Dyskutujemy o pierwszej serii słuchowisk o River Song wydanych przez Big Finish.
Lierre: Uzyskanie przez Big Finish licencji na postacie z New Who było momentem przełomowym. Na wieść, że mają się ukazać słuchowiska o River Song, pisnęłam z radości, pewnie podobnie jak wielu innych whomanistów. Łatwiej chyba zabrać się za audio historie opowiadające o postaci tak dobrze nam znanej, a mającej tak ogromny, niewykorzystany jeszcze potencjał.
Ginny: Owszem, River ma potencjał, i dla nas zdecydowanie pierwsze ze słuchowisk o jej przygodach spełnia pokładane w nim nadzieje. Sama licencja dla Big Finish zaś chyba właśnie, tak jak piszesz, wszystkich choć odrobinę zainteresowanych whoviańskim Expanded Universe i lubiących tę postać ucieszyła.
K.: Mnie najbardziej w słuchowiskach o River Song ucieszyło to, że miały być – i naprawdę są – o River Song. Jedyny problem, jaki miałam z tą postacią, brał się z tego, że w serialu jej życie kręciło się zawsze wokół Doktora i tego, jak bardzo chce go zabić/się dla niego poświęcić – irytowało mnie niemożebnie, że kobieta tak wykształcona i tak bardzo doganiająca Doktora na wielu polach staje się przy nim czymś w rodzaju sentymentalnej idiotki, ewentualnie flirtującej “psychopatki”. Nie zrozumcie mnie źle, wiem, że spotykaliśmy ją w złej kolejności, miewała lepiej napisane momenty, ale najbardziej kochałam tę pierwszą River, profesor Song, którą poznajemy w Bibliotece. I o takiej River chciałabym wiedzieć więcej i na całe szczęście taką River serwuje mi Big Finish już w pierwszych minutach Pamiętników.
Ginny: To zdecydowanie zaleta tych słuchowisk. Jakkolwiek trzeba tu nadmienić, że choć w serialu niewiele było właśnie tej River, o której mówisz, to jednak w dużej mierze odcinek The Husbands of River Song również przedstawia tę część jej życia nie kręcącą się bezpośrednio wokół Doktora. Niemniej fakt, że w odcinkach telewizyjnych tych osobnych przygód River, gdzie Doktor nie był niezbędny (jakkolwiek stanowił ładne urozmaicenie), pojawiło się mało sprawia, że słuchowiska mają tym większe pole do popisu.
Lierre: Dokładnie – słuchowiska dają nam właśnie tę najciekawszą, starszą, dojrzałą River, która postanawia pójść swoją drogą, a na wieść, że gdzieś kręci się “jej mąż”, reaguje westchnięciem “no przecież…”. Ale zacznijmy od początku. W pierwszym odcinku zastajemy River, która robi coś, czego nie powinna nigdy deklarować, mianowicie chce odpocząć. Zaszywa się na uniwersytecie na początku XX wieku i pracuje sobie – nie dowiadujemy się nad czym. Tak się jednak składa, że właśnie dokonano odkrycia grobowca władcy Ur sprzed 3,5 tysiąca lat. Nie byłoby to aż taką sensacją, gdyby nie nieszczęśliwy wypadek: we wnętrzu utknęła dziewczyna i ogólnie sprawa robi się dość tajemnicza, więc River daje się namówić na wycieczkę na Wschód.
Ginny: Znając River, niekoniecznie nawet pracuje (tak naprawdę nic nie wiemy o tym, co robi w swoim odosobnieniu), ale fakt, zaczyna się intrygująco, a potem robi się jeszcze dziwniej. Nam szczególnie podobał się sam początek pierwszego odcinka, kiedy River czyta fragment o Alicji wpadającej do czarnej dziury, ale potem też jest całkiem nieźle. Niemniej słuchając tego odcinka mieliśmy w pewnym momencie skojarzenie z kiczowatymi filmami pokroju Mumii, z przekombinowaną zagadką i kiczem jednak przekraczającym znacząco poziomy kampu występujące w Doctor Who. Na szczęście zamiast faktycznej starożytnej klątwy dostaliśmy naukę w “baśniowej” otoczce, co zapowiadał też sam wspomniany prolog, a co tak dobrze wychodzi temu serialowi. I – przeskakując na moment do ostatniego odcinka – to słuchowisko okazało się tak dobre, że słuchając go, szczerzyliśmy się z myślą, że nasi antagoniści bardzo nieopatrznie porwali się akurat na River i Doktora. Wróćmy jednak do odcinka pierwszego i jego mezopotamskiej opowieści. Początek brzmiał dla nas egipsko, więc ostateczny setting swoją nieoczywistością pozytywnie nas zaskoczył, jednak przeciętnemu słuchaczowi to chyba nie robi aż tak wielkiej różnicy (tu pytanie do Lierre, czy dla fascynatów tematyki egipskiej itp. wybór tej, a nie innej kultury miał jednak znaczenie?) – ostatecznie istotne jest tylko, żeby żony chowane były żywcem i to jak wykorzystują to nasze “świetliki”.
Lierre: Nie wiem, tak naprawdę, bo już w prologu wiadome było, że to nie będzie Egipt i nawet nie przeszło mi przez myśl, że o Egipt mogłoby chodzić, choć rzeczywiście, grobowce i klątwy kojarzą się jednoznacznie. Ale Egipt już był (w Pyramids of Mars chociażby), staroegipskie bóstwa również, więc tym lepiej, że zdecydowali się iść jednak w Mezopotamię, nie tak przecież hermetyczną – a jednak chyba większości słuchaczy słabo znaną, więc można było z nią zrobić wszystko. Zwłaszcza że mowa jest o jakimś “mało znanym plemieniu”, co już w ogóle wszystko załatwia i równie dobrze mogłaby być mowa o kosmitach. Jedyną funkcją settingu, moim zdaniem, było osadzenie fabuły w klimacie Przygody i Tajemniczości. River Song ma być trochę takim Indianą Jonesem, więc idźmy na całość! Szczęśliwie potem robi się ciekawiej, bo pojawiają się wątki, które po prostu musiały kiedyś zostać poruszone w kontekście River Song.
Ginny: Tak, zdecydowanie ten pierwszy setting nie był najoryginalniejszy (Indiana Jones oczywiście też się tu dość jednoznacznie nasuwa, nie tylko Mumie) i dopiero potem pod względem lokalizacji robi się ciekawie. Nam zwłaszcza podobał się sam baśniowy początek, ale to my, nas łatwo takim przetwarzaniem baśni na modłę fantastyczną/fantastycznonaukową kupić. A wiadomo, każdy ma inne upodobania*. Niemniej szkoda, że ten pierwszy wstęp miał niewielkie znaczenie jako metaforyczne ujęcie prawdziwych wydarzeń, że to nie był wstęp do retellingu, a tylko podbudowanie pod historię. Ale sama opowieść z wątkami wody i feminizmu całkiem ładnie w tym pierwszym odcinku wyszła, nawet jeśli wykorzystuje znane już fanom gatunku opowieści awanturniczych motywy i elementy świata przedstawionego. Ale cóż, taki urok SF.
* Nawet jeśli akurat ta stylistyka jest bardzo doktorowa.
Lierre: Feminizm! Woda! River! See what they did here…
Ginny: We do, we do.
K.: A ja muszę przyznać, że podobało mi się takie rozbudowanie wstępu do właściwej historii, bo choć może nie jest to ta najlepsza część słuchowiska, to pozwala na rozpoznanie, z którą River mamy do czynienia i zdecydowanie wychodzi to na dobre późniejszej części – naprawdę fajny jest ten przeskok z Mezopotamii na statek kosmiczny w odległej przyszłości. No i właśnie ten feministyczny wątek, dość przewrotny, gdy pomyślimy o tym, w jaki sposób ginie ostatecznie River.
Ginny: Och, nie twierdzimy, że pierwszy odcinek powinien jak najszybciej przeskoczyć do kosmosu. Po prostu z części na część robiło się coraz ciekawiej i w porównaniu, ten pierwszy odcinek wyborem lokalizacji robi mniejsze wrażenie niż odcinek czwarty. Ale masz rację, że ładnie wprowadza on nam River. Wpisując ją w motyw wody dającej wyzwolenie i będącej narzędziem kobiecej zemsty za patriarchat… ha, to było zdecydowanie zmyślne.
Klamrowa konstrukcja odcinków ze wstępem i zakończeniem w tytułowym dzienniku River za to ładnie spajała stosunkowo osobne, ale jednak połączone historie. Szczególnym połączeniem jest Bertie Potts, który stety-niestety okazuje się czarującym, ale jednak złym. Mimo wszystko jednak to zły ciekawie wykreowany, ze swoimi racjami, wybujałym ego, ale nie karykaturalny. Może to nie Mistrz, ale ogólnie jego postać wychodzi na plus. Dalsze odcinki łączy też mąż River. Przyznam, że od początku podejrzewaliśmy, że to Doktor stoi za wezwaniem dla profesor Song, no ale… W pierwszym odcinku jest wielkim nieobecnym – nikt go nie wspomina, mimo że historia (tu znów pojawiają się te wątki kobiet w stosunku do mężczyzn) aż się prosi o choćby półsłówkiem nawiązanie do Doktora. Potem, w drugim odcinku, dowiadujemy się, że mąż River przebywa na statku, na którym ta znalazła się na zaproszenie Pottsa (swoją drogą, czy tylko my mieliśmy tu skojarzenie z niekończącą się prywatką jak z Autostopem przez galaktykę?) i to było naprawdę miłe uczucie, wyobrażać sobie, że kiedy my śledzimy przygody i poczynania River, Doktor rozwala naszym iluminatom imprezę od swojej strony.
Lierre: I to dość podobny motyw do tej restauracji dla złoczyńców z The Husbands of River Song. Ale takie klimaty bardzo pasują do River.
Ginny: Potem okazało się, że to jednak nie do końca tak – przyznamy, że w trzecim odcinku mieliśmy trudność z rozpoznaniem po głosie, czy rzeczony mąż to Doktor, czy jednak nie – wychodzą tu jednak moje braki w obeznaniu z klasycznymi seriami*. Aż w końcu w czwartym odcinku dostajemy Ósmego i to jest piękny moment, a dla nas tym piękniejszy, że zupełnie zapomnieliśmy, że on ma się tutaj pojawić. Szkoda tylko, że River nie może powiedzieć mu, kim jest i choć jej powody są zrozumiałe, to mamy nadzieję, że w kolejnych słuchowiskach to, że Doktor nie wie, ulegnie zmianie, bo ta para wyszła naprawdę genialnie i żal byłoby ich tak zostawić działających osobno, a jeśli już razem, to w ten jednak frustrujący sposób, kiedy Doktor chce wiedzieć, a River na wszelkie sposoby unika zdradzania mu, kim jest.
* Aczkolwiek mamy ambitny plan, by je po kolei w miarę dostępności nadrobić.
K.: Tak, tak, tak. To znaczy, Bertie to bardzo fajna postać, właściwie od początku nie wydaje się być godnym przeciwnikiem dla River, wygląda raczej na rasowego towarzysza i kiedy okazuje się, że jednak ma i niejednego asa w rękawie, i kilka planów awaryjnych, to jest to zaskoczenie jak najbardziej pozytywne. A co do mężów River: ja od razu wiedziałam, że ten mąż, który odnajduje ją na statku, nie jest Doktorem i muszę przyznać, że dość frustrujący był dla mnie wątek oszukiwanej River – jednak spodziewałam się po nim jakiegoś bardziej wyszukanego rozwiązania. Ale kiedy pojawia się nareszcie Ósmy i to Ósmy nieszczęśliwy, więc najlepszy, można tylko piszczeć z uciechy. I niby wiemy, że River nie może się przed nim ujawnić, ale po prostu nie da się na to nie czekać.
Ginny: Ósmy. ❤ Ósmy zgnębiony. ❤ Ósmy i River działający razem. ❤ ❤ ❤ To wyszło tak przecudownie naturalnie! A przecież można by się zasadnie obawiać, że River Song w połączeniu z klasycznymi Doktorami to będzie klapa, że to nie ma prawa wyjść. Tym bardziej więc cieszy, że się udało.
Ciekawym motywem jest także “choroba” River i jej rozwiązanie – choć dla nas również trzeci odcinek był najsłabszy w serii – a cała tajemnica czająca się za tym, co nam wszystkie odcinki pokazują, choć była ukryta, tak jak i ci najważniejsi antagoniści, to to ukrycie nie męczyło i tak samo nie męczyło tej zagadki rozwiązanie. Swoją drogą, słuchając czy to ten trzeci odcinek, czy pierwszy, drugi i wreszcie czwarty, mieliśmy to najwspanialsze dla whovianina poczucie: kiedy ci źli nauczą się wreszcie, że z Doktorem i River nie należy zadzierać?
Ogólnie podobała nam się przewrotność… To, jak bardzo chore, a zarazem prawdopodobne było zagranie z tym, że wszyscy – włącznie z cywilizacją z początku czasu, zdolną dla tego celu podjąć ogromne machinacje w historii kosmosu – chcą wejść w Wojnę Czasu i jak bardzo nie widzą, że to nie jest coś, co mogą wygrać ani na czym mogą się utuczyć. I pięknie nam się tu pokazuje reakcję Ósmego na takie spojrzenie i jego podejście wynikające z tego, że on sam tej Wojny już doświadczył. Zdecydowanie, jak wspomniała już trochę ogólniej K., Ósmy z tego najbardziej gorzkiego okresu swoich przygód jest najlepszy. To smutne, że wkrótce dla niego nadejdzie czas regeneracji, ale też ładnie wpisuje się w taką, a nie inną narrację o tym, jakie skutki ma mieszanie się choćby trochę w Wojnę Czasu. Że to nie jest zdrowe dla nikogo. A to, że nawet River nie ośmiela się ingerować w tę linię czasu Doktora, nie ośmiela się zdradzić mu, że pochodzi z jego przyszłości, w której Wojnę Czasu już zakończył i przegrał, także wiele mówi o naturze tego wydarzenia.
I jeszcze muzyka – bardzo, bardzo nam się podoba, choć jest dograna o wiele za głośno względem reszty słuchowiska.
Lierre: Czołówka kilka razy ostro mnie straumatyzowała, gdy budziła mnie ze słuchowiskowego półsnu. Brrr.
Ginny: Nas też wybudzała, niemniej wciąż muzycznie nam się podoba.
Lierre: Czy mogę jeszcze coś dodać? Mnie właśnie trzeci odcinek podobał się chyba najbardziej. Ani przez moment nie miałam wątpliwości, że dzieje się tam jeden wielki przekręt, ale historia jest bardzo spokojna i kameralna, równocześnie smutna i trochę frustrująca. I motyw przewodni całej serii, tak bardzo pasujący do River: to kobieta, którą przez całe dzieciństwo sterowano, a i później trudno jej było się od tego uwolnić. Ona nie znosi, gdy ktoś ma nad nią kontrolę lub próbuje taką kontrolę zdobyć i wydaje się to być jedną z najważniejszych cech tej postaci. Poświęcenie takiemu motywowi pierwszej serii słuchowisk uważam za strzał w dziesiątkę. Ustaliwszy tę istotną kwestię, możemy iść dalej – i nie mogę się doczekać kolejnych przygód River, które w wersji audio są tak kolorowe i ekscytujące, że łatwo zapomnieć, że nie mamy obrazu…
Ginny: Tak, ten brak kontroli to zdecydowanie istotny motyw w kreowaniu jej postaci, niemniej mamy wrażenie, że gdyby odciąć tu nasze sporofity, a zostawić jak najbardziej minimalistycznie się da: River i jej “Doktora” zamkniętych w przestrzeni statku kosmicznego i jeszcze przesunąć w paśmie psychodeli bliżej Zagreusa, to sam odcinek dopiero byłby równie dobry co pozostałe (które są, co tu dużo mówić, świetne) – jeśli nawet nie lepszy. Z tym, że pozbycie się sporofitów z kolei zerwałoby łączność z całą historią opowiadaną w tej serii, a w której odgrywają one istotną rolę. Więc tak źle i tak niedobrze.
Ale też masz rację, Lierre, słuchając tych odcinków człowiek zupełnie zapomina, że tam nie ma obrazu, że całą przestrzeń tworzy nam głos plus jakieś efekty dźwiękowe, których jednak z definicji nie może być bardzo dużo, bo zagłuszałyby, zatapiały – by powrócić do wątku z pierwszego odcinka – kwestie aktorów.
Dodając jednak rzeczy, my z kolei musimy powiedzieć, że strasznie też podobał nam się wątek czarnych dziur, jego wykorzystanie łączące baśń fantastyczną z fantastyką naukową. A takie łączenie to zabieg, który uwielbiamy, bo pozwala on rozmyć to, co możliwe z tym, co niemożliwe, wrzucić w przestrzeń magiczną, w przestrzeń metafory, jaką tak naprawdę jest każda dobra opowieść. Czarne dziury zaś, o których wiemy z jednej strony sporo, a z drugiej pozostają wielką tajemnicą – bo nie mamy tak naprawdę pojęcia, co dzieje się za horyzontem zdarzeń, co zachodzi w osobliwości, nawet jeśli mamy na to teorie, to mało prawdopodobne, że kiedykolwiek potwierdzimy je obserwacyjnie – więc taka przestrzeń ścisłej nauki, a zarazem niepewności idealnie nadaje się do baśniowych przetworzeń. I w rękach umiejętnego autora przechodzi w fikcyjne złoto.
K.: W ogóle takie mieszanie nauki z baśnią pasuje akurat do postaci River, tak samo jak wątki wojenne, feministyczne i okołomałżeńskie, więc jeśli wahacie się jeszcze, czy po te słuchowiska sięgnąć, czy dopowiadają coś wartościowego do serialu, to moim zdaniem jak najbardziej tak. Poza tym, kto wie, może posłuchacie dla rozszerzenia świata New Who, a skończycie na obsesyjnym słuchaniu Ósmego Doktora?
Słuchaliście audiohistorii o River Song? A może dopiero zamierzacie po nie sięgnąć? Ciekawią was słuchowiska dotyczące postaci z New Who czy niespecjalnie?
(ona) kulturoznawczyni, redaktorka i tłumaczka, fanka fandomu. Lubi polską i niepolską fantastykę, szynszyle, psy, rośliny doniczkowe, kawę i sprawiedliwość społeczną.