The Waters of Mars to ostatni odcinek specjalny Dziesiątego Doktora przed wielkim dwuczęściowym finałem. Ciasna kosmiczna baza i najbardziej przerażająca protetyka w New Who. To był ciekawy seans.
Jak przy poprzednich odcinkach specjalnych, zaczynam od wyznania – The Waters of Mars widziałem chyba tylko raz. Odcinek mnie nie porwał, bo tak jak w przypadku poprzednich, czekałem na ostatnią historię Dziesiątego Doktora. Gdy inni fani chwalili ten odcinek, mi zupełnie nie zapadł w całości w pamięć – kojarzyłem tylko finał. W mojej głowie było zawsze takie: lepiej milcz, bo cię zjedzą. W końcu nadeszła okazja, by nadrobić braki w pamięci. I pozytywnie się zaskoczyłem.
Fabuła odcinka jest dość prosta. Doktor trafia na Marsa, gdzie znajduje się pierwsza baza stworzona przez ludzi. Okazuje się, że rozegra się tutaj horror, a Doktor nie może nic z tym zrobić, bo to stały punkt w czasie. Dziesiąty postanawia jednak złamać zasady, których do tej pory się trzymał. Brzmi trochę banalnie, ale wykonanie jest perfekcyjne. Odcinek dostarcza wielu emocji – czujemy ciekawość, frajdę, radość, smutek, przerażenie, szok. Zaangażowany widz odczuje tutaj całą gamę emocji. Jeśli tylko zachłyśnie się tą historią, to wsiąknie w nią jak woda w glebę. Pomysł na wykorzystanie wody jako głównego złego jest wspaniały. Woda to symbol życia, a tutaj staje się śmiercią. Do nieszczęścia potrzebna jest tylko jedna kropla.
Na szczególną pochwałę zasługują tutaj lokację i efekty specjalne. Mars wygląda tak pięknie! Szkoda że tak mało akcji dzieje się na samej powierzchni planety. Wnętrze bazy też jest ciekawe, choć raczej na tym nie skupiamy się w odcinku. Ogród-szklarnia, w którym rozgrywa się pierwszy akt terroru, to mistrzostwo. Przepiękna lokacja, idealna gra światłem i dźwiękiem. Oglądając sceny, które się tam działy, czułem niepokój. Ekipa naprawdę się postarała, bo gdy myślę o tym odcinku, mam te obrazy w głowie.
Głównym złym odcinka jest Powódź, która wykorzystuje wodę, by zainfekować ludzi. Bardzo dobry i ciekawy pomysł. Jedna kropla wody potrafi zakończyć czyjeś życie – jakie to przerażające. I dzieje się tak w przypadku naszych postaci. Przemiana w potwora jest przerażająca. Scena, w której Doktor i Adelaide widzą, jak Powódź atakuje kolejną osobę z załogi, przyprawia o ciarki. Sam wygląd Powodzi jest okropny, w pozytywnym słowa tego znaczeniu. Protetyka i charakteryzacja, którą wymyślono, jest moim zdaniem najstraszniejszą rzeczą, którą stworzono w erze Rusella T Daviesa. Czuję się nieswojo, patrząc na te postacie. Ich przerażające oczy, spojrzenie, i to, że nie mówią, sprawia, że czuję się, jakby spełniały się jedne z moich koszmarów. Powódź jest przerażająca. Sceny, w których przez kroplę wody tracimy kolejne osoby, trochę łamią nam serca. Gdy umiera Steffi, a Doktor nie może nic z tym zrobić, jedynie słuchać, jest to trudne do zniesienia, jeśli się zaangażujemy. Widz, chce żeby Doktor był Doktorem i coś zrobił. Ale też widz wie, że Dziesiąty nie powinien nic zrobić. Wrócimy do tego za chwilę. Władca Czasu wspomina także Lodowych Wojowników – to rasa z klasycznych serii, która pochodzi z Marsa. Szkoda że nie pojawili się w tym odcinku. Trochę zmarnowana okazja.
Twórcy wodzą nas za nos już od początku. Widzimy, że każda z postaci znajdująca się w bazie Bowie One ma kogoś bliskiego. Tęsknią za rodzinami i za czasem na Ziemi. Jednocześnie wiemy, że każdy z nich czuje poczucie obowiązku i misji. Dość szybko rozumiemy dylemat, z jakim musi mierzyć się Doktor, oraz jak wielka tragedia nas czeka – wszyscy według historii muszą umrzeć. Ciekawość Władcy Czasu zaczyna grać tutaj pierwsze skrzypce, więc zamiast natychmiast odlecieć, Doktor postanawia włączyć się w przygodę i dowiedzieć się, co takiego tutaj zaszło, że wszyscy zginą. Podoba mi się też historia o tym, że podczas inwazji Daleków na Ziemię w finale 4 serii młoda Adelaide spotkała Daleka, który jej nie zabił. To było dla niej inspiracją to działań w przestrzeni kosmicznej. Intrygujący pomysł, a jakże możliwy do spełnienia. Wielu z nas mogłoby takie przeżycie przekształcić w cel, inspirację do rozwoju i dalszego życia. Oczywiście prawda jest okrutna – Dalek nie zabił bohaterki, bo wiedział, że musi zginąć w przyszłości. To także dodaje dramatyzmu tej postaci.
Dziesiąty wyjawia prawdę dowódczyni, nie ma w sumie wyjścia, bo jest zaszantażowany. Cierpienie ludzi jest jednak zbyt wielkie. Dziesiąty postanawia złamać zasady, którymi się kierował. Jego pewność siebie i pycha wchodzi na kolejny poziom – to on jest ostatnim Władcą Czasu, nie chce przestrzegać żadnych praw, a nawet twierdzi, że one są jego. Wie, że wygra i nie umrze. To przerażający moment – Doktor staje się kimś, kogo nie chcemy oglądać. Jest przerażający. Ratuje ludzi, zmieniając historię. Oczekuje od innych podziękowań. Podoba mi się, że w scenach po powrocie na Ziemię panuje przez dłuższy czas cisza, nie ma tutaj muzyki, słychać tylko padający śnieg. Mia jest przerażona Doktorem i TARDIS, ucieka. To jedna z ciekawszych reakcji na podróż w czasie, szczególnie jeśli zmagało się z potworami na Marsie. Rozumiem jednak, że mogło to być bardzo przytłaczające, szczególnie po tym, jak straciło się przyjaciół. Yuri idzie za nią, a Doktor i Adelaide mają szansę na kolejną konfrontację.
Dociera do niej, że to, co zrobił Doktor, było złe. Ratując ich, mógł zmienić ludzką historię. Jej wnuczka może nie wyrosnąć na taką osobę, jaką powinna. Wprost mówi Dziesiątemu: nikt nie powinien mieć takiej władzy. I ja jako widz się z nią zgadzam. Doktor jest pełen pychy, nazywa ludzi małymi i cieszy się, że udało mu się dokonać czegoś „wielkiego” z „ważną” osobą. Time Lord Victorious to postać, z którą nie chcemy mieć do czynienia. Jest odpychająca i przerażająca. Nikt nie może powstrzymać tej wersji Doktora, bo nie ma nikogo, kto ma aż taką moc. Gdyby Dziesiąty miał u boku towarzyszkę, to zapewne nigdy nie zmieniłby się w taką osobę. Na szczęście scenarzyści szybko go opamiętują. Adelaide popełnia samobójstwo. Dzięki jej śmierci historia jej rodziny się nie zmienia. Wykazuje się ostateczną odwagą. Władca Czasu orientuje się, że przesadził. Pojawia się Ood Sigma – to widmo nadchodzącej śmierci. Wszyscy wiemy, że zbliża się koniec pewnej epoki.
Garść ciekawostek z odcinka The Waters of Mars:
- Twórcy długo wymyślali, jak powinna wyglądać Powódź. Każdy z rozważanych wariantów był przerażający.
- Odcinek kręcono w styczniu i lutym. Aktorom było bardzo zimno.
- Atrakcją na planie był robot. Każdy z ekipy chciał się na nim przejechać.
- Podczas zdjęć zniszczono robota – odpadła mu ręka i trzeba było ją naprawiać.
- Ekipa miała problem z przemianą ludzi w potwory. Woda wpadała aktorkom i aktorom do oczu. W końcu wymyślono specjalną protetykę, dzięki której było to możliwe.
- Wycięto scenę, w której potwierdzono, że Mia i Yuri mieli ze sobą romans, a cała ekipa o tym wiedziała. W odcinku możemy się domyślać, że coś może ich łączyć.
- Nie użyto także sceny, która mogła sugerować, że Ed i Adelaide mieli jakąś wspólną przeszłość.
- Nakręcono sceny, w których Powódź przemawia. Russell T Davies postanowił jednak ich nie używać, bo według niego wróg był bardziej przerażający, gdy nie używał żadnych słów.
- Wycięto także scenę, w której Dziesiąty Doktor mówi trochę więcej na temat Lodowych Wojowników.
Warto dodać, że wycięte sceny pojawią się w dodatkach do The End of Time. Nie ma ich na wydaniu Blu-Ray The Waters of Mars. Podobnie jak przy Planet of the Dead, jest tutaj bardzo ładne menu główne, a z dodatków dostępny jest jedynie Doctor Who Confidential.
The Waters of Mars to bardzo mocny odcinek. Czekała na nas ogromna tragedia, o trochę mniejszej skali niż Pompeje. W tym przypadku mieliśmy okazję poznać część postaci, być może z nimi sympatyzować, choć większość była w tle Adeleide. Podoba mi, się to jak scenarzyści odwrócili moje spojrzenie – na początku nie polubiłem zimnej, pewnej siebie dowódczyni bazy. Nie miała poczucia przygody, ale czuć było, że jest wierna misji, skłonna do poświęceń. To inny rodzaj towarzyszki, o ile tak można ją nazwać, niż dotąd widzieliśmy. A na koniec jej zachowanie sprawiło, że przejrzałem na oczy i zrozumiałem, że miała rację, a jej zachowanie było poprzedzone różnymi doświadczeniami. Tylko ona mogła się sprzeciwić Time Lord Victoriousowi, pokazać mu, że jest w błędzie. Poniosła najwyższą cenę – dla ludzkości, swojej rodziny, Doktora i widzów. Powódź była przerażającym wrogiem i to jedna z najstraszniejszych rzeczy, z jaką musiał się zmierzyć Doktor w New Who. Szczególnie kiedy po seansie usiądziemy i pomyślimy o tym, co widzieliśmy. Nasze życie jest strasznie kruche, a ten odcinek tym bardziej nam to uświadomił. Kończę przygodę, patrząc z obrzydzeniem na Dziesiątego Doktora. Kim stała się postać, którą tak lubiłem? Dlaczego aż tak ogarnęła go pycha? Czy tacy właśnie są Władcy Czasu, od których uciekł? Tenannt zagrał świetnie. Takiego Władcy Czasu się boję, nie chcę go oglądać. To bardzo ciekawy wątek, Dziesiąty musi się opamiętać i być Doktorem. Inaczej wszyscy będą zgubieni.
The Waters of Mars
Scenariusz: Russell T Davies i Phil Ford
Reżyseria: Graeme Harper
Ocena: 5/5 TARDISek
Teksty z mojego cyklu przeczytacie w tym miejscu.
Dziennikarz, uwielbia herbatę i wino. Kocha Dwunastego Doktora i Donnę. W wolnej chwili wychodzi z domu, bo nie znosi samotności. Uwielbia życie w mieście. Ogląda dziesiątki seriali, śledzi i bawi się popkulturą, gra na konsoli. Stara się rozbawiać ludzi w każdej możliwej okazji, żeby świat nie był ponury. Ogarniacz czasu i przestrzeni.