Czas na kolejne, zwyczajowo już chyba gigantyczne, popkulturowe podsumowanie miesiąca. Co nas zachwyciło, zaskoczyło i rozczarowało we wrześniu? Oraz – nowość! – o czym najwięcej pisaliśmy, a wy u nas – dyskutowaliście? Zapraszamy do lektury podsumowania.
ZACHWYTY
Ginny N.: We wrześniu The Adventure Zone wydało jedną z dwóch planowanych miniserii po skończeniu pierwszego sezonu większej kampanii. I tak, w tym miesiącu słuchałem TAZ Dust 2. 2 bo kilka lat temu, po skończeniu pierwszej serii TAZ Balance, McElroyowie rozegrali m.in. pierwszą miniserię Dust. Dust rozgrywa się w ramach RPG Urban Shadows i opowiada o XIX-wiecznej lokalnej społeczności złożonej z wilkołaków, wampirów, duchów, demonów itp. istot oraz pracownikach czegoś na kształt agencji detektywistycznej – Greyson’s. W tej serii bardzo spodobało nam się zaproszenie do stołu Eriki Ishii. Nie chcemy zdradzać zbyt wiele – jeśli macie kilka godzin do poświęcenia, to koniecznie sięgnijcie po te pięć odcinków (z wprowadzeniem do settingu). Powiemy tyle, że chemia między postaciami jest świetna, Travis McElroy super sprawdza się w roli MG w takich mniejszych kampaniach, a podszyty anarchistycznym duchem heist – no czego chcieć więcej?
Nie czytaliśmy zbyt wiele, choć udało nam się co nieco. Dawno chcieliśmy przeczytać Poradnik pani Bradshaw Terry’ego Pratchetta i w końcu się udało. To fikcyjny przewodnik po nowopowstałej i wciąż rozwijającej się kolei Świata Dysku, in universe napisany przez tytułową panią Bradshaw. Mamy tu świetny pratchettowski humor i ciekawostki – głównie o Równinach Sto i okolicach Quirmu. Szkoda może, że ostatnie dwa rozdziały przewodnika są wyraźnie bardziej kompaktowe niż poprzednie. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że wynika to z etapu rozwoju dyskowej kolei, chciałoby się więcej.
Poza tym za nami już spora część trzeciego sezonu Lower Decks. Wiedzieliśmy, że będzie dobrze, ale wciąż zaskakuje nas, jak bardzo ten startrekowy serial przeszedł od naszego „a, sprawdzimy, ale pewnie będzie krindżowo” do „to jedna z najlepszych animacji, jakie istnieją”. Powiemy tylko tyle: oglądajcie.
Clever Boy: Cobra Kai powróciła z nowym sezonem. Brakowało mi tego świata. Miałem obawy, bo poprzednia seria była dobra, jednak twórcy udowodnili, że mogą postawić poprzeczkę jeszcze wyżej. Kilka postaci dostało swoje wątki i fajnie je pociągnięto. Nieraz zostałem zaskoczony. Pojawiło się kolejne odniesienie do oryginalnej trylogii. Bardzo mnie cieszy rozwój postaci, a szczególnie historia Johnny’ego. Świetnie się bawiłem i cały sezon pochłonąłem w dwa lub trzy dni. Przed nami zapewne ostatnia seria. Ale świetnie się to ogląda, naprawdę polecam.
Z drugim sezonem powróciło także Fate: The Winx Saga. I serio super się to oglądało. Każdy odcinek był interesujący i nie czułem żadnych zapychaczy. Nawet mam mały niedosyt, że długo czekaliśmy, a odcinków jest mało. Wydaje mi się, że twórcy świetnie pociągnęli większość wątków. Czasem było zabawnie, czasem intrygująco, fajnie wyglądały sceny akcji. Narracja była prowadzona tak, że nie do końca wiadomo było, komu zaufać. Było też kilka minusów. Po pierwsze ktoś powrócił zza grobu, ale nie zrobił nic, co pomogłoby dziewczynom prawnie. A tego chyba najbardziej było potrzeba. Po drugie doszło do wyczekiwanej transformacji – ale było to bardzo źle zrobione. Efekty wyglądały spoko, ale przez montaż i muzykę wyszło to strasznie krindżowo i wybijało z rytmu – serial stara się być mroczny, ponury i, jak na serial o wróżkach i magii, przyziemny. Po trzecie – styliści, przestańcie tak krzywdzić Terrę. To, jak ją ubierano, woła o pomstę do nieba. Dziewczyna jest ładna, a choć jej postać ma trochę kompleksów, nie znaczy, że trzeba ją ubierać w swetry ciotki-klotki, gdy inne bohaterki są wystrojone w suknie. Wkurzało mnie to (i z tego, co widziałem – nie tylko mnie).
Paternoster Gang: A League of Their Own wylądowało na Amazonie bez szczególnych fanfar czy zapowiedzi… i z miejsca trafiło do czołówki moich ulubionych seriali. Luźno oparte na filmie pod tym samym tytułem z 1992 roku opowiada tę część historii, którą film co najwyżej rozpoczął – piętrowej dyskryminacji kobiet w powstałej w 1943 roku kobiecej lidze baseballowej, która miała stanowić rozrywkę dla społeczeństwa, w czasie gdy „prawdziwi” zawodnicy byli na wojnie. W serialu śledzimy dwie historie – białych i latynoskich, w dużej części również queerowych zawodniczek z drużyny Rockford Peaches oraz zakochanej w baseballu czarnoskórej Max, walczącej, by dostać się do jakiejkolwiek drużyny. To słodko-gorzka, akuratna historycznie, feministyczna i antyrasistowska opowieść o samostanowieniu kobiet, życiu w zgodzie ze sobą i podążaniu za marzeniami niezależnie od ceny, jaką przyjdzie za to zapłacić, pełna fenomenalnie napisanych i zagranych bohaterek, które aż chce się poznać lepiej i spędzić z nimi jak najwięcej czasu. Znakomite queerowe kino, o którym na pewno napiszę na Whosome więcej.
Andor to pierwszy serial z uniwersum Gwiezdnych wojen, który z miejsca mnie kupił. Podobnie jak Rouge One, którego jest prequelem, nie ma w sobie nic z baśniowości czy umowności. Jest mrocznie, ponuro, nie ma oczywistych złych i dobrych, a Republika ma sporo na sumieniu. I rzecz jasna są Diego Luna i Stellan Skarsgård, dwuosobowy przepis na udaną produkcję. Z niecierpliwością wyczekuję kolejnych odcinków.
Kasia: Wrzesień był dla mnie dziwnym miesiącem, w którym konsumowałam zadziwiająco mało popkultury. To też miesiąc, w którym skończyłam jeden z najsłynniejszych i najbardziej klasycznych seriali HBO. Jego sława i chwała są w pełni zasłużone. Rodzina Soprano to naprawdę wybitny serial. To od niego rozpoczęła się zmiana postrzegania seriali: już nie jako miałkich zapychaczy ramówek, ale jako produkcji jakościowych, dopracowanych na każdym poziomie, seriali tworzonych bardziej jak produkcje filmowe. (Drugim takim serialem było Sześć stóp pod ziemią, który do tej pory pozostaje najlepszym serialem, jaki kiedykolwiek obejrzałam). Powstawał w bardzo specyficznych dla Amerykanów czasach (przełom XX i XXI wieku oraz ponad połowa pierwszej dekady XXI wieku). Muszę was jednak ostrzec. Opowieść o Tonym Soprano do łatwych nie należy. Serial opowiada o mafii. Z ekranu wylewa się toksyczna męskość, szowinizm, rasizm, homofobia, ksenofobia i przemoc. Mnóstwo przemocy. To też serial, gdzie nie lubi się właściwie żadnego bohatera. Chociaż problemy ze zdrowiem psychicznym oraz problemy rodzinne mogą być niektórym widzom bliskie. Właśnie z powodu swojej ludzkiej strony Tony jest włączany zwykle raczej w poczet antybohaterów niż czarnych charakterów. To klasyk, po który warto sięgnąć, jeśli macie siłę i ochotę.
W czasie przeziębienia zawsze obiecuję sobie, że nadrobię zaległe seriale, książki, komiksy. Kończy się tak, że zwykle raczej zamulam. Tym razem rozrywkę sprawiły mi zagadki z komiksów paragrafowych z serii Sherlock Holmes. Gry paragrafowe (czy też interaktywne gry książkowe) polegają na tym, że osoba grająca wciela się w bohatera i podąża za nim do wybranych miejsc i osób w wybranej przez siebie kolejności. Gra jest więc interaktywna i mamy duży wpływ na przebieg wydarzeń. Są naprawdę świetne. Przede wszystkim nie są zbyt proste (nie dajcie się tak łatwo zwieść oznaczeniu 10+ na okładkach), są złożone, czasem mylą tropy, jest dużo możliwości i miejsc, w które można się udać. Są analogowe i można w nie grać samodzielnie. Komiksy paragrafowe z serii Sherlock Holmes nie są oczywiście przeznaczone tylko dla fanów słynnego detektywa. Frajdę będą mieli także ludzie, którzy po prostu lubią zagadki. Na rynku zresztą są dostępne interaktywne gry książkowe o różnej tematyce i stopniach trudności, ale to Holmesianie będą po prostu zachwyceni i oczarowani. Widać, że autorzy (we wszystkich wydanych w Polsce pięciu książkach z Sherlockiem Holmesem autorem scenariusza jest Cédric Asna, w trzech jest także ilustratorem, a dwie pozostałe ilustruje Guillaume Boutanox) kochają opowieści sir Arthura Conana Doyle’a. Bohaterowie wyglądają bardzo kanonicznie (w większości), są zniuansowani, a historie, pełne nawiązań do klasycznych opowieści, czują atmosferę i bohaterów, zamiast pożyczyć od nich tylko imiona i nazwiska. Polecam każdemu. I to jako osoba, która zna się na Sherlocku Holmesie jak mało kto.
Lady Kristina: Podobnie jak w ostatnich latach, wrzesień był czasem premiery kolejnego, już czwartego, sezonu brytyjskiej wersji Ghosts. Tym razem para mieszkająca w nawiedzonym domu stawia pierwsze kroki w prowadzeniu B&B, cały czas jednocześnie mierząc się z przeciwnościami losu – żywymi bądź nie. W każdym kolejnym sezonie zachwyca mnie to, jak świetnie połączone są tu elementy sitcomowe z naprawdę wzruszającymi zdarzeniami – szczególnie poruszyły mnie tu na przykład losy oskarżonej o czary i spalonej na stosie Mary, która dopiero po śmierci była w stanie nauczyć się wyrażać własne zdanie dzięki innej, bardzo bezczelnej byłej mieszkance okolicy.
Pozostając w okolicach Ghosts, postanowiłam w końcu wziąć się za serial, z którego to twórcy i jednocześnie główna obsada Ghosts są najbardziej znani, czyli Horrible Histories. Serial, składający się z serii skeczy umiejscowionych w różnych miejscach i epokach historycznych, jest luźno oparty na serii książek Terry’ego Deary’ego o tym samym tytule. Jako że z założenia skierowane jest to do dzieci (co czasami widać, ale nie zniechęca to do oglądania), stara się przede wszystkim uczyć, bawiąc – przyznam, że sprawdza się w tym znakomicie, i jest to drugi serial, obok pełniącego niekiedy podobną rolę Doctor Who, z którego dowiedziałam się o wielu postaciach czy zdarzeniach historycznych, o których nie miałam okazji dowiedzieć się w szkole. Horrible Histories podnosi tu do tego poprzeczkę, niemal na każdym kroku obrazując, przez parodie współczesnych programów, segment o głupich śmierciach czy zapadające w pamięć piosenki (w których zakochałam się na długo przed wzięciem się za serial), że historia była, jest i będzie okropna.
Lierre: Wrzesień był dla mnie dość męczący i stresujący, więc w ramach self-care sięgnęłam po kolejną cozy grę z mojej listy. Padło na Littlewood. To gra wizualnie podobna do Stardew Valley, rozgrywką trochę też, choć ma bogatszą fabułę i więcej opcji. Ujął mnie już początek: zaczynasz jako osoba, która właśnie uratowała świat, o mało nie zginęła w pojedynku ze strasznym czarnoksiężnikiem i straciła pamięć. Wraz z dwójką swoich towarzyszy chce osiąść na emeryturze i odbudować kawałek świata. Powstaje mała osada, w której zamieszkują kolejne zagubione istotki. A wraz z odblokowywaniem kolejnych achievementów, odkrywa się coraz więcej o tym naprawdę niezwykłym, rozdartym tragedią świecie, w fabule pojawia się też zaskakujący, ale (chyba) piękny wątek o przebaczeniu i odnowie. W istocie to dość klasyczny symulator, w którym zbiera się zasoby, buduje, zarabia… i oczywiście łowi ryby. Napisałam w poprzednim zdaniu chyba, bo jeszcze tej gry nie skończyłam. Utknęłam na dłuższą chwilę w martwym punkcie, w którym po prostu muszę się naklikać. Nie jest to więc może idealnie wyważona gra, ale okazała się idealnie relaksująca. A jeśli zakończenie mnie usatysfakcjonuje, na pewno napiszę o niej coś więcej.
ZASKOCZENIA
Clever Boy: Nie do końca byłem zaintrygowany House of the Dragon. Finałowy sezon Game of Thrones tak zniszczył mi spojrzenie na ten świat, że jakoś nie chciałem do niego wracać. Wydawało mi się, że to jest odcinanie kuponów. No, ale skusiłem się. I podoba mi się. Powoli nadganiam odcinki (nie zawsze mam czas, żeby obejrzeć coś, co trwa średnio godzinę, więc czasem oglądam na raty). Podobają mi się postacie i kolejne intrygi. Jest tego, póki co trochę mniej niż w serialu-matce, ale dobrze się to ogląda. Lokacje i kostiumy wyglądają świetnie, dobrze trzymają się też efekty specjalne. No i Matt Smith jak zwykle porywa. Cały czas mam jednak wrażenie, że to tylko prolog do jakiejś większej akcji, bo nadal czegoś mi brakuje.
Kolega z pracy zaczął z żoną oglądać polski serial na Netflixie Gry rodzinne. Kumpela również widziała i polecała. No to sobie puściłem. I się wkręciłem. Świetnie zagrane, z pomysłem stworzone i zmontowane. Naprawdę super się bawiłem, ale wiem, że to nie serial dla wszystkich, bo składa się głównie z retrospekcji. Twórcy wodzą nas za nos, prawie do końca nie wiadomo, co tak naprawdę się wydarzyło, jakie relacje łączą dane postacie itd. Iza Kuna jest jak zwykle rewelacyjna. Ale główna bohaterka i jej siostra (Eliza Rycembel i Małgorzata Mikołajczak) też są świetnie zagrane. To naprawdę dobry serial. Zapewne zasługa w tym Agnieszki Pilaszewskiej, która napisała jego scenariusz i po raz kolejny stworzyła coś dobrego. Czekam na drugi sezon.
Lierre: Krótko, bo jeszcze nie skończyłam, ale po mocno irytującym filmie Love, Simon sięgnęłam z wahaniem po kontynuujący go serial Love, Victor… i bardzo mi się spodobał. Ma wady, ale zupełnie inne i łatwiejsze do obronienia. Zostało mi jeszcze kilka odcinków i mam co do nich złe przeczucia, więc z oceną się wstrzymuję, ale już to, co widziałam, zapisze mi się w pamięci jako dobrze spędzony czas.
ROZCZAROWANIA
Styczeń: Inside Man fabularnie zapowiadał się na jedną z ciekawszych miniserii w tym roku. David Tennant i Lydia West w rolach głównych mieli być wisienką na torcie, a dodając do tego Stevena Moffata jako twórcę – nie mogło być opcji, by serial nie był interesujący. I do tego muzyka w czołówce – wspaniała, klimatyczna, od razu przygotowywująca mnie na coś dobrego. Cóż… Pierwszy z czterech odcinków był faktycznie interesujący. Ale im dalej w serial, tym bardziej wszystko zdawało się absurdalne i bezsensowne, i nie mogłem powstrzymać myśli: „czy ktoś przeczytał ten scenariusz, zanim zaczęto kręcić?”. Bo całość niesamowicie przypominała mi czwarty sezon Sherlocka – w tych najgorszych aspektach, niestety. Gra aktorska świetna, estetyka całości wspaniała, ale fabuła… co się dzieje z fabułą? I to niestety nie na poziomie, na którym chce się krzyknąć „cóż za fantastyczny plot twist, tego się nie spodziewałem!”, a na poziomie „co te postacie wyrabiają, jaki to ma sens?”, co naprawdę mnie rozczarowało. Gdyby serial celowo szedł w odmęty absurdu, mogłoby być o wiele lepiej – ale niestety całkiem jasne jest, że zamiary były poważne. Nie wyszło poważnie. Pojawia się parę fragmentów, które są dobre, dialogów, które skłaniają do myślenia, pomysłów, których chętnie zobaczyłbym więcej w popkulturze. Ale niestety nie ratuje to w moich oczach tego serialu.
Paternoster Gang: Zbinge’owałam w końcu wszystkie dotychczasowe odcinki House of the Dragon i… myślałam, że będzie lepiej. Serial jest równy i spójny, nienajgorzej zagrany – szczególnie wyróżniają się Matt Smith i Milly Alcock – co z tego jednak, gdy całość jest nudna i nijaka. Ot, telenowela ze sporą ilością krwi, kilkoma naturalistycznymi scenami i postaciami, których ani nie polubiłam, ani im nie kibicuję. Być może moje rozczarowanie wzięło się przede wszystkim z tego, że, mimo smoków, przepowiedni i nieistniejących krain, to właściwie nie jest fantasy – serialowi bliżej do kostiumowych produkcji o dworskich intrygach. Game of Thrones, mimo wszystkich wad, jest jednak o kilka klas lepsze.
WARTO WSPOMNIEĆ
Lady Kristina: W zeszłym miesiącu miałam okazję być w kinie na Patrz, jak kręcą. To lekka komedia kryminalna, wyraźnie inspirowana twórczością Agathy Christie – a zwłaszcza Pułapką na myszy, wokół planów ekranizacji której tu krążymy. Ramy wydają się być schematyczne – mamy morderstwo, wielu bohaterów wygląda na podejrzanych, a para detektywów, będących tu głównymi bohaterami, przez cały film stara się znaleźć odpowiedź na najważniejsze pytanie: kto to zrobił? Nie należy jednak dać zwieść się pozorom, bo film bawi się klasyczną formułą komedii kryminalnej czy samych kryminałów, wchodząc niejednokrotnie na poziom meta – gdy w jednej ze scen główny bohater krytykuje typowe pomysły na rozwinięcie akcji rozwiązywania sprawy, na jakie wpadł scenarzysta adaptacji, ja już wiedziałam, że dokładnie takiej sceny doczekamy się w filmie (tak się też stało). Wracając jednak do podstawowego pytania produkcji (tej i niemal każdej kryminalnej), to odpowiedzi na nie udzielić nie mogę, gdyż tak, jak w Pułapce na myszy, widzów prosi się, by zachowali to dla siebie.
Ginny N.: O Pierścieniach Władzy piszemy redakcyjnie po każdych dwóch odcinkach. Nam osobiście ogląda się je głównie przyjemnie, może bez wielkich fajerwerków, ale nie mogło zabraknąć tutaj wzmianki o tym serialu. Poza tym na sam koniec miesiąca pojawił się drugi tom antologii Tęczowe i fantastyczne: Autostopem przez tęczę. Robiłem tam korektę poskładową, więc nie będę szerzej recenzował, ale powiem wam, że zdecydowanie warto sięgnąć po ten tom.
Clever Boy: Jestem z tych, co będą bronili She-Hulk, bo serial naprawdę mi się podoba. Z założenia miał to być lekki serial komediowy do zabicia czasu i jako taki się sprawdza. Efekty aż tak nie rażą. Jedne odcinki są lepsze, inne trochę gorsze, ale cały czas się dobrze bawię i mogę się przy nim zrelaksować. Bardzo lubię postać Jen, a to jej były poświęcone dwa ostatnie odcinki. Podoba mi się to, że 4 faza MCU jest różnorodna i każdy może znaleźć coś dla siebie, bo seriale i filmy są naprawdę różne. I kocham to, jak serial sam przewiduje i śmieje się z hejterów czy złośliwych postów na Reddicie.
Rozpoczął się nowy sezon również w ramówkach amerykańskich stacji. Powróciły seriale, które oglądam, a wśród nich m.in. New Amsterdam, 911, Abbott Elementary, Ghosts, Home Economics czy The Neighborhood. Każdy z nich miał naprawdę dobre odcinki (do tej pory) i cieszyłem się, że powróciły po przerwie. Najmniej frajdy daje mi obecnie The Neighborhood, a każdy kolejny sezon jest coraz słabszy. Powrócił też Rick i Morty – każdy z odcinków jest świetny i zabawny. Polski tłumacz daje z siebie wszystko i przerabia dialogi na jeszcze zabawniejsze niż są w oryginale (nawet były kartony i Hanka).
Kasia: W 2022 roku mija 120 od pierwszego wydania w formie książkowej Psa Baskerville’ów (konkretnie minęło w marcu). To chyba najsłynniejsza historia o Sherlocku Holmesie. Moim zdaniem miała i nadal ma ogromny wpływ na współczesną kulturę i popkulturę. Rozpoczynający się październik to idealny czas by się zagłębić w tę opowieść. Jesienią najczęściej wracam właśnie do Psa Baskerville’ów. Trzy lata z rzędu wracałam także do Draculi Brama Stokera. W tym roku najprawdopodobniej zrobię sobie przerwę od Draculi, ale Psa Baskerville’ów już zaczęłam. Nie tylko z powodu blogowych obowiązków.
Paternoster Gang: Podpisuję się pod obroną She-Hulk! To lekki, sympatyczny i wcale niegłupi serial z naprawdę świetnymi postaciami kobiecymi. Idealna przeciwwaga do superpoważnego, pompatycznego kina superbohaterskiego z wielkimi przemowami bohaterów, które ma swój urok, ale którego mam w ostatnich czasach serdecznie dość.
A skoro już jestem przy świetnych postaciach kobiecych, to na HBO wylądowały pierwsze odcinki szóstego już sezonu The Good Fight. Ta udająca kino prawnicze absurdalna satyra na amerykański system prawny, politykę i społeczeństwo nieustannie trzyma poziom i pokazuje, że wyobraźnia twórców właściwie nie ma granic. Z niecierpliwością czekam, czym mnie w tym sezonie zaskoczą.
Lierre: Dla mnie wydarzeniem miesiąca była – autoreklama – premiera antologii Tęczowe i fantastyczne 2: Autostopem przez tęczę, którą współredagowałam. Zajmowałam się nią od początku naboru do składu i jestem dumna z efektu. Można ją pobrać za darmo stąd: LINK (polecam PDF!). A na napisanie wstępu namówiłam Paternoster Gang!
Paternoster Gang: Skoro zostałam wywołana, i to w tak miłym kontekście, pozwolę sobie złamać konwencję podsumowań i odezwać jeszcze raz. Pisanie wstępu do Autostopem przez tęczę, a właściwie poprzedzająca je przedpremierowa lektura całości, to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy, jakie robiłam w ostatnich czasach. To naprawdę świetna antologia, z jednej strony bardzo różnorodna tematycznie i gatunkowo, z drugiej bardzo równa, jeśli chodzi o poziom tekstów i przepiękna wizualnie. Czy muszę dodawać, że polecam?
WRZESIEŃ NA WHOSOME
We wrześniu na Whosome.pl królowały trzy tematy. To relacje z Dni Fantastyki 2022, które w ogóle były najchętniej czytanymi (i oglądanymi) treściami na naszym portalu, informacje i wywiady dotyczące The Power of the Doctor, odcinka regeneracyjnego Trzynastej Doktor, który zobaczymy już 23 października, oraz pisane w nowej u nas konwencji dobrych i złych rzeczy podsumowania The Rings of Power.
Na naszym profilu na Facebooku najwięcej emocji i najgorętsze dyskusje wzbudziły wpisy o inkluzywności w serialowym Sandmanie, kreacjach Matta Smitha i Ty’a Tennanta w Rodzie Smoka, pożegnanie królowej Elżbiety oraz żartobliwa informacja o najnowszej biografii Tolkiena. Jeśli przegapiliście, lećcie doczytać!
A co wy dobrego lub niedobrego skonsumowaliście we wrześniu? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku!
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.