Wieść o tym, że wkrótce przyjdzie się Doctor Who pożegnać zarówno z showrunnerem, jak i odtwórczynią głównej roli, spadła jak grom z jasnego nieba.
Oto dość sztampowe zdanie wstępu, a teraz pozwolicie, że je rozpakuję.
Z jednej strony – czy ktoś jest tym zaskoczony? Mam na to dwie odpowiedzi.
NIE, bo czym się tu zaskakiwać? Od dawna było czuć w powietrzu, że coś zmierza ku końcowi. Plotki, że z serialem pożegna się Jodie Whittaker, krążyły nieustannie. Wszakże jest już niemal zwyczajem, że inkarnacja Doktor(a) dostaje trzy serie. Ciągle na topie jest temat, kto zagra czternastą inkarnację. Nastrój oczekiwania na ogłoszenie towarzyszy nam od wielu miesięcy.
Ale zarazem TAK, bo jeśli miałabym wskazać największy problem ery Chibnalla, to byłby to brak komunikacji. Po miesiącach całkowitej ciszy ze strony twórców na przestrzeni paru dni spadają dwie bomby. Najpierw zaskakująco treściwy panel na wirtualnym Comic Conie, którego nawet jeszcze nie zdążyliśmy przeanalizować i opisać (teraz wydaje mi się, że ich nagłe rozgadanie mogło w nas wzbudzić podejrzliwość), a teraz pożegnanie. Od dawna planowane. Jak się okazuje, zaplanowane w zasadzie od samego początku (o czym mowa była tutaj).
Z drugiej zaś strony – jak to, już? Przecież dopiero zaczęliście.
Doskonale pamiętam radość, a także pewne poczucie triumfu, gdy ogłoszono Trzynastą Doktor. To był dla mnie ważny moment i bez względu na to, jak się historia później potoczyła i czy udawało jej się spełniać moje oczekiwania, ciągle z rozczuleniem wracam do tej chwili, ciągle dodaje mi ona skrzydeł. Drugim pięknym momentem tej epoki Doctor Who była dla mnie akcja wokół pandemicznego lockdownu, kiedy pojawiały się pełne nostalgii opowiadania o utknięciu i nadziei, o działaniu zespołowym i wsparciu, a do tego było globalne, wspólne oglądanie odcinków okraszone ciekawostkami i komentarzami twórców. Był to czas powrotów nazwisk dawno pożegnanych i próba zbudowania w trudnym czasie sieci wsparcia wokół serialu o nadziei.
Te dwa uniesienia nie zmieniały jednak poczucia, że ciągle jesteśmy w prologu. Trzynasta Doktor ciągle była nowa i słabo poznana. Jej towarzysze ciągle świeży. Ich relacje chwiejne. Kolejne odcinki… nieszczególnie to zmieniały, choć tak dużo się działo i momentami było tak epicko. Mam teraz poczucie, że pewnego dnia będę musiała zaakceptować, że Trzynasta Doktor taka pozostanie – nie do końca poznana, nieco odległa, piękna i dobra, ale obca.
A jednak bardzo ją polubiłam. Nie była pisana dla mnie. Nie została moją ulubioną bohaterką wszech czasów – a tego oczywiście się po niej spodziewałam. Jej odcinki bywały zbyt zachowawcze, często też po prostu słabe, jakby niedopracowane, niewystarczająco przemyślane, szczególnie pod kątem zderzenia z rzeczywistością. Oglądając ostatnie dwie serie, nieraz miałam poczucie, że Doctor Who, a może i całe BBC, mrugnęli i coś przegapili – w tym ogromną rewolucję w serializacji i sposobie opowiadania historii, a także społecznej świadomości tego, co jest w porządku, a co nie. Nie chodzi więc tylko o to, że Doctor Who ciągle jest nadawany tradycyjnie, po odcinku tygodniowo, i że nie jest powszechnie dostępny na całym świecie na którejś z platform streamingowych (to ostatnie wyrządziło mu ogromną krzywdę). Nade wszystko Doctor Who miał szansę, jak to robił już wielokrotnie w swojej długiej historii, wysforować się naprzód, wyznaczać nowe kierunki, zaskakiwać odwagą. Nie robił tego – i to było dla mnie najbardziej rozczarowujące. Miałam nadzieję, że Chris Chibnall wniesie do Doctor Who to, czym tak zabłysnął w innych swoich produkcjach: klimat, skomplikowane relacje, kameralność. I trochę próbował. Próbował też robić blockbuster, za Stevenem Moffatem obiecując nam co serię wszystko najlepsze i największe. W efekcie utykał gdzieś pośrodku, a to nie najlepsze miejsce dla serialu, który z definicji jest dziwny i robi swoje z nonszalancką pewnością siebie.
Więc choć nie dołączam do hejterów Chibnalla, bo jego serie po prostu lubię, to nie będę po nim płakać. Nie będę też płakać po Jodie Whittaker – myślę, że z nią tak czy inaczej i tak byśmy się wkrótce żegnali. Zresztą zmiana w Doctor Who jest kluczowa i nie ma sensu się przed nią wzbraniać. Zmiana w Doctor Who trzyma go przy życiu. Jest zawsze dobrą wiadomością.
Co jednak przyniesie przyszłość?
Sytuacja jest nieco skomplikowana i możliwych jest wiele scenariuszy. Najbliższe dwa lata to w BBC dwa wielkie święta: setne urodziny samej stacji, które na pewno będą hucznie obchodzone, i 60 rocznica emisji pierwszego odcinka Doctor Who. Wszyscy z tej drugiej z okazji spodziewają się specjalnego odcinka – a dziś dowiedzieliśmy się, że dostaniemy taki z okazji numer jeden. W przyszłym roku Doctor Who będzie mieć trzy odcinki specjalne, w tym jeden pożegnalny Trzynastej. Co oznaczałoby… że odcinek specjalny w 2023 roku byłby debiutem. Być może nowego showrunnera, być może Czternastej albo Czternastego. Może być też oczywiście tak, że pojawi się ktoś zupełnie inny z kimś zupełnie innym. Ale jakoś wątpię. Brzmi intrygująco i bardzo ryzykownie, prawda? Wprawdzie są też tacy, którzy wieszczą teraz serialowi dłuższą przerwę albo nawet anulowanie; to jest akurat najmniej prawdopodobne, bo Doctor Who to niezmiennie jedna z perełek BBC i nie zmieniają tego za bardzo komentarze w grupach na fejsie. Ja mam wrażenie, że skoro Chibnall i Whittaker od początku planowali zrobić razem tylko trzy serie, a potem się pożegnać, to wiedziało o tym też BBC. Niewykluczone, że nowy showrunner lub showrunnerka już od jakiegoś czasu pracują. Czy się tego dowiemy? No właśnie…
To, czego najbardziej mi brakowało przez ostatnie lata Doctor Who, to ekscytacja. Brakowało mi entuzjazmu na twarzach osób tworzących serial. Nie tylko ich słów, że go kochają, w które nie miałam powodu nie wierzyć, ale też poczucia, że faktycznie tak jest. Że wstają co rano i piszczą z radości, że zaharowują się właśnie w tym miejscu. Jako fanka i jako osoba, która w odległym kraju od lat tworzy popularyzujące Doctor Who media i treści, bo uważa go za wartościowy serial, czułam się niewidoczna. Nikt już do mnie nie mówił, nikt do mnie nawet nie mrugał porozumiewawczo, niczego mi nie podrzucał ani nie podpowiadał. Nie zabiegał o to, by dalej mi się chciało śledzić ich poczynania i je dokumentować, cieszyć się nimi i emocjonować. Między ekipą Chibnalla a fanami zbudowany został mur. Uważam, że było to ogromnym błędem. Jak, generalnie, zazwyczaj budowanie murów.
Gdybym więc na kosmiczną wędkę złapała złotego ptinga, który zjadłby wskazane przeze mnie trzy rzeczy w Doctor Who, to dostałby następujące menu:
- Separowanie się od fanów i skąpienie im informacji.
- Zachowawczość i zatrzymywanie się w pół drogi.
- Mało subtelny dydaktyzm w zadziwiający sposób spleciony ze słabą analizą własnej działalności i jej implikacji.
(Liczyłabym na to, że pting, jak to pting, zeżre też spójniki.)
Cóż więc…
Droga Doktor, drogi Doktorze, przynieście nam nową epokę Doctor Who, która będzie naprawdę nowa. Serial, który będzie mknąć do przodu, wzbudzając zazdrość w reszcie fantastyki. Serial ujmujący nas wrażliwością na tematy zapominane i pomijane, pełen szczerych, prawdziwych emocji, które odczuwać będzie widz, a nie zostaną tylko opowiedziane na ekranie. Serial dający nam zadziwiające strzępki informacji o rzeczach, których się nie spodziewamy i inspirujący nas do działalności i zachowań, na które sami byśmy nie wpadli. Serial, który nas przyjaźnie poróżni, zaintryguje, uruchomi naszą wyobraźnię. Dajcie nam twórców, którzy bez sentymentów przyjrzą się temu, jak wygląda współczesny świat, w tym serialowa rzeczywistość, i da nam… dobrej jakości produkt skrojony na miarę naszych oczekiwań i potrzeb, także tych jeszcze nieuświadomionych. W końcu jak wielkich słów byśmy nie używali, to właśnie o to nam chodzi.
A poza tym jako widzka i fanka marzę o serialu, który nie będzie mnie traktować jak wroga. Nie będzie zakładać z góry, że chcę tylko wydrzeć informacje i zepsuć innym zabawę. Nie będzie mnie uważać za bierną odbiorczynię, która ma czekać, obejrzeć, polajkować, kupić gadżet i znowu czekać. Może to brzmi nostalgicznie, nie zamierzam jednak wołać, że czas na powrót Stevena Moffata, a serial uratować może tylko Tennant (no chyba że syn…) – fajnie jest, kiedy Doctor Who pamięta o swojej przeszłości, ale to zawsze tylko ozdobnik; oczekuję od niego wyrywania się w przyszłość.
Mam nadzieję, że za parę tygodni czy miesięcy, kiedy – miejmy nadzieję! – pojawi się więcej informacji o tym, co po 13 serii, nie będę żałować spisania tych swoich życzeń. Zdaję sobie sprawę, że wszechświat nas zaskakuje. Nieustannie.
A czy wy macie jakieś życzenia względem przyszłości Doctor Who – po Chrisie Chibnallu, po Trzynastej Doktor? Chętnie je poczytam! Zapraszam do komentowania na naszej stronie na Facebooku oraz w grupie.
(ona) kulturoznawczyni, redaktorka i tłumaczka, fanka fandomu. Lubi polską i niepolską fantastykę, szynszyle, psy, rośliny doniczkowe, kawę i sprawiedliwość społeczną.