Siedmioletnia przygoda z The Expanse, w mojej opinii najlepszym serialem science fiction XXI wieku, dobiegła końca. Szósty sezon przyniósł satysfakcjonujące zakończenie, a ostatni odcinek był jednym z najlepszych w całym serialu. Mimo wszystko jednak nie byłam gotowa na to pożegnanie.
Fandom The Expanse nie ma powodów do narzekań. W końcu jeszcze kilka lat temu wszystko wskazywało na to, że serial zostanie zakończony po trzech seriach, tymczasem dostaliśmy aż sześć. Materiał źródłowy jest jeszcze bardziej obszerny – na całą opowieść składa się aż dziewięć tomów, z których ostatni, Upadek Lewiatana, ukaże się w polskim przekładzie 26 stycznia. Przede mną więc jeszcze kilkanaście godzin w świecie stworzonym przez Daniela Abrahama i Ty Francka. Serialowa wersja obejmuje sześć pierwszych tomów, co jest o tyle logicznym rozwiązaniem, że ostatni z nich domyka większość wątków. Akcja kolejnych dzieje się trzydzieści lat po zakończeniu wydarzeń z Prochów Babilonu, ostatniego tomu, który doczekał się ekranizacji.
Osią akcji szóstego sezonu jest walka z rebelią Marco Inarosa. Zaangażowane są w nią wszystkie najważniejsze postacie – załoga Rosynanta uzupełniona o Clarissę Mao, a później też Bobbie Draper, Camina Drummer i jej załoga, wsparta przez innych przeciwnych Inarosowi Pasiarzy, Chrisjen Avasarala, a z nią całe ONZ i rząd oraz generałowie Marsjańskiej Republiki Kongresowej. Rozstrzeleni w przestrzeni kosmicznej, stopniowo odnajdują elementy układanki, która nie tylko pozwoli pokonać Inarosa, ale też wyciągnąć z wojny z nim naukę, która pozwoli zbudować lepszy, bardziej sprawiedliwy świat.
Początkowo wszystko wskazuje na to, że Inaros zatriumfował, a jedyne, co pozostało planetom wewnętrznym, to bronić się przed jego kolejnymi atakami i próbować ratować to, co pozostało: zapewnić ocalałym mieszkańcom Ziemi konieczne do choćby wegetacji zasoby i niszczyć kolejne kamienie rzucane przez rebeliantów w kierunku zielonej planety. Inaros rośnie w siłę, a próby pokonania go nawet połączonymi siłami Ziemi i Marsa wydają się skazane na niepowodzenie. Wszyscy są głodni akcji i choćby małych zwycięstw, bo desperacko potrzebują nadziei. I gdy poczucie beznadziei staje się już nie do zniesienia, powoli zaczyna się coś zmieniać. Patrolująca przestrzeń kosmiczną załogę Rosynanta odkrywa asteroidę z przyczepionym silnikiem, mającym w określonym momencie skierować ją na Ziemię, i przechwytuje dane o lokalizacji pozostałych „pocisków”. Wyeliminowanie zagrożenia mogącego ostatecznie zniszczyć Ziemię umożliwia przeprowadzenie przez połączone siły Ziemi i Marsa ataku na Ceres, którą Marco Inaros właśnie ogłosił stolicą Pasiarzy. I wówczas przywódca rebelii popełnia błąd. Zostawia Ceres i jej mieszkańców na pastwę atakujących, wcześniej ogołociwszy ją z żywności, wody i wartościowego sprzętu. I choć z taktycznego punktu widzenia jest to genialny ruch, bo zmusił jego i tak cierpiących na niedostatek zasobów przeciwników do podzielenia się nimi z Ceres, to sprawia, że coraz więcej Pasiarzy zaczyna wątpić w jego intencje. Wykorzystuje to Camina Drummer, która, połączywszy siły z pasiarską frakcją przeciwną Inarosowi, przejmuje jeden z jego kosmicznych magazynów, by wesprzeć Ceres, a przy okazji wzmocnić swoją pozycję. Również Ziemia zyskuje nieoczekiwaną pomoc ze strony znanego nam z wcześniejszych sezonów Praxadike’a Menga, naukowca z kontrolowanego przez Inarosa Ganimedesa, który dzieli się z załogą Rosynanta wynikami badań umożliwiającymi szybszą produkcję żywności. I tak, krok po kroku, zmierzamy do wydarzeń z finału, których efektem będzie nie tylko pokonanie Inarosa, ale też diametralna zmiana losów Pasiarzy z pariasów ludzkości na jednych z głównych rozgrywających w naszym Układzie Słonecznym.
The Expanse nie byłoby sobą, gdyby, oprócz działań taktycznych, nie skupiło się też na emocjach bohaterów. W pierwszych odcinkach sezonu załoga Rosynanta jest w rozsypce. Holden, Naomi i Amos są w żałobie po śmierci Alexa. Dodatkowo Naomi zmaga się z traumą po uwięzieniu i dramatycznej ucieczce ze statku Inarosa. Sytuacji nie poprawia obecność na pokładzie Clarissy Mao – ani Holden, ani Naomi nie wierzą w jej przemianę. Czasy, gdy byli małą rodziną z wyboru, wydają się odległą przeszłością, zadajemy sobie raczej pytanie, ile jeszcze wytrzymają na tym samym pokładzie. Żałoba i poczucie frustracji to zresztą słowa, które wydają się najlepiej opisywać stan wszystkich przeciwników Inarosa. W ich rozłącznych mikrokosmosach obserwujemy w pigułce skutki tragedii, która dotknęła całą Ziemię i spory kawałek kosmosu. Również na pokładzie Pelli nie jest wesoło. Z jednej strony obserwujemy triumf Marco i jego popadanie w coraz większą pychę, z drugiej rosnące zagubienie Filipa, do którego coraz silniej docierają skutki działań jego ojca – również dla Pasiarzy. I choć akurat jego wątek nie ma znaczenia dla finałowego rozstrzygnięcia, to bardzo się cieszę, że twórcy poświęcili mu tak dużo czasu. Bo, mimo że syn Inarosa przyczynił się do śmierci ćwierci miliona mieszkańców Ziemi, to sam też jest ofiarą tej wojny i musi żyć ze świadomością, że tych – i kolejnych – śmierci nie da się usprawiedliwić „słuszną” sprawą. Absolutnie fantastyczny jest moment, w którym Holden, mając na celowniku osłabioną walką Pellę, decyduje się w ostatniej chwili rozbroić lecącą w jej kierunku torpedę, gdy na ekranie, za plecami Marco, widzi przerażonego Filipa. Choć wie, że jest to strzał, od którego mogą zależeć losy wojny, nie potrafi zabić syna swojej partnerki. To symboliczna chwila, w której miłość wygrywa z chęcią (niektórzy pewnie by rzekli, że wręcz z powinnością) zakończenia wojny. I z takich pięknych aktów dobroci i serdeczności utkana jest ta seria – Mars i Ziemia pomagające Ceres, Monica Stuart przygotowująca materiał o Pasiarzach, który ucierpieli w wyniku działań Inarosa, Clarissa gotująca dla załogi Rosynanta posiłek przed ostatnią bitwą, Drummer opuszczająca ostatnich członków swojej queerowej rodziny i mówiąca im na pożegnanie, że pokochała ich nie dlatego, że są wojownikami, a dlatego, że są budowniczymi, Bobbie ruszająca sama przeciw siłom broniących dział Inarosa na Medynie i Amos zasłaniający ją własnym ciałem… Ostatni odcinek był pełen akcji, walk, forteli i niesamowitych emocji, natomiast to nie statków kosmicznych i asteroid będzie mi brakować, a bohaterów i ich emocji. Oraz pięknego przesłania o sile współczucia, zaufania i miłości – czyli właśnie budowniczych, którzy wygrali tę wojnę.
Właściwie jest tylko jeden element szóstego sezonu The Expanse, do którego mam wątpliwości. W wydarzenia z Prochów Babilonu twórcy serialu wpletli przewijający się przez wszystkie odcinki, oparty na opowiadaniu Strange Dogs, wątek Lakonii, który jest tu tyleż intrygujący, co kompletnie niepowiązany z resztą fabuły – chyba że za takowe powiązanie uznamy obecność generała Duarte. Trudno mi potraktować go inaczej niż jako furtkę do ewentualnej kontynuacji. Która sama w sobie nie byłaby najgorszym pomysłem, wszak wszystko zaczęło się od protomolekuły, powinno się więc też na niej skończyć. Zobaczymy. A póki co ze smutkiem żegnam mój ukochany serial i dziękuję twórcom za fantastyczne siedem lat.
Widzieliście szósty sezon The Expanse? Jak wam się podobał? Dajcie znać na Facebooku!
(ona/jej) Fotografka amatorka, jedna druga whosomowej sekcji wspinaczkowej. Zakochana w Ekspansji i prelegowaniu na konwentach. Zachłanna życia, nowych miejsc, ludzi i wrażeń. Eksblogerka, eksdziennikarka radiowa, eksaktywistka społeczna. Od jakiegoś czasu uczy się spełniać marzenia i bardzo jej się to podoba.