Grana przez Catherine Tate Donna Noble, krzykliwa panna młoda, aż do granic wytrzymałości widza niedająca się ustawiać Doktorowi, z początku może budzić niechęć.
I nic dziwnego, skoro była jak kubeł zimnej wody po wpatrzonej w Doktora Rose i zakochanej w nim bez wzajemności Marcie. Bo co też to „krzykliwe babsko”, przypadkiem wyrwane z własnego ślubu, mogło wiedzieć o Doktorze… ? Ale czy na pewno powinniśmy poddawać się pierwszym wrażeniom? Zdecydowanie nie. Tym co w Donnie dostrzega się jako pierwsze jest fakt, że to ot, taka sobie, niezbyt bystra krzykliwa kobieta po czterdziestce. Te parę cech łatwo może przysłonić nieuważnemu widzowi to, jak bardzo Donna jest niepewna swojej wartości, z czego ta krzykliwość wynika, oraz jej wspaniałą osobowość, która co i rusz wygląda zza krzykliwości. Już jednak w The Runaway Bride widać, że Donna to przede wszystkim bardzo zakompleksiona osoba, której własna matka wbija do głowy, że nie ma żadnej wartości.
Nie ma wyższego wykształcenia, jak Martha przed nią, czy później Clara. Jest zwykłą sekretarką pracującą w korporacji i mieszkającą z matką i dziadkiem[1]. Z drugiej jest najlepszą sekretarką w Chiswick i to do tego mającą właśnie wyjść za mąż, a więc wyraźnie ma powody do bycia szczęśliwą. Niestety jej matka nie potrafi docenić takiej córki, jaką ma. Pani Noble stanowi ten typ rodziców, którego osobiście najbardziej nie znosimy – narzekających wiecznie na swoje dzieci, wmawiających im, że są bezwartościowe i absolutnie niezdolnych do powiedzenia im jak bardzo je kochają. Nie dziwi więc zupełnie, że Donna wytworzyła taki właśnie opryskliwy system obronny, choć gdyby nie obecność kochającego i nieoceniającego jej dziadka, a wcześniej zapewne także ojca, to i z tym mogłoby być u niej krucho. Może trudno się więc przebić przy pierwszym seansie poprzez jej opryskliwość, ale też w tym właśnie odcinku, kiedy miała zacząć nowe życie, a zamiast tego wszystkie jej plany na szczęśliwą przyszłość się posypały, ma prawo być zdenerwowana i nieprzyjemna.
Donna jest też pewnym odświeżeniem po dwóch z rzędu zakochanych w Doktorze towarzyszkach. Już w przypadku Marthy można powoli zauważyć tendencję Russella T Daviesa, by koniecznie wpleść wątek romansowy w relacje Doktora i jego towarzyszek. Donna co prawda dostaje w serialu aż trzech narzeczonych – z których dwóch zostaje jej mężami – ale też nie są to już młodzieńcze zauroczenia i nie dotyczą Doktora, co także pomaga. Choć tym wyraźniej pokazują wspomnianą tendencję Davisa do uromansowiania Doctor Who, o związkach Donny jednak szerzej za chwilę.
Choć Donna nie chciała od razu po swojej pierwszej przygodzie wejść na pokład TARDIS, to spotkanie Doktora sprawiło, że zrozumiała, że może spełniać swoje marzenia. Chwilę potem chwyciła byka za rogi i cały rok poświęciła na odnalezienie tego „Marsjanina”, który „zrujnował” jej ślub. A gdy już go znalazła, jasno ustawiła ich relacje. Żadnych romansów, ona może być dla Doktora tylko (aż) przyjaciółką – taką, która na niego nawrzeszczy, gdy trzeba, ale też przytuli, gdy będzie tego potrzebował. I ten układ zwyczajnie się sprawdził, bo Doktor, a szczególnie Dziesiąty potrzebował nie ukochanych, a przyjaciół. W czwartej serii Donna pokazała mu na nowo jak być ludzkim, a on nauczył ją, że nie ma nieważnych ludzi. I nie chodzi nawet o to, że Donna stanie się na chwilę Najważniejszą Kobietą we Wszechświecie. O tym i tak zaraz będzie musiała zapomnieć, tak jak o wszystkich podróżach z Doktorem, ale mamy nadzieję, że świadomość tego, że nie jest tak bezwartościowa, jak przez całe życie wmawiała jej matka, z nią została, że nie wszystko z tego czasu, który spędziła podróżując z Doktorem poszło na marne. Że, jak to określił Dwunasty, zostaje kształt rzeczy, po którym pewne kwestie można sobie dopowiedzieć. Cieszy jednak bardzo to, że Doktor w końcu uświadomił mamie Donny, że skoro kocha Donnę, to powinna powtarzać jej córce jak bardzo jest z niej dumna a nie narzekać na jej bezużyteczność. To lekcja, którą nie każdy rodzic potrafi sobie przyswoić, i której przyswojenia nie każde dziecko umie wymagać, mając wdrukowane, że to rodzic zawsze ma rację. Nawet wtedy, gdy jej tak bardzo nie ma.
Wróćmy jednak do romansów. Donnę poznajemy, kiedy stoi na ślubnym kobiercu, jednak Davies jest dla jej związków bardzo nielitościwy. Pokazuje nam przez to pewien rozwój tej postaci, ale o ile rozwiązanie pierwszego nie jest takie złe, o tyle drugi kończy się sposób, który zostawia w sercu dziurę. Davies po raz kolejny dowodzi tu, że świetnie umie grać na emocjach. Najpierw daje Donnie narzeczonego, którego ta zdobywa, bo przekonana o braku swojej wartości, zwykły objaw sympatii (a raczej niecnego knucia) ze strony przełożonego odbiera jako flirt. U ujawnia się tu właśnie jej niska samoocena, którą dzban taki jak Lance Bennet łatwo wykorzystuje. I tylko dzięki Doktorowi nie kończy się to dla niej (oraz dla całej Ziemi) tragicznie. Właściwie nie mamy tu niczego, co łączyłoby Donnę i jej narzeczonego – widać bardzo wyraźnie, że ten związek istnieje tylko dlatego, że drobne przejawy dobroci od Lance’a Donna odbiera jako wielkie uczucie. Jej nagła pewność siebie zdaje się jednak przytłaczać Lance’a, który najwyraźniej spodziewał się po niej potulności, nie przewidując, że pod skorupą zwątpienia w siebie Donna to twarda osoba, która nie da sobie w kaszę dmuchać.
Drugi związek Donny jest już dużo bardziej sensowny bo i zbudowany z osobą, którą lubi i która lubi ją, a nie tylko próbuje na niej żerować. Choć znów przedstawiony dość skrótowo, jako część jednego odcinka (Forest of the Dead), widać, że jej uczucie do Lee McAvoya zbudowane jest na realnych podstawach. Niestety dla niej, oboje tworzą swój wieloletni związek z dwójką dzieci w wirtualnej rzeczywistości w przeciągu ledwie kilku rzeczywistych godzin. Ciekawe jest tu jednak to, że ich uczucie jest prawdziwe, więc to nie powrót do biblioteki jest końcem ich związku, a fakt, że nie mogą się odnaleźć. Scena, w której Lee (w rzeczywistości najwyraźniej nazywający się inaczej) nie potrafi zawołać Donny, ponieważ jego jąkanie tak naprawdę nie zostało wyleczone, boli tak samo mocno po tych wszystkich latach i to pomimo tego, że Donna w końcu znalazła inną miłość. A może nawet z tego powodu boli bardziej – bo po wymazaniu z pamięci wszystkich podróży z Doktorem, Donna zapomniała również o Lee. Cieszy jednak, że dostała przynajmniej takie klasyczne szczęśliwe zakończenie, jakkolwiek, że jest to udany związek zostało nam jedynie zasugerowane (Shauna widzimy raptem przez kilka minut odcinka). To bardziej deklaratywny happy end, niż pełne domknięcie wątku Donny.
Jakkolwiek jednak zdawać by się mogło, że przez to, że musiała zapomnieć o podróżach z Doktorem (dla których oba jej śluby – nieudany i udany – stanowią swego rodzaju klamrę) skończyły się one w punkcie wyjścia, życie Donny wyraźnie zmieniło się na lepsze. To coś, co nie każda towarzyszka może o sobie powiedzieć. Choć z punktu widzenia filozofii fakt, że podróże z Doktorem pozytywnie zmieniają życie jego towarzyszy chyba zawsze będzie prawdą, to na prozaicznym poziomie bardzo często dostają oni złe zakończenia. Można jednak powiedzieć, że bilans goryczy został w przypadku Donny zachowany. Mamy ślub, ale i uziemienie marzycielskiej, opryskliwej osoby, która kiedyś widziała, że kosmos jest większy niż się wydaje. A teraz zostaje jej tylko przysiąść czasem obok dziadka i pośmiać się z jego opowiastek o kosmitach w Londynie.
[1] Początkowo mieli to być po prostu jej rodzice, z ojcem, którego w The Runaway Bride zagrał Howard Attfield. Zmarł on jednak, zanim zaczęły się zdjęcia do serii czwartej. Jego rolę przejął więc Bernard Cribbins, wcielając się w rolę dziadka Donny (w odcinku Turn Left nawiązuje się do faktu jego wcześniejszego pojawienia się w Doctor Who), a w całą serię wpleciono kilka drobnych wzmianek o tym, że Geoff Noble zmarł, zanim Donna odnalazła Doktora.