Jak na ikonę gatunku muzycznego Aurelio Voltaire jest dość słabo znany szerszej publiczności. Tak to jednak bywa, gdy się tworzy w nurcie gotyckiego kabaretu – muzyki kierowanej głównie do wielbicieli horrorów, fantastyki, ogólnego mroku, niedzisiejszości i wampirycznej estetyki.
Pod gotyckim kabaretem w wykonaniu Aurelio Voltaire’a kryje się całkiem sporo różnych gatunków: trochę rocka, trochę country, trochę klasycznej latynoskiej gitary, czasem szanty, gdzieś słychać odniesienia do muzyki folkowej, czasem można powiedzieć, że to steampunk, a gdzieś indziej musical. Tak, rozumiem, country, szanty i kabaret mogą nie zapowiadać szalenie atrakcyjnego połączenia, ale zostańcie ze mną – te wszystkie gatunki i jeszcze więcej wrzucane są do gotyckiej zupy, wymieszane z groteską, humorem i satyrą, i podawane podczas trwającego cały rok Halloween. Okazują się dość dalekie od tego, czego zazwyczaj spodziewamy się po tych konwencjach.
Wiadomo, jak jest z Halloween – niby strasznie, ale ostatecznie to jednak śmiesznie. Z Voltaire’em jest podobnie: gotycko, a więc mrocznie, dramatycznie i z pewną przesadą, ale jednak ze świadomością, że wszyscy bawimy się w przebieranki i nie musimy udawać wielkiej powagi. Chyba że akurat udawanie powagi jest zabawne. Nigdy jednak do końca nie wiadomo, gdzie przebiega granica między podniosłością a jej wyśmiewaniem.
Przykład? Jeden z albumów Aurelio Voltaire’a nosi nazwę Riding a Black Unicorn Down the Side of an Erupting Volcano While Drinking from a Chalice Filled with the Laughter of Small Children. Zaprawdę epicki tytuł.
Poza muzyką Aurelio Voltaire zajmuje się animacją, projektowaniem zabawek, pisaniem książek i komiksów, a także nauczaniem w School of Visual Arts w Nowym Jorku. Występuje w różnych kontekstach jako ekspert od kultury gotyckiej, a także prowadzi kanał na YouTube o wystroju wnętrz. Gotyckim, ma się rozumieć. I nawet jeśli średnio orientujecie się w gotyckiej scenie muzycznej, to wciąż jest bardzo możliwe, że z Voltaire’em się zetknęliście, na przykład oglądając Cartoon Network. Artysta napisał dwie piosenki do Mrocznych Przygód Billy’ego i Mandy: Brains! do odcinka Kamyk na nieszczęście (ang. Little Rock of Horrors) i Land of the Dead jako czołówkę do filmu Billy i Mandy i zemsta Boogeymana (ang. Billy & Mandy’s: Big Boogey Adventure).
Albumów muzycznych z kolei Aurelio Voltaire wydał już trzynaście. Ostatni z nich, z zeszłego roku, to The Black Labyrinth / A Requiem For the Goblin King. Jeśli coś w tym tytule brzmi wam znajomo – bardzo słusznie. Całość jest hołdem dla Davida Bowie’ego i nawiązuje do filmu Labirynt, gdzie Bowie zagrał czarny charakter, Króla Goblinów Jaretha. Nie trzeba wiele wiedzieć o Voltairze, aby zorientować się, że czarne charaktery to jego specjalność, więc utożsamienie Bowie’ego z Jarethem jest dokładnie tym, czego można było w tym kontekście oczekiwać. The Black Labyrinth to ścieżka dźwiękowa do nowej historii dziejącej się w świecie Labiryntu i chociaż teksty piosenek ujawniają nam część wydarzeń i postaci, to nie składają się one w całkowicie zrozumiałą całość. Pojawia się uwielbienie dla zmarłego Króla Goblinów, typowa dla powieści drogi wyprawa pełna przygód, miłość i przerażająca bestia, a także sporo odniesień do Labiryntu oraz złol cytujący piosenki antagonistów Disneya oraz Elsy. Jak te elementy składają się w całość, ujawni nam dopiero planowana książka, zawierająca zarówno kompletną opowieść inspirowaną Królem Goblinów i jego światem, jak i ilustracje znanych ilustratorek i ilustratorów tworzących w gotyckiej stylistyce. Do tej pory niektóre prace pojawiły się jako okładki singli z albumu.
Muzycznie The Black Labyrinth to wszystko, co najlepsze u Aurelio Voltaire’a, ale w większej skali: zamiast opowiastki na jedną piosenkę, dostajemy scenariusz w dwudziestu numerach z teatralnym rozmachem i całym mnóstwem instrumentów, które nagrywali muzycy pracujący wcześniej z Bowie’em, a także członkowie My Chemical Romance, Trans Siberian Orchestra, The Cog is Dead oraz Frenchy and the Punk. Aż prosi się, by następnym krokiem był musical, jednak w wywiadach Aurelio Voltaire jest ostrożny z robieniem takich planów i stąd na razie wydana zostanie powieść, a nie przedsięwzięcie tak duże jak teatralna produkcja.
Wszystko to bierze się z tego, że Aurelio Voltaire jest fanem i się z tym nie kryje. Tam, gdzie inni muzycy najpewniej przygotowaliby własne wersje piosenek swojego idola, Voltaire zrobił coś w stylu rozbudowanego muzycznego fanfika. Od dawna zresztą śpiewa piosenki o Star Treku, Gwiezdnych Wojnach czy Doctor Who i przeskakuje między całą gamą konwencji literackich i filmowych do tego stopnia, że często łatwiej jego twórczość po prostu podpiąć pod fantastykę niż opisać terminologią muzyczną. Skutkiem ubocznym jest fandomowy klimat otaczający Voltaire’a. Okazuje się nawet że, jak w fandomie, ta wielka, onieśmielająca gwiazda chętnie zamieni z tobą kilka słów, jeśli trafi się okazja.
Sporej grupie fanów i fanek z Polski taka właśnie okazja trafiła się pod koniec września – Aurelio Voltaire (w końcu! po raz pierwszy!) przyjechał zagrać u nas dwa koncerty (dwa! nie jeden!). Wyszedł na scenę sam, tylko z gitarą, i to wystarczyło, aby wciągnął publiczność w swój świat, a później jeszcze uraczył wszystkich zebranych swoją powystępową filozofią „z każdym porozmawiam, wszystko podpiszę, tylko poczekajcie na swoją kolej”. Ale wciąż nie to jest najbardziej niesamowite, lecz to, jak do koncertów i przyjazdu muzyka do Polski w ogóle doszło. Otóż koncerty zorganizowali fani. Większość pracy potrzebnej do odbycia się wydarzeń wykonały dwie osoby: Maciej i Piotr. Trzeba było znaleźć odpowiednie miejsca na koncerty, zorganizować podróż zza oceanu i pobyt dla muzyka, napisać dla niego umowę uwzględniającą polskie warunki prawne, ustalić z klubami wszystkie techniczne szczegóły dotyczące udźwiękowienia, zadbać o promocję i zgrać to wszystko w jednym terminie. Dodatkowo jeszcze organizatorzy opiekowali się Aurelio Voltaire’em przez cały jego pobyt w Polsce i obsługiwali jego sklepik z gadżetami. Czy muszę mówić, że osoby, które nie pracują w agencji wydarzeniowej, nie znają się na tych wszystkich rzeczach jednocześnie? Że główną motywacją dla wykonania tej całej pracy była możliwość pójścia na koncert idola, który w okolicy (tj. w Europie) rzadko się pojawia? Oczywiście wszystko to miało sens tylko dlatego, że sam Aurelio Voltaire wyraził chęć wyprawy na inny kontynent w celu zaoferowania dwóch występów dla małych publiczności. Spodziewam się, że teraz przez długi czas nie znajdę bardziej niesamowitego przykładu oddania fanów dla artysty i artysty dla fanów.
Jeśli wcześniej nie słyszeliście o Voltairze i przez to nie wybraliście się na żaden z ostatnich koncertów – nie będę kłamać, bo jest czego żałować. Ale dobra wiadomość jest taka, że październik, gdy zbliża się Halloween, to najlepszy moment, aby się zapoznać z Voltaire’em i jego muzyką!
* Uwaga – jeśli chcecie znaleźć jedno, właściwe i powszechnie uznane określenie na muzykę Aurelio Voltaire’a, to jest to dark cabaret. Gotycki kabaret z tytułu to niedosłowne tłumaczenie zgodne z moim widzimisię, bo gatunek nie dorobił się polskiej nazwy.

Dumna właścicielka puszystego kota o imieniu Pi, redaktorka w Grupie Pohjola. Fascynuje się szeroko pojętym kiczem, językami oraz baśniami. Nie znosi, gdy ludzie nazywają centra handlowe galeriami.