Zakochiwanie się (czy też identyfikacja, jak wolicie) w bohaterkach filmów, seriali i książek to u mnie pewna stała. I szczęśliwie przyszło mi żyć w czasach, gdy – mimo nadal nierównej reprezentacji płci w popkulturze – takich fantastycznych kobiet, którymi chciałabym być lub przynajmniej mieć kogoś takiego w swoim otoczeniu, jest naprawdę mnóstwo. Z okazji 8 marca wybrałam osiem, które najmocniej zapadły mi w pamięć… lub w serce.
Agnieszka (Człowiek z marmuru)
Jedyna w tym zestawieniu bohaterka spoza świata fantastyki, która po prostu musiała się w nim znaleźć. Agnieszka była moim pierwszym dziecięcym crushem i to przez nią zapragnęłam mieć dżinsowe dzwony, zostać dziennikarką i zbawiać świat. Na wypadek, gdyby ów klasyczny film Andrzeja Wajdy umknął waszej uwadze, to jest to historia studentki szkoły filmowej, która przy okazji pracy nad dokumentem o PRL-owskim przodowniku pracy odkrywa, że jego legenda nijak się miała do rzeczywistości, a za zostanie chłopcem z plakatu ówczesnych władz zapłacił ogromną cenę. Grana przez Krystynę Jandę (w jej filmowym debiucie) bohaterka uwiodła mnie swoją energią, narwaniem, niewyparzonym językiem i kipiącym w niej podskórnie gniewem. Scena, gdy wściekłym krokiem przemierza korytarze budynku Telewizji Polskiej, mijając kolejne zatrzaskujące się przed nią drzwi, zostanie we mnie chyba na zawsze.
Barbara Wright (Classic Doctor Who)
Barbarze, pierwszej towarzyszce Pierwszego Doktora, poświęciłam jakiś czas temu osobny tekst. Dziś, kilka lat i towarzyszek później, nadal uważam, że była najważniejszą z nich (mimo że jej różowy sweter w pokolorowanej z okazji sześćdziesięciolecia serialu wersji wypalił mi oczy). I bynajmniej nie dlatego, że to właśnie dzięki niej Doktor z opryskliwego, podejrzliwego pustelnika ze złomowiska zmienił się w postać, którą znamy i kochamy do dziś – choć to też ważne. Przede wszystkim Barbara była pierwszą z pozornie zwykłych osób, które okazały się najważniejsze na świecie, wytyczając szlak dla kolejnych takich postaci, które na przestrzeni lat pojawiły się w serialu. Nieraz ocaliła przyjaciół, przygodnie napotkanych ludzi i świat i niezależnie od sytuacji pozostała wierna swojemu pięknemu, pełnemu empatii, współczucia i zrozumienia dla innych ja – nawet gdy oznaczało to wystawienie się na śmiertelne niebezpieczeństwo. Była sumieniem i moralnym kompasem dla swoich towarzyszy. Była też w tym wszystkim, za co szczególnie ją kocham, po prostu człowiekiem, ze wszystkimi przypisanymi nam słabościami – nie stroniła od drobnych uciech czy flirtów, miała słabość do blichtru i wystawnego życia. Cudowna, prawdziwa, niezwykła postać.
Ellen Ripley (Aliens)
Na liście najważniejszych dla mnie bohaterek nie może rzecz jasna zabraknąć Ellen Ripley z cyklu o Obcych, która w 1979 roku brawurowo wkroczyła na tereny dotąd zarezerwowane dla mężczyzn. I choć stało się to poniekąd przypadkiem – wszak Ridley Scott pierwotnie napisał tę rolę dla mężczyzny, a zmieniwszy zdanie, nie edytował ani jednej kwestii w scenariuszu – to dało początek jednej z najbardziej prominentnych postaci ze świata science fiction. Ripley, szczęśliwie, nie jest „silną” postacią kobiecą. Jest przede wszystkim mądra. I to mądrość, spryt, odwaga pozwalają jej przetrwać spotkanie z ksenomorfem (i kolejne, a potem jeszcze kolejne z jego zabójczym rodzeństwem), ale też z w sumie równie niebezpiecznym androidem Ashem i stojącą za nim firmą. A także zrozumieć, co się tak naprawdę wydarzyło i kto zdradził załogę. To też smutna i tragiczna postać z niewesołą przeszłością i jeszcze gorszą przyszłością – więc poniekąd, jak się za chwilę okaże, mój typ.
Seven of Nine (Star Trek: Voyager, Picard)
W Star Trekach, nawet tych nowych, nadal jest stanowczo za mało kobiet na pierwszym planie, ale też są w nim kreacje zdecydowanie wybitne. Trudno było mi wybrać tę jedną (by nie robić z tej prostej wyliczanki kolejnej wikipedii), koniec końców padło na Siedem z Dziewięciu. Nieodmiennie zadziwia mnie, jak, mimo kreowania tej postaci na eye candy i wciśnięcia jej w okropny trykot (nie dajcie się zwieść, pod nim był jeszcze gorset, a cała konstrukcja sprawiała, że Jeri Ryan zdecydowała się niemal nie pić na planie, bo każda wyprawa do toalety oznaczała kilkudziesięciominutową przerwę w zdjęciach), udało się wykreować świetną bohaterkę z jednym z najlepszych backstory i rozwojem postaci w historii serii. Gdy ją poznajemy, Siedem startuje właściwie z pozycji dziecka zamkniętego w ciele dorosłej osoby, i to dziecka straumatyzowanego i morderczo uwarunkowanego. Obserwujemy, jak dojrzewa, uczy się świata, staje się indywidualnością, przyjmuje własny kodeks moralny, a potem – to już w Star Trek: Picard – akceptuje siebie i to, co ją ukształtowało, i przyjmuje to, co zrobili jej Borg, jako część swojej tożsamości. Niesamowita, niejednoznaczna bohaterka, która zdecydowanie zasłużyła na swój własny statek (to już się stało) i serial (wciąż na to liczę).
Jessica Jones (Jessica Jones)
Zdecydowanie najciekawsza, najbardziej złożona bohaterka z filmowo-serialowego uniwersum Marvela. Oraz, o czym jakiś czas temu pisałam, najbardziej superbohaterska. Bo właśnie o tym, co oznacza (i czego nie) bycie superbohaterką, jest ten serial. Jessica Jones nie chce swoich mocy. Dostała je w okropnych okolicznościach, a ich używanie ściąga na nią serię traumatycznych wydarzeń. Mimo ogromnego cierpienia i ciągłego poczucia winy, które zalewa litrami alkoholu, mimo że ma milion powodów, by zatracić się w poszukiwaniu zemsty (niczym Punisher, jej kolega z tego samego uniwersum), nigdy nie wkracza na ścieżkę, która oznaczałaby krzywdzenie innych, nawet w pozornie szlachetnym celu. A mimo całej swojej izolacji, muru, który zbudowała wokół siebie, nie potrafi też nie pomóc komuś, jak bardzo nie chciałaby tego robić. Cudowna i cudownie zagrana przez Krysten Ritter postać. Bohaterka, na którą nie zasługujemy, ale i tak ją dostaliśmy.
Andy (The Old Guard)
Charlize Theron wymiata właściwie w każdym filmie akcji – czy to jest Mad Max: Fury Road czy Atomic Blonde, czy właśnie netfliksowskie The Old Guard, w moim odczuciu mocno niedoceniane. W tej ekranizacji komiksu Grega Rucki wciela się w niemal nieśmiertelną wojowniczką, od tysiącleci walczącą o to, co wydaje jej się słuszne. To archetyp zmęczonej, zgorzkniałej, przeraźliwie smutnej liderki, która utraciła wszystko, łącznie z wiarą w sens swoich działań, niosącej w sobie wielki bagaż psychicznego bólu powodowanego tym, że jak by się nie starała, ile by nie osiągnęła, kogo by nie uratowała, widzi jedynie, że świat staje się coraz gorszy, bardziej podzielony i pełen okrucieństwa. Mimo to udaje się na kolejną i jeszcze kolejną misję… Urzekło mnie, jak, mimo akcji i widowiskowych scen walk, intymna jest ta historia, jak mocno skupia się na konsekwencjach „daru” nieśmiertelności – samotności, wyczerpaniu, niemożności przywiązania się do kogokolwiek innego na dłużej. Oraz jak świetnie zostało to zagrane. Gdy widzę Andy, wierzę w prawdę ekranu, w jej historię, we wszystko, co jej się przytrafiło. W jej smutek, niemoc, ale też zdolność poświęcenia dla innych i ogromną empatię. Ponoć drugi film z serii już niedługo – nie mogę się doczekać!
Chrisjen Avasarala (The Expanse)
The Expanse to nie tylko świetna saga science fiction, ale też opowieść o świecie, w którym równość płci i różnorodność relacji jest czymś zwyczajnym i naturalnym. Nic więc dziwnego, że nie brakuje w niej fenomenalnych kobiet, z Naomi Nagatą, Caminą Drummer, Bobbie Draper i Chrisjen Avasaralą na pierwszym planie. I to tej ostatniej daję, choć z trudem, palmę pierwszeństwa, i to wcale nie dlatego, że oddałabym wszystkie pieniądze za jej garderobę. To, dosłownie, najpotężniejsza kobieta na Ziemi i w promieniu jej posiadania, być może też najbardziej wulgarna (powiedzmy sobie szczerze, jej kwiecisty język to kolejny powód, dla którego ją kochamy). To też postać, która na przestrzeni sagi przechodzi największą zmianę, ucząc się działać już nie na rzecz wybranej grupy ludzi, ale ludzkości jako takiej – i to w czasie, w którym ponosi ogromną stratę i ma wiele powodów, by tego nie robić. Oraz najmądrzejsza, najbardziej przenikliwa i przyszłościowo myśląca bohaterka. I najbardziej niezłomna – gdy o coś walczy, to nie ma przeszkód, które mogłyby ją powstrzymać. W wersji książkowej pozostaje gdzieś w tle, w serialu wysuwa się na pierwszy plan, za co twórcom należą się ogromne brawa. Takiego potencjału nie można było zmarnować!
Juliette Nichols (Silo)
Moja najnowsza serialowo-książkowa miłość. Wielka w tym zasługa Rebecki Ferguson, która dała tej postaci samotniczy, dziwaczny rys, dzięki któremu serialowa Jules budzi już nie tylko sympatię, ale też, przynajmniej we mnie, czułość. Podobnie jak niemal wszystkie kobiety, o których jest ten tekst, Jules, gdy już w coś wejdzie, nie potrafi przestać, niezależnie od tego, ile miałoby to ją kosztować. Dotyczy to i jej pracy – a jako mechaniczka odpowiada za co najmniej dobre funkcjonowanie dziesięciu tysięcy osób – i śledztwa, które doprowadza ją bardzo blisko śmierci. Jest też genialna (to nie Mary Sue, nie bójcie się), no i ma świetną stylówę, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało w przypadku postapokaliptycznej opowieści o ludziach żyjących głęboko pod ziemią w betonowym silosie. Jeśli jeszcze jej nie znacie – czas nadrobić, a będzie ku temu okazja, bo za chwilę doczekamy się nowego wydania książek z serii, a, jeśli nam szczęście dopisze, gdzieś za rok również drugiego sezonu tej świetnej opowieści.
Jak wam się spodobały moje typy? A może na tej liście kogoś zabrakło? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku!
(ona/jej) Fotografka amatorka, jedna druga whosomowej sekcji wspinaczkowej. Zakochana w Ekspansji i prelegowaniu na konwentach. Zachłanna życia, nowych miejsc, ludzi i wrażeń. Eksblogerka, eksdziennikarka radiowa, eksaktywistka społeczna. Od jakiegoś czasu uczy się spełniać marzenia i bardzo jej się to podoba.