Dlaczego Doktor musiał umrzeć nad jeziorem Silencio? I czy dało się tego uniknąć? Przed nami finał 6 serii Doctor Who, czyli The Wedding of River Song. Jak się bawiłem na tym ślubie?
The Wedding of River Song jest pierwszym finałem New Who, który rozgrywa się tylko przez jeden odcinek. W tej serii Moffat obrócił schemat i to jej początek był dwuczęściowy. Jestem trochę rozdarty. Z jednej strony udało się opowiedzieć historię, która odpowiedziała na ważne pytania, zaskoczyła, wzruszyła i sprawiła, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech. To się naprawdę udało. Z drugiej pozostał trochę niedosyt. Można było pokazać więcej.
Odcinek przenosi nas w alternatywną rzeczywistość, w której cała historia świata dzieje się naraz. Mamy więc konnych centurionów na ruchliwej ulicy, latające balony i szybkie pociągi, a także Churchilla jako cesarza imperium rzymskiego. Pomysł naprawdę zwariowany i świetnie zrealizowany. Moffat dał nam także fajne cameo – Simon Callow powraca na chwilkę jako Charles Dickens (ostatnio widziany w trzecim odcinku 1 serii)!
Pierwsza część stylizowana jest na opowieść. Brodaty Doktor jako więzień opowiada Churchillowi jak doszło do tego, że czas się pomylił. Okazuje się, że Doktor nie umarł nad jeziorem, bo River wyładowała całą broń – oznacza to, że Doktor jednocześnie zginął i nie zginął, co zaburzyło stały punkt w czasie i przestrzeni. Obserwujemy także, jak Doktor udaje się w pożegnalną podróż, a przy okazji próbuje dowiedzieć się jak najwięcej o Ciszy. Inne postacie łatwo i szybko przedstawiają nam informacje, co jest trochę mało klimatyczne. Doktor dowiaduje się oczywiście, że Cisza to odłam religijny, który ma powstrzymać go przed podróżą do Trenzalore, gdzie padnie pytanie, na które Doktor nie może odpowiedzieć.
W odcinku dostajemy także smutną wiadomość o tym, że zmarł brygadier Lethbridge-Stewart. Dziś ta scena robi na mnie większe wrażenie i bardziej mnie smuci. Gdy oglądałem ten odcinek pierwszy raz, nie siedziałem jeszcze tak bardzo w lore serialu i w sumie nie znałem tej postaci. Jedenasty wspomina także Rose Tyler i Jacka Harknessa, co jest miłym mrugnięciem oka do fanów, którzy oglądają New Who od początku.
Druga część akcji The Wedding of River Song to teraźniejszość. Doktor i Winston zostają zaatakowani przez Ciszę, ale zapominają o tym. Na odsiecz przybywa jednak Amy wraz z żołnierzami. I tak trafiamy do drugiego aktu, który jest moim zdaniem dość krótki. Moffat bawi się nami pokazując, że Amy pamięta różne przygody, które przeżyła z Doktorem, ale nie może zapamiętać twarzy męża.
Nasi bohaterowie złapali Madame Kovarian – niestety nie widzimy tego i nie wiemy, jak do tego doszło. Ta jednak zastawiła na nich pułapkę. Postaci Kovarian nie ma za dużo w tym odcinku, ale jest świetnie napisana i zagrana. To irytująca manipulantka, bardzo groźna i złowieszcza, a do tego święcie przekonana o słuszności swojego celu i uważająca, że postępuje dobrze.
Amy staje w finałowym odcinku oko w oko ze swoją wroginią, co kończy się dla Kovarian źle. Po raz pierwszy od A Good Man Goes to War towarzyszka pokazana jest jako osoba cierpiąca po stracie dziecka i chce się zemścić. Przez całą drugą połowę serii w mojej głowie rodziły się pytania – co czują Amy i Rory? Dlaczego tak szybko pogodzili się ze stratą? Tu dowiadujemy się jednak, że Amy zdecydowanie się z tym nie pogodziła. Morduje Kovarian z zimną krwią.
W tym odcinku Rory nie odgrywa dużej roli. Jest trochę elementem komediowym. W drugiej połowie prawie znowu poświęca życie dla Amy, która przybywa mu z odsieczą. To samo mógłbym powiedzieć o River. Tak, to najważniejsza postać dla fabuły i to przez jej miłość do Doktora popsuł się czas, ale nie ma jej zbyt wiele na ekranie i mam przez to niedosyt. Tak, jest przebojowa i po raz kolejny widzimy, że jest sprytna, ale nic poza tym. Doktor wyjawia jej swój plan w tajemnicy i para bierze ślub. Całując się – a tym samym zbliżając do siebie – naprawiają czas. Wracamy więc do punktu z początku serii, gdzie Doktor zostaje zastrzelony, a jego ciało spalone.
Ale oczywiście to Doktor – a Doktor kłamie. Zasmucona Amy otrzymuje dobrą wiadomość od River Song, która wyjaśnia plan Jedenastego na przeżycie. Nie ukrywam, że chylę czoła przed Moffatem za to, jak rozwiązał groźną sytuację, którą sam wymyślił. Myślę, że nabrał tysiące widzów. Scena, w której okazuje się, że nad jeziorem nie umarł Doktor, a Teselecta, jest fantastyczna i budzi uśmiech na mojej twarzy. Przypomina mi się, w jakim szoku byłem, gdy oglądałem to pierwszy raz, i jaki byłem podjarany i dumny z mądrego Doktora. Wszechświat uważa, że nasz Władca Czasu nie żyje, a ten może nadal przeżywać przygody w spokoju.
Odcinek kończy się zapowiedzią tego, co będzie czekało nas w przyszłości i co brzmi naprawdę ekscytująco. Widzowie słyszą pytanie, na które nie może odpowiedzieć Doktor, choćby nie wiem co. To pytanie to – Doctor Who?
The Wedding of River Song to fajny odcinek. Jest tutaj sporo akcji i bardzo podobał mi się pomysł świata przemienionego na skutek popsutego czasu. Jest tutaj wiele scen zabawnych, ale także wzruszających i takich, przy których może opaść nam szczęka. Fabularnie nie mam żadnych zarzutów i wszystko jest dla mnie jasne. Wyczuwałem jednak pewien pośpiech i skrótowość, które wynikały z ograniczonego czasu na pokazanie tej historii. Chciałoby się więcej. Jak na finał odcinek nie jest aż tak ekscytujący, jak według mnie powinien być. Moffatowi nie udało się pobić finału 5 serii, ani nawet utrzymać poziomu. Szkoda.
To była piękna podróż i przygoda. Za mną rewatch 6 serii Doctor Who, do której bardzo rzadko wracałem. To także ostatnia seria, którą oglądałem bingewatchując serial, bo 7 serię oglądałem już na bieżąco. Na podsumowanie 6 serii przyjdzie czas, a z okazji tego, że coraz bliżej Święta, za tydzień zapraszam was do lektury moich wrażeń z odcinka świątecznego – The Doctor, the Widow and the Wardrobe.
The Wedding of River Song
Scenariusz: Steven Moffat
Reżyseria: Jeremy Webb
Ocena: 3/5 TARDIS-ek
Teksty z cyklu Clever Boy ogląda są dostępne tutaj.
Dziennikarz, uwielbia herbatę i wino. Kocha Dwunastego Doktora i Donnę. W wolnej chwili wychodzi z domu, bo nie znosi samotności. Uwielbia życie w mieście. Ogląda dziesiątki seriali, śledzi i bawi się popkulturą, gra na konsoli. Stara się rozbawiać ludzi w każdej możliwej okazji, żeby świat nie był ponury. Ogarniacz czasu i przestrzeni.