„Słowacki wielkim poetą był” – tylko że nie Słowacki, a Mickiewicz i nie poetą, a wampirem – tak w skrócie mogłobym opisać sporą część fabuły Wypiora Grzegorza Uzdańskiego. Nie będę ukrywać, że to głównie przez kuszenie zwampiryzowanym wieszczem postanowiłom sięgnąć po tę lekturę… No dobrze, szczerym demonem będąc, to zaczęłom to czytać tylko dla autora najdłuższego opisu bigosu. Jednak czy ta historia może zaoferować czytelnikowi coś poza trzynastozgłoskowcem i Mickiewiczem z ostrym zębem?
Trudno mi jednoznacznie powiedzieć.
Jako głównych bohaterów przedstawia nam się Martę i Łukasza – parę trzydziestolatków w poważnym kryzysie związkowym, którzy oboje za cichą acz obopólną zgodą ów kryzys ignorują. Sporą część fabuły zajmą właśnie obserwacje nie tak powolnego rozpadu związku. W zasadzie od samego początku wiemy, do czego to wszystko zmierza – to nie jest jakoś mocno skomplikowana historia. Nie uświadczymy tutaj pogłębionego portretu psychologicznego bohaterów czy pochylenia się nad relacją, która teoretycznie odgrywa pierwsze skrzypce.
Tutaj zapewne rodzi się pytanie – czy jest w tym coś złego?
Absolutnie nie. Nie zdradzę teraz jakieś wielkiej tajemnicy, jeśli napiszę, że nie każdy tekst musi zagłębiać wszystko na 100 procent – psychologię postaci, świat przedstawiony, symbolikę… Zresztą to chyba jeden z niewielu utworów, któremu taki zabieg mógłby jedynie zaszkodzić. Można – z ostrożnością, ale można – stwierdzić, że Wypiór to w pewnym sensie przerost formy nad treścią. Na pierwszy plan wysuwa się stylizacja. Chociaż w materiałach promocyjnych najczęściej widziałom, że mówi się, że utwór napisany jest trzynastozgłoskowcem (tak szeroko kojarzonym z Mickiewiczem), to mamy też stylizację na dramat, listy, fragmenty dzienników… To wszystko bardzo dobrze zgrywa się z nieskomplikowaną historią i sprawia, że jest w sam raz. Szczerze mówiąc, cieszę się, że autor nie zagłębiał się w meandry skomplikowanej relacji, bo obawiam się, że mógłby uzyskać efekt lektury szkolnej. Zamiast tego dostałom całkiem zabawną historię, pełną absurdalnego humoru (Mickiewicz mieszkający w szafie mnie kupił od razu) i nawiązań do mniej i bardziej chwalebnych wybryków wieszcza. Swoją drogą chciałobym w tym momencie pochwalić Grzegorza Uzdańskiego za to, że wplótł w fabułę wiele smaczków z biografii poety i dołożył cegiełkę do odbrązowienia jego osoby, ale jednocześnie stworzył postać, którą naprawdę da się lubić. Mickiewicz stał się moją ulubioną postacią nie tylko ze względu na moją dozgonną miłość do wampirów w każdej wersji, ale też dlatego, że jest to postać skonstruowana z humorem i kapką mroczności.
Tutaj też chciałobym się krótko pochylić nad wspominaną wielokrotnie prostotą historii, a dokładnie – bohaterów. Warto zaznaczyć, że prostota nie oznacza w tym wypadku szczątkowego przedstawienia postaci. Każde z nich ma swój charakter, wyraźnie się odznaczają na kartach powieści, mają swoje radości i bolączki – po prostu nie jest to eksploatowane tak, jak przyzwyczaiły mnie do tego inne powieści. Znamy bohaterów na tyle, na ile pozwala nam to, że żyjemy z nimi tu i teraz – może z wyjątkiem postaci Mickiewicza, z którą jesteśmy czasem też kiedyś i gdzie indziej.
Na koniec chcę też wspomnieć o okładce – może nie ma ona wielkiego wpływu na treść książki, ale jest tak urokliwa, że czuję, że Marcie Konarzewskiej należy się kilka słów. Nie będę ukrywać, że wypiorowa okładka to chyba jedna z moich ulubionych i cieszę się, że mam ją w prywatnych zbiorach. Frontowa część jest to głównie czarne tło z wyciętą dziurką od klucza, zza której spogląda na nas nie kto inny jak Mickiewicz. Natomiast po rozłożeniu skrzydełek, po wewnętrznej stronie ukazuje się… no, wciąż Mickiewicz, ale w sweterku i spodniach od piżamy, wygodnie rozłożony w szafie, będącej stałym miejscem jego zamieszkania. Do czasu, gdy ta książka nie wpadła mi w szpony, nie wiedziałom, że potrzebuję wieszcza w takiej wersji.
Na koniec tych moich luźnych przemyśleń chcę polecić zajrzenie do tej powieści – ale tylko tym, którym nie przeszkadza forma wierszowana, trzynastozgłoskowiec i „przerost formy nad treścią”, a wręcz przeciwnie, nawet lubią takie eksperymenty literackie. Zdaję sobie sprawę z tego, że to, co dla mnie jest równowagą między stylizacją i fabułą, dla innych może wydać się nudnym zbiorem kartek, dlatego trudno byłoby mi z czystym sumieniem zachęcić wszystkich do tej specyficznej lektury. Niemniej – zachęconym życzę miłej lektury, a pozostałym – ot, po prostu miłego dnia.
Grzegorz Uzdański, Wypiór, Wydawnictwo Filtry 2021 r.
Z wykształcenia filolog rusycysta (ale nie ma zamiaru na tym kończyć, bo tytuły filolożskie chce zbierać jak pokemony). Profesjonalnie nawiedza biblioteki, czyta na wpół profesjonalnie i amatorsko tworzy stosiki… znaczy się książkowo-mangowe góry wstydu. Istota miliona pasji: czytanie, pisanie, rysowanie, oglądanie, cosplay, mitologie wszelakie, nauka języków, pieczenie, gotowanie… Żadne hobby jej niestraszne (chyba że trzeba biegać). Skarbnica wiedzy na tematy wampirze, wilkołacze, slasherowe i ogólnie dziwaczne.