To temat, który regularnie pojawia się we wszystkich doktorowych przestrzeniach. „Chcę zacząć oglądać Doctor Who, który odcinek jest dobry na początek?” „Chcę zachęcić koleżankę/chłopaka/mamę/sąsiada do obejrzenia Doctor Who, co im się spodoba?” Wiecie, co dzieje się dalej – rzuca się tłum i poleca Blink. Każdy dzieli się swoją jedyną skuteczną receptą, jak dokonać cudu: pokazać odcinek, który przemówi do absolutnie każdego, albo moment, od którego rozpoczęcie oglądania jest najlepszym pomysłem. Ale to przecież nie jest takie proste. Pozwólcie, że przeprowadzę was przez kilka możliwości. Może znajdziecie tu odpowiedź na swoje pytanie – a może nie zgodzicie się z żadną z moich propozycji i w ten sposób odkryjecie ten jedyny, najlepszy, niezawodny sposób, jak stworzyć whovianina, whoviankę, osobę zwhomanizowaną. Podzielcie się nim koniecznie w komentarzu!
W tym miejscu zaznaczę też, że jako kolektyw Whosome trudnimy się zaawansowanym doradztwem w kwestiach związanych z whomanizowaniem osób – jeśli chcecie indywidualnego doradztwa, piszcie do nas przez dowolne medium. 😉
Metoda jakościowa
Niemal zawsze rozbija się to o kwestię gustu – polecamy odcinki, które nam się wyjątkowo podobały, uważając, że tak wybitne dzieło każdego przekona do nawiązania bliższej relacji z tym cudownym serialem. Co więc polecamy? Przede wszystkim Blink, niewątpliwie jeden z najlepszych odcinków New Who, tylko że… niemal nie ma w nim Doktora, więc można się spierać, czy rozpoczynanie od niego oglądania serialu, który tak mocno skupia się na tytułowym bohaterze, ma jakikolwiek sens. Ja bym się chyba poczuła oszukana, dostając na początek odcinek tak mocno odstający od reszty serialu, do którego ktoś próbuje mnie przekonać. „Spodobało ci się? To oglądaj dalej. Dalej jest zupełnie inaczej!” No dzięki. Już lepszą opcją jest drugi z liderów spośród propozycji, czyli Vincent and the Doctor. Pojedynczy odcinek ze świetnym scenariuszem, z dobrze znaną i lubianą postacią, bardzo emocjonalny – po prostu wzorcowy odcinek serialu, w którym łatwo się zakochać. Z klasyków ich odpowiednikiem byłoby zapewne City of Death – rzeczywiście dobra historia na początek, estetyczna, inteligentna i zabawna.
Nie trzeba chyba jednak rozwodzić się nad tym, po jak kruchym stąpamy lodzie, przyjmując taką metodę – każdemu spodoba się coś innego, wiadomo, a ponadto rozpoczynanie czyjejś przygody z serialem od najlepszego odcinka to moim zdaniem recepta na katastrofę. Bo Doctor Who jest bardzo różnorodny i, siłą rzeczy, nierówny… Czy więc na początek nie byłaby lepsza historia całkowicie przeciętna? Nie sięgamy po odcinki wybitne, ale po takie, które najlepiej zaprezentują, na czym polega serial. Więc bierzemy zwyczajną, epicką przygodę. Dalek? Tooth and Claw? The Fires of Pompeii? Robot of Sherwood? The Eaters of Light? Rosa? Fajne, ale nie aż tak porywające historie, dające dobre pojęcie, na czym polega kilkanaście serii New Who.
Metoda antyjakościowa
Skoro powiedziało się A, to wypadałoby powiedzieć B – skoro nie polecam zaczynania od najlepszych, to może… zacznijmy od najgorszych? Na zasadzie ciężkiej próby – jeśli ktoś zakocha się w Aliens of London, The Idiot’s Lantern, Into the Dalek czy The Tsuranga Conundrum, to można założyć, że pozostanie serialowi wierny na wieki.
A może… od początku?
Nie kombinuj, tylko włącz pierwszy odcinek, bo od tego są pierwsze odcinki. Liczba mnoga, no właśnie – mamy dwa takie klasyczne początki: An Unearthly Child z 1963 roku i Rose z 2005, otwierającą pierwszą serię New Who. Proste? Proste.
No a od niedawna mamy też trzeci – twardy disneyowski reboot dostarczył nam odcinka, który mocno zwraca się do nowych widzów i sporo tłumaczy, czyli The Church on Ruby Road. Też dobry początek, zwłaszcza że łatwo dostępny.
Od któregokolwiek z początków…
No dobra, to jednak nie jest takie proste. Doctor Who co jakiś czas się w pewnym sensie resetuje, sam wskazuje momenty, od których łatwo będzie zacząć nowym widzom. Nie tylko An Unearthly Child (1963) i Rose (2005), ale też momenty graniczne epok: Spearhead from Space (1970), czyli początek kolorowych odcinków, Trzeciego Doktora i rozbudowanego wątku Doktora współpracującego na Ziemi z UNIT-em. The Ribos Operation (1978), czyli początek szesnastego sezonu – ze spójnym, rozbudowanym wątkiem przewodnim i fabułami, nad którymi czuwał sam Douglas Adams. The Christmas Invasion (2005), czyli wprowadzenie Dziesiątego Doktora, choć to też ryzykowny odcinek, bo Doktora nie ma w nim za dużo – ale jak już się pojawia, przedstawia się tak, że od razu wiadomo, o co chodzi… The Eleventh Hour (2010), czyli mały reboot – nowy Doktor, nowy showrunner, nowy początek, odcinek świetnie wprowadzający w Whoniversum, dający nowemu widzowi szansę na ogarnięcie, w co się pakuje. Deep Breath (2014), czyli kolejny nowy początek – wraz z Dwunastym, który poznaje samego siebie, może też poznawać Doktora nowy widz. The Pilot (2010), jedna z najlepszych opcji w tym zestawieniu. Nie reboot, bo niczego nie zresetowano, po prostu serial spuszcza z tonu, wprowadza dość prosty przewodni motyw, nową towarzyszkę, której nie otacza żadna drama – myślę, że jeśli ktoś zacząłby oglądanie w tym miejscu, łatwo i bezboleśnie wkręciłby się w całość. A cofnąć się zawsze można. Wreszcie The Woman Who Fell to Earth (2018), czyli mocny reboot z Jodie Whittaker w roli Trzynastej Doktor – zmiana płci głównej postaci, nowy showrunner i niemal cała ekipa, zupełnie nowi twórcy i praktycznie zupełnie nowy serial, bardzo rzadko odwołujący się do historii serialu… przynajmniej na początku, bo po pierwszej serii Trzynastej zapewne warto byłoby się cofnąć do kilku wcześniejszych serii.
Na początek nadadzą się też odcinki specjalne z okazji 60. rocznicy, które, choć odwołują się mocno do przeszłości, są przystępne i stworzą w miarę samodzielną całość, ponadto są w Polsce łatwo dostępne na platformie streamingowej Disney+.
Ojej, większa w środku! Czyli razem z towarzyszką
Doctor Who funduje nam minireboot zawsze wtedy, gdy Doktor wygrzebuje się z żałoby po stracie i wyrywa z rzeczywistości kolejną niewinną obywatelkę Wielkiej Brytanii. Tak się przecież zaczyna pierwszy odcinek, An Unearthly Child – od dość bezczelnego porwania dwójki nauczycieli. Potem takich odcinków mamy mnóstwo: wprowadzenie Jo Grant w przeuroczym Terror of the Autons, Sarah Jane Smith w The Time Warrior, Romany w The Ribos Operation, Ace w Dragonfire, Marthy Jones w Smith and Jones, Donny Noble w The Runaway Bride i Partners in Crime, Amy Pond w The Eleventh Hour, Clary Oswald w Asylum of the Daleks, The Snowmen i The Bells of St John, Bill Potts w The Pilot, Yaz, Ryana i Grahama w The Woman Who Fell to Earth, Dana w The Halloween Apocalypse, Ruby w The Church on Ruby Road. Różnie jest z płynnością tego wprowadzenia (umówmy się, że wątek Clary na początku jest dość hardkorowy, więc jego akurat bym nie polecała na start), ale jako że od tego są towarzysze – by być punktem widzenia odbiorców – to oglądanie według klucza towarzyszy ma bardzo dużo sensu.
W świątecznej atmosferze
Całkiem dobrą okazją, by zapoznać kogoś z Doctor Who, jest poczekanie do Bożego Narodzenia i skorzystanie ze świątecznej atmosfery, by posadzić siebie lub swoją ofiarę przed telewizorem i obejrzeć coś okolicznościowego. Nasz ulubiony serial dostarcza wielu takich uroczych, ciepłych odcinków, w których łatwo będzie się zakochać – chyba że ktoś nie lubi świąt, wtedy lepiej tę metodę pominąć. Co więc warto włączyć? Świąteczne odcinki, które są samodzielnymi historiami, które mogą wprowadzić w Whoniversum, to przede wszystkim The Christmas Invasion, The Runaway Bride, A Christmas Carol (to wyjątkowo dobra opcja), The Doctor, the Widow and the Wardrobe (dla osób lubiących Opowieści z Narni), The Snowmen i The Return of Doctor Mysterio (dla osób lubiących opowieści superbohaterskie). Pomijam tu celowo kilka, bo myślę, że są bardzo mocno powiązane z innymi i na początek mogą być nieco zbyt hermetyczne, ale kto wie?
Za czasów Trzynastej Doktor zamiast odcinków świątecznych dostaliśmy noworoczną trylogię o Dalekach – to również bardzo fajna, a do tego świecka opcja na początek (Resolution, Revolution of the Daleks, Eve of the Daleks).
Timey-wimey
To może Survival (1989)? Albo któryś z epickich finałów? Jeśli chcecie wrzucić kogoś na głęboką wodę, oglądanie od końca może stanowić wyzwanie, które zmobilizuje do obejrzenia innych. A może nie…
Usypiając ostrożność, czyli nie najdziwniej
A może po prostu odcinek, który stanowi całość – jest samodzielną historią i do jego zrozumienia nie jest potrzebny szerszy kontekst czy znajomość skomplikowanej relacji ciągnącej się od kilkunastu odcinków, w dodatku zapewne rozrzuconych po kilku seriach. Kochamy kilometrowe wątki, ale fajnie też czasami zobaczyć coś, co w czterdziestu minutach mieści początek, środek i koniec, najlepiej w tej kolejności. Przykłady? Ogromna liczba klasycznych odcinków, a z nowych chociażby The Unquiet Dead, Tooth and Claw, The Unicorn and the Wasp, Midnight, The Lodger, The God Complex, A Town Called Mercy, Time Heist, Oxygen, Rosa, Nikola Tesla’s Night of Terror, Rogue…
Z pompą i ogromną celebracją
Jest jeszcze jeden odcinek, który powstał właśnie po to, by wszyscy mogli go obejrzeć – The Day of the Doctor, specjalny odcinek wyprodukowany z okazji pięćdziesiątych urodzin serialu. Jest w nim bardzo dużo nawiązań do wcześniejszych epok, akcja pędzi przed siebie i jest mnóstwo dziwnych zawirowań – ale obejrzały go miliony widzów, a więc także osoby, które serialu nie śledzą szczególnie wiernie. Może więc to też być niezły odcinek na początek – na pewno pokazuje w kilkadziesiąt minut spory kawałek fenomenu Whoniversum. Podobnie, jeśli chcemy zacząć od klasycznej ery, fajnym punktem wyjścia mogą być rocznicowe odcinki – The Three Doctors i The Five Doctors, w których poznajemy od razu po kilku Doktorów, obserwując ich bardzo niecodzienne interakcje. Trylogia z okazji sześćdziesiątych urodzin również mieści się w tej kategorii.
Każdemu według upodobań
Nie ma jednej recepty na stworzenie nowego whovianina. Każdego z nas przyciągnęło do serialu coś innego – jednych kosmos, innych relacje między bohaterami, jeszcze innych kampowość albo, wręcz przeciwnie, bardziej wyrafinowana estetyka późniejszych serii. Nie ma więc sensu pytanie ludzi w internecie, od czego zacząć – jeśli chcesz komuś pokazać Doctor Who, to najpewniej znasz i serial, i osobę, na której nawróceniu ci zależy. Pomyśl więc, co tobie najbardziej podoba się w serialu i pokaż to osobie, która cię lubi – istnieje spora szansa, że widząc twoją radość, mimowolnie się nią zarazi albo dowie się o tobie czegoś ważnego. Pomyśl też o tej osobie – co lubi, co ją interesuje? Lubi historię – pokaż jej odcinek o van Goghu, królowej Wiktorii czy wiktoriańskich świętach. Lubi fantastykę – pokaż jej któryś z odcinków ukazujących świetlaną przyszłość ludzkości podbijającej wszechświat. Lubi grozę – może trafią do niej Moffatowskie potwory? Lubi wątki romansowe – może pokocha Doktora i Rose? Lubi reprezentację, silne postacie kobiece i LGBTQ+ – czyż dziesiąta seria nie jest dla niej stworzona? W Doctor Who jest coś dla każdego – czasami tylko trzeba wiedzieć, co się chce w nim znaleźć.
Przede wszystkim zaś ważne jest to, że to nie cyrograf – nie musisz poznać całego serialu, by móc nazywać siebie fanką, fanem, osobą fanującą. Nie musi ci się też wszystko podobać, bo Doctor Who to serial różnorodny, a więc też nierówny. Mamy nadzieję, że dasz mu szansę!
Jeśli zaś chcecie pokazać Doctor Who dziecku – przewodnik po odcinkach, które mogą przemówić do najmłodszych, znajdziecie tutaj.
A jak zaczęła się twoja przygoda z Doctor Who? Wpadnij o tym pogadać w naszej grupie na Facebooku!
(ona) kulturoznawczyni, redaktorka i tłumaczka, fanka fandomu. Lubi polską i niepolską fantastykę, szynszyle, psy, rośliny doniczkowe, kawę i sprawiedliwość społeczną.