„W tej jaskini czasami znikają ludzie – mówi przewodnik – ale nie ma powodów do niepokoju”. Nie ma, akurat! Powieść Za kurtyną. Apogeum Laury Savaes zaczyna się niepozornie. Pewnego dnia dziewiętnastoletnia Lena wraz ze swoim starszym bratem i paczką znajomych wybiera się na wycieczkę do Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Górka, piknik, jaskinia… Niektórzy lubią tak spędzać czas – Lena niekoniecznie. Miała zamiar posiedzieć na trawie i powygrzewać się w wiosennym słońcu. Czołganie się po jaskiniach? Wykluczone… Daje się jednak namówić i ta decyzja całkowicie zmienia jej życie.
Literatura i liczne legendy uczą nas, że granice między światami bywają półprzejrzyste i zwiewne. Zbieg okoliczności może sprawić, że nagle znajdziemy się bardzo daleko od domu, a droga powrotna się za nami zamknie. Jest to wizja czasami może kusząca, ale jednak głównie przerażająca: porwanie bez okupu, ostateczne zniknięcie, zaginięcie bez śladu i możliwości kontaktu. Za kurtyną. Apogeum opowiada nam kolejną historię opartą na tej idei – czytając jednak tę powieść, nie miałam poczucia, że już to wszystko doskonale znam. Autorka, Laura Savaes, precyzyjnie wybrała, na czym chce się skupić. Spędzamy więc czterysta stron w głowie bohaterki, śledząc dokładnie jej tok myślenia od momentu, kiedy w jaskini odczuwa nagły nieokreślony dyskomfort, aż do chwili, kiedy jej mózg w pełni przyswaja fakty: to nie zwidy ani podstęp, Lena naprawdę znalazła się w innym świecie. Zważywszy na fakt, że autorka jest psycholożką – myślę, że dla samego prześledzenia tego procesu warto zastanowić się nad sięgnięciem po tę powieść, nawet jeśli strumień świadomości, negacji, smutku, tęsknoty i desperacji w którymś momencie może się stać nużący.
Jak się odnaleźć w innym świecie? Jak się zachowywać, by przetrwać, znaleźć pomoc, a zarazem nie rzucać się za bardzo w oczy, nie wzbudzić podejrzeń i móc mieć nadzieję na znalezienie sposobu na powrót do własnej rzeczywistości? Lena ma szczęście, bo świat, do którego zostaje gwałtownie wrzucona, mocno różni się od tego, który zna, nie na tyle jednak, by nie mogła w nim improwizować. A do tego znajduje ją, zranioną i przerażoną, najlepsza możliwa osoba: piękny niczym z obrazka syn miejscowego władcy, Eavan. Lena zostaje przyjęta jako gościni w jego domu i dostaje wszystko, czego potrzebuje, a rezerwę rodziny Eavana przełamuje w miarę przekonującym odgrywaniem utraty pamięci. Między bohaterami pojawia się (oczywiście) nić sympatii, a potem (oczywiście) nawet coś więcej. Życzliwość gospodarzy jest jednak trochę złotą klatką; by móc wziąć sprawy w swoje ręce i naprawdę zacząć szukać możliwości powrotu do własnego świata, Lena musi podjąć niejedną trudną decyzję. Nie będę już jednak zdradzać, dokąd ją one zaprowadzą.
Myślę, że powinnam w tym miejscu zastrzec, że nie jestem docelową odbiorczynią tej książki. Z pewną pretensją do świata muszę zauważyć, że gatunki Young Adult czy, jak uznał wydawca Za kurtyną. Apogeum – New Adult nie są kierowane do osób takich jak ja. Dla nas jest już tylko Old Adult… Żartuję, oczywiście. Jednak biorę poprawkę na to, że elementy, które w tej powieści nieco mnie irytowały, młodszej czytelniczce mogą przypaść do gustu, będę więc się do nich odnosić z łagodnością, a wy, osoby czytające, miejcie z tyłu głowy, że recenzuję powieść skierowaną raczej do rówieśniczek Leny.
Początek Za kurtyną. Apogeum był dla mnie dość ciężki – chyba nigdy nie widziałam tak rozwlekłego przedstawienia bohaterów, i to za pomocą po prostu opisów, a niekoniecznie sytuacji, z których moglibyśmy kluczowe informacje o nich wyłuskać sami. Pierwsze kilkadziesiąt stron było więc dla mnie nużące i nie jestem pewna, czy bym się nie poddała, gdybym nie zobowiązała się do napisania recenzji (dziękuję wydawnictwu za egzemplarz!). Byłoby szkoda, gdyby tak się stało, bo im dalej w las, tym więcej przyjemności sprawiała mi lektura (a może do pewnego stopnia dałam się ponieść jej rytmowi i zawiesiłam swoje zwyczajowe oczekiwania). Po prostu mnie wciągnęła – choć w ostatecznym rozrachunku może bardziej „pomimo” pewnych rzeczy niż „z powodu”.
Jak już wspomniałam, dużą rolę w Za kurtyną. Apogeum odgrywają rozkminy bohaterki na temat jej położenia, co jest zrozumiałe i stanowi charakterystyczną cechę powieści. Jednak w swoim namyśle Lena krąży w kółko, fiksuje się i niewiele osiąga. Rozczarowało mnie trochę to, że jej rozważania na temat bezprecedensowej sytuacji są jednak dość powierzchowne, a od pewnego momentu schodzą na dalszy plan, bo zaczyna dominować romans – klasyczny, heteroseksualny, z dylematem, którego z dwóch pięknych mężczyzn wybrać. Naprzewracałam się oczami, jednak nie zamierzam podważać podstaw zamysłu autorki. Z oboma potencjalnymi wybrankami Leny wiążą się nie tylko aspekty uczuciowo-estetyczne, ale też pewne duże życiowe decyzje, a bohaterce zdarza się w złości warknąć „mam swoją godność”, więc niech ci będzie, Lena. Go for it, girl, mogłaś trafić o wiele gorzej. Swoją drogą, przysłonięcie zasadniczego problemu przez dylematy uczuciowe to także oznaka wielkiego uprzywilejowania bohaterki, której nie dzieje się żadna krzywda i ma wszystko na wyciągnięcie ręki. Ani dla niej, ani dla narracji nie jest to przeźroczyste; zostaje wręcz zauważone wprost. To cenne. Ucieszyło mnie też to, że wątek romansowy nie jest dla bohaterki osłabiający. Lena naprawdę w tym świecie potrzebuje wsparcia i protekcji, bo nie ma o nim pojęcia, a trafia tam w przeddzień wojny domowej. Nie są to więc tylko porywy serca i burza hormonów, ale też pragmatyzm i próba przetrwania. Choć porywów serca jakby jest jednak więcej.
Kwestia o wiele ciekawsza to: do jakiego świata trafiła Lena? Autorka sama określa go jako „epokę dynastii Wazów”, nie jest to więc sztampowe średniowiecze, lecz nieco ciekawsze czasy dynamicznych zmian i wyzwań. Dla Leny uciążliwe są stroje, brak współczesnej bielizny i inne drobiazgi – bardzo mi się podoba, że autorka pochyliła się nad nimi, szkoda, że nie uwzględniła też menstruacji – jednak jest w stanie w tym świecie funkcjonować, choć nie ma szans się w niego wtopić. Nie dajcie się jednak zmylić, to nie była podróż w czasie. Lena trafiła do równoległej rzeczywistości, gdzie wszystko jest trochę inne, choć Ziemia zdaje się być taka sama. Nie ma Polski, tylko duże imperium rozciągające się na znacznie większym obszarze. Nie ma wojen z sąsiadami, tylko konflikt wewnętrzny między zwolennikami przedłużenia panującej dynastii (aktualnie w imieniu młodej królewny rządzi regent) a grupą postulującą coś w rodzaju oligarchii szlacheckiej. Wiedza Leny o przeszłości jej kraju nie na wiele jej się przydaje, zwłaszcza że naoglądała się filmów i odrobiła podstawową lekcję – i nie chce przedwcześnie zasiewać w głowach swoich rozmówców idei, które w tym świecie jeszcze się nie narodziły. Jest coś ujmującego w jej staraniach, by się wtopić, by nie uznano jej za wiedźmę; w jej odgrywaniu utraty pamięci, by uzasadnić, dlaczego nie wie rzeczy doskonale znanych każdemu dziecku tego świata, a zarazem buntowniczym obstawaniu przy swoim na przykład w temacie stroju, zwłaszcza na początku. Dla obserwatora nieznajoma kobieta jest dziwaczną buntowniczką, ona jednak stara się stawiać granice i nie zatracić się w tej rzeczywistości, jakby się bała, że nie mając połączenia z własnym światem, może się też odłączyć od siebie.
Lena ma też, oczywiście, nadzieję wrócić, choć im bardziej angażuje się w ten nowy świat i nawiązuje bliskie relacje z różnymi osobami, tym jaśniejsze się staje, że kiedy (jeśli) odnajdzie sposób, by wrócić do domu, stanie przed prawdopodobnie najtrudniejszą decyzją swojego życia. We współczesnej Warszawie ma rodzinę, którą bardzo kocha, studia, które jej nie interesują, nielicznych przyjaciół. W świecie Eavana i Cedrika ma przygodę, miłość i być może cel. Nie będzie łatwo z tego zrezygnować.
Udało mi się przełknąć hetero romans i meandrujące rozważania, ale tym, co zostało mi w głowie – poza wielką ciekawością, co będzie dalej, poproszę drugi tom! – jest graniczący z rozczarowaniem niedosyt w temacie konstrukcji świata. Być może jeszcze się tego wszystkiego dowiemy, bo przygoda dopiero się rozpoczyna, mam jednak mocne poczucie, że niektóre z tych informacji Lena powinna wyciągnąć na samym początku (albo chociaż westchnąć, że ich nie ma i utrudnia jej to życie). Jak się ma ten świat do Ziemi? Czy historia obu rzeczywistości ma jakiś wspólny punkt? Co ukształtowało ten świat, jak on wygląda? Co wolno jej, jako kobiecie, a czego nie? Skoro boi się, że zostanie oskarżona o czary – czy nie powinna szybciutko sprawdzić, co w tym świecie uznawane jest za magię? Jest zadziwiona religijnym rytuałem – czy nie powinna w te pędy wyciągnąć od kogoś informacji o religii, by nie palnąć kiedyś czegoś naprawdę głupiego? Lista jest długa…
Plus parę drobiazgów, które nie są konieczne, ale odczułam ich brak. Jak to jest, że nie ma między dwoma światami różnic językowych? Dlaczego, choć akcja ewidentnie dzieje się na terenie odpowiadającym Polsce, wszelkie nazwy własne są raczej germańsko- i celtyckobrzmiące? Dlaczego Eavan i Cedrik, a nie Ewan i Cyryl? Dlaczego Eavan i Cedrik mówią po polsku? (Wspominałam – nie jestem docelową czytelniczką tej książki. Chyba już to dobrze widać!). Dlaczego Lena nie sprawdziła, czy w tym świecie potrafi czytać? Rozsądnie poświęciła sporo uwagi przyswojeniu sobie informacji o bieżących problemach politycznych, ale co z resztą? Kulturą? Zasadami społecznymi? Religijnymi tabu? Podstawowymi prawami? Mapą…?
Na pewno trudno, znalazłszy się w takiej sytuacji, oszacować, czego się nie wie, a co się wiedzieć potrzebuje, ale Lena nawet nie próbuje. Miałam wrażenie, że płynie swoją wielką improwizacją przez dni, z nadzieją, że jeśli będzie potrzebowała czegoś się dowiedzieć, to się dowie, zawsze ktoś jej wyjaśni w optymalnym momencie. To dla mnie przerażające (tak życiowo) i irytujące (fabularnie). Przecież bohaterka wie, że w ostatecznym rozrachunku jest zdana tylko na siebie, jak może nie zbierać narzędzi, by w razie niekorzystnego zwrotu akcji móc radzić sobie bez niczyjej pomocy? Wielokrotnie przechodzi jej przez głowę, jak bardzo była dotychczas uzależniona od swojego starszego brata, na którego wsparcie zawsze mogła liczyć. Dopowiadam sobie więc, że to stąd jej inercja i bezradność, sama jednak dochodzi dość wcześnie do wniosku, że w tym świecie jest inną osobą, że ten świat wymusza na niej odwagę – a poza tym wychowała się w XXI wieku, powinna mieć wgrany pewien wzorzec samodzielności. Jest w tym dla mnie jakaś niespójność. Zabrakło mi w Lenie większej paniki, że znalazła się jednak w obcej kulturze, i większego korzystania z możliwości, by czegoś się o niej dowiedzieć, by móc się w nią wtopić, a nie tylko obawiać się, że wsypie się przez swoją niewiedzę.
Książka kończy się dwoma zwrotami akcji, z których jeden jest budowany przez całą powieść i logiczny, a drugi naprawdę zaskakujący – i świetny. Jestem bardzo ciekawa, jak w tej nowej dynamice odnajdą się bohaterowie, czy Lena odegra aktywniejszą rolę w przyszłych wydarzeniach i czy dowiemy się więcej o tym, jak mają się względem siebie dwa światy oddzielone Kurtyną. I, oczywiście, czym jest Kurtyna. Moim osobistym marzeniem jest też poznanie większej liczby bohaterek. Eavan ma ojca i brata, nie ma matki; Cedrik ma ojca i brata, nie ma matki; jedyne kobiety, jakie pojawiają się wokół Leny więcej niż raz, to jej służące… Słabo! Jasne, że bardziej się bohaterce opłaca trzymać z chłopakami, ale to nie jest jej świadoma decyzja. Znalazła się w społeczeństwie, w którym role płciowe są ważne i mocniej ograniczające niż w świecie, w którym się wychowała. Ona potrzebuje się dowiedzieć, jak to działa, a czytelniczka potrzebuje o tym przeczytać. Zresztą sama Lena też nie jest porywającą postacią – siedzimy ciągle w jej głowie, ale nie znajdujemy tam zbyt wiele; nie dowiadujemy się o jej specyficznych cechach poza tym, że ma zinternalizowaną szarą myszkę, wygląda na demiseksualną, jest dość roszczeniowa i ma skłonność do oceniania i patrzenia na innych ludzi z pogardą. Nie zrobiła na mnie całkiem negatywnego wrażenia, ale widzę w niej przede wszystkim puste miejsca, które mogą i powinny zostać wypełnione. Może stanie się to pod wpływem doświadczeń – powinny odcisnąć na niej ślad i ukształtować mocniej jej osobowość. Choć powinno to nastąpić już w ramach tej powieści.
Za kurtyną. Apogeum Laury Savaes to powieść dość odległa od moich czytelniczych zainteresowań, wciągnęła mnie jednak i zaintrygowała. Językowo jest przyzwoicie (choć za epitety od koloru włosów powinien być karny jeżyk, a Cedrik za „małą” powinien dostać w zęby. Nie lubię wzdychać „gdzie była redakcja”, ale momentami… dało się to zrobić lepiej). Fajnie prześwitują zainteresowania autorki (psychologia, muzyka! Nie chcę spoilerować, o co chodzi z muzyką, ale było to cudownie niedorzeczne i ujmujące, świetny pomysł). Autorka z elementów doskonale znanych buduje coś całkiem interesującego i świeżego. Jeśli lubicie klimaty Obcej (Outlander) Diany Gabaldon czy A Curse So Dark and Lonely Brigid Kemmerer (to drugie jest naprawdę fajne, polecam!) albo macie młodsze rodzeństwo czy przyjaciółki, które sięgają po taką literaturę, to myślę, że Za kurtyną. Apogeum może się sprawdzić. Całkiem #FajnaPolskaFantastyka!
Na koniec chciałabym też skomplementować okładkę. Autorem grafiki jest Dominik Broniek. To piękna, przykuwająca wzrok ilustracja! Myślę, że przyciągnie niejedną czytelniczkę.
Laura Savaes, Za kurtyną. Apogeum, wyd. You&YA 2022 (egzemplarz recenzencki otrzymany od wydawcy)

(ona) kulturoznawczyni, redaktorka i tłumaczka, fanka fandomu. Lubi polską i niepolską fantastykę, szynszyle, psy, rośliny doniczkowe, kawę i sprawiedliwość społeczną.