Drugi odcinek świąteczny ery Jedenastego Doktora i Stevena Moffata jest kolejną wariacją na temat kultowego tekstu. Po Opowieści wigilijnej Dickensa z poprzedniego roku, tym razem sięgnięto po C.S. Lewisa i pierwszy tom Opowieści z Narni – Lwa, czarownicę i starą szafę.
Ten cykl powieści jest u nas dość dobrze znany, jednak nie ma porównania z sytuacją w Wielkiej Brytanii: tam opowieść o dzieciach, które przez starą szafę przechodzą do magicznej krainy, zna absolutnie każdy. Pokolenia Brytyjczyków wychowały się na tych książkach i obrazy z nich mają mocno zapisane w wyobraźni. Sięgnięcie po taką ikonę jest oznaką odwagi – naruszanie ukochanych dziecięcych historii zawsze jest ryzykowne, Stevenowi Moffatowi udało się to jednak całkiem nieźle.
Podobnie jak A Christmas Carol, The Doctor, the Widow and the Wardrobe zaczyna się od nawiązania – nieco subtelniejszego niż rok wcześniej – do innego wielkiego klasyka gatunku: Gwiezdnych wojen. Mamy wprawdzie do czynienia właściwie z tylko jednym kadrem (jeśli leci z nami specjalista, niech mnie poprawi), ale doskonale pamiętam, ile radości ten szczegół dostarczył wówczas fandomowi, zasługuje więc na wzmiankę.
Początkowa scena, niespecjalnie może sensowna, wprawia w ruch fabułę – zderza ze sobą w czasie i przestrzeni dwójkę głównych bohaterów. Madge Arwell jest lekko postrzeloną i bardzo życzliwą matką dwójki dzieci i szczęśliwą żoną, której Doktor spada z nieba – na razie dosłownie. Początkowe sceny są lekkie i komediowe – Doktor panikuje, Madge mu pomaga, znajdują nie tę budkę, wpadają w słup – typowa komedia sytuacyjna. Dzieci się przekomarzają, ich ojciec spokojnie czyta gazetę, znoszą kolejny dziwny pomysł mamy – są święta. Widzimy, że są bardzo szczęśliwi. Wiemy też, że to ulotne – to konkretny moment w czasie, nie potrzebujemy nawet nagłówka w gazecie, żeby przewidzieć, że dobre czasy właśnie się kończą.
To odcinek ilustrujący jedną z najbardziej ujmujących cech Jedenastego Doktora – to, jak bardzo wdzięczny jest za każdy okazany mu ludzki gest. Od setek lat wędruje po wszechświecie i uratował niezliczoną ilość istnień, nie oczekując niczego w zamian. Gdy jednak to on zostaje uratowany – musi się odwdzięczyć. Postanawia zapewnić rodzinie Madge najlepsze możliwe święta w swoistym skrzyżowaniu parku rozrywki z nawiedzonym zamczyskiem. Błaznując radośnie – to chyba jego największy popis w tej dziedzinie w ciągu wszystkich trzech serii – powoli zdaje sobie sprawę, że coś jest nie tak. Reakcją dzieci jest zachwyt, Madge zaś jest zupełnie inną osobą niż dwa lata wcześniej: jest oschła, niecierpliwa i całkowicie odporna na jego urok. Doktor chciał tylko wyrazić wdzięczność, okazuje się jednak, że będzie miał trochę więcej do zrobienia.
Magia świąt pokazana jest tutaj w sposób jeszcze mocniejszy niż rok wcześniej. Wtedy święta były czasem przemiany i szansy; tutaj to czas cudów i szczęśliwego zakończenia wbrew logice i racjonalnym zasadom. Boże Narodzenie to czas szczęśliwych powrotów i rodzinnej atmosfery. W święta nie można być w żałobie, w święta ci, których już nie ma, wracają, bo to czas, kiedy przy stole nikogo nie może brakować. Śmierć Rega jest kosmiczną niesprawiedliwością. Gdy myśli się o wojnie, operuje się wielkimi liczbami. Setki, tysiące, miliony ofiar – statystyka. Rozdzierający smutek, który przenika ten odcinek, dyskretnie przeżywany, zduszony gdzieś głęboko, ukryty za maską, jest bardzo osobisty i jednostkowy. Nikt nie powinien ginąć w święta, nikt nie powinien w święta rozpaczać. Można uznać cudowny powrót Rega za jedną z wielu nielogiczności tego odcinka – uzasadnienie jest dość dyskusyjne. Ale nie o to tu chodzi. Chodzi o ideę. O ratowanie istoty świąt, którą śmierć męża Madge naruszyła.
Doktor, wdowa i stara szafa to opowieść o rodzinie. O tym, że w święta nikt nie może być sam, że każdy zasługuje na przeżycie tego magicznego czasu tak, jak sobie wymarzył. Madge odzyskuje opłakiwanego Rega. Doktorowi tylko się wydaje, że jest sam; w końcu leci odwiedzić Pondów, podobnie jak Reg – wraca zza grobu, bo w ten dzień na każdego wędrowca czeka miejsce przy stole. Przez ten jeden dzień wszyscy są absolutnie szczęśliwi. W Boże Narodzenie każda historia dobrze się kończy.
Pisząc o tym niedocenianym odcinku, należy wspomnieć jeszcze o kilku kwestiach.
Na osobny artykuł i osobny serial zasługuje Madge Arwell. Na pierwszy rzut oka można się skrzywić: wydaje się być stereotypową matką, kobietą, której cały charakter i całą osobowość przesłoniło macierzyństwo. Wcale tak nie jest. Rzeczywiście jest archetypem dobrej matki – stawia dobro dzieci na pierwszym miejscu, jest łagodna, kochająca i mordercza, gdy wyczuje zagrożenie. Pokazując raczej niż mówiąc, twórcy zarysowują jej charakter w sposób bardzo wyraźny; nie wiemy może zbyt wiele, kim jest, wiemy jednak doskonale, jaka jest. A jest głosem rozsądku i strażniczką szczęścia – nie tylko własnej rodziny, ale też wszystkich, których spotyka na swojej drodze. Doktor podziwia ją za jej wielkie serce i uznaje jej autorytet. Może być tysiącletnim kosmitą, ale ona go przewyższa mądrością – taką ludzką, emocjonalną.
Moc kobiecości zostaje przedstawiona w sposób trochę groteskowy, nie doszukiwałabym się w tym jednak złych intencji ze strony twórców. W końcu każda matka jest superbohaterką i zasługuje na pokazanie jej w ten sposób.
Nawiązania do literackiego pierwowzoru są, na szczęście, luźne i ograniczają się do estetyki. Służą skonstruowaniu olśniewająco pięknego świata. Dom, w którym rodzina spędza święta, jest bogaty, przytulny, a zarazem tajemniczy i intrygujący. A portal pod choinką przenosi nas do Narni, na planetę najdoskonalszej zimy, do świata świadomych drzew i drewnianych Królowej i Króla. To obcy niemal zawsze pomijani we wszystkich wyliczeniach, podczas gdy dla mnie to jeden z najgenialniejszych tworów Stevena Moffata. Abstrahując od faktu, że są z drewna – jak sam Doktor stwierdza, to musiało się wydarzyć – są przepiękni: dostojni, ich nieruchome twarze pozornie pozbawione są emocji, ale wyrażają – powagę, stoicyzm, błaganie, grozę. Nie tak wyobrażamy sobie leśne duchy, ale chyba tak powinniśmy: drzewa są potężne, piękne, bezwiekowe. Sięgają ku gwiazdom.
W kontekście 7 serii interesująca jest kwestia imienia, pod jakim ukrywa się tutaj Doktor. Po wydarzeniach The Wedding of River Song i wymazaniu się z historii Doktor jest na wakacjach – niczym The Curator z Summer Falls – i przez cały odcinek nazywany jest The Caretaker. W przerwie od bycia Doktorem składa jeszcze konkretniejszą obietnicę. Jest tym, który strzeże i otacza opieką, i dzieci, które musi ratować, i Madge, którą wspiera i której zwraca utracone szczęście. Mimo że na początku nie wie, jak ważną okaże się ta funkcja – o śmierci męża dowiaduje się później – to wchodzi w tę rolę z łatwością. Przejście z klowna do mędrca zajmuje mu ułamek sekundy, pod dziecinnym entuzjazmem, tuż pod powierzchnią, zawsze jest w gotowości jego zrozumienie tragedii i głęboka empatia.
Na końcu jeszcze kilka słów o obsadzie: w roli Madge widzimy Claire Skinner, popularną brytyjską aktorkę telewizyjną i teatralną. Jej męża gra Alexander Armstrong: prezenter i komik, który we Whoniversum zapisał się już jako głos Pana Smitha, superkomputera Sary Jane. W rolach androzańskich strażników wystąpiła trójka znanych komików: Bill Bailey, znany głównie z serialu Black Books i QI, Arabella Weir, pisarka i aktorka (we Whoniversum zagrała Trzeciego Doktora w jednym ze słuchowisk) i Paul Bazely. Gra Claire Skinner przyćmiła niemal wszystko – jest w roli Madge poruszająca, za pomocą subtelnych środków wyraża targające nią emocje, od głębokiego smutku po ogromną radość.
Ten odcinek ma sporo wad. Historia miejscami się nie klei i jest bardzo prosta. Można poświęcić następne tysiąc słów, wyliczając nielogiczności – ale po co? W tym odcinku Doctor Who nawet specjalnie nie udaje, że jest science fiction; tym razem opowiada bożonarodzeniową baśń, piękną, lekką, podnoszącą na duchu, pozwalającą wejść w magiczny czas świąt nie tylko w Boże Narodzenie. Nie takie święta, jakie są naprawdę – to by było nudne. Ale święta takie, jakie powinny być, jakie chcielibyśmy przeżyć, czas wyjęty z codziennej linearności, czas poza czasem pełen magii i niezwykłości, prostej, dziecięcej radości i bliskości z tymi, na których nam najbardziej zależy.
(ona) kulturoznawczyni, redaktorka i tłumaczka, fanka fandomu. Lubi polską i niepolską fantastykę, szynszyle, psy, rośliny doniczkowe, kawę i sprawiedliwość społeczną.