Dziś rozpoczyna się jesień. Z tej okazji mamy dla was zbiór polecanek książkowych, serialowych i muzycznych. Jesień kojarzy się z szarością i deszczem, choć w ostatnich latach raczej zaskakuje nas ciepłem. Podobnie nasze polecanki stanowią zbiór nieco eklektyczny, bo każdej zaangażowanej osobie jesień kojarzy się z trochę innym nastrojem. Może dzięki temu każde z was znajdzie tu coś dla siebie!
Jonathan Strange i pan Norrell (Susanna Clarke)
Nic nie kojarzy mi się z jesienią bardziej niż ta obszerna, podszyta niepokojem powieść o magii powracającej do Anglii. Można się tą historią otulić jak ciepłym kocem, ale zawsze pozostaje przeszywający chłód wąskich uliczek po zmroku, deszczu moczącego kapelusze i fatum wiszącego nad bohaterami, którzy próbują żyć zwyczajnie, ale w ich świat wkracza niesamowitość. Jest w tej powieści coś niezwykle eleganckiego i ogromna precyzja – oraz bardzo dużo przypisów – a także wiele emocji, gdy życia bohaterów toczą się nieubłaganie w nieprzewidzianych kierunkach. Absolutna klasyka – jeśli jeszcze nie znacie, to najwyższy czas. Niedługo ukaże się jej piękne nowe wydanie. (MS)
Dolina Muminków w listopadzie (Tove Jansson)
Jedna z najbardziej „dorosłych” książek o Muminkach, w której same Muminki pojawiają się tylko w rozmowach i wspomnieniach, a także wyidealizowanych wyobrażeniach. To książka o przemijaniu, ale i o zaczynaniu nowych rzeczy, o konfrontowaniu własnych lęków i uprzedzeń. Pełna refleksji, melancholijna, chwilami ponura, chwilami straszna, ale mająca dla wszystkich ciepły kocyk, gdy tego potrzeba. Pewnego ponurego, mglistego, listopadowego poranka kilka zupełnie niemających ze sobą nic wspólnego osób z różnych przyczyn postanawia odwiedzić Muminki – ale Muminków nie ma w domu. To jednak jeszcze nie powód, żeby obrócić się na pięcie i odejść. Niedopasowana kompania spędza ze sobą sporo czasu i żadne z nich nie wychodzi z tej przygody niezmienione. Ta książka pachnie butwiejącym liśćmi, dymem z ogniska, mgłą i solą morską. Nie wyobrażam sobie jesieni bez niej. (Kira Nin)
Echidna (Agnieszka Szmatoła)
Świeżutka premiera z wydawnictwa Mięta i książkowy debiut Agnieszki Szmatoły opowiada o różnych porach roku w niewielkim amerykańskim miasteczku Springfield. Ale ta historia pachnie jesienią, długimi wieczorami, niespiesznym sączeniem herbaty w mieszanym, ludzko-mitologicznym towarzystwie. Poznajcie posterunkową Marikę Echidnas, zmiennokształtną wężycę, której praca polega na jedzeniu donutów (bycie posterunkową w Stanach, mind you!) oraz rozwiązywaniu małomiasteczkowych zagadek. Przynajmniej do czasu, gdy poznaje pewną selkie… Echidna to zbiór opowiadań, takich do połknięcia idealnie w kolejne jesienne wieczory. Dużo w niej smaków, zapachów, przepięknych budujących klimat opisów – i rozmaitych mitologicznych, folklorystycznych stworzeń z pozornie nieprzystających do siebie kultur. I zdecydowanie oprócz urban fantasy jest też cozy fantasy. (Joanna Krystyna Radosz)
Saga o Wiedźminie (Andrzej Sapkowski)
Wiedźmina nikomu przedstawiać nie trzeba – w ostatnich latach był obecny tak bardzo wszędzie, że pewnie niejednej osobie wylał się z lodówki. Słynną Sagę pierwszy raz przeczytałam jesienią. Pamiętam, jak za oknem lało i wiało, a ja połykałam kolejne tomy przygód wiedźmina Geralta i spółki. Myślę, że takie wielotomowe, wciągające historie to najlepsza opcja na jesień, ponieważ zajmują człowieka na dłużej i dają powód, by wstawać rano i Robić Rzeczy, bo w końcu po pracy, kiedy z ciemności wrócimy w ciemność, czeka nas powrót do magicznego, wciągającego świata. (Joanna Krystyna Radosz)
Sigur Rós
Kiedy myślę o muzyce na jesień, szarej, deszczowej, ale i otulającej, a w niektórych miejscach potężnej jak ciemna noc, jak ulewa, która koi – zwłaszcza gdy my jesteśmy z kocykiem w ciepłym domu – to myślę o Sigur Rós. Sigur Rós to ciemne jesienno-zimowe wieczory gdy wracałem do domu z uczelni, na wpół przysypiając z ich muzyką w uszach. To ciemne poranki z nimi w głowie i gwiazdami nade mną, gdy szedłem na autobus na pierwszy wykład. To noce, kiedy trudno było zasnąć, ale z nimi to zasypianie szło jakoś lepiej. (Ginny N.)
October Rust (Type O Negative)
Nie wyobrażam sobie jesieni bez choć jednego wieczoru spędzonego z tym albumem. Niskie partie gitarowo-basowe okraszone klawiszami brzmiącymi jakby ktoś wziął klawesyn i pomalował jego brzmienie na zimno-zielono. Na ich tle wybrzmiewa charakterystyczny wokal Petera Steele’a (słowo-klucz to ponownie „nisko”). Steele śpiewa o sprawach romantycznych: miłości, pożądaniu, naturze i odrodzeniu… Spod tego jednak przebijają też mroczniejsze tony: alkoholizm, depresja, żałoba, rozpamiętywanie przeszłości. Nikt przy zdrowych zmysłach nie nazwałby tego albumu kocykowym, nawet na imprezę halloweenową niespecjalnie się nadaje, bo na October Rust panowie z Type O Negative uznali, że jednak lubią (grać) co najwyżej w umiarkowanym tempie. Ale jeśli ktoś lubi klimaty typu gnijące jabłka w parkach, deszcz i spacery po cmentarzach – tylko takie z szacunkiem, oczywiście – to ciężko sobie dopasować lepszy soundtrack. (dziewiętnastka)
Dom nad błękitnym morzem (TJ Klune)
Prawdopodobnie jestem w stanie podpiąć tę książkę pod każdy temat (i nie omieszkam tego zrobić). To trochę dystopia, a trochę fantasy z rodzaju tych minimalistycznie zarysowanych, w których poznajemy tylko kawałeczek wielkiego świata. Bohater wyjeżdża z pełnego biurowców miasta, w którym zawsze pada deszcz, by przeprowadzić kontrolę w położonym bardzo, bardzo daleko maleńkim sierocińcu dla dzieci dziwnych, obdarzonych niebezpiecznymi mocami. Uczy się bycia człowiekiem, czerpania radości z różnorodności, otwiera się i swoje serce, wyrywa się z otępienia i dowiaduje, że czasami świeci słońce – to myśl, za którą jesienią będziemy zapewne tęsknić. (MS)
Over the Garden Wall (Patrick McHale)
Pozycja doskonała na ponury jesienny wieczór. Animacja składa się z zaledwie dziesięciu jedenastominutowych odcinków, więc można ją pochłonąć na jedno posiedzenie. Zwłaszcza że całość tworzy zwartą, intrygującą historię. Opowieść opisuje podróż dwójki zagubionych braci przez nieznane, a klimat robią mijane miasteczka celebrujące żniwa, szkoła zwierząt, kapela żab, dynie, duchy i czarownice, przecudowny soundtrack… i bestia czyhająca w mroku. (Yuka)
Graffiti on the Train (Stereophonics)
Lekko nostalgiczny, wesoło-smutny album o życiu, miłości, wędrowaniu, rozstaniach, wspomnieniach i szukaniu swojego miejsca w życiu. Od kilku lat wracam do niego każdej jesieni, za każdym razem znajduję w nim jakieś nowe konteksty, odniesienia, ciekawe muzyczne rozwiązania. W sumie dziś chyba jest dobry dzień, żeby go sobie znowu przypomnieć.
Wykreślone imię (Rhiannon Lassiter)
Co może być lepsze na październikowe wieczory od horroru dla młodzieży? To historia patchworkowej rodziny (ojciec, matka i czworo dzieci – po dwoje z poprzednich małżeństw), która przeprowadza się do staroświeckiego domu nad jeziorem i próbuje ze sobą dogadać. Ta książka ma wszystkie najwspanialsze cechy opowieści z dreszczykiem. Nawiedzony dom? Jest. Lalka, która pojawia się niespodziewanie w najdziwniejszych miejscach? Mamy to. Mężczyzna o rudych włosach, który każe się nazywać panem Lisem? Odhaczono. Ludzie po drugiej stronie lustra, podejrzanie gorliwie zapraszający do swojego świata? Ależ oczywiście. Muszę powiedzieć, że nawet jako już-dawno-nie-nastolatka doskonale się przy niej bawiłam. Oczywiście drżąc ze strachu. (Anndycja)
Seria Niefortunnych Zdarzeń (Lemony Snicket)
Uwielbiam czytać o losach rodzeństwa Baudelaire. Poza nostalgią ta książka wabi mnie klimatem – pokazuje, że świat nie jest łatwy i przyjemny, ale robi to przez pryzmat bardzo krzywego zwierciadła. Charakterystyczny styl Snicketa – mnogość aluzji do kultury, literatury i sztuki, wyjaśnianie tych trudniejszych i mniej trudnych słów oraz ostrzeganie, że historia NAPRAWDĘ źle się kończy i nie ma w niej happy-endu – kojarzy mi się z ponurą jesienią. Nie zapomnijcie też o wybitnym serialu produkcji Netfliksa z Neilem Patrickiem Harrisem w roli ohydnego Hrabiego Olafa – uważam, że to jedna z najlepszych ekranizacji wszech czasów. (Anndycja)
Nawiedzony dom na wzgórzu i Nawiedzony dwór w Bly (Mike Flanagan)
Jeśli są jakieś seriale, które powtarzam sobie z okazji nadchodzącej jesieni, to jest to antologia spod ręki i oka Mike’a Flanagana – Nawiedzony dom na wzgórzu i Nawiedzony dwór w Bly. Adaptacje powieści odpowiednio Shirley Jackson i Henry’ego Jamesa nie opierają się na tanich horrorowych trikach – nie ma tu zbyt wielu jumpscare’ów, a straszną atmosferę buduje ciche skradanie się nieuniknionego. Strach u Flanagana ma oblicze powiększającej się rysy w murze, twarzy w oknie, która w sekundę potrafi zniknąć, niepokojącego zdania w ustach dziecka. To horror w najlepszym wydaniu, sięgający często naszych ludzkich, odwiecznych lęków. Bardzo się cieszę, że 12 października czeka nas kolejna odsłona reżyserskiego kunsztu – tym razem Flanagan sięga po Zagładę domu Usherów autorstwa Edgara Allana Poe. (Anndycja)
Disco Elysium
W deszczowym mieście Revachol trudno o kolor inny niż szary – nie licząc czerwonego nosa protagonisty historii – i zdaje się panować wieczny listopad. Nasza postać budzi się w zdemolowanym pokoju hotelowym bez pamięci swojego życia i własnej tożsamości. Nie ma jednak czasu na namysł, bo czeka śledztwo – na podwórku za zajazdem wiszą zwłoki. To nie jest wstęp do interaktywnej opowieści grozy, lecz filozoficzno-politycznego traktatu w formie gry, historii opowiedzianej przez spierające się ze sobą części mózgu i walczące o wpływy ideologie, historii opowiedzianej przez najbardziej niesolidnego z narratorów. Najlepsza gra, w jaką możecie zagrać, idealnie pasująca do pluchy za oknem i odrywająca myśli od ponurości, by zatopić je w dziwności akwarelowego świata i jego rozchwianych tajemnicach. Kolejne przejście tej gry to zdecydowanie mój plan na jesień. (MS)
Halloween (reż. John Carpenter) / Halloween (reż. David Gordon Green)
Jesień to dla mnie czas, gdy pod ulubionym kocykiem i z kakałkiem w łapkach oglądam horrory. Oczywiście nie byle jakie, bo bawię się najlepiej przy slasherach (ewentualnie przy wariacjach posthorrorowych, ale one i tak najczęściej kręcą się dookoła mojego ulubionego gatunku). Filmy, które chcę polecić, nie są może moją pozycją obowiązkową, ale na pewno oddają magię i upiorność jesieni. Czuć w nich przedzimowe chłody, ponurość pogody i wpasowują się w otoczkę „straszdziernika”. Oczywiście polecam wszystkim całym serduszkiem pierwszy film z 1978, ale wiem, że wielu osobom może wydać się zbyt powolny, infantylny lub płaski, więc polecam też jego bezpośrednią kontynuację (nie trzeba znać wcześniejszej odsłony), w której więcej się dzieje i mamy naprawdę fajnie nakreślonych bohaterów. (DemonBiblioteczny)
Klasyczne powieści grozy
Początkowo miał się tutaj pojawić jakiś konkretny tytuł, ale trudno wybrać mi jeden. Pisanie o wszystkich z osobna też ma niewiele sensu, ponieważ moja argumentacja do każdej z nich byłaby podobna. Wiele z nich rozwija się powoli i subtelnie, zdarza im się też być przyczynkiem do rozmyślań egzystencjalnych – a chyba nie ma lepszego momentu do takich rozmyślań jak jesień. Powieści te nie straszą też nachalnie, więc będą idealne dla tych, którzy chcą poczuć dreszczyk, ale wolą odpuścić sobie krzyczenie ze strachu. Bonusowy powód, żeby sięgnąć po „klasyka” – warto zobaczyć, jak przeróżne stworzenia, których setki twarzy mogliśmy podziwiać w kolejnych popkulturowych wariacjach na ich temat, wyglądały na samym początku.
Z mniej oczywistych tytułów mogę polecić Wija Mikołaja Gogola, zbiory opowiadań z serii Opowieści niesamowite wydawane przez PIW (parę lat temu zrobili wznowienia). Są to opowiadania z różnych obszarów językowych (Polska, Rosja, Niemcy, Francja, Hispanoameryka). Rodzina Wilkołaka i Upiór Aleksego Tołstoja (oryginalnie pisane po francusku, Rodzina wilkołaka jest inspirowana bałkańskim folklorem). A z oczywistych oczywiście Frankenstein Mary Shelley, Dracula Brama Stokera i Niewidzialny człowiek H.G. Wellsa. (DemonBiblioteczny)
Poezje (Edgar Allan Poe)
Nie należę do osób lubiących poezję. Wręcz przeciwnie – często mnie przy niej skręca. Z wysiłkiem akceptuję ją przy eksperymentach literackich. Sprawa ma się inaczej w przypadku utworów Edgara Allana Poego. W ogóle przepadam za jego twórczością i lubię do niej zajrzeć jesienią (szczególnie do audiobooków z klimatyczną oprawą muzyczną), ale tym razem postawię na poezję, bo mam wrażenie, że poza słynnym Krukiem nie mówi się za wiele o poezji tego autora, a jest często bardzo klimatyczna, trochę smutna, trochę upiorna. Do mnie przemawia jej fabularność i to, że nawet na podstawowym poziomie interpretacji dostajemy bardzo ciekawe utwory. (DemonBiblioteczny)
Seria o Teresce Trawnej (Marta Kisiel)
Chociaż jesień to czas ponury i mroczny, to są rzeczy, które te mroki rozjaśniają. Na przykład skakanie po suchych liściach. Nic tak nie poprawia mi humoru jak chrupanie liści pod butami. A takim literackim odpowiednikiem „chrupania” są komedie kryminalne. Szczególne miejsce w moim serduszku ma seria o Teresce Trawnej z cudownie nieidealną główną bohaterką. Ze względu na jej zamiłowanie do kasztanków (cukierków, nie tych z drzew) przemiło się w jej towarzystwie popija kakao i je ciasteczka – naprawdę nikt tak nie rozumie potrzeby cukru we krwi jak Tereska. Świetne książki na poprawę humoru i nie tylko. (DemonBiblioteczny)
Infinity Train (Owen Dennis)
By urozmaicić jesienne wieczory, być może zechcecie wybrać się w podróż nieskończonym pociągiem, gdzie dzieją się fantastyczne i niepokojące rzeczy, a podróżnicy stoją przed zadaniem rozwiązania tajemnicy zmieniających się numerów na ich dłoniach. Podróż jest długa, nieliniowa, a stawka wysoka – czy uda się kiedykolwiek opuścić pociąg? A jeśli tak, czy da się wysiąść niezmienionym? (Yuka)
Candela Obscura (Critical Role)
Jeśli lubicie actual playe i klimat jesienno-horrorowo-grozy w fantastycznym anturażu, to Candela Obscura jest czymś idealnym dla was na jesień właśnie. Obecnie ukazał się pełny pierwszy sezon (trzy odcinki) i ⅓ sezonu drugiego. W tej grze wyobraźni aktor_ z Critical Role i zaproszeni goście wcielają się w dwie ekipy członków tytułowej organizacji zajmującej się poszukiwaniem zaginionych artefaktów i chronieniem miasta Newfair położonego na ruinach dawnego Oldfair (i szerzej świata) przed istotami przenikającymi tudzież przyzywanymi do świata gry zza pęknięcia, wyrwy. Candela nie jest jednak jedyną organizacją zainteresowaną pęknięciem między światami, co podnosi stawki w grze. (Ginny N.)
The Road To Some Strange Forest (Moriah Woods)
To album, który odkryłam przypadkiem, wybierając się na kameralny występ nieznanej mi artystki kilka lat temu. Od razu przypadł mi do gustu nostalgiczny klimat jej utworów. Bardzo przyjemnie słucha się takiej akustycznej, folkowej muzyki, a teksty utworów momentami mocno rezonują. Nadchodząca jesień wydaje się idealnym dla mnie czasem na przypomnienie sobie tego albumu, a wam szczerze polecam zapoznanie się, jeśli macie ochotę na trochę melancholii. (Yuka)
A jakie tytuły wam kojarzą się z jesienią?
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.