Komu nie zdarzyło się zachwycić postacią od pierwszego wejrzenia? Czasami wystarczy, że zobaczymy kogoś na ekranie przez dziesięć sekund i beznadziejnie się zakochujemy. Czasami, oczywiście, nie; czasami miłość potrzebuje czasu, by dojrzeć – połowy odcinka, paru odcinków, sezonu. Chciałabym się przyjrzeć jednak tym przypadkom, kiedy postać została wprowadzona w taki sposób, że zrobiła rewelacyjne pierwsze wrażenie i momentalnie skradła serca widzów. A przynajmniej moje, bo wiadomo, serce nie sługa i każdy ma inne upodobania. Mam nadzieję, że podzielicie się w komentarzach swoimi typami, tymczasem: oto dziesięć moich.
1. Pierwszy Mistrz
Kolejność tej wyliczanki jest losowa, nie znaczy to jednak, że na pierwszym miejscu w konkursie na piorunujące pierwsze wrażenie mógłby się znaleźć ktokolwiek inny. Mam tu na myśli pierwszego, chciałoby się rzec nawet: oryginalnego Mistrza, w którego… no cóż, po mistrzowsku wcielał się Roger Delgado w seriach Trzeciego Doktora w latach 70. Jeśli oglądaliście kiedykolwiek Classic Who i doszliście do tego momentu, pewnie pamiętacie, jakim powiewem świeżości (i współczesności) jest epoka Trzeciego – wreszcie kolor, wreszcie trochę żywsza akcja, wreszcie serial, który naprawdę dobrze się ogląda. A w drugiej serii pojawia się on – ostateczny złoczyńca ze złośliwym błyskiem w oku, ogromnie przerośniętym ego, bródką i pewną oślizgłością nie do podrobienia. Gdy widzimy go po raz pierwszy, pojawia się na Ziemi i próbuje zniszczyć ludzkość za pomocą hipnozy i plastiku; manipulacji, plastikowych mebli i sztucznych kwiatów. Jak tu się nie zakochać?
2. Missy
Wiele lat później, w zupełnie innej epoce i innym serialowym świecie, bohaterowie epizodyczni zaczęli po śmierci – która dla bohatera epizodycznego w tym serialu nie jest niczym zaskakującym – trafiać do zaświatów – które w tym serialu były zdecydowanie bardzo zaskakujące. Witała je tam tajemnicza, wyjątkowo złowieszcza postać przypominająca trochę Mary Poppins z horroru. Było pięknie i strasznie i fandom, doskonale to pamiętam, eksplodował teoriami, któż to właściwie jest, bo jak to zazwyczaj bywa, byliśmy przekonani, że to jakaś stara znajoma. Niektórzy zgadli, że to Mistrz, choć teorii było wiele, a ja początkowo byłam trochę rozczarowana, gdy po całej serii okazało się, że istotnie, Missy to Mistrzyni, byłam jednak już tak oczarowana tą postacią, że było mi, tak naprawdę, wszystko jedno, kim jest, byleby było jej na ekranie jak najwięcej (później, oczywiście, bardzo doceniłam fakt, że Mistrz zregenerował się w kobiecej formie). Missy otwiera też całą serię postaci wprowadzanych bardzo dziwnie, bo wielokrotnie i w zapętleniu. Będzie ich w tym wyliczeniu kilka, bo to sposób przedstawiania nowych bohaterów, który zawsze do mnie trafia, a i na innych widzach zazwyczaj robi niemałe wrażenie.
3. Mistrz Sachy Dhawana
Jest tu pewien wzorzec, bez wątpienia… No ale co poradzę – Mistrz to bohater z ogromnym szczęściem do epickich wejść. To jego charakterystyczna cecha, którą z przyjemnością doceniam. Na ujawnienie, że Missy to Mistrzyni, czekaliśmy prawie całą serię. Ten Mistrz, stający naprzeciw Trzynastej Doktor, miał na to jeden odcinek. Wykorzystał jednak każdą chwilę goszczenia na ekranie. Poznajemy go jako starego znajomego Doktor (uwielbiam, gdy Doktor spotyka starych znajomych, to dodaje głębi!), wycofanego agenta, który gdzieś na australijskim odludziu robi coś bardzo tajemniczego… Jest ujmujący, inteligentny, nieco onieśmielony, pojawia się wprawdzie wąteczek jego obsesji postacią Doktor(a), niech jednak pierwszy rzuci kamieniem, kto nie ma jakiejś kolekcji choćby na dysku swojego komputera… A potem jest wielkie bum. Tak jak być powinno.
4. River Song
No właśnie, oto koronny przykład wprowadzania ważnej postaci tak, że widz zapomina, jak sam się nazywa. Odcinki Moffata o kosmicznej Bibliotece już same w sobie są ostrą jazdą, zarówno pod względem akcji, jak i emocji, które wywołują w biednych odbiorcach. Do tego mamy jeszcze intrygującą bohaterkę, która zdaje się wiedzieć więcej niż Doktor (co nieczęste), zna go, podczas gdy on widzi ją po raz pierwszy i bez wahania oddaje życie za swoją przeszłość, która dla niego dopiero nadejdzie. Pamiętam, jak oglądałam te odcinki z absolutnym zadziwieniem, dając się pochłonąć atmosferze wyczekiwania pięknej przyszłości, o której River mówi z takim rozmarzeniem. Każde kolejne pojawienie się River jest takim nowym mocnym wejściem – zawsze ktoś w tej relacji jest do przodu, a ktoś do tyłu, zawsze więc jest element zaskoczenia i badanie gruntu, synchronizowanie biografii i nutka niepewności.
5. Dziesiąty Doktor
Pierwszy odcinek każdej inkarnacji Doktora jest ogromnie ważny – serial musi szybko udowodnić widzom, że to dalej ich ulubiony bohater, że dalej mogą go lubić. Nie pamiętam odcinka wprowadzającego Doktora, któremu by to nie wyszło, ale wielkie wejście Dziesiątego Doktora robi wyjątkowo duże wrażenie. Głównie dlatego, że przez większość odcinka właściwie jest nieobecny, a sytuacja wymaga jego udziału i jest dość dramatycznie… A następnie widzimy wielkie wejście, w piżamie i z rozwianym włosem, z błyskiem w oku, zabawną nieuprzejmością i monologiem, który wszystkim zapiera dech w piersiach (głównie dlatego, że nikt nie wie, jak na niego zareagować). Udało się temu odcinkowi brawurowo wybrnąć z niemałego problemu, jakim było przekonanie widzów, że nowa odsłona Doctor Who właśnie nie upadła, ale śmiało kroczy przed siebie i warto za nią podążyć.
6. Pierwszy Doktor
Każdy pierwszy odcinek Doktora jest wyjątkowy, ale jest jeden z nich wyjątkowy podwójnie – An Unearthly Child, w którym po raz pierwszy spotykamy naszego bohatera. A cóż to jest za wydarzenie! Nawet jeśli nie kusi was zupełnie klasyczna era serialu, ten jeden odcinek to pozycja obowiązkowa. Jest mrocznie i tajemniczo, Doktor jest nieprzyjazny i groźny, jest właściwie w tym odcinku antagonistą – tym, który więzi i przetrzymuje, tym, który w wielce podejrzany sposób związany jest z nastoletnią uczennicą Coal Hill, tym, z którym nie sposób się porozumieć, bo nie jest porozumieniem zupełnie zainteresowany. Nigdy później Doktor nie był aż tak obcy – warto to zobaczyć.
7. Bill Potts
Pierwsze spotkanie z tą przesympatyczną towarzyszką jest zupełnie inne w tonie. Mamy tu dziewczynę, która nie dostała się na studia lub nie było jej stać na ich podjęcie, ale jest bardzo inteligentna i ma pęd do wiedzy, który przywiódł ją na wykłady pewnego ekscentrycznego profesora, który zrobił na niej ogromne wrażenie jako po prostu interesujący wykładowca. Każdy, kto kiedykolwiek studiował, na pewno spotkał osobę, na której wykłady po prostu się pędziło! Pierwsza scena z udziałem Bill, gdy po prostu wchodzi do gabinetu, rozgląda się, siada i czeka na Doktora jest mistrzowska – minimalistyczna, ale bardzo wiele mówiąca i o tym, jaką będzie bohaterką, i o tonie całej serii, która przedstawi jej losy. (Przy okazji polecam peanik do Bill autorstwa Clever Boya!)
8. Madame Vastra
Pamiętacie, kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy wiktoriańską Syluriankę i jej bystrą małżonkę? Był to odcinek The Good Man Goes to War i poznajemy w nim Vastrę znów, jak kilka innych postaci, niejako od środka, jako postać, którą z Doktorem łączą jakieś dawne przygody i interesy, o których niewiele wiemy. Wiemy natomiast, że on ją uważa za przyjaciółkę i bardzo zaufaną sojuszniczkę, co błyskawicznie przedstawia nam ją w naprawdę dobrym świetle. Ja jednak nigdy nie zapomnę, że w swojej pierwszej scenie opowiada o tym, że pożarła Kubę Rozpruwacza. To jeden z tych momentów, których nie sposób odzobaczyć.
9. Vislor Turlough
To jeden z najciekawszych towarzyszy Doktora – pierwszy, który przyłączył się do niego nie po to, by oglądać cuda wszechświata, ale by Doktora unicestwić. Jest jedną z najbardziej niejednoznacznych, dziwacznych postaci, jakie podróżowały z Doktorem – i właśnie to jest w nim takie ujmujące. Gdy go poznajemy, udaje, że jest uczniem w szkole, choć jest na to wyraźnie za stary, pomaga Doktorowi rozwikłać paradoks i w ramach uznania zasług zostaje zaproszony na pokład TARDIS… a dokładnie o to mu chodziło. Podstęp, niejasność motywacji, to niezły początek kariery towarzysza.
10. Clara Oswald
To kolejne z piętrowych, skomplikowanych wprowadzeń bohaterki. Jeśli byliście już wtedy w fandomie, na pewno pamiętacie ten dość żałobny nastrój towarzyszący zapowiedziom siódmej serii – mieliśmy się pożegnać z Pondami i było to dla wielu widzów ogromnie przejmujące. Wiedzieliśmy już, że po nich pojawi się nowa towarzyszka, Clara, ale zapowiedziana była na drugą połowę serii – pierwsza połowa miała należeć do Amy i Rory’ego. Tymczasem w pierwszym odcinku, Asylum of the Daleks, nagle pojawiła się dziewczyna uwięziona w rozbitej kapsule statku… którą grała aktorka, którą już zdążyliśmy poznać z zapowiedzi. Powstrzymawszy opad szczęk, obejrzeliśmy odcinek, nie rozumiejąc, co się właśnie odgrywa przed naszymi oczami, zachwycając się tym, jakie wrażenie wywiera na nas postać… tylko po to, by na końcu dowiedzieć się, że dziewczyna jest Dalekiem. No ciekawa nowa towarzyszka, nie? Spekulacjom nie było końca. I dzięki temu trochę łatwiej było się pożegnać z Pondami. To było ze strony twórców bardzo sprytne rozwiązanie.
Jeśli chcecie poczytać więcej o różnych początkach, zajrzyjcie do artykułu o tym, jak dowiadywaliśmy się o nowych inkarnacjach Doktor(a).
A kto na was zrobił naprawdę piorunujące pierwsze wrażenie?
(ona) kulturoznawczyni, redaktorka i tłumaczka, fanka fandomu. Lubi polską i niepolską fantastykę, szynszyle, psy, rośliny doniczkowe, kawę i sprawiedliwość społeczną.