Mamy jeden z najgorszych momentów w świecie Doctor Who: wypełniony oczekiwaniem przestój. Czekamy wprawdzie na odcinek, który ma mieć premierę na wiosnę, a potem jeszcze jeden – ale czujemy już podmuch zmian, wisi nad nami pożegnanie, jak zawsze mocno splatające smutek czy niedosyt z pragnieniem, by dowiedzieć się, co będzie dalej, co przyniosą nowe czasy Russella T Daviesa. To wielka moc Doctor Who, ta mieszanka, prawda? To ona tak kurczowo nas trzyma przy temacie i sprawia, że wypatrujemy newsów, zamiast po prostu zanotować datę premiery kolejnej serii i zająć się czymś innym.
Chciałabym sobie tak spokojnie czekać i zabijać czas chichraniem się nad fanowskimi przewidywaniami, ale nie mogę. Bo tym razem doprowadzają mnie do szału.
Od jakiegoś czasu nie da się spokojnie przescrollować żadnego medium społecznościowego, nie wpadając na kolejne wersje informacji „pochodzącej ze sprawdzonego źródła w BBC” o tym, że:
- David Tennant wróci do serialu na kilka odcinków, ale nie jako Dziesiąty, ale inna inkarnacja Doktor(a)/Czternasty
- Catherine Tate wróci do serialu na kilka odcinków, ale nie jako Donna Noble
- Trzynasta Doktor nie będzie mieć sceny regeneracji, tylko będziemy mieć przeskok w czasie, ponieważ RTD chce się zdystansować do pomysłów Chibnalla
I wiecie co, ja już mam dość.
Nie mam, niestety, jeszcze, choć bardzo się staram, żadnych super dojść ani intuicji tak silnej, by z całą pewnością powiedzieć: bzdura, w epoce Russella T Daviesa na pewno tak nie będzie. Bo niestety różne plotki bardzo często się sprawdzają. Jeszcze kilka lat temu kiedy tonem sensacji pisały o czymś „The Mirror” albo „The Sun”, można było się zaśmiać i założyć, że będzie na odwrót. Od jakiegoś czasu jednak tak nie jest. (To z takich „tajemniczych źródeł” dowiadywaliśmy się przedwcześnie o rzeczach małych, jak powrót Diabłów Morskich w najbliższym odcinku, czy rzeczach dużych, jak obsadzenie Sachy Dhawana w roli nowego Mistrza i wiele innych). Nie mam pojęcia, jak to się dzieje, kto to robi i z jaką intencją. Wiem jedno: każda kolejna plotka sprawia, że ręce mi opadają.
Gdy ogłoszono powrót Russella T Daviesa na stanowisko showrunnera Doctor Who, na dobre zadomowiły się we mnie przysłowiowe dwa wilki. Jeden się krzywi, bo nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki; to wszystko brzmi jak desperacki ruch, który ma ratować pacjenta, ale źle zdiagnozowano przyczynę jego dyskomfortu i nie potrzebujemy przeszczepu, wystarczy zdrowa dieta, i długie spacery i odcięcie chronicznego stresu, to serio wystarczy. (Metafora być może nie jest bardzo czytelna. Moim zdaniem w tej chwili największym problemem Doctor Who jest jego ograniczona dostępność na świecie i niepodpięcie na poważnie pod jakąś platformę streamingową*, a nie jakiekolwiek decyzje scenarzystów i producentów. Krótko mówiąc, problemem jest BBC i jego konserwatywne podejście do mediów). Drugi wilk podskakuje z radości, bo między Daviesem z lat 2005-2009 a Daviesem z trzeciej dekady wieku jest ogromna różnica. To twórca odważny, samoświadomy, z misją, z kontaktami, z siecią współpracowników, z ogromnym kapitałem, który doskonale pasuje do Doctor Who i patrząc z tej perspektywy, zupełnie nie widzę tu miejsca na nostalgię – wręcz przeciwnie, zakładałabym, że nowa epoka Daviesa bardzo mocno odetnie się od pierwszej epoki Daviesa, bo tamten Davies i obecny Davies to dwie różne osoby twórcze.
No ale na widok tych plotek oba wilki zatrzymują się i tak śmiesznie przekręcają głowami, wiecie, jak pies, który wyłapuje znajome słowo, ale nie jest pewien, czy dobrze zrozumiał i o co właściwie chodzi.
Te plotki odbijają najbardziej irytujące komentarze fanów, które widuję, od kiedy zajmuję się tematem, a nie powiem, ile się zajmuję, bo wyliczycie, jak długo już nie mam życia. Ale wiem, że jak tylko pojawił się na horyzoncie Matt Smith ze swoją gładką buzią i długimi kończynami, internet (i nie tylko internet) wybuchł od marudzenia i petycji BRING BACK DAVID TENNANT. Jeszcze nie ma serii Jedenastego Doktora, ale już wiemy, że będzie beznadziejna – BRING BACK DAVID TENNANT. Jedenasty Doktor robi furorę na całym świecie – BRING BACK DAVID TENNANT. Matt Smith odchodzi, krążą pogłoski, kto może przejąć rolę – BRING BACK DAVID TENNANT. Ogłaszają Capaldiego, chyba najlepszego aktora w historii tej roli – BRING BACK DAVID TENNANT. Chibnall robi cokolwiek – BRING BACK DAVID TENNANT. Wraca Russell T Davies – YAY HE SHOULD BRING BACK DAVID TENNANT.
Zanim ktoś mi zarzuci, że ja po prostu nie lubię Tennanta – ja bardzo lubię Tennanta. To bardzo zdolny aktor z wiernym fandomem, który wędruje wraz z nim między produkcjami. To aktor, który nie robi żadnych głupot, nikogo nie wykorzystał, ma swój wyrazisty styl, ma widoczne preferencje, kreuje świadomie swoją karierę, jest miłym, rodzinnym gościem, porządnym człowiekiem. No czego tu nie lubić. Nie lubię jednak robienia z widzów idiotów, a robieniem z ludzi idiotów jest chamskie granie na nostalgii – bez względu na to, czy osobą grającą jest faktycznie ktoś z BBC, czy media, które już nie tylko żerują na sensacji, ale aktywnie ją kreują.
To jest bardzo smutne, ale jeśli wróci Russell T Davies, David Tennant i Catherine Tate, to nie cofniemy się w czasie do 2008 roku. Nie wrócę do liceum przed wpadnięciem w fazę na seriale, kiedy byłam bardzo ambitna i czytałam dużo książek, planowałam studia i miałam wrażenie, że wiem, co robię (spoiler: nie wiedziałam). Nie będzie raczkującego w Polsce Facebooka, grania w FarmVille i popularności Naszej Klasy. Nie wróci świat sprzed długich rządów PiS-u, sprzed pandemii i powszechnej wiedzy o katastrofie klimatycznej. Problem w tym, że zmienili się widzowie i ich świat, a serial nie nadąża za ich potrzebami, za ich stylem korzystania z mediów, nie komunikuje się z nimi tak, by do nich trafić. Brakuje mu odwagi, by zajmować stanowisko, krytykować świat, budzić kontrowersje, budzić oburzenie, rzucać wyzwanie, inspirować, zaskakiwać, budzić emocje, których większość z nas się wstydzi, ale tak bardzo ich potrzebuje. Nie wykorzystuje szans, które sam sobie daje. Robi rewolucje, ale nie wkłada w nie serca i nie bierze na klatę ich konsekwencji i implikacji. Żadnego z tych problemów nie rozwiąże niczyj powrót, będzie co najwyżej plasterkiem z napisem „nostalgia” i krokiem wstecz, po którym bardzo trudno będzie znów iść do przodu. A bieg do przodu jest jedynym, co sprawia, że Doctor Who ciągle trwa i jedynym, co może dać nadzieję, że nie ugnie się pod chwilową modą, naciskami, konserwatyzmem i skostnieniem, kryzysem po Brexicie czy czymkolwiek innym, co właśnie wisi mu nad głową. Allons-y!, czyż nie?
Problem z nostalgią jest też taki, że zawiera sugestię, że chcielibyśmy, by to, co znalazło się między wtedy a teraz, zostało wymazane. Rozumiem rozgoryczenie epoką Chrisa Chibnalla – można jej zarzucić bardzo wiele, co też nieraz robiłam i nieraz zrobię. Ale przenigdy nie chciałabym jej wymazać, bo miała momenty, które zapisały się w sercach widzów i wpłynęła jakoś na świat – na przykład na powstanie strony, którą właśnie przeglądacie. Pomyślcie o Doctor Who bez pierwszej kobiety w roli Doktor, bez wspaniałych ról Bradleya Walsha, Sachy Dhawana i Johna Bishopa. Wyobraźcie sobie Whoniversum bez Doktor Ruth, odwiedzin u Rosy Parks i Nikoli Tesli, ptinga, Roja i Lazur, bez It Takes You Away, Demons of the Punjab, The Haunting of Villa Diodati czy wspaniałego powrotu Aniołów w Village of the Angels. To nie jest zerojedynkowa sytuacja, albo-albo. Można równocześnie lubić całą epokę i czuć rozczarowanie, że nie była lepsza, albo nie lubić epoki, ale doceniać niektóre jej elementy, bo akurat się udały. Brakuje mi tego w fanowskich dyskusjach.
To rzekłszy, mam wielką nadzieję, że wszystkie te plotki przykrywają jakieś ekscytujące tajemnice. Może spin-off? Coś, co tak bardzo pasowałoby do Doctor Who, czyli wejście w wersje alternatywne czy niezobowiązujące kontynuacje porzuconych wątków? Wyobraźcie sobie serial, w którym każdy odcinek łata jakąś dziurę! Albo pełnometrażowe filmy z sensowną dystrybucją, które mogłyby przyprowadzić do serialu nowe rzesze fanów. Może rzeczywiście doczekamy się odczarowania tego paskudnego zakończenia wątku Donny albo spotkamy kiedyś doktorowego klonika zadręczającego Rose w równoległym wszechświecie? Jest tu wiele historii do opowiedzenia i chętnie bym je poznała. Ale bardziej czekam na Czternastą! I staram się trzymać nadziei, że powrót Russella T Daviesa to rzeczywiście dobra wiadomość i będę się jeszcze śmiać ze swojego zaniepokojenia.
* Zanim ktoś mi wytknie – owszem, Doctor Who jest dostępny na HBO Max, ale nie wszędzie (w tym nie u nas) i nie wszystko – to jest jednak główna iskierka nadziei i szansa, że coś się zaczyna zmieniać na lepsze w tym temacie.

(ona) kulturoznawczyni, redaktorka i tłumaczka, fanka fandomu. Lubi polską i niepolską fantastykę, szynszyle, psy, rośliny doniczkowe, kawę i sprawiedliwość społeczną.