Mocna (a od niedawna znacznie mocniejsza!) reprezentacja trekkies w naszej redakcji rzuciła się na nowy sezon serialu Picard z wielkim entuzjazmem. Oto nasze wrażenia z oglądania pierwszego odcinka.
Maple Fay: Picard w pierwszym odcinku swojego finałowego sezonu przynosi nam bardzo dużo nostalgii, a easter eggi można liczyć na kopy. Być może to jest właśnie to, czego brakowało poprzednim sezonom Picarda – poczucie wewnętrznej spójności nie tylko w ramach serii, ale także całej franczyzy? Z drugiej strony twórcy podjęli właściwą decyzję i nie wrzucili wszystkich postaci z The Next Generation w fabułę od samego jej początku, co pozwala przypuszczać, że wzdychanie z fanowskiej radości nie skończy się przesytem najdalej za dwa tygodnie.
Dwie rzeczy, które szczególnie mnie urzekły: po pierwsze, Beverly Crusher otwierająca odcinek mocną sceną walki. Gates McFadden wspominała w wywiadach, że – pomimo dialogów głoszących coś zupełnie innego – w czasach TNG nadal nie pisano postaci kobiecych na tym samym poziomie dynamiki, co męskich; pewnych rzeczy kobiety w TNG po prostu „nie robiły” (równouprawnienie leżało najwyraźniej w obszarze bardzo twardego SF). Tymczasem tutaj Beverly, postawiona pod ścianą przez nieznanych prześladowców, dobywa broni i pokazuje, że potrafi sama o siebie zadbać. Kudos dla niej.
Po drugie – Seven wyprowadzająca „Tytana” z doku. W całej historii Seven jest to pewien punkt graniczny i Picard bardzo dobrze rozumie, jak ważne jest dla niej przekroczenie go oraz pokazanie załodze, że nasza przeszłość nie musi determinować przyszłości.
Wątek Seven ma również, niestety, ciemną stronę: jej dowódca, kapitan Shaw, zmuszając ją do przedstawiania się jako komandor Annika Hansen, praktycznie stosuje deadnaming i skutecznie neguje ogromną część jej życia („Jestem Seven o wiele dłużej niż byłam Anniką”, padło w poprzednim sezonie). W ogóle Shaw jest wybitnie antypatyczną postacią (zmuszanie, by Picard i Riker spali na łóżku piętrowym?!) – żywię nieśmiałą nadzieję, że mu to minie, ale jeśli nie, gdzie un się taki uchował w tym z grubsza rzecz biorąc cywilizowanym świecie?!
Średnio rozumiem wątek Raffi. Owszem, dzięki jej śledztwie odkrywamy spisek mogący potencjalnie zagrozić całej Flocie Gwiezdnej (co już się zaczyna dziać w tym odcinku), ale nie wiem jeszcze, jak go dopasować do całości. Czas pokaże. (Żywię również nadzieję, że tekst „dziewczyna mnie rzuciła” jest częścią przykrywki, albowiem bardzo kibicuję Raffi i Seven).
Z pytań, jakie stawia nam ten odcinek, wybieram dwa: kto wysadził w powietrze ośrodek werbunkowy Floty Gwiezdnej? Oraz czy akcent się dziedziczy?…
PS. „Tobie drżą ręce, mnie bolą kolana – damy radę, o ile nie będziemy musieli strzelać ani się ruszać” – bezcenne!
PS2. Picard nagrał dla Beverly składankę! How cute is that?!
Lierre: Jestem zachwycona tym, jak Picard jedzie na fali ciepłych wspomnień z The Next Generation, a równocześnie nie jest tylko ekranizowaną nostalgią, sequelem, który gładzi fanów po główkach i jest w zasadzie planszą do bingo. Picard jest pełnoprawną historią ukazującą losy osób, które są już w zaawansowanym wieku i wszyscy oczekują, że osiądą i wybiją sobie z głów resztki głupot, ale im dalej w tych głowach przygody i harce, dalej są mentalnie w tym miejscu, z którego rodzą się różne śmiałe i niekoniecznie rozsądne czyny. Nie jest to jednak w żaden sposób oceniane. Ani przez moment serial nie sugeruje, że to grupa staruszków z demencją. Wszystkie elementy zabawne są autoironiczne, ale nie złośliwe, w zasadzie rozczulające, zawsze podszyte trochę smutkiem. Uwielbiam to.
Nie widziałam całego TNG; zapewne nie wyłapałam nawet połowy nawiązań i smaczków. Ale nie czuję się pominięta, radość dawał mi każdy moment „aha!” (niektóre zajęły mi chwilę, uhm, Beverly…), a reszta układała się spójnie, choć ten pierwszy odcinek nie był jakoś szczególnie odkrywczy. Ot, znów Jean-Luc siedzi sobie w swoim dworku i coś wyrywa go z dystyngowanych emeryckich czynności, znów ktoś potrzebuje jego pomocy.
Patrick Stewart lśni jak zwykle – kocham każdą scenę z nim, każdy gest i dobrotliwy uśmiech – ale drugą wielką gwiazdą odcinka był Riker, nieco młodszy, ale również w ewidentnym kryzysie wieku-w-którym-jest, wcale to a wcale nie bawiący się dobrze. No i oczywiście Raffi, choć początek jej wątku w tej serii jest smutny i dramatyczny, a przede wszystkim bardzo samotny. Podobnie samotna jest Seven of Nine (przegapiłam chyba, dlaczego jest tam, gdzie jest?… W sumie bardzo słabo pamiętam drugi sezon), ale determinacja na jej twarzy, by zrobić coś raz po swojemu, była fantastyczna. I dobrze mówisz, Maple, o tym deadnamie. W ogóle bardzo smutne jest całe jej położenie. Choć mimo tej goryczy i naprawdę niespotykanego w Star Treku chamstwa w scenach z kapitanem Shawem pół mnie wyśmienicie się bawiło przy każdej jego odzywce, drugie pół chciało go wrzucić w supernową. Interesujący bohater, ciekawe, czy będzie go więcej. Pewnie jeszcze da Seven popalić. Mam nadzieję, że go wrzuci w tę supernową.
Kocham średnią wieku postaci i aktorów w tym serialu. Tę dojrzałą, bo nie starą przecież drużynę. Moment, kiedy Picard i Riker wchodzą na „Tytana” i wszyscy wokół są tak młodzi, szczupli i gładcy jest tak bardzo wymowny; ponownie odrobinę zabawny, a tak naprawdę smutny. Czemu tak wielu bohaterów naszych historii jest z tego wąskiego wycinka ludzkiego życia. Chcę więcej bohaterów, którzy dobrze wiedzą, co robią, a mimo wielu dekad na karku nie żyją przeszłością i są gotowi na wezwanie i wyzwanie, zachowują otwartość i zaciekawienie, dalej potrafią się zachwycać jak dzieci.
Kira Nin: Na premierę trzeciego sezonu Picarda czekałum chyba najbardziej ze wszystkich sezonów, chyba nawet bardziej niż na pierwszy – to w końcu ostatnia podróż załogi mojego pierwszego Star Treka! Wszystkie nowe produkcje trekowe nauczyły mnie już zaufania do twórców. Są tworzone starannie, w sposób przemyślany, z dbałością o wszystkie strony procesu kreatywnego i produkcji, z szacunkiem i miłością do materiału źródłowego, przez ludzi, którzy kochają to, co robią i są w tym dobrzy, więc niezależnie od subiektywnych wrażeń wiem, że mogę liczyć na dobrze zrobiony serial. Dzięki temu mogę się nie martwić i skupić na ekscytacji.
Otwarcie odcinka jest bardzo w stylu odcinków TNG: pełna napięcia sekwencja akcji (ze wspaniałą Beverly), tajemnica na tajemnicy i wysłanie prośby o pomoc. Bardzo podoba mi się takie klasyczne, ale zaktualizowane otwarcie na sam koniec, pięknie spina ze sobą dwie epoki. Mamy klasyczne trekowe zawiązanie historii, a Beverly wreszcie może rozwinąć skrzydła. Gates McFadden jest doskonała w tej scenie, bardzo się cieszę, że może się teraz pokazać i z tej strony.
Mamy też całą masę easter eggów i jak przy innych obecnych trekowych produkcjach, podziwiam to, że choć jest ich dużo, to niewyłapanie ich zupełnie nie wpływa na odbiór fabuły. Oczywiście detale w tle i ważne przedmioty pojawiające się w kadrze sprawiają często, że odruchowo pokazuję palcem ekran i krzyczę „o!”, choć nikt ze mną nie ogląda, ale najwięcej emocji budzą we mnie chyba nawiązania wizualne, przywodzące na myśl sceny z filmów i odcinków TNG: majestatyczna sceneria i podziwianie statku z pokładu wahadłowca, córka byłego członka załogi w roli pilotki, kradzież (no, prawie) statku z doku, powierzenie procedury opuszczenia doku mniej doświadczonemu oficerowi czy finałowa scena z odcinka. Wszystko, co wiemy o tym sezonie z materiałów promocyjnych wskazuje na to, że będzie on konkluzją pewnej epoki i te nawiązania pięknie się w to wpisują. I sprawiają, że patrzę, kiwam głową, i myślę „tak. tak właśnie robi się rzeczy”.
Poznajemy nowego kapitana, który na razie nie robi zbyt dobrego wrażenia. Bardzo doceniam sposób, w jaki została nakreślona jego charakterystyka: zwięźle, bez zbędnej ekspozycji, poznajemy go na bieżąco razem z Picardem i Rikerem. Poruszył mnie drobiazg, który łatwo przeoczyć – Shaw jest najwyraźniej wielkim fanem chaotycznych i odważnych przygód Picarda z czasów jego dowództwa Enterprise-D! On tylko nie chce, żeby to się działo na jego statku. Good luck with that. Słyszę, że w kolejnych odcinkach Shaw pokazuje się od lepszej strony. Ufam, że to prawda, choć jak dla mnie, to ma on długą drogę do przebycia. Pierwszą rzeczą której się o nim dowiadujemy, jest to, że nalega na używanie nekronimu podlegającej mu osoby, bo jest to dla niego bardziej komfortowe (widzę, że nie tylko ja zwróciłum na to uwagę). Seven kilka razy mówiła jednoznacznie, że nie czuje się Anniką Hansen i nie chce, żeby tak ją nazywać (zarówno w Picardzie, jak i jeszcze w Voyagerze), więc używanie wobec niej tego imienia ma dla mnie bardzo jednoznacznie negatywny wydźwięk, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę powszechny lęk i nieufność społeczeństwa wobec wszystkiego, co ma związek z Borg.
A może zwłaszcza jeśli weźmiemy to pod uwagę. Borg jest nierozerwalnie związany z historią Picarda, więc mam nadzieję, że to zostanie w jakiś sposób poruszone w kolejnych odcinkach, tak samo zresztą jak rozterki Seven wobec tego, czy jest na właściwym miejscu. W ogóle liczę też na kontynuację rozwoju Seven! To jedna z moich ukochanych postaci ze wszystkich treków i jej obecność w Picardzie mnie zachwyca, wreszcie Star Trek oddaje jej sprawiedliwość (do dziś pamiętam kolektywną ekscytację po publikacji zdjęć promocyjnych do pierwszej serii: „Seven!! W swetrze!!!”). Inicjatywa, jaką wykazuje, pomagając Picardowi i Rikerowi, ma szansę być zwrotnym momentem w jej dalszej historii, i jest dla mnie bardzo spójne z metodami postępowania, jakich Seven z pewnością nauczyła się od Janeway.
Nie ukrywam, czekałum na Seven w mundurze floty przez wiele lat – od czasu obejrzenia Voyagera. Ten widok wywołuje we mnie masę emocji. A ostatnia rozmowa z Picardem i potem z Shawem? To już jest Seven, która inspiruje! Mam nadzieję, że znajdzie własną ścieżkę, bo obecnie jest znów trochę w sytuacji, gdy inni próbują decydować za nią, kim jest i co powinna robić. Przywodzi mi to na myśl jej rozmowę z Janeway, dawno temu, gdy dopiero uczyła się, jak być jednostką po odłączeniu od kolektywu. Seven oskarżyła wtedy Janeway, że chce ją przerobić na swoje podobieństwo i akceptuje jej indywidualność tylko wtedy, gdy jest zgodna z jej wizją. Janeway umiała przyjąć zasłużoną krytykę i zmieniła wtedy swoje podejście do Seven, Shaw póki co nie wygląda na kogoś, kto stanąłby na wysokości zadania (ale może to się zmieni? Mam nadzieję, że tak). Od tamtego czasu minęło wiele lat i Seven ma o wiele więcej doświadczenia, więc liczę na to, że będzie jej łatwiej podążyć za swoimi instynktami.
(Podpowiedź dla Lierre i innych niepamiętających: Seven została w trybie przyśpieszonym mianowana przez Picarda na oficera w finale poprzedniego sezonu, jako osoba mająca najlepsze kwalifikacje do negocjacji z Borg. Pewnie wsparcie kolejnego, po Janeway, admirała przekonało wreszcie flotę do dania jej szansy. A chamstwo kapitana przywodzi mi na myśl kapitana Jellico, który zastąpił w TNG Picarda, gdy ten udał się na tajną misję. Był okropny! Jego jedyną zaletą było to, że kazał Troi przebrać się w mundur).
Raffi w tym odcinku wyraźnie dostarcza ekspozycji z gatunku technobełkotu. Jej wątek jest jeszcze dość tajemniczy, ale myślę, że jest kolejnym przebłyskiem pokazującym, dlaczego Raffi była długo prawą ręką Picarda – jest świetną oficerką i bardzo inteligentną osobą. Bardzo czekam na ciąg dalszy, zwłaszcza że jej przykrywka zmusza ją do przebywania w dość triggerujacej sytuacji. Już w pierwszym sezonie postać Raffi była mi bliska – problemy z nadużywaniem substancji nie są mi obce i pokazanie pozytywnej postaci walczącej z nałogiem dużo dla mnie znaczy. A teraz Raffi jest w bardzo wymagającej sytuacji, bez osobistego wsparcia oprócz enigmatycznego kontaktu, w otoczeniu, które jest dla niej jak spacer przez pole minowe. Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy jej wątku i mam nadzieję, że jej rozstanie z Seven to tylko część jej przykrywki! (Czy zauważyliście, że Raffi używa komunikatora ze Strange New Worlds do wysłania wiadomości do wywiadu?)
Ten odcinek jest tak pięknie zrobiony wizualnie! Zdjęcia, kadrowanie, tempo, muzyka… wszystko jest wspaniałe. Długie, dramatyczne sceny pokazujące statki, ta specyficzna atmosfera w tle przywołująca klimat klasycznego Star Treka, stworzona za pomocą powolnych kadrów i dźwięków statku przy pracy (wiecie, ze na YT są wielogodzinne nagrania, dzięki którym można pracować przy dźwiękach z mostka Enterprise?). Cała warstwa wizualna tworzy most łączący TNG ze współczesnością i pozwala postaciom rozwinąć skrzydła w sposób, w jaki nie było im dane w przeszłości, jednocześnie zachowując klimat oryginału.
Cieszę się też, że Picard (jak i inne treki) oparł się obecnemu trendowi seriali wypakowanych po brzegi akcją, pozbawionych jakichkolwiek scen, które nie są niezbędne dla rozwoju fabuły. Jest miejsce na podziwianie widoków, na żarty między postaciami, na chwilę refleksji i na moje ulubione sceny dokowania wahadłowców, to bardzo odświeżające. I chyba mój ulubiony detal: Riker automatycznie wchodzi w tryb „kapitana i numer jeden”, gdy jest na misji z Picardem i zwraca się do niego „kapitanie”. To tak naturalne, że aż przez moment zdziwiłum się, gdy Picard się tym zdziwił. Stare przyzwyczajenie, w istocie.
Podsumowując: to doskonałe otwarcie ostatniego sezonu. Dopracowane pod względem fabuły i estetyki, zachowujące ducha oryginału, zawiera właściwą dawkę tajemnicy i grozy, kładzie solidną, ale nie zdradzającą zbyt wiele podstawę pod naturę zagrożenia, nakreśla charakterystykę nowych postaci, i kończy się niespodzianką. Czego chcieć więcej? (więcej odcinków!)
Oglądacie Star Trek: Picard? Podzielcie się wrażeniami w komentarzu na Facebooku!
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.