Kiedy ktoś poleca ci komiks, mówiąc, że to „twojeimięcore”, nie można tego nie sprawdzić. A taki miał być Księżycowy jeleń.
Uwaga na istotne spoilery.
Pierwsze były ilustracje – zdecydowanie nas zachęciły jeszcze kiedy podejrzeliśmy je na stronie wydawcy. A potem Księżycowy jeleń Yoanna Kavege’a pojawił się w naszych rękach jako prezent urodzinowy. I faktycznie, jest w nim sporo esencji opowieści, która ma w sobie nasz styl. Ale są i rzeczy, które sprawiały, że myślałem o tym, jak ja bym inaczej taką historię poprowadził. Co nie znaczy oczywiście, że jest to komiks zły. O nie, nie bez przyczyny w końcu w listopadowym podsumowaniu wymieniamy go w zachwytach. Komiks wczepił się w nas pazurami i skłonił do tych najlepszych przemyśleń, jakie czasami miewamy po lekturze, które sprawiają, że taki tekst zostaje z nami na długie lata. Zawsze ten pierwszy moment zastanowienia wspominamy z przyjemnością.
Tak mieliśmy z Rzeźnią numer pięć czy Ferdydurke, a teraz z Księżycowym jeleniem. Uwielbiamy ten moment, kiedy książka czy komiks sprawia, że zatrzymujemy się mentalnie i musimy przemyśleć, co wobec niej czujemy i co ona nam właściwie mówi.
W Księżycowym jeleniu ten moment to końcówka. Nie do końca wiedziałem, co myśleć o twiście. Czy powinienem czuć się oszukany? Zły? Ale właściwie dlaczego? Komiks zdecydowanie gra z oczekiwaniami i wywraca pewne schematy na nice. Wiedziałem po pierwszej lekturze, że będę musiał do niego wrócić i to wkrótce, żeby się przyjrzeć, jak i co on dokładnie robi, która z postaci co mówi (a tekstu nie ma tu wiele) i jak mówi – żeby lepiej zrozumieć całą sytuację.
Księżycowy jeleń opowiada o małym jelonku przemierzającym cichy, pusty kosmos, by dowieźć gdzieś jajo. Wkrótce dowiadujemy się, że jelonka ściga dziwna postać na kosmicznym łosiu – postać, która jest zdecydowanie dorosła. I tak śledzimy tę pogoń, odbywającą się prawie bez słów. Jelonek przystaje na różnych planetach, by odpocząć, naprawić swój stateczek kosmiczny, zebrać informacje, skryć się przed pościgiem.
Istotny spoiler:
Bliżej końca dowiadujemy się, że jelonek ucieka przed byłą wojowniczką Wielkiej Ciszy i że on sam wciąż Wielkiej Ciszy służy. Chce dotrzeć do ostatniej kolebki życia, by ją zniszczyć. Ten plot twist złamał mi serce. Bo jak to tak? Nasz mały, dzielny, zdeterminowany jelonek, dziecko z misją okazuje się tym złym, którego trzeba powstrzymać? Jak to dziecko ma być na tyle zindoktrynowane, by nie dało się go odwieść od jego planu? I jak to ostatecznie zabija on ścigającą go (wcześniej zabiwszy jej wierzchowca) i z pomocą jaja niszczy ostatnią kolebkę – Ziemię – a kosmos wypełnia w końcu wielka pustka i cisza?
Koniec istotnego spoileru.
Księżycowy jeleń to opowieść o kosmicznej ciszy i wielkim spokoju, jaki może ona z sobą nieść. A jednocześnie to opowieść o tym, jak ta cisza jest przerażająca. I czy na pewno powinna zostać całemu kosmosowi narzucona bez możliwości wyboru? W komiksie niewiele jest słów (tłumaczka nie miała dużo do zrobienia, ale swoją pracę wykonała dobrze), gra on przede wszystkim obrazem, który buduje narrację, świat i towarzyszące postaciom emocje, budząc je w nas rezonansem. To oczywiste, że kibicujemy jelonkowi, tak nas komiks prowadzi, ale wpadnięcie w tę nić empatii okazuje się podstępne.
Po pierwszej lekturze czułem się tym trochę oszukany – choć komiks nie mówi nam, że jelonek jest dobry, to jednak bardzo świadomie pokazuje go w konkretny sposób, celowo sprawia, że to jelonkowi kibicujemy. To jest też jeden z tych momentów, kiedy na opis „ginnycore” mówimy „tak, ale jednak nie”. Nie dlatego, że to rozwiązanie jest inherentnie złe – poczucie oszukania też znikło po tym, jak zastanowiliśmy się, dlaczego to na nas tak wpłynęło i co właściwie robi ten wątek i dlaczego – ale sam nie stosuję takich zabiegów we własnej twórczości.
Wątpliwości budzi też antagonista, który jest dzieckiem. Pewnie nigdy nie będę w pełni przekonany, co powinienem o tym sądzić i czuć w tym kontekście. Z punktu widzenia analizy wiemy, dlaczego tak jest to rozegrane, na jakich uczuciach ma nam to grać, ale no właśnie, to jest pewne… zagranie i gdzieś w tych kategoriach to widzimy, wynurzamy się w tym momencie z immersji, z którą analiza i interpretacja nam się rozjeżdżają w dwie różne strony.
Jest to odwrócenie ról, sięgnięcie po coś głęboko zakorzenionego w większości z nas. W świadomość, że dzieci są w jakiś sposób niewinne – choć pojedyncze dzieci potrafią być niezłymi potworami (ale nie o tym jest opowieść w Księżycowym jeleniu), to nawet na te najgorsze przypadki odpowiedzią powinna być lepsza opieka, lepsza edukacja, lepsza terapia, zależnie od potrzeb. Ale tu mamy dziecko wyjęte z całego tego systemu, jest tylko on i goniąca go istota. I bardzo długo prawie nikogo więcej. To opowieść na dwoje aktorów, nominalnie sobie równych, ale jednak nie, skoro jednym z nich jest dziecko.
W jakiejś części chciałbym też, żeby nie było tu w ogóle słów. Te, które są, są dobre i pełnią konkretną rolę – tak jak jelonek jest wysłannikiem Wielkiej Ciszy, tak goniąca go postać, która porzuciła ideały Wielkiej Ciszy, nie może zupełnie milczeć. To jest wyraz jej buntu wobec siły, której służyła o wiele dłużej niż jelonek. Mówienie staje się też jej klęską – gdy mówi, zamiast działać, zniszczyć jajo, albo przynajmniej jednocześnie mówiąc i je niszcząc – odsłania się, daje jelonkowi dość czasu, by ten ją zabił.
Jednocześnie jednak właśnie bardzo wyraźnie mam w głowie wersję tej historii bez słów. Wtedy cieszylibyśmy się z pokonania przeciwniczki jelonka i dopiero na koniec zobaczylibyśmy, co było celem protagonisty. Ta wersja żyje w naszej głowie rent free, choć wiemy, że złamałaby nam serce o wiele mocniej. Nie znaczy to też, że jest ona obiektywnie lepsza od komiksu, który dostaliśmy. Ale jest bardziej nasza.
Nie jestem też przekonany do przedstawienia Ziemi jako kolebki życia przyniesionego tu przez kosmitów, miejsca, z którego my, ludzie, mielibyśmy (gdyby misja jelonka się nie powiodła) ponieść życie w resztę kosmosu. Nie jesteśmy ogólnie przekonani do pierwszej części tego motywu – on się pojawia w fantastyce tu i tam, ale nam kojarzy się bardziej z teoriami spiskowymi. Jeśli chodzi o tę drugą część, dostajemy kolejną odsłonę wielkiej ludzkości podbijającej kosmos, która coraz mniej do nas przemawia. Zajmijmy się naszą planetą tu i teraz, w kosmos posyłajmy teleskopy i sondy – by zaspokoić jakąś część naszego głodu wiedzy – ale nie łudźmy się, bo jeśli ktoś poleci w kosmos, to ludzie najmniej do tego odpowiedni, których będzie na to zwyczajnie stać. A i tak nie będzie to wielki wspaniały podbój.
Księżycowy jeleń to komiks zdecydowanie nihilistyczny, i choć sam bardzo nihilizm lubię, tu jednak zdecydowanie lepiej zagrałaby jakaś wymyślona planeta, którą dałoby się potraktować metaforycznie, nie wplątując jej w skomplikowane ziemskie problemy, do których opowieść się tak naprawdę nie odnosi. Ta Ziemia to właściwie tylko parę stron pod koniec historii, więc naprawdę mogłaby być zupełnie innym miejscem.
Nie bierzcie jednak na złą monetę naszego marudzenia. To jest naprawdę dobry komiks. I może wam te rzeczy, o których piszę, w ogóle nie będą przeszkadzać. To bardzo indywidualna kwestia. My się też bardzo cieszymy, że dane nam było przeczytać Księżycowego jelenia. I że będziemy mogli do niego jeszcze wiele razy wracać. Bo tak w ogóle to jednak strasznie nam się ten komiks podoba.
Yoann Kavege, Księżycowy Jeleń, tłum. Marta Duda-Gryc, wydawnictwo Lost in Time, 2022.