata. W ten sposób showrunner chce nas także zmylić i budzi w nas sztuczną nadzieję.
Na Ziemi Martha otrzymuje klucz Osterhagena i testuje Project Indigo – teleporter. Prawdopodobnie zginie, ale to jedyna szansa na ratunek jej i świata, bo Dalekowie zinfiltrowali już bazę. RTD każe nam myśleć, że Martha Jones zginęła. Na statku Daleków możemy posłuchać Daleka Caana, którego ostatni raz widzieliśmy w 3 serii; teraz kompletnie oszalał i jest jakby wróżbitą. Pojawia się także ktoś, kto jest blisko związany z Dalekami, na razie nie jest jeszcze pokazany, ale fani klasyków szybko go rozpoznają – to Davros, ich twórca. Doktor śledzi ślad zagubionych planet, ale utknął. Możemy podejrzeć, jak Dalekowie transportują ludzi na swój statek, a także ich mordują. Jest to przerażające. Stworzenia jak zwykle nie mają litości. RTD chce dać nam jednak chwilkę uśmiechu, więc każe Wilfowi strzelić z paintballa w oko Daleka. Genialne! Rodzinę Donny ratuje Rose, która przybywa w porę, bo szuka Donny i Dziesiątego.
Gdy już wydaje się, że nie ma nadziei, z pomocą przychodzi Harriet Jones! Powrotu tej postaci chyba nikt się nie spodziewał. Utworzyła ona sieć na specjalny przypadek taki jak ten. Dalekowie nie mogą ich namierzyć. Pomysł założenia galaktycznego Facebooka jest fantastyczny. Po raz pierwszy możemy zobaczyć, jak tyle postaci rozmawia ze sobą, razem wpadają na kolejne pomysły i ostatecznie ściągają Doktora i Donnę na Ziemię. Harriet poświęca się jednak i Dalekowie ją zabijają. W tej całej scenie, która daje tyle frajdy, wkurza mnie Rose. Tak, tęskni za Władcą Czasu, ale zachowuje się jak małe dziecko, które jęczy, bo wszyscy się widzą i słyszą, a ona może ich tylko zobaczyć. Zawsze mnie to denerwowało. Davros rozmawia z Doktorem oraz Sarah Jane (która go już poznała). Jedna z zapowiedzi Daleka Caana mówi o tym, że najwierniejszy z towarzyszy umrze. Wiemy już, że stawka jest wysoka.
Doktor i Donna przybywają na Ziemię. Tam czeka już na niego Rose. Dwójka może w końcu się poznać i już ma paść sobie w objęcia, gdy do Doktora strzela Dalek. Chce mi się krzyczeć. Tak długo czekaliśmy na tę scenę, a teraz Doktor umiera. RTD celowo bawi się naszymi uczuciami i nas dręczy. Sytuacje ratuje Jack Harkness. Dostajemy genialny cliffhanger – Sarah Jane jest atakowana przez Daleków w samochodzie, Dalek wkrada się do bazy Torchwood, by zabić Gwen i Ianto, tymczasem Doktor regeneruje!
Szacunek do RTD. Trzeba mieć przysłowiowe jaja, żeby odwalić taki numer. Zakładam, że w tamtych czasach, gdy The Stolen Earth było emitowane, to większość mediów i fanów mówiła tylko o tym. Co będzie dalej? Czy już teraz zobaczymy Jedenastego Doktora? Gdybym był fanem i oglądał wtedy serial na bieżąco, pewnie nie spałbym przez całe noce i wymyślał dzikie scenariusze w mojej głowie. Druga część Journey’s End szybko rozwiązuje nam cliffhangery, z którymi pozostawił nas scenarzysta. I robi to w sposób, który mnie zadowala. Dziesiąty przesyła energię energetyczną do swojej ręki w słoiku i tym samym jego wygląd się nie zmienia. Roztrzęsione i zapłakane Donna i Rose są w szoku. Sarah Jane zostaje uratowana przez Mickey’a i Jackie. Kurczę, brakowało mi tych postaci. Cieszę się, że powróciły na wielki finał. Tymczasem siedziba Torchwood została zawieszona w czasie, więc Gwen i Ianto są bezpieczni.
Dalekowie porywają TARDIS na swój pokład. Trafia tam też reszta bohaterów (oprócz Sylvii i Wilfa). Donna zostaje na pokładzie TARDIS, bo coś ją wzywa. Tymczasem Davros i Dalekowie pozbywają się statku Doktora. Wszyscy są przekonani, że Donna zginęła. Dziesiąty jest wściekły. Tymczasem ona jest cała i zdrowa, a do tego z ręki w słoiku udało się wytworzyć drugiego Dziesiątego Doktora. Co za absurdalny doktorowy pomysł! Scena, w której Tennant i Tate ze sobą rozmawiają, a Doktor mówi jak Donna jest przekomiczna. Ten Doktor-klon jest człowiekiem. Dalekowie stosują bombę rzeczywistości – ludzie, którzy umierają i się rozpuszczają, wyglądają strasznie sztucznie i komputerowo. Dziś psuje to wydźwięk grozy. Stawka jest jednak cały czas wysoka. Akcja nie zwalnia tempa, nadal nie wiemy, co nas czeka i czy komuś naprawdę nie stanie się krzywda. Davros pokazuje Dziesiątemu, do czego doprowadził – jego przyjaciele i towarzysze stali się wojownikami, choć on sam brzydzi się broni. Martha dzięki kluczowi Osterhagera chce wysadzić całą planetę, podobną groźbę stosuje Jack Harkness, który łączy siły z Sarah Jane, Mickeyem i Jackie.
Ponownie, gdy już wszystko wydaje się być stracone – przybywa odsiecz. Klon i Donna sieją zamieszanie. Ostatecznie to towarzyszka wykorzystuje swoje umiejętności sekretarki z wiedzą Władcy Czasu i ośmiesza Daleków. Poznajemy Doktor-Donnę. To coś, co należało się jej od początku – niedostrzeżona, pomijana, która musiała krzyczeć na świat, by ten ją zauważył, teraz jest jedną najmądrzejszych osób i ratuje nasz świat. Zaskakuje nas także Dalek Caan. Kosmita widział zło, które Dalekowie wyczyniają, i podstępem doprowadza do ich zniszczenia. Manipulował wydarzeniami tak, by Doktor i Donna się spotkali i w końcu doszło do walki na pokładzie statku Daleków. Morderstwa rasy Daleków dokonuje klon Doktora, który jest pełen złości – zrodził się w końcu w trakcie wojny.
Później RTD daje nam piękny fanserwis w TARDIS. Mruga oczkiem do odcinka The Unquiet Dead, przypominając, że grała tam już Eve Myles. Próbuje sprzedać nam się także to, że TARDIS jest stworzona tak, by pilotowało nią sześć osób, dlatego do tej pory tak nią szarpało itd. Nie wiem, czy tak też było w klasykach, ale ja osobiście tego nie kupuję i nie podoba mi się to. Scena ta jest jednak przepiękna. Widzimy towarzyszy i postacie poboczne razem, cieszą się, rozmawiają, pilotują statek. Freema Agyeman łamie tutaj czwartą ścianę, uśmiechając się do kamery i widza. Śmiejemy się także z Jackie Tyler, której Dziesiąty musiał dogryźć ten ostatni raz. Mamy także małe cameo K9. Przepiękny obrazek. Zostanie ze mną na zawsze.
Podróż się zakończyła – Ziemia wraca na swoje miejsce. Ziemianie świętują. Malutki smaczek, a jednak jaki realny, za pewno tak by było – ludzie imprezowaliby przez kilka dni, ciesząc się, że przeżyli. Doktor żegna się po kolei ze swoimi przyjaciółmi – pierwsza odchodzi Sarah Jane, która biegnie do syna. Martha odchodzi z kapitanem Jackiem. Trzymają się za ręce, co może sugerować, że coś między nimi jest. Martha ani słowem nie wspomina o swoim narzeczonym. Wcześniej widzimy tylko jej matkę. W naszym świecie pozostaje Mickey, w świecie Pete’a nie ma już dla niego miejsca, zmarła jego babcia, więc tutaj może zacząć od nowa. Dołącza on do poprzedniej dwójki. Twórcy zostawiają nam otwartą furtkę – być może zobaczymy jeszcze te postacie.
Nadchodzi także pora, by odstawić Rose do alternatywnego wszechświata. Dziewczyna nie chce się na to zgodzić. Doktor podarowuje jej jednak swojego klona. To on ma zostać z nią w tym świecie. Jest człowiekiem, więc mogą się razem zestarzeć. RTD uderza w romantyczne nuty. Widzimy, że Dziesiąty cierpi, ale wie, że to jedyne rozwiązanie. Musi ustąpić, być znowu sam. Trochę zaskakuje mnie to, że Rose tak łatwo się na to zgadza. Przecież to on był tym Doktorem, którego pokochała. Została z kimś, kto go tylko przypomina i być może kiedyś będzie taki jak on. No ale takie słodkie zakończenie jej podarowano. Trzeba to jakoś przeżyć.
Nie da się jednak przyjąć tego, co Russell T Davies zafundował nam w następnych scenach. Serce pęka mi nawet, gdy o tym piszę, a łzy napływają do oczu. Myślimy, że już wszystko dobrze i Doktor z Donną wyruszą w kolejne przygody, ale rzeczywistość szybko to weryfikuje. Doktor-Donna nie może istnieć. Nigdy nie było hybrydy człowieka i Władcy Czasu. Nie może być. Jej umysł płonie. Twórcy nie dają nam nawet chwili, by oswoić się z tą myślą. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Dziesiąty musi wyczyścić Donnie umysł – sprawić, by nie pamiętała o żadnej przygodzie z nim. Inaczej umrze. Catherine Tate łamie tutaj serce, gdy prosi Doktora, by pozwolił jej zapamiętać. Władca Czasu nie pozwala jej się nawet pożegnać. Donna wzniosła się tak wysoko, a teraz wróci do dawnej siebie. Widzimy to już zresztą za chwilę. Dziesiąty opowiada Sylvie i Wilfowi, co się stało. Mówi im, że gdzieś tam w kosmosie są rasy, które są jej wdzięczne i śpiewają o niej pieśni. Ale ona nie może o tym wiedzieć. Podoba mi się też szybka konfrontacja Doktora z Sylvią. Matka Donny twierdzi, że ta nadal jest najważniejszą kobietą we wszechświecie, bo jest jej córką. Dziesiąty mówi jej, żeby czasem jej to powiedziała. Sylvia się denerwuje i każe mu opuścić dom.
Serce łamie także to, że Donna oczywiście nie poznaje Doktora i traktuje go obojętnie. Jakby był zwykłym sąsiadem, nikim istotnym. Zajęta jest plotkowaniem. To łamie serce nam, ale też jemu. Co pięknie widać na twarzy Tennanta. Dziesiąty Doktor znów został sam. Nie ma nikogo. Wyrusza w kolejną podróż w smutku i bólu. Co zaskakujące, pierwszy raz, odkąd Doctor Who powrócił na ekrany, nie otrzymaliśmy w takiej sytuacji żadnego cliffhangera.
The Stolen Earth / Journey’s End to genialna historia. Najlepszy z finałów, które w Doctor Who były do tej pory. Dlatego na początku porównałem tą historię do The Avengers z MCU. Russell T Davies zebrał ogromną ekipę towarzyszy, a także postaci drugoplanowych, które połączyły siły, by zmierzyć się z kosmicznym zagrożeniem. Oba odcinki nieustannie trzymają w napięciu, bawimy się, boimy się, płaczemy. Aktorzy odwalają kawał niezwykłej roboty, a widząc, jak integrują się ze sobą postacie, które dawno się nie widziały lub nawet nigdy, jest spełnieniem każdego fana. RTD przypomina nam nasze ukochane postacie i każda ma jakąś rolę w tym scenariuszu, jest ważna. Muzycznie jest rewelacyjnie. Efekty nie kuleją, choć użycie bomby rzeczywistości sprawia, że ludzie zmieniają się trochę w Simów. Stawka jest wysoka i bardzo dobrze to czuć. Wszystko gra tu niesamowicie. Sam pomysł na porywanie planet jest genialny, a te na niebie prezentują się nawet dziś zjawiskowo. To dobry wyciskacz łez. Szczególnie dla fanów Donny. To moja ulubiona towarzyszka i nie kryję, że cały czas pęka mi serce, że właśnie tak z nią postąpiono. Chociaż wolę to, niż gdyby rzeczywiście miała umrzeć. Cieszę się też, że powrót Rose nie przyćmił innych postaci. W pierwszej części była trochę irytująca, ale później, gdy już jest z Dziesiątym, jest fajna i urocza.
To była cudowna zabawa. Chciałbym, aby kiedyś któryś z showrunnerów zrobił podobny finał albo taki odcinek na rocznicę. To było fantastyczne podsumowanie czterech serii.
The Stolen Earth / Journey’s End
Scenariusz: Russell T Davies
Reżyseria: Graeme Harper
Odcinek The Stolen Earth: 5/5 TARDISek
Odcinek Journey’s End: 5/5 TARDISek
Historia w całości: 5/5 TARDISek
Wszystkie teksty z cyklu Clever Boy ogląda znajdziemy tutaj. Przed nami teraz podsumowanie 4 serii oraz odcinki specjalne po 4 serii. A później przywitamy nową erę. Nie mogę się doczekać.

Dziennikarz, uwielbia herbatę i wino. Kocha Dwunastego Doktora i Donnę. W wolnej chwili wychodzi z domu, bo nie znosi samotności. Uwielbia życie w mieście. Ogląda dziesiątki seriali, śledzi i bawi się popkulturą, gra na konsoli. Stara się rozbawiać ludzi w każdej możliwej okazji, żeby świat nie był ponury. Ogarniacz czasu i przestrzeni.