Pod koniec sierpnia miał premierę nowy serial ze świata Gwiezdnych Wojen, Ahsoka. Za nami już połowa serii, kolejne cztery odcinki pojawią się w następnych tygodniach. Swoimi przemyśleniami na temat Ahsoki dzielą się Rademede i dziewiętnastka. Wpis zawiera spoilery.
Rademede: Zacznę od tego, że postać Ahsoki jest zdecydowanie moją ulubioną z całej serii Gwiezdnych Wojen. Na początku wcale taką nie była, jej początkowe historie w Wojnach Klonów mnie irytowały i uważałam, że to strasznie głupia i niepotrzebna bohaterka, a w ogóle to nie było jej w filmach, to formalnie nie istnieje. Ale z odcinka na odcinek, Ahsoka coraz bardziej zdobywała moją sympatię i z końcem Wojen Klonów bardzo ją polubiłam. Ahsoka rozwinęła się z irytującego dziecka, które wie lepiej i wszystko robi po swojemu, w spostrzegawczą i godną zaufania komandorkę. Zaznaczę tylko, że ja tę animację oglądałam jak miałam z 8 lat, więc wszelkie szczegóły rozmyły mi się w pamięci. Serial się skończył, a moja sympatia do Ahsoki została na lata.
Serialowa Ahsoka wypada blado przy tej animowanej. Sam jej wygląd jest inny, skrócone zostało też lekku, które wygląda bardzo sztucznie. Ogólnie cały serial tak wygląda. Wszyscy mają czyste, lśniące nowością stroje, co szczególnie rzuciło mi się w oczy przy Herze. Estetycznie serial traci, nie ma klimatu, niektóre sceny są aż sterylne. Może artyści od efektów specjalnych odmawiają pracy nie tylko dla Marvela, ale całego Disneya? Szczególnie widać to w czwartym odcinku, gdzie odmłodzono biednego Haydena Christensena. No nie wyglądało to dobrze. Chociaż dla mnie całe to odmładzanie aktorów dzięki CGI wygląda groteskowo, bez znaczenia, jaki to aktor. W Mandalorianie też mi się śmiać chciało na widok odmłodzonego Marka Hamilla.
U serialowej Ahsoki nastąpiła też zmiana charakteru. Stała się bardzo pochmurna i przez pierwsze trzy odcinki głównie stała ze skrzyżowanymi rękami i patrzyła posępnie. I w ogóle to od kiedy Ahsoka zgadza się z ideami Zakonu Jedi? Może i nie pamiętam wszystkich szczegółów z animowanych seriali, ale zgrzyta mi charakter bohaterki. Chociaż i tak nie aż tak bardzo jak zmiana, która zaszła w Sabine. Kto w ogóle wpadł na pomysł, żeby Sabine zachowywała się teraz jak naburmuszona nastolatka? To tak bardzo nie pasuje do tej postaci.
Co do fabuły serialu, to nie wyróżnia się ona niczym szczególnym. Znowu mamy poszukiwanie skarbu (w tym przypadku Ezry i Thrawna) i mapę, która do nich prowadzi. W dużej mierze twórcy wykorzystują nostalgię fanów, bo spotykamy znanych nam już bohaterów. Ogólnie Ahsoka to po prostu Rebelianci sezon 5, gdzie po kilku latach od wyzwolenia Lothal, główni bohaterowie szukają porwanego przez kosmiczne wieloryby Ezry oraz Thrawna. Ech, co jak co, ale taki sposób zakończenia ostatniego sezonu Rebeliantów w ogóle mi się nie podobał. Całe napięcie z ostatniego sezonu rozwiązano pięknym deus ex machina, wieloryby ratują świat, koniec. Bardzo żałuję, że w Ahsoce zdecydowano się kontynuować Rebeliantów. O wiele chętniej obejrzałabym historię Ahsoki zaraz po wojnach klonów, kiedy dopiero zaczynała wspierać rebelię. Bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z Rebeliantów, niebezpiecznie zbliża Gwiezdne Wojny do Marvela, gdzie bez obejrzenia miliona innych produkcji widzowie nie będą znali bohaterów ani wiedzieli, co się aktualnie dzieje, bo to było omówione gdzieś indziej, a tu tylko kontynuujemy opowieść. Przedstawienie Thrawna jako tego złego, co to odnowi Imperium, też jest działaniem na wyrost i budowaniem napięcia, którego nie ma. Skoro akcja serialu dzieje się po Powrocie Jedi, a przed Przebudzeniem Mocy, to Imperium i tak się odrodzi, bez znaczenia czy znajdą Thrawna, czy nie. I tak wiemy, że to się stanie.
W czwartym odcinku dostajemy kolejny motyw z Rebeliantów, który albo się lubi, albo nie, czyli nieszczęsny świat między światami i podróże w czasie. Bo tylko tego w Gwiezdnych Wojnach brakowało, podróży w czasie. Timey-whimey stuff w ogóle nie pasuje mi do tego uniwersum.
Według mnie Ahsoka to póki co taki nijaki serial i zmarnowany potencjał. Nie podoba mi się decyzja, żeby zrobić z tego kontynuację wydarzeń Rebeliantów. Do tego mnóstwo rzeczy zdarzyło się między finałem animacji, a obecnym serialem, o których nic nie wiemy, przez co relacje między Sabine a Ahsoką są niezrozumiałe. Sabine, mimo bycia starszą niż kiedy widzieliśmy ją ostatnio, zachowuje się jak nastolatka. Kolejna mapa i kolejne poszukiwanie czegoś to chyba nowy standard w Gwiezdnych Wojnach. Do tego podróże w czasie i kosmiczne wieloryby. Ten serial ma misz masz wszystkiego, ale nic z tego nie składa się w spójną historię. I tak szczerze, to mi jest po prostu smutno, że ten serial jest taki słaby. Ja naprawdę lubię to uniwersum, lubię Ahsokę, Rebeliantów też mi się przyjemnie oglądało i dostaję serial, który wiele obiecywał, a niewiele dostarczył. Od pierwszego zwiastunu wiedziałam, że to będzie czysty fan service, ale to nie jest dobry fan service. Nie wiem, czy Filoniemu skończyły się pomysły, czy nieciekawa i pełna dziur fabuła to pokłosie strajków w Hollywood. Wizualnie też dobrze nie jest. Może to jak ten serial wygląda to po kolejny dowód na to, że Disney ma problemy i ludzie nie chcą dla nich pracować? Ciężko powiedzieć. Serial ma liczne wady, ale mimo to obejrzę go do końca. Ma fajne smaczki, typu sceny walk w kosmosie, spotkanie Ahsoki z Anakinem, dwóch upadłych Jedi (Ray Stevenson wypadł świetnie w tej roli, ale niestety zmarł w maju tego roku).
dziewiętnastka: Na samym początku muszę zrobić pewne zastrzeżenie: choć przez wiele lat uważałam Gwiezdne Wojny za swoją ulubioną franczyzę, akurat Wojny Klonów zawsze omijałam. Co poradzę, nie podobała mi się animacja, a przecież miałam tyyyyyle innych książek i komiksów do obczajania! Cóż, nie przewidziałam, że kiedyś ten cały dodatkowy, pozakinowo-telewizyjny kanon zostanie skasowany. Rebeliantów próbowałam oglądać, na fali przygotowań do powrotu filmów, ale chyba na początku drugiego sezonu się poddałam. Uwaga uwaga, uznałam, że jest to za dziecinne i na pewno nic ważnego dla GW się tam nie wydarzy. Aha.
Czemu o tym piszę? Dlatego, że w kontekście Ahsoki – i w ogóle obecnego kształtu marki GW – oba te wybory okazały się wyjątkowo nietrafione. Akurat Wojny Klonów przetrwały czystkę kanoniczną jako chyba jedyny z tekstów pierwszego Expanded Universe (teraz znanego jako Legendy), a Rebelianci… No cóż, jak już Rademede zauważyła, Ahsoka w zasadzie służy za kontynuację tego serialu w formie live action.
To wszystko sprawia, że w trakcie oglądania serialu mam dosłownie zerowe zaangażowanie w fabułę. Tak, wiem, kim jest Ahsoka, Ezra, no i oczywiście admirał Thrawn (DUH), ale prawdę mówiąc… Z tej trójki tylko admirał coś mnie obchodzi? Nie wiem, może jestem złą fanką Gwiezdnych Wojen, ale no, nigdy nie udało mi się przywiązać do uczennicy Skywalkera, ani do Kolejnego Chłopaka z Mocą, którego trenuje Kolejny Ocalały z Rozkazu 66. Swoją drogą, nie macie poczucia, że te dodatkowe media strasznie rozcieńczają emocjonalne i fabularne znaczenie czystki Jedi? Bo ja mam. Ale dobrze, wracając do serialu Ahsoka: cała reszta postaci to dla mnie zupełna niewiadoma, nowe osoby, które w sumie chciałabym poznać. Tymczasem fabuła serialu została ewidentnie zaprojektowana pod osoby, które nie tylko znają te osoby, ale też kochają je szalenie. W związku z czym nie trzeba niczego tłumaczyć, niczego wprowadzać, po prostu… Pokażesz na ekranie Sabine czy generał Herę i całe emocjonalne “ojej” ma się dziać samo.
No, w moim przypadku się nie dzieje, sorry. Czuję jedynie alienację od fabuły i lekką irytację na decydentów franczyzy za ich arbitralne podejście, co się liczy jako kanon, a co nie. A wszystkie te emocjonalne rozterki bohaterów mam trochę w nosie.
To co pozostaje, gdy fabuła w sumie mnie nie obchodzi?
Mogę sobie podziwiać ładne widoczki. Wiem, że Rademede się nie podoba strona wizualna serialu, ale ja mam niskie wymagania, jak jest ładny czerwony las i statek na jego tle, to w sumie mi wystarczy (oj ten las dostarcza mi wiele ładnych screenshotów). Mogę śmiać się z absolutnie najbrzydszej kotożaby, jaka istnieje w telewizji. Mogę sobie słuchać głosu Davida Tennanta i wyobrażać sobie, jakie robił miny, gdy nagrywał kwestie Huyanga. Mogę sobie patrzeć na aktorki i ich stroje, marząc sobie, że kiedyś je scosplayuję (pewnie nie). Bonus: gdy sprawdziłam, kto gra generał Sullivan, aż pisnęłam z radości! Dla niewtajemniczonych, wciela się w nią Mary Elizabeth Winstead, czyli m. in. Huntress z Birds of Prey i Ramona Flowers ze Scotta Pilgrima. A wiedziałam, że skądś znam ten uśmiech, no…
Co jeszcze? Ach tak, powrót Haydena Christensena też mnie cieszy, bo zawsze go lubiłam i facet zasługuje na dodatkowy hajs za to całe gówno, które wylewano na jego grę aktorską przy premierze części II i III. Chociaż mam pewne zastrzeżenie: dlaczego u licha w Kenobim zostawili jego twarz taką, jaka jest teraz, a w Ahsoce już zdecydowali się na użycie CGI? Pomijając mój hejt na cyfrowe odmładzanie aktorów w ten sposób – dla mnie to brak szacunku do procesu starzenia się i nakręcanie kultu gładkich buziek – po prostu jest to niespójne as _uck! Twórcy, zdecydujcie się na jedną wersję!
Przy okazji muszę zaznaczyć, że czwarty odcinek jest – jak na razie – najgorszy z całego serialu. Z jednej strony okej, wreszcie się coś dzieje, ale z drugiej… Kurdę, wszystkim głównym postaciom obniżono IQ o połowę wyłącznie po to, by nakręcić dramę. Może gdybym lepiej rozumiała emocje bohaterów, byłabym to sobie w stanie jakoś zracjonalizować, ale… No, już coś mówiłam na ten temat.
I tak to sobie leci ta Ahsoka. Oglądać oglądam, ale głębi większej w tym nie ma.
Na sam koniec jeszcze chciałabym poczynić pewną uwagę odnośnie pewnej, ekhm, disneyowskiej polityki zarządzania postaciami w swoich franczyzach. Ahsoka to kolejny objaw pewnego trendu, który jest bardzo widoczny w Marvel Cinematic Universe. Mianowicie: robią film/serial z olbrzymim naciskiem na kobiece postaci. Brzmi fajnie, nie? Ale kiedy go robią? Kiedy cała transmedialna historia, opowiadana w dziesiątkach filmów i seriali, zaczyna się uginać pod ciężarem samej siebie. Niemal już widzę te chomiki w głowie universe-runnerów: okej, ludzie zaczynają się męczyć marką i rezygnują ze śledzenia naszych produktów, oglądalność spada… trzeba wstrzyknąć trochę performatywnego korpofeminizmu! W ten sposób przyciągniemy do kina/na streamingi KOBIETY! A jak nie wyjdzie? Nie szkodzi, zawsze można zwalić na to, że te bohaterki są mało lubiane i wrócić do pewniaków.
Niestety w Ahsoce widzę sporo z takiego cynicznego wyrachowania. Nie wiem, czy się ze mną zgodzicie, ale cóż. Przy czym tak, wiem, że sama się dałam na to złapać. Czy żałuję? Tego bym nie powiedziała, mimo wszystko oglądam dalej, ale… Dawno nie czułam się tak wyprana z oczarowania, jak przy tym serialu. Smutne to jest w sumie.
A ja u was? Jesteście fan_ami Gwiezdnych Wojen i oglądacie (lub nie) Ahsokę? Dajcie znać w komentarzach na naszym Facebooku!
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.