Karol Dickens, kostnica i niebieska budka policyjna. Co mogłoby pójść tutaj źle?
Przed nami pierwsza podróż Rose w przeszłość. Bez mocnych wrażeń się nie obejdzie. Jeśli chcecie przeczytać, co sądzę o poprzednich odcinkach to zapraszam tutaj.
Dziewiąty Doktor zaprasza Rose na podróż w przeszłość. Ale jeszcze przed czołówką mamy mały podgląd, na to co się będzie działo i już od początku jest strasznie. Zwłoki ożywają – martwa staruszka chodzi po ulicy i wygląda naprawdę przerażająco. Mnie to już kupiło.
Gdyby ktoś zadał mi pytanie, czy chcę wybrać się przeszłość czy w przyszłość, to zdecydowanie wskazałbym przeszłość. Bardzo ucieszyłem się więc z tej przygody, a szczególnie, że możemy przyjrzeć się także postaci, która istniała naprawdę – Karolowi Dickensowi. Gdy oglądałem ten odcinek pierwszy raz, zaskoczyło mnie to, że pisarz w serialu nie wierzy w paranormalne zjawiska. Podoba mi się to jak to przedstawiono mrugając oczkiem do fanów Opowieści wigilijnej.
Lubię postacie poboczne, a szczególnie Gwyneth, która posiada niezwykłe umiejętności, ale jest skromną i prostą dziewczyną, która stara się z nich nie korzystać. Ma ogromne serce, i to ono ją zabija. To ona pierwszy raz, w rozmowie z Rose, zwraca naszą uwagę na Bad Wolf, które na początku nie wydaje się być niczym istotnym. Jeśli chodzi o towarzyszkę Doktora, nie ma ona wiele do zrobienia. Wyjątkowo schodzi na dalszy plan, choć podoba mi się, że dowiadujemy się o niej, że ma 19 lat (dałbym jej trochę więcej). Dziewczyna coraz bardziej otwiera swój umysł na to, co się dzieje i dociera do niej, że wszystko przemija, a jednak Doktor ma dostęp, do tego co minęło.
W odcinku prowadzona jest ciekawa, choć krótka dyskusja o moralności. Jeśli można uratować jakiś gatunek ofiarując mu ciała naszych zmarłych, czy bylibyśmy do tego skłonni? Jak mówi Doktor to naturalny recykling. Z jednej strony to ciekawy koncept na niesienie pomocy, z drugiej ogromne ryzyko. Gdzie jest jednak granica? Ile jesteśmy w stanie i możemy poświęcić, by pomóc drugiemu człowiekowi/gatunkowi? Rose otrzymuje także lekcję – czas można nadpisać. Nie zawsze, ale niekiedy jest to możliwe.
Naiwność i chęć niesienia pomocy przez naszych bohaterów wykorzystują Gelthowie. To stworzenia, które straciły ciała w trakcie Wojny Czasu (w tym odcinku wspomina się o niej po raz pierwszy). Tym bardziej dręczony wyrzutami sumienia Doktor postanawia im pomóc. I ja też dałbym się oszukać. Zmęczone duszyczki szukające pomocy, anioły jak zwie ich Gwyneth, są przekonywujące. W końcu następuje jednak plot twist, który w kilka chwil zmienia nasze postrzeganie tego, co się wydarzyło.
Moment w którym Gelth zmienia kolor na iście diabelski jest odrobinę przerażający i szokujący. Gazowe stwory używając podstępu w prosty sposób chciały zawładnąć planetą. Efekty specjalne trzymają się do tej pory dość dobrze. Wielka brawa należą się również charakteryzatorom, bo chodzące zwłoki są naprawdę przerażające. Na samą myśl można dostać dreszczy.
Piękna jest końcowa scena, w której Doktor zapewnia podłamanego Dickensa, że jego twórczość przetrwa. To motyw, który będzie się jeszcze powtarzał w przyszłości, ale pokazuje to, że wielu twórców nie jest świadomych jak ważni oni i ich dzieła stają się dla ludzi.
Warto nadmienić, że to pierwszy odcinek Marka Gatissa. Mnie kupił klimatem. Jest ciekawie i mrocznie. Zdecydowanie bawiłem się lepiej, niż przy dwóch poprzednich odcinkach. Szkoda tylko, że tyle osób musiało stracić swoje życie w tej historii, ale tak już bywa, gdy następuje inwazja kosmitów.
The Unquiet Dead
Scenariusz: Mark Gatiss
Reżyseria: Euros Lyn
Ocena: 4/5 TARDISek
Dziennikarz, uwielbia herbatę i wino. Kocha Dwunastego Doktora i Donnę. W wolnej chwili wychodzi z domu, bo nie znosi samotności. Uwielbia życie w mieście. Ogląda dziesiątki seriali, śledzi i bawi się popkulturą, gra na konsoli. Stara się rozbawiać ludzi w każdej możliwej okazji, żeby świat nie był ponury. Ogarniacz czasu i przestrzeni.