Angua von Überwald długo uczy się, jak nie uciekać. Dlaczego chce to robić i dlaczego udaje jej się uzyskać stabilność?
Wychodzenie z przemocowej rodziny nie jest łatwe i potrafi ciągnąć się za wilkołaczycą długo po odejściu i ułożeniu sobie życia na nowo. Wymaga to czasu, potrzeba też w tym nowym życiu dobrych nowych relacji, które sięgną głębiej niż powierzchnia. Jest to jednak możliwe, jak pokazuje opisany w tym tekście przykład Angui von Überwald.
Mogłaby mu powiedzieć, zbiec po schodach, przemienić się i do świtu być już daleko za miastem. Na pewno by się udało. Była specjalistką w uciekaniu z miast.
Zbrojni[1]
Ucieczka jest dopiero pierwszym krokiem. Później bywa trudno w pełni osiąść w nowym miejscu, zaufać mu. Angua w Zbrojnych czepia się pierwszej pracy, która jest dla niej znośna – a że Straż Nocna przyjmuje właśnie członków mniejszości gatunkowych, trafia jej się okazja nieżycia. Nie traktuje jednak tego zajęcia jako czegoś, co jest jej powołaniem, pozwala się po prostu nieść losowi. Tak długo, jak nie musi ujawniać przed nowymi kolegami z pracy, że jest wilkołakiem, wszystko ma pod kontrolą. Jednak zbliżenie się… To wymaga otwarcia, na które nie jest gotowa, przed którym broni się myślą o ucieczce. W końcu skoro uciekła ten pierwszy, najważniejszy raz i potem kolejne razy, czym różniłaby się od nich kolejna ucieczka? Przecież to nie tak, że zaczyna jej zależeć, prawda?
Angua jest wilkołakiem dziwnym, niesmakującym w ludzinie – nawet jeśli wszystkie wilkołacze instynkty w niej są. Ta inność jest przyczyną jej odejścia z domu. Angua nie chce być potworem jak jej „rodzina”. Zdawać by się mogło, że skoro poza pełnią jest wegetarianką, a w trakcie pełni zadowala się (z trudem, ale jednak) gonieniem kurczaków, za które płaci, społeczeństwo, osoby z najbliższego otoczenia, potencjalni partnerzy czy przyjaciółki ją zaakceptują. Ale akceptacja tego, czego się boimy, nie przychodzi łatwo. Angua stara się nie być potworem, ale dla wielu nieważna będzie jej historia, jej zmagania – dla wielu będzie potworem niezależnie od wszystkiego.
I to, że inni widzą w niej potwora, którego trzeba się pozbyć albo zabić, w połączeniu z tym, że ona sama odrzuca swoją potworną część, na tyle, na ile może, musiało Angui zrobić w głowie niezły kipisz. Nic dziwnego, że kiedy ją poznajemy, to ona sama odrzuca siebie, zanim zrobią to inni. A gdy kapitan Marchewa, z którym właśnie spędziła noc, zaskoczony po jej przemianie, wyciąga odruchowo miecz, jej lęki się potwierdzają. Angua ucieknie.
I tu mogłaby się ta historia skończyć, los Angui zapętlić. Tylko że Marchewa, z drobną pomocą Gaspode’a (mówiącego psa), reflektuje się, co takiego nawyrabiał i wysyła w miasto najlepszy nos na poszukiwanie dziewczyny. Wyciąga rękę, zaczynając budować podwaliny stabilności, na których Angua nie stanie może od razu, ale z czasem nauczy się im ufać.
Do tego jednak wciąż długa droga. W Zbrojnych decyzja o powrocie Angui podejmuje się właściwie sama. Kiedy Marchewa zostaje ranny, Angua wyczuwa to i rzuca mu się na ratunek. Na pełnoprawną decyzję o zostaniu – dla niego, ale przede wszystkim dla siebie – przyjdzie jeszcze czas.
Muszę odejść, myślała Angua, kiedy szli razem ulicą. Wcześniej czy później on zrozumie, że nic z tego nie będzie. Wilkołaki i ludzie… Oboje mamy zbyt wiele do stracenia. Wcześniej czy później będę musiała go zostawić.
Ale – po co myśleć o więcej niż jednym dniu naraz? – niech to będzie jutro.
Na glinianych nogach
W Na glinianych nogach Angua jest w Ankh-Morpork, w Straży, z Marchewą już od roku. Można by powiedzieć, że jej sytuacja życiowa jest stabilna, ale rok to wciąż niedługo. Z jednej strony w zupełnie dla niej nieoczekiwanym momencie zostaje jej przypomniane, że ojcu nie podoba się to, że Angua odeszła z domu rodzinnego. Angua reaguje na to dość spokojnie – neutralizuje nagabującego ją stracha i wraca do swoich spraw, ale to zapewne nie pierwszy raz, kiedy zostaje jej to przekazane. Inne istoty nocy wiedzą, kim jest i nie wszystkie mają dość rozsądku, by nie mieszać się w jej życie. A skoro tak, to możliwe też, że baron Guy wie, gdzie jest Angua. To poczucie, że taka możliwość istnieje (nawet jeśli nie może mieć co do tego pewności), nie stanowi dobrej podbudowy stabilnego życia.
Nie pomaga też Cudo, nowa krasnoludka w straży, która zaprzyjaźnia się z Anguą, ale też nie znosi wilkołaków. Angua boi się, co się stanie, kiedy Cudo pozna jej sekret. Kolejne odrzucenie? To raczej oczywiste, skoro Cudo nienawidzi takich jak ona – i przecież słusznie, skoro wilkołaki mordują ludzi. Skoro ktoś, bardzo prawdopodobne, że członek rodziny Angui, zabił kuzyna Cudo. Nieważne, że wilkołaczyca nie zamordowała nikogo (od dawna, w ogóle?).
Jest jeszcze Marchewa. Angua mówi sobie, że on za nią nie pójdzie, jeśli postanowi odejść. Czuje, że ich związek nie ma szans przetrwać, bo ona jest wilkołakiem, a on nie. Nieustannie czujna, gotowa uciec w każdej chwili.
A jednak Cudo po pierwszym szoku akceptuje Anguę. Może i przez chwilę wciąż nosi w kieszeni srebrną łyżkę, ale szybko pozbywa się i tego rekwizytu, tak jak pozbyła się srebrnej kolczugi, którą nosiła przez całą powieść, na życzenie rodziny. Jej relacja z Anguą, choć wciąż dość świeża, jest silniejsza niż lęk. Cudo zresztą też potrzebuje kogoś, kto ją zrozumie, kto wesprze jej emancypację. I to daje jej Angua.
Marchewa z kolei w ogóle nie myśli o tym, że Angua mogłaby chcieć odejść. Dla niego ich związek jest stabilny. Angua lubi miasto, lubi ich pracę, lubi jego. Nie ma tu miejsca na większe wątpliwości. Angua przenosi na niego swoje lęki, ale on ich nie podziela. A Angua przecież tak naprawdę chce zostać. Dlatego tak niewiele potrzeba, by jednak nie odeszła. Wieczne uciekanie jest jednak męczące. Zwłaszcza gdy wie się, że nigdzie i tak nie zostanie się w pełni zaakceptowaną.
– […] Kocham go, bo jest dobry bez zastanowienia. Nie analizuje własnych myśli tak jak inni. Kiedy robi coś dobrego, to dlatego, że tak postanowił, nie dlatego, że chce spełnić jakieś wymagania. Jest taki… prosty. Zresztą jestem wilkiem żyjącym wśród ludzi, a istnieje takie słowo, które określa wilki żyjące z ludźmi. Kiedy zagwiżdże, przybiegnę.
Bogowie, honor, Ankh-Morpork!
W Bogowie, honor, Ankh-Morpork Angua zostaje porwana do Klatchu. A Marchewa nie rzuca wszystkiego bez zastanowienia. Idzie złożyć raport komendantowi Vimesowi i to dopiero Vimes decyduje o podjęciu pościgu. Zapewne Marchewa wiedział, że taki właśnie będzie rozkaz – bo też zna już trochę Sama Vimesa – a na pewno wiedział też, że Angua nie jest bezbronna. Niemniej to też nie to samo co odejście. Decyzja nie została podjęta przez Anguę. Ona tylko chciała sprawdzić istotny trop i wrócić na ląd.
Ale też Angua wciąż czuje, że to jej bardziej zależy na Marchewie niż jemu na niej. On w końcu rzadko mówi jej, że ją kocha – bo skoro powiedział to raz, to nie musi powtarzać tego bardzo często. I choć popłynął za nią, to decyzja nie była jego.
Z drugiej strony jej stabilności nie buduje tylko Marchewa ani nawet Marchewa i Cudo. Sam Vimes z czasem wyrasta na istotną figurę ojcowską w jej życiu. I tu pokazuje, że ważny jest dla niego uciekający trop i jednocześnie porwana strażniczka. Angua jest jego odpowiedzialnością, a nie rządząca miastem w stanie wojny szlachta.
Marchewa naprawdę wierzy, że osobiste to nie zawsze to samo co ważne, ale Vimes, choć chciałby wierzyć, że sam w odpowiednim momencie potrafiłby postąpić jak jego kapitan, jednocześnie wie, że raczej by tak nie było. Dla niego osobiste jest ważne. I może nie boi się o Anguę przesadnie, bo zna jej możliwości, ale i tak zabiera cały skład i zajmuje w imię czynu wojennego statek, by nie zostawić jej samej.
– Marchewa! Musisz mi coś powiedzieć.
– Co takiego?
– To mogło się zdarzyć ze mną. Zastanawiałeś się nad tym? Przecież to mój brat. Być dwoma istotami równocześnie, ale nigdy żadną z nich do końca… Nie należymy do stworzeń najbardziej stabilnych psychicznie.
– Złoto i błoto pochodzą z tej samej sztolni – odparł Marchewa.
– To tylko takie powiedzenie krasnoludów!
– Ale to prawda. Nie jesteś nim.
– Ale gdyby to się stało… gdyby… czy zrobiłbyś to, co Vimes? Czy to ty wziąłbyś broń i poszedł za mną? Wiem, że nie skłamiesz. Muszę wiedzieć. Czy to byłbyś ty?
Trochę śniegu zsunęło się z gałęzi. Wilki patrzyły. Marchewa spojrzał na szare niebo i kiwnął głową.
– Tak.
Westchnęła.
– Obiecujesz?
Piąty elefant
Konfrontacja z lękami to najtrudniejszy krok. Nie zawsze możliwy. Nie zawsze konieczny w taki sposób, jak ta Angui w Piątym elefancie. Ale jakże ważny dla niej. Tym razem Angua odchodzi naprawdę. Niekoniecznie na zawsze, ale zdecydowanie na serio. Odchodzi, by wrócić do domu i skopać tyłki swojej przemocowej rodzinie. Bo przyszedł po nią dawny przyjaciel, Gavin, zaniepokojony tym, co dzieje się w Überwaldzie.
Ale Angua znów nie zostaje sama. Przy sobie ma Gavina, który chroni ją przed niechętnymi wilkołakom wilkami (wilki zabijają to, czego się boją, by już nie musieć się tego bać). A jej przybrana rodzina wyrusza za nią i obok niej. Komendant Vimes zostaje wysłany do Überwaldu chwilę wcześniej przez Patrycjusza – oficjalnie na koronację dolnego króla krasnoludów, ale tak naprawdę po to, by rozwiązać tamtejsze problemy, które wpłyną także na Ankh-Morpork. I gdyby nie jej odejście, Angua pojechałaby razem z Vimesem i resztą.
Marchewa zaś robi coś zaskakującego. Odchodzi ze Straży i wyrusza za Anguą, choć jego obowiązkiem było zająć się Strażą Miejską pod nieobecność Vimesa. Choć zdaje sobie sprawę, że na czas nieobecności Vimesa i Marchewy Patrycjusz będzie musiał dać stanowisko kapitana Fredowi Colonowi – co nie jest w żadnym wypadku dobrą decyzją. Angua jest jednak ważniejsza. Kłopoty, z którymi musi sobie poradzić, i rodzina, naprzeciwko której musi stanąć, są ważniejsze. Osobiste staje się ważniejsze od tego, co ważne. Osobiste staje się ważne. Marchewa wie już, że jeśli zostanie, będzie to dla Angui jednoznacznym komunikatem. Być może chce też udowodnić, że Ankh-Morpork poradzi sobie bez niego – to też jedna z tych rzeczy, które mu ciążą – ale tutaj, w tej chwili to jest daleko za odejściem Angui.
Vimes tymczasem konfrontuje się z rodziną Angui. Wizytuje wilkołaki w ramach obowiązków ambasadorskich, ale jest dla niego oczywiste, że Angua pojawi się choćby w przelotnej wzmiance. I wścieka się w jej imieniu, gdy widzi, że ona zdaje się w ogóle nie obchodzić własnych rodziców i brata. Jej ojciec, zbyt odległy, by pamiętać swoje wcześniejsze groźby i nakazy powrotu, jest może godny pożałowania. Matka jest zbyt przejęta snobistycznymi knowaniami… A faszystowski brat, który zabił swoją i Angui siostrę i wygnał brata, bo ci nie potrafili się przemieniać… Cóż, trafienie ich Samem Vimesem to zdecydowanie to, na co zasługiwali.
Angua w konfrontacji z rodziną upewnia się w tym, jak wiele się nauczyła w Ankh-Morpork, odkąd odeszła z Überwaldu. Samokontrola. Takie proste słowo. A jednak jakże ważne w niewypuszczaniu bestii na zewnątrz. I miała do tego najlepszą figurę ojcowską – Sama Vimesa, który żyje ze swoją wewnętrzną bestią, a której nie daje się pochłonąć nawet w najgorszych momentach. Choć niekiedy bywa blisko, nigdy nie przekracza tej granicy. I nie przekracza jej Angua. Gonienie za kurczakami po nocach to nic.
Później Marchewa dosłownie rzuca się na jej brata, a choć nie może wygrać, zwłaszcza walcząc honorowo z kimś takim jak Wolfgang, ten gest jest ważny. Bezcelowy – może, ale jednak wiele pokazujący.
Vimes nie pozwala skrzywdzić Angui bardziej niż do tej pory. Pozbywa się Wolfganga, który inaczej wracałby jak zły szeląg. Angua nie musi się już bać, że rodzina zrobi krzywdę jej bliskim, że zmusi ją do powrotu. Już nie musi uciekać.
Gdzieś w tle jest też w tym wszystkim Cudo. Cudo, która towarzyszy Vimesowi w pierwszej wizycie w zamku wilkołaków. Która widzi rodzinę Angui. Cudo, która sama w Piątym elefancie mierzy się ze swoimi lękami. Wraca do Überwaldu po raz pierwszy, odkąd zaczęła otwarcie pokazywać światu, że jest kobietą, czego krasnoludy zwykle unikają. Jej zetknięcie z niechęcią i zdziwieniem w wielkim krasnoludzkim mieście stanowi paralelę do konfrontacji Angui. Ich przyjaźń po tych wydarzeniach musiała się jeszcze bardziej zacieśnić.
I wreszcie przychodzi rozmowa z Marchewą po pochowaniu Gavina (zabitego przez Wolfganga). Rozmowa, która daje Angui poczucie bezpieczeństwa, którego potrzebowała jak nigdy dotąd. Mimo wszystkiego, co się właśnie wydarzyło, a może właśnie tym bardziej z tego powodu, boi się, że kiedyś może stać się taka, jak jej brat. Nie w przekonaniach, ale w utknięciu w potworności. Potrzebuje upewnienia przez Marchewę, że w razie, gdyby tak się stało, to on za nią pójdzie i zrobi dla niej to, co Vimes zrobił z jej bratem.
Nie potrzebuje w tej chwili wyznania miłości, to nie jest czas na romantyczne gesty. To jest czas na poczucie bezpieczeństwa, o tyle ważniejsze w budowaniu stabilności.
I to nieprawda, że nic jej nie trzyma w Ankh-Morpork. Może sobie to właśnie mówić, ale przez tych kilka lat zbudowała tam rodzinę, która naprawdę się o nią troszczy i która pójdzie za nią w ogień.
– To moje życie! Dlaczego mam słuchać rad wampira?
– Bo jesteś wilkołakiem – odparła Sally. – Tylko wampir ośmieli ci się ich udzielić.
Łups!
Odruch ucieczki być może nie znika nigdy na dobre. Lęki pozostają do końca. Ale ważne, jak sobie z nimi radzimy. Kim się otaczamy – kto tworzy wokół nas sieć wparcia, która schwyci nas w momencie utraty równowagi.
W tę sieć Angui wplątuje się Sally. Wampirzyca działająca na wilkołacze nerwy samym swoim istnieniem. Ot, reakcja gatunkowa. Drażniąca, choć Angua stara się sobie z tym radzić. Jest jej jednak trudno. A potem jeszcze Sally zaczyna Angui doradzać. Mówi jej oczywistości, rzeczy, które Angua od dawna wie, próbuje wstrząsnąć jej poczuciem stabilności.
Sally jako taka nie jest złą postacią, ale nie zna i nie rozumie Angui. Widzi w niej wilkołaczkę, która całkiem nieźle sobie radzi z życiem wśród ludzi i która jest, ot, jak pies. Jej życie na pewno jest sielanką w porównaniu do życia czarnowstążkini – wampirzycy, która nie pije ludzkiej krwi. Sally widzi ułożone, stabilne życie Angui i nie chce zaglądać głębiej. Cóż, pewnie to też reakcja gatunkowa.
Sally chce jakoś potrząsnąć tą Anguą, którą przed sobą widzi. Ale po co? W imię szczerości, na którą nikt inny się nie zdobędzie? Tylko czy Angui jest w ogóle potrzebna taka szczerość? Żeby wyszła z tego komfortowego życia, stała się inną, może przebojową Anguą, którą nie jest i nigdy nie miała aspiracji być? Angua już nie ucieka. Może wciąż ma w sobie pewne wątpliwości. Może zawsze będzie w niej trochę z psa. Ale też nigdy nie będzie człowiekiem. Tak jak nigdy nie jest wilkiem. Jest wilkołakiem. I jako wilkołak odnalazła i odnajduje na nowo swoją stabilność. Nawet jeśli zdaniem Sally mogłaby brać z życia więcej. Przecież nie musi. Nie o to w stabilności chodzi.
– Stwardnienie łapy to choroba psów – zauważyła Tiffany po chwili.
– I wilkołaków – dodała pani Proust.
– Och… Tak myślałam, że jest w niej coś dziwnego.
– Ale panuje nad tym, muszę zaznaczyć. Mieszka razem z kapitanem Marchewą i nikogo nie gryzie… Chociaż, jeśli się zastanowić, możliwe, że gryzie kapitana Marchewę, ale im mniej się o czymś gada, tym lepiej, z pewnością przyznasz mi rację.
W północ się odzieję
W ciągu całego Świata Dysku od momentu pojawienia się Angui nieraz widzimy ją pewną siebie, spokojną, taką, której można zaufać, że dobrze wykona swoje obowiązki, że będzie działać w przemyślany sposób. Taką Anguę być może najbardziej pamiętamy. Jej niepokój, nieustanną gotowość do ucieczki (choć po Piątym elefancie może już nie nieustanną), traumę łatwo gdzieś w tym wszystkim pominąć, zgubić. Ale jej podróż od tego niepokoju, chwytania się pracy i relacji, które w każdej chwili będzie mogła porzucić, do momentu, w którym stanowi jeden z filarów Straży, jest czymś, nad czym warto się pochylić. Dostrzec tę drogę i współodczuwać z Anguą w jej niełatwym dążeniu do stabilności.
Wiele mówi się o innych bohaterkach Świata Dysku. O Cudo Tyłeczek, o babci Weatherwax, niani Ogg, Magrat Garlilk i Agnes Nitt. O Tiffany Obolałej, Susan Sto Helit i Bloēdwen Rhyson. Warto też jednak mówić o Angui von Überwald.
[1] Wszystkie cytaty pochodzą z książek z cyklu Świat Dysku Terry’ego Pratchetta, w tłumaczeniu Piotra W. Cholewy.
Więcej naszych tekstów o Świecie Dysku na Whosome przeczytacie tutaj: KLIK.