Nazwisko Stevena Moffata to już marka kojarząca się z Doctor Who. Scenarzysta, twórca tak kultowych straszydeł jak Płaczące Anioły czy Vashta Nerada i producent wykonawczy oraz showrunner serialu w latach 2010-2017, opowiada o tym jak zmienia się dziecięce koszmary w telewizyjne potwory.
W Doctor Who potwory pochodzą z dziecięcych pokoi, jest w nich coś znajomego. Jeśli się im przyjrzeć, nie wygrałyby wojny. Płaczące Anioły, które stworzyłem i które odniosły największy sukces, nie mogą się poruszyć, jeśli ktoś na nie patrzy! Co to za niebezpieczeństwo? Może to i wariackie, ale dzieci boją się posągów – ja sam pamiętam strach przed nimi i manekinami sklepowymi, ale Robert Holmes ograł już ten temat.
Moffat wraca też myślami do sztandarowych wrogów Doktora.
Weźmy Daleków, Davros podobno jest najpoteżniejszym geniuszem zła we wszechświecie. Serio? Bo po jego dziełach tego nie widać. Poważnie, nie uważam Daleków za najlepszy projekt. Sprawdzają się jako telewizyjne monstra, ale jako machiny wojenne? Mógł się bardziej postarać. Głupie, prawda? Co mają robić te ich wypustki? Jakim cudem naukowa elita Skaro pozwoliła Davrosowi na stworzenie czegoś takiego – tydzień przed ujawnieniem broni Daleków musiał pokazać ich wysięgniki – stali w osłupieniu czy klaskali i mówili: To świetny pomysł. Po co im palce. Wystarczą przepychacze do zlewu. Wspaniale Davros, postarałeś się. Niebywały geniusz?
Moffat kontynuuje:
Tak więc istotą dobrego potwora z Doctor Who jest coś zasadniczo głupiego i pochodzi ze znajomego środowiska. Dzieci mają dziwną relację z Dalekami, bo je przerażają, ale jednocześnie należą do ulubionych zabawek. W Dalekach jest zarówno coś strasznego, jak i uroczego. Myślę, że bajkowe, niewinne absurdy mieszają się tu z nieszkodliwym niepokojem. W Doctor Who nie leje się krew. Nikt nikomu nie urywa głów, ani nic podobnego. Wszystko sprowadza się do dobrej historii o duchach skierowanej do dzieci.
Co ma do powiedzenia na temat swojego pierwszego tworu w odcinku The Empty Child?
Odcinek miał dziać się podczas drugiej wojny światowej. Głównym pomysłem był jakiś potwór w formie dziecka, ukrywający się przed nalotami, i miałem wprowadzić kapitana Jacka Harknessa (granego przez Johna Barrowmana). Ale pomyślałem, że kiedy pokażę potwora, nikt nie będzie zwracał uwagi na czas i miejsce akcji. Usiadłem i przejrzałem wiele zdjęć z nalotów na Londyn, i co pierwsze rzucało się w oczy to te paskudne maski przeciwgazowe. Maski nadają się na straszydlo z Doctor Who – mają puste spojrzenie. To wszystko, czego potrzeba – brak oczu. Chciałem zatem stworzyć potwora związanego z okresem wojennym i było dla mnie oczywiste, co wykorzystam. Russell chciał też, żeby były to dzieci – żyjące wśród wybuchów, kradnące jedzenie po domach podczas nalotów. To wszystko się wydarzyło. Było prawdziwe.
Dla Moffata wartością Doctor Who jest również zupełnie inne podejście do strachu niż w standardowych serialach science-fiction:
Strach wychodzi spod łóżka, czai się w głębi szafy. Pochodzi stamtąd. Nie z kosmosu. Wydobywa nieznane zza sofy i to tym przeraża. Nawet kiedy Doctor Who jest najbardziej imponujący, niesie w sobie cząstkę swojskości. Zagrożenie może wychynąć ze zwykłego salonu. To dosyć ważne w tym serialu. Podejrzewam, że początkowo ten format wynikał z ograniczeń budżetu – wciąż nie mamy milionów, ale znikły budżetowe problemy – styl programu powinien się do tego dopasować. Lekka znajoma atmosfera jest dobrym sposobem na wciągnięcie widzów w historię. Jeśli pomyślimy, że potwory mieszkają w przestrzeni kosmicznej i kryją się w metalowych korytarzach, nic w tym strasznego. Ale jeśli przyjdzie nam do głowy, że mają idealny rozmiar i sposób, by wślizgnąć się do sypialni, wtedy przerażają – we właściwy, przyjazny dzieciom sposób. Dzieciaki kochają straszne opowieści, które nie są wstrząsające. Te zostawmy w wiadomościach.
Zgadzacie się z byłym showrunnerem Doctor Who? Jaki odcinek z ery Moffata lubicie najbardziej?
Źrodło: Radio Times
Autorka bloga Anndycja, nauczycielka angielskiego, bibliotekarka, pisarka fanfiction, a przede wszystkim fanka. Gdyby mogła być zwierzątkiem, byłaby fenkiem. Regularnie pozwala, żeby popkultura łamała jej serce i przywracała do życia. Lubi filmy Disneya i horrory o duchach, literaturę dziecięcą i reportaże true crime. Miłośniczka brytyjskich seriali, teatru, herbaty, kotków i Neila Gaimana. W Doctor Who wkręciła się dość późno – w 2011 roku – ale wystarczająco wcześnie, by napisać o nim pracę magisterską. Od tamtej chwili większość czasu spędza w TARDIS. Najchętniej z Dziesiątym Doktorem.