Na pierwszy rzut oka Wojna Crier niespecjalnie powinna trafić w moje gusta. Jasne, tęczowy romans z biseksualną bohaterką to to, co tygryski lubią najbardziej, ale automatony czy insze roboty? Tu już trochę marszczę brwi, bo zazwyczaj odbijam się bardzo mocno od historii o androidach i tym podobnych, ale jednak, jako że obiecano mi fantasy, a nie science-fiction, zdecydowałam się skusić i przeczytać tę powieść. I absolutnie nie żałuję tej decyzji!
Historia rozgrywa się w królestwie Rabu, gdzie przed stuleciem Automatony, „sztuczni ludzie” stworzeni przez alchemików ku uciesze szlachty, wzniecili bunt przeciwko swoim ludzkim panom i przejęły władze w całym państwie, sprowadzając ludzi do roli służących, czy też wręcz niewolników. Minęło jednak sto lat, na tronie zasiada despotyczny Hesod, zaprojektowany przez bohatera Automatonów, który wygrał wojnę z ich oprawcami, a w jego cieniu żyje Crier – jego „córka”, stworzona po to, aby kiedyś zająć jego miejsce. Hesod, jak to autorytarni ojcowie i w miarę zmyślni władcy miewają w zwyczaju, postanawia zaręczyć Crier w imię politycznego sojuszu. Wybór pada na Kinoka, niesamowicie charyzmatycznego przywódcę grupy politycznej nawołującej do ostatecznego rozwiązania „problemu ludzkiego” i ostatecznego oddzielenia jednej społeczności od drugiej. Crier ma przed tym związkiem pewne opory, całkowicie zresztą zrozumiałe, jest jednak nauczona, aby ufać osądowi swojego ojca/stworzyciela. Jednak jej wątpliwości zaczynają rosnąć od momentu, gdy w jej życiu pojawia się Ayla, ludzka służąca, która pracowała w królewskich ogrodach i uratowała Crier przed śmiertelnym (o ile w przypadku Automatonów można mówić o śmierci) upadkiem z osuwającego się klifu. Jak to w takich opowieściach jednak bywa, Ayla okazuje się być kimś więcej, niż się Crier na początku wydaje. Należy bowiem do grupy rebeliantów i jest gotowa na wszystko, aby zemścić się na Automatonach za śmierć swojej rodziny oraz te wszystkie lata cierpienia i poniżenia.
Jest to dość standardowa historia z gatunku „od wrogiń do kochanek” i absolutnie nie uważam tego za coś złego. Szczególnie że Nina Varela wydaje się doskonale wiedzieć, jak stopniować napięcie i nie boi się eksperymentować z konwencją. Nie mamy więc tu w żadnym razie motywu miłości od pierwszego wejrzenia, a raczej portret tego, jak buduje się zaufanie między dwoma osobami, i że czasem potrzeba na to naprawdę dużo czasu, którego żadna ze stron tak naprawdę nie ma. Crier musi bowiem radzić sobie na dworskiej szachownicy i spróbować odkryć tajemnicę swojego projektu – a także rozszyfrować, do czego dąży Kinok i czy jest on jej sprzymierzeńcem, czy też najbardziej niebezpiecznym wrogiem. Ayla natomiast ma przed sobą decyzję dotyczącą tego gdzie leży jej lojalność… Chociaż czy to naprawdę jest jej decyzja? Czy jednostka ma w ogóle prawo stawiać siebie ponad Sprawę?
Jest to powieść, w której bohaterowie są o wiele ważniejsi od świata przedstawionego. Mało co pamiętam o Rabu, pałacowe ogrody czy komnaty Crier rozwiewają się w mojej głowie w niewyraźną plamę i tak naprawdę trudno by mi było przypiąć wydarzenia fabularne do miejsc akcji. Tylko, że wyjątkowo nie odczuwałam tego podczas lektury, ponieważ naprawdę polubiłam większość najważniejszych bohaterów. Crier, chociaż jest przecież Autonomką, ma w sobie masę człowieczeństwa. Oczywiście, bywa naiwna i dość ślepa na swoje własne uprzywilejowanie, ale są to wady, które idzie wybaczyć, ponieważ na pierwszy plan wysuwają się jej inne cechy: uprzejmość, szczodrość, inteligencja i uparte dążenie do wiedzy i prawdy, nawet jeśli ta miałaby się okazać bardzo bolesna i trudna do przełknięcia. Ayla zdaje się być jej zupełnym przeciwieństwem. Tym, co ją napędza, jest pragnienie zemsty i gniew, którego nie ma siły dłużej tłumić w sobie. To osoba stworzona do działania, która ma absolutnie dosyć stania w miejscu i gryzienia się w język. O ile jednak właśnie tę buzującą w niej wściekłość i żądzę sprawiedliwości za wszelką cenę autorce udało się doskonale pokazać, o tyle obawiam się, że w momencie, gdy Ayla ma moment, aby pokazać swoją wrażliwszą stronę, dowiedziawszy się pewnej tajemnicy, bardzo dla niej ważnej ze względów osobistych, to jej emocje wydają się… sztuczne. Przytłumione. Ale być może tak właśnie autorka chciała pokazać szok bohaterki?
Samą siebie zaskoczyłam tym, że moją ulubioną postacią jest Kinok. Nie zrozumcie mnie źle – to rasista, manipulator i życzę mu jak najboleśniejszego końca. A jednocześnie nie umiem nie docenić jego przebiegłości oraz charyzmy. To taki rodzaj bohatera, którego kocha się nienawidzić. On zawsze wie, co powiedzieć, gdzie rzucić oskarżenie, kiedy użyć kija, a kiedy marchewki. Ot, urodzony lider bez cienia kompasu moralnego, ale za to obdarzony sprytem i urokiem osobistym, nic dziwnego, że inne Automatony lgną do niego jak pszczoły do miodu. Za to Hesod wychodzi tak naprawdę na wręcz karykaturalnego złego króla, lokalnego Heroda z dziecięcych jasełek. Moim zdaniem szkoda, bo czytelnik bardzo szybko domyśla się, że kto stoi na przegranej pozycji w politycznym starciu pomiędzy nim i Kinokiem.
Jeśli chodzi o styl autorki to nie za bardzo mam jej co zarzucić, ani czym się wyjątkowo zachwycić. Tłumaczenie Kingi Markiewicz czyta się płynnie i przyjemnie, choć w rozdziałach z punktu widzenia Crier zabrakło mi nieco lekkiej „barokowości” jej narracji, która jest widoczna w angielskim oryginale. Za to tłumaczka doskonale poradziła sobie z fragmentami książek i pamiętników sprzed wieku, zarysowujących dzieje konfliktu między ludźmi i Automatnami, które widocznie odbiegają stylem i rejestrem od reszty powieści.
Nie będę twierdzić, że jest to książka wybitna, czy że należy do ścisłej czołówki lektur, które przeczytałam w tym roku, bo tak nie jest. Ale wciąż, uważam, że jak najbardziej jest to powieść warta uwagi i czasu, nie tylko ze względu na obecną w niej reprezentację osób LGBT+. Jest to bowiem także opowieść stawiająca pytania na temat zasadności decyzji podejmowanych u władzy, sensu i ceny rewolucji, rasizmu i segregacji rasowej, a także samej istoty i definicji człowieczeństwa.
Wszystkim osobom twórczym polecam natomiast posłowie autorki, w którym mówi ona o prawie do opowiadania historii według naszych własnych reguł i potrzeb. Może i nie wzruszyło mnie uczucie rodzące się między głównymi bohaterkami, ale możecie mi wierzyć, że czytając te słowa Niny Vareli miałam łzy w oczach. Dużo łez. I bardzo liczę na to, że autorka doprowadzi mnie do kolejnych przy okazji kontynuacji historii Crier i Ayli.
(ona/jej)
Wieczna studentka filologii wszelakich, korektorka, rycerka w służbie feminatywów i aspirująca pisarka, chociaż zazwyczaj pisze do pękającej w szwach szuflady i ostatnimi czasy głównie w języku angielskim. Celtofilka, italofilka, z mocną obsesją na punkcie legend arturiańskich – a zwłaszcza obecnych w nich kobiet, które należy jak najszybciej na nowo przedstawić światu i popkulturze. Gdyby mogła, pomieszkiwałaby na zmianę w Edynburgu, Turynie i Wiedniu, ale na ten moment poznańskie koziołki też jej nie przeszkadzają. Jej przepis na idealny wieczór to wino, coś słodkiego i bardzo długa sesja RPG w roli graczki lub Mistrzyni Gry, a potem queerowa fantastyka do poduszki. Doctor Who poznała w 2011 lub 2012 roku i od tego czasu ani nie potrafi ani nie zamierza się od tego serialu uwolnić, chociaż nadal w serduszku opłakuje odejście Dwunastego. Nałogowo siedzi na Spotify, słuchając folku, włoskiego popu i tylu musicali, ile się tylko da – i niczego nie żałuje.