Zakończyły się rocznicowe przygody Czternastego Doktora i Donny Noble. Jesteśmy świeżo po emisji odcinka The Giggle. Jak podobał się redakcji Whosome i zaproszonym gościom?
Marena: Jestem zachwycona i absolutnie oczarowana The Giggle! Monolog Doktora o ludzkości i o całej tej naszej nienawiści – nie wiem, jak was, ale mnie chwycił za serce. Późniejsze rozmowy z Zabawkarzem również idealnie, choć dość drastycznie, podsumowały ludzi. Smutne, lecz prawdziwe, niestety… Za to sztuczka z regene…tfu, bigeneracją? Owacje na stojąco i ukłon w stronę twórców, bo i fani Tennanta zadowoleni, i nowy Doktor świetnie wprowadzony. Bałam się tego odcinka, nie chciałam znów przeżywać pożegnania z genialnym, uwielbianym przez wielu Tennantem. A tu taka niespodzianka! No cóż, wygląda na to, że przeszedł na zasłużoną emeryturę. Z niecierpliwością czekam na odcinek świąteczny.
ET: Nie wiem, od czego zacząć! The Giggle to był naprawdę fenomenalny odcinek i tak dużo się w nim wydarzyło – Zabawkarz, UNIT, Mel, bigeneracja, dwóch Doktorów, przeszłość, teraźniejszość i to przeurocze, przecudowne zakończenie, będące spełnieniem jednego z moich fanowskich marzeń. Bardzo chciałam zobaczyć Doktora w takiej zwykłej, codziennej sytuacji, a właściwie w takim życiu, wszak ciepłych momentów między przygodami trochę w ich historii było. Otoczonego ludźmi, których kocha i którzy go kochają, nigdzie nie pędzącego, nie ratującego nikogo, nie czującego ciągłego imperatywu, by działać, ratować, biec, odpuszczającego odpowiedzialność za życie, wszechświat i całą resztę. I na dodatek mówiącego, że to wszystko, co robił, o co walczył, było po to, by dojść dokładnie do tego momentu przy stole. Nie ukrywam, wzruszyłam się.
Neil Patrick Harris jako Zabawkarz był genialny i chyba nikt się nie spodziewał, że będzie inaczej, wszak ta rola wyglądała jak napisana specjalnie dla niego. Scena tańca była niesamowita, i tak dobrze zrealizowana!, i pewnie już trafiła na listę tych najbardziej pamiętanych i najczęściej przywoływanych. Jego wątek był znakomity, choć muszę przyznać, że mam pewien niedosyt, chętnie bym zobaczyła więcej gier i oczywiście wygrywającą Donnę. Szalenie też podobała mi się jego motywacja – bo stety niestety bardzo dobrze zdiagnozował czasy, w których żyjemy. Tak, wszyscy chcą mieć rację.
Żałuję trochę, że bigeneracja wyciekła i byłam niemal pewna, że nastąpi, zepsuło mi to troszkę niespodziankę. Za to jej przeprowadzenie, a zarazem przedstawienie Doktora Gatwy wyszło mistrzowsko. Nie wiem, czy regeneracja w majtkach przebija regenerację w kostnicy, niemniej jest całkiem blisko i tak bardzo pasuje może nie do Piętnastego (a może Pierwszego?), bo go jeszcze nie znamy, ale do tego, jak wyobrażam sobie Doktora Gatwy już jak najbardziej. Tak samo jak disco-TARDIS. Bardzo mi się też podoba, że Czternasty nie przekazał mu swoich traum, to naprawdę nowe otwarcie i nowa energia. Oraz spokój, mądrość, radość, wsparcie, ciepło – oj, chyba szybko pokocham tę nową inkarnację!
Bardzo mnie też ucieszyło, że mimo całego rozmachu i ewidentnie dużego budżetu to jest nadal Doctor Who, a nie, mimo mrugnięć okiem (takich bardzo ekspresyjnych i ewidentnych) Avengersi. Zakręcony, absurdalny, momentami ostry jak brzytwa, zaangażowany społecznie, poruszający i zabawny. Tak jak już wspominałam we wcześniejszych wrażeniach, zupełnie nie czekałam na te odcinki. Po ich obejrzeniu pozostaję w poczuciu, że być może za mną właśnie najlepsza celebracja okrągłej rocznicy Doctor Who w historii i zapowiedź nowej, pięknej epoki. Dziękuję, panie RTD!
Rademede: Niesamowicie podobał mi się ten odcinek. Na pierwszym się zawiodłam, ale ten mi to zrekompensował. Neil Patrick Harris jest cudowny w roli Zabawkarza. Ncuti Gatwa już mi się podoba jako nowy Doktor, bardzo lubię jego energię. Pomysł bigeneracji trochę miesza, bo nagle mamy nie tylko dwóch Doktorów, ale i dwie TARDIS, ale tak z drugiej strony niewiele to zmienia, skoro Doktor i tak w każdej chwili może spotkać swoje młodsze czy starsze wcielenie. Trochę śmiesznie, jak się przy takiej regeneracji Doktorzy podzielili ubraniami. Bardzo fajne zakończenie dla, hm, Dziesiątego/Czternastego Doktora… Ciężko z numeracją teraz. Podoba mi się pomysł, że ma teraz rodzinę, z którą spędza czas i nie walczy z całym wszechświatem, a jedynie od czasu do czasu wyskoczy gdzieś w TARDIS. Z ciekawością czekam na odcinek świąteczny i więcej Piętnastego Doktora.
Magdalena: Nie pamiętam, kiedy ostatnio oglądałam coś z tak niezachwianą przyjemnością jak The Giggle. Od pierwszych minut do samego końca obserwowałam produkcję zrealizowaną z rozmachem, świetnie napisaną, z mocnymi, trafnymi dialogami, dającą osobom aktorskim niezłe pole do popisu. Na wielką pochwałę zasługuje też dubbing – listę dialogową wszystkich trzech odcinków opracowała Barbara Eyman-Stranc. Zapamiętajmy to nazwisko, bo wykonała rewelacyjną pracę – napisy się do wersji dubbingowej zupełnie nie umywają. Aktorsko nie zawsze mi pasuje, ale np. teraz mieliśmy genialny wręcz występ Cezarego Pazury, całkiem podoba mi się też Otar Saralidze jako nowy Doktor, więc przyszłość zapowiada się świetnie! Dubbing ciągle nie będzie moim pierwszym wyborem – pierwsze oglądanie to jednak oryginalna ścieżka i najchętniej angielskie napisy – ale bardzo się cieszę, że będę mogła pokazać wersję z dubbingiem np. rodzinie.
Co do samego odcinka… nie wiem, od czego zacząć. Chyba od tego, że obsadzenie Neila Patricka Harrisa w roli Zabawkarza to był przebłysk geniuszu. Doctor Who zawsze jest obsadowo bardzo mocny, ale to – to przebiło wszystko. Harris urodził się do tej roli. I sam Zabawkarz, stary wróg w nowych czasach, wypadł wybitnie. To nie jest typ postaci, po którą można sięgać często; w zasadzie wszechmocna i niepokonana. Może ją poskładać tylko zbytnia wiara we własne powodzenie. Sposób wysławiania się Zabawkarza był przezabawny i świetnie napisany (aż mam ochotę sprawdzić, co z tym zrobili Niemcy. Stawiam, że francuski… [przypis później: a jednak nie, cieniasy!]), no i w polskiej wersji udało się to oddać z ogromnym polotem. Do tego scena tańca, oczywiście. Scena tańca.
Zabawkarz jest odrobinę zabawny i przede wszystkim bardzo złowieszczy, totalnie nieobliczalny, ale jednak… no przyznajmy to, niesamowicie uroczy. Jednak to, co w nim najlepsze, to jego model działania – pomysł, żeby jego zabawą było sprawienie, aby każdy człowiek był przekonany o swojej racji, jest… no po prostu… no po prostu jest… nie wiem, brakuje mi już przymiotników. O, jak ja miałam nadzieję, że Russell T Davies będzie nam tak krytycznie dowalać. O jak dobrze.
Jestem też głęboko usatysfakcjonowana wątkiem Czternastego; tym, jaki on w tym odcinku jest pokonany i wypalony, bo już wcześniej nie był w wybitnej formie, a teraz napada go coś, z czym naprawdę nie sposób walczyć, i on już nie ma na to siły. To jest jego drogą do zrobienia tego samego, co Donna i Rose w The Star Beast: odpuszczenia. I choć ostatnia scena była dla mnie odrobinę zbyt słodka, to tak się cieszę, że z okazji rocznicy dostaliśmy te momenty zatrzymania, te długie rozmowy, że Doktor wreszcie, po sześćdziesięciu latach i milionie lat, dostał okazję, żeby się trochę ukoić.
A było to możliwe dzięki temu, że wyszedł z siebie i stanął obok. Przeciek o bigeneracji dotarł do mnie na tyle dawno, że zdążyłam się już z tą wizją oswoić. Nie mam wielkiej potrzeby rozkminiać teraz, co to dokładnie znaczy – być może kiedyś się dowiemy, może nie, nie potrzebuję tego. To, co jest dla mnie w The Giggle kwestią kluczową, to fakt, że Doktor Ncutiego Gatwy od razu skradł moje serce. Odetchnęłam z ulgą – jeszcze się nigdy nie zawiodłam na wyborze kolejne_ odtwórc_ Doktor_, ale zawsze też jest lęk, że tym razem nie kliknie. Kliknęło. Natychmiast. Doktor Gatwy ma w sobie, w środku, taki głęboki spokój, którym mam ochotę otulić się jak kocykiem. Na zewnątrz jest wyszczekany i aktywny, ale niesie ciepło. Takiego Doktora właśnie chciałam. Ledwo nam mignął na ekranie, ale już wiem, że czeka mnie wspaniała przygoda i nie do wiary, że po tylu latach – moje whoviaństwo jest już nastoletnie(!) – ten serial ciągle potrafi mi zafundować takie olśniewające niespodzianki. Nie mogę się doczekać świąt.
I jakkolwiek nie cieszyłam się na powrót Murraya Golda, muszę przyznać, że wykonuje świetną robotę. Motyw Piętnastego to zdecydowanie najlepszy z motywów postaci w Doctor Who ever, wprowadza w nastrój podobny jak motyw Jedenastego; taki entuzjastyczny i przygodowy, ale też po prostu bardzo wpada w ucho. Przewijający się na początku motyw chichotu – zanim tenże się pojawił w fabule – odkryłam dopiero przy drugim oglądaniu i bardzo mnie to rozbawiło. No i te momenty z UNIT-em, które tak jawnie darły łacha z Marvela, również na poziomie muzycznym, sprawiły mi wielką radość.
Mogłabym tak jeszcze długo. Sklep Zabawkarza; labirynt; Donna walcząca z lalkami; Shirley wstająca z wózka (no jakbym gdzieś już czytała tę durną dyskusję!); wielka kosmiczna spluwa; kule zmieniające się w płatki róż; dwie inkarnacje Doktora dzielące się ubraniem (jestem pewna, że tam były jakieś ostre negocjacje i tylko na skutek ich przegranej Gatwa miał coś więcej niż gatki i krawat!); ostateczne starcie w postaci rzucania piłeczką (mój pies lubi to); Rose jako siostrzenica Doktora; Doktor wymykający się spod pieczy Donny na małe wycieczki; szalona ciotka Mel; w ogóle powrót Mel i jej zachwyt na widok Piętnastego! Ta lista nie ma końca. Dawno się tak wybitnie nie bawiłam – nie tylko za sprawą wybitnego towarzystwa, w którym odcinek oglądałam – i to nawet biorąc pod uwagę fakt, że Wild Blue Yonder zostawił mnie ze szczęką na ziemi. Ależ dostaliśmy fenomenalną tę rocznicę!
Pryvian: Co ja mogę więcej powiedzieć? Jestem zachwycona i od dobrej godziny nie mogę przestać piszczeć. Jakie. To. Było. Doskonałe! Neil Patrick Harris jako Zabawkarz? Czapki z głów, przepiękny niemiecki akcent, i jeśli czegoś mi brakowało, to jedynie jakiegoś musicalowego numeru w jego wykonaniu, coś jak z otwarcia nagród Tony do tego odcinka pasowałoby idealnie. Donna i Mel jako rudowłose niezmordowane towarzyszki Doktora? Ja tu widzę materiał na przepiękną przyjaźń i setki cudownych fanfików! Czternasty na granicy wiary we własne siły i możliwości? Moje biedne serce! Tennant nigdy nie przestanie mnie zadziwiać na plus jako aktor.
No i Ncuti Gatwa, przewspaniały Piętnasty, który od pierwszego uśmiechu, od tej pięknej koszuli i niedbale przerzuconego przez szyję krawata i od totalnie wszystko-wyjaśniającego „push” załatwił sobie specjalne miejsce w moim serduszku. Ile on ma w sobie takiej pięknej, cieplutkiej empatii! Powiem tak – jak od ogłoszenia jego obsadzenia w tej roli byłam spokojna o losy Doktora, tak teraz jestem pewna, że wchodzimy w nową, jeszcze wspanialszą i pełną jazdy bez trzymanki erę. I o bogowie, jakże nie mogę się tego doczekać!
I jasne, można kręcić nosem, że Davies zamotał. Że co to znowu za jakieś czary z bigeneracją. Ale tak naprawdę czy w tym momencie ktokolwiek, łącznie z samym Doktorem, może powiedzieć, jak właściwie regeneracja działa? Bo mnie się wydaje, że nie, a co więcej – że ta wiedza absolutnie nie jest nikomu potrzebna.
dziewiętnastka: Bigeneracja była… całkiem okej, aczkolwiek trochę nieswojo czuję się, myśląc aż tyle o garderobie Doktorów. A tak to przyznam szczerze, nie mam większych wrażeń, jestem po prostu zadowolona. Tylko tyle? Aż tyle? Nie wiem, ale nie narzekam.
Ollie: W The Giggle nie brakuje akcji i dobrej zabawy. Nie sądziłem, że postać Zabawkarza zdoła dostarczyć tak duże pokłady pozytywnej energii. Neil Patrick Harris ponownie dowiódł, że potrafi zagrać z gracją szalonego showmana, niezależnie od okoliczności. Jako nadnaturalny siewca chaosu i zniszczenia stanowi nie lada wyzwanie dla Czternastego Doktora i jego towarzyszy. Było wręcz elektryzująco, kiedy rozpoczął swoją złowieszczą grę, już o kawałku Spice Girls nie wspominając. Nie da się ukryć, że Russell T Davies mocno zaszalał przy okazji tego specjalnego odcinka. Zdecydowanie nie boi się eksperymentować, o czym dodatkowo świadczy wprowadzenie zupełnie nowego typu regeneracji. Na koniec można co prawda odczuć pewną konsternację, ale to rozwiązanie w dłuższej perspektywie może znacząco urozmaicić wiekową już dosyć serię. Czas pokaże, czy rzeczywiście było warto.
Anndycja: *głęboki oddech* Będę Panią Popsujzabawą. Bo bardzo chciałam, żeby Tennant odszedł. I nie chodzi mi o sprawienie, że jego bohater będzie przechodził kolejną traumę (chociaż on tak ładnie te traumusie gra!). Chciałam (i pisałam to w swoich wrażeniach na temat trailera rocznicowego), żeby Doktor o twarzy Tennanta dostał godne pożegnanie, takie, w którym jest pogodzony z regeneracją. W którym stwierdza: tak, to ten czas, mogę odejść. I prawie takie dostałam, bo „Allons-y” przeciwstawione „Nie chcę odchodzić” i „Nie umieram” zamiast „Niedługo umrę” to krok milowy w tej postaci. Przed odcinkiem czytałam wzruszające, mądre słowa Davida Tennanta, że to ostatnia chwila, żeby powrócić do kluczowej w jego karierze roli. Uznałam to wtedy za mądrą, dojrzałą, choć bolesną dla wielu widzów, w tym mnie, decyzję. Uznałam to za ruszenie dalej. Bo dla mnie też Doktor jest taką postacią, która nigdy nie pozostaje za długo w tym samym miejscu. Która wybierze podróż zamiast obiadku z rodziną. Dlatego zabieg RTD, który daje możliwość wyciągnięcia Doktora Tennanta w dogodnej dla siebie chwili niczym królika z kapelusza, uważam za oszustwo. Podarowanie mu sklonowanej TARDIS uważam za wytrych (czy oglądając przyszłe podróże Gatwy, będę się zastanawiała, gdzie w tym momencie podróżuje Tennant? Możecie się o to założyć). Nie zrozumcie mnie źle – nie miałabym nic przeciwko, gdyby Doktor został na Ziemi i mieszkał tam, spotykając się od czasu do czasu ze swoimi byłymi towarzyszami. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby umówił się z Donną na odwiedziny raz na jakiś czas, pilnując tych wizyt z chorobliwą dokładnością (zwłaszcza, że Noble’owie nigdy nie mieliby pewności, kto ich tym razem odwiedzi!). Ale udomowiony Doktor z TARDIS dla mnie wyklucza się wzajemnie i o to mam pretensje do Daviesa.
Do bigeneracji byłam zachwycona tym odcinkiem – wiedziałam, że Neil Patrick Harris pozamiata w roli Zabawkarza. Scena z tańczeniem do piosenki Spice Girls pozostanie długo w mojej pamięci, creepy marionetki (scena z Donną i atakującymi ją laleczkami – brrrr!) są świetnymi straszakami, teatrzyk o towarzyszkach Doktora (zakładam, że pominęli Rory’ego, bo w godzinnym odcinku trudno byłoby znaleźć czas na przedstawienie wszystkich jego śmierci), Mistrz zaklęty w złotym zębie (nomen-omen, jak Kościej zaklęty w złotym jaju, mmm?), Donna i Melanie walczące ramię w ramię (prawie przestałam się gniewać, że nie wykorzystano żartu z byciem rudym, skoro mamy dwie rudowłose towarzyszki), Kate w całości i NCUTI GATWA.
Mimo że cała akcja z bigeneracją może mi się nie podobać, moja ulubiona scena to ta, w której Piętnasty przytula Czternastego i zapewnia go, że w następnym wcieleniu będzie lepiej (co znowu mnie prowadzi do rozważań, kiedy i jak Czternasty się w tego Piętnastego zmieni, noale). Piętnasty rozkochał mnie od pierwszych sekund – jest przebojowy, pewny siebie, świadomy swego uroku – i nie mogę doczekać się odcinka świątecznego, w którym dostanie cały czas emisyjny tylko dla siebie. A to, że oba wcielenia podzieliły się ciuchami i Gatwa dostał niewiele, jeśli chodzi o dolną część ubrania, uważam za genialny pomysł. W ogóle kiedyś pisałam, że gdyby Czternasta i Piętnasta wersja Doktora się spotkały (ha-ha), wszechświat implodowałby z ilości sassu. I to absolutnie było widać, nawet w prostym rzucaniu do siebie piłeczki.
Zielona Małpa: Cieszę się, że udało mi się obejrzeć odcinek The Giggle na żywo, bo w innym przypadku na 100% nie uniknęłabym spoilerów, a to z kolei miałoby wpływ na moją ocenę. Kolejny rocznicowy odcinek, który bardzo mi się spodobał. Wprawdzie nie widziałam nigdy oryginalnych odcinków z Mel, ale razem z Doktorem ucieszyłam się z ponownego spotkania. Duet Doktora i Donny po raz kolejny dał prawdziwy aktorsko-emocjonalny popis. To chyba ta ekranowa magia i chemia między Davidem Tennantem a Catherine Tate sprawia, że każda, nawet kiepska historia może być wyniesiona na całkiem inny poziom jakości. Zabawkarz w wykonaniu Neila Patricka Harrisa bardzo mnie zaskoczył. Choć początkowo miałam wątpliwości co do jego kiepskiego udawanego akcentu, to po fakcie doczytałam, że być może był to sposób na „skomentowanie” azjatyckiego akcentu oryginalnego Zabawkarza. Mam wrażenie, że u RTD nic nie jest przypadkowe.
Kiedy fabularnie było wiadomo, że Tennantowy Doktor zaraz regeneruje, płakałam do ekranu, błagając o jeszcze choć pięć minut. RTD na tyle rozpalił moje emocje w rocznicowych odcinkach, że obudziło się znów przywiązanie do Dziesiątego czy też w tym przypadku Czternastego wcielenia. Jak mogłabym z lekkim sercem żegnać się po zaledwie trzech odcinkach? No jak! I tu nagle bigeneracja… i mamy dwie wersje Doktora żyjące jednocześnie w linii życia Doktora. Nie wiedziałam, że potrzebuję sceny, w której Doktor po prostu spędza miłe popołudnie z przyjaciółmi i nie zostaje ono zakończone jakimiś kosmicznymi wydarzeniami. A teraz nie wyobrażam sobie już bez tego życia. No i na koniec Ncuti Gatwa. Od pierwszej sekundy go pokochałam w roli kolejnego Doktora. Jak na razie to połączenie ciepła, przygody i uśmiechu i nie mogę się doczekać odcinków z nim…
Ginny N.: To był bardzo dobry odcinek, z końcówką, która nie całkiem do nas przemówiła. Z bigeneracją jeszcze musimy się oswoić konceptualnie – chociaż podobało nam się to, że dostaliśmy regenerację nie na sam koniec odcinka, jako malutką chwilę. Ncuti Gatwa dostał ładny moment na pokazanie swojego Doktora. Z nim też jeszcze musimy się oswoić, powtórzyć sobie odcinek itd., ale w sumie od dawna mieliśmy nadzieję, że w którymś momencie dostaniemy regenerację śródocinkową. A Czternasty, który został? No właśnie to jest ten najtrudniejszy moment. Bo Czternasty jest wspaniały i szkoda byłoby go tak szybko pożegnać na zawsze i wspaniale, że teraz może mieć swoje cosy fantasy z rodziną Donny. A z drugiej cały ten koncept jest cudaczny. Najmniej podoba nam się to, że wedle słów Piętnastego cała terapia Czternastego, jego radzenie sobie z traumami bycia Doktorem odbędzie się poza kadrem. Że Piętnastego już nie będzie męczył Flux. Wszystko inne jesteśmy w stanie przyjąć jako coś, z czym Czternasty nawet sobie gdzieś tam poradził – nawet jeśli tak naprawdę nie, to gdzieś poprzednie serie jednak pozwalały Doktorowi choć na odrobinę mierzenia się tymi sprawami. Ale po tej wspaniałej scenie w Wild Blue Yonder oczekiwaliśmy więcej zmagania się z tematem Fluxa. Doktor prawdziwie beztroski to zdecydowanie coś świeżego i potrzebnego, ale jednak no nie zgrywa nam się to tak całkiem.
Wracając jednak do tej (większej) części odcinka, co do której nie mamy wątpliwości. Neil Patrick Harris jako Zabawkarz jest wspaniały. Doskonale wypada jego rywalizacja z Doktorem, to, jak czuć grozę tej historii, jak łatwo przychodzi mu pojawiać się i znikać i jak Doktor musi zagrać w jego gry, by wygrać. Nie mając pewności, że wygra, nie mogąc odwołać się do sztuczek – bo sam Zabawkarz musi trzymać się zasad gry. Do tego te horrorowe wstawki (uff, ta laleczka matki i dzieciątek D:), no palce lizać. A na koniec, wiemy, że pojawią się inne pozaświatowe zagrożenia (Davies zapowiada je w oficjalnym podkaście Doctor Who). A te są naprawdę ciekawe. I kim jest postać zabierająca złoty ząb Zabawkarza? Czy to ta szefowa, o której mówił_ Meep? Czy ktoś jeszcze inn_? Kate? Może faktycznie Kate, po to by schować go w archiwach UNIT – a zabezpieczenia ostatecznie nie okażą się wystarczające.
Musimy też poruszyć kwestię reprezentacji. TARDIS z rampą jest przecudna. Ale ten moment, kiedy Kate zaczyna obrażać wszystkich naokoło, gdy wykrzykuje do Shirley, że widziała jak ta chodzi – argument ableistycznych dupków, którzy nie mają pojęcia o poruszaniu się za pomocą wózka – i potem ją przeprasza. A Shirley mówi, że to nic takiego. To jest świetne, ten niuans. Nie chodzi o to, że to nie były krzywdzące, ableistyczne słowa. Były. Chodzi o to, że Shirley wie, że Kate tak naprawdę wcale tak nie myśli. Shirley pewnie słyszała ten „argument” z dupy wzięty mnóstwo razy, pewnie nauczyła sobie z nim radzić, ale tutaj? Tutaj ich relacja pracownicza jest na tyle klarowna, kontekst tak jednoznaczny, że Shirley nie musi się nawet zastanawiać nad tym, że to nie Kate, nie prawdziwa Kate to mówi ani tak myśli.
Lady Kristina: Odcinek był przede wszystkim niewiarygodny. W przeciwieństwie do poprzednich dwóch, które moim zdaniem skupiały się przede wszystkim na historii Czternastego i Donny, ten naprawdę był odcinkiem rocznicowym, skupiającym się na różnych elementach z historii serialu, nieco na jego mitologii, zawierając jednocześnie element wielodoktorowy 😉 Mamy tu taką mieszankę starego RTD z nowym: jednocześnie jest tu ogromna porcja kampu, idealnie pasującą do nowej wersji Zabawkarza (scena ze Spice Up Your Life absolutnie mnie urzekła – chociaż jest to już kilkukrotnie powtarzający się motyw, że przeciwnik Doktora tańczy w rytm kultowej piosenki, to i tak proszę o więcej), ale dostaliśmy też sporą porcję refleksji odnośnie do dotychczasowego życia Doktor_ i ich relacji z towarzyszkami.
Nadal nie jestem pewna, co mam myśleć o bigeneracji, do której doszło, która to poza tym została wpleciona do fabuły całkiem zgrabnie (chociaż odbiór najbardziej psuje mi fakt, że spora tego część wyciekła już dawno temu, więc z powodu tych plotek nie zaskoczyło mnie to tak, jak mogło). Na pewno jednak wiem, że Czternastemu chwila odpoczynku na pewno się przyda – pod koniec odcinka wyglądał tak smutno, że sama chciałam go przytulić. No i poza tym już uwielbiam Piętnastego i ze zniecierpliwieniem czekam na kolejne odcinki, bo tej energii, jaką emanuje tu nowy Doktor, po prostu nie można się oprzeć.
DemonBiblioteczny: Nie ma co udawać – ostatni z rocznicowych odcinków skradł mi serce od pierwszej minuty i nie oddał aż do napisów końcowych. Bardzo podobała mi się część, która działa się w 1925 roku w Soho – klimatem przypominała mi Opowieści z krypty (dziwne lalki, podejrzany sprzedawca i konsekwencje za nieuważne zakupy, brakowało mi tylko głosu Strażnika krypty w tle). Nie jest tajemnicą, że lubię wszelkie nawiązania do horrorów i zabawy grozą, więc ta mieszanka science fiction i strasznych opowieści od razu przypadła mi do gustu.
Osobne pochwały należą się za postać Zabawkarza – i dla Neila Patricka Harrisa, który fenomenalnie go zagrał, i dla scenarzystów, którzy dali mu kawałek dobrej fabuły, dla charakteryzatorów i choreografów, odpowiadających za prezencję i ogólnie dla wszystkich, którzy sprawili, że każdy element w tej postaci tak dobrze się zgrywał. Mam wrażenie, że to jeden z tych bohaterów, którego łatwo można przegiąć i sprawić, że będzie postacią nieintencjonalnie śmieszną. Dostaliśmy za to postać niepozornie przerażającą, która łatwo mogłaby nas zwieść, co jest miłą odmianą po otwarcie wrogich i niebezpiecznych Dalekach i Cybermenach.
Muszę też wspomnieć o samym finale. Chyba tylko ten serial potrafi sprawić, że oglądam rzucanie piłeczką z zapartym tchem i boję się mrugnąć, żeby nie przegapić najważniejszego momentu. Podoba mi się też wprowadzenie bigeneracji, chociaż szkoda, że w sieci już mówiło się o tym rozwiązaniu. Na pewno by mnie to zaskoczyło. Mimo to podoba mi się to rozwiązanie i to, że pozwala ono na wysłanie Doktora Tennanta na urlop. Naprawdę, chwila odpoczynku (i może wycieczka do terapeuty) to coś, czego od dłuższego czasu życzyłom poprzednim wcieleniom i cieszę się, że w końcu wprowadzono to w życie.
Pewnie wiele wspaniałości mi uciekło, więc podsumuję, że odcinek podobał mi się od początku do końca. Może za miesiąc czy dwa, gdy wrócę do tego, to znajdę jakieś minusy, ale w tym momencie ostatni z rocznicowych odcinków zostawił za sobą jedynie sporo ekscytacji i ciepła w serduszku.
Clever Boy: Ale to był dobry odcinek! Bardzo dużo się podziało, ale jestem zadowolony. Zabawkarz był cudownym złolem – to był idealny casting. Szkoda, że prawdopodobnie już nie powróci, bo z chęcią zobaczyłbym go jeszcze raz. Akcja z piosenką Spice Girls cudowna. Pokazuje cudowność i absurd Doctor Who. Bardzo dobrze się na niej bawiłem. Odcinek był niezwykle klimatyczny w scenach w sklepie Zabawkarza. Scena, w której Donna walczyła z marionetkami, była bardzo creepy. Mega cieszy mnie powrót Kate Stewart (jej zła wersja była przerażająca), a szczególnie Mel. Lubię powroty z przeszłości i czekam na to, co wydarzy się w niedalekiej przyszłości. Muzycznie odcinek był fantastyczny. Cieszyły mnie też wzmianki o innych towarzyszkach i inne mrugnięcia okiem do fanów.
Bigeneracja. Nadal nie wiem, co o tym myśleć, bo nie od końca chyba pojmuje jej koncept. Czy Czternasty później zregeneruje jakoś w Piętnastego, a ten był wyciągnięty z przyszłości? Czy po prostu jest to typowe doktorowe timey-wimey i to był początek Piętnastego Doktora, a czternaste wcielenie np. zniknie, gdy przyjdzie jego czas? Jestem trochę podzielony, ale liczę, że dostaniemy spin-off o przygodach Doktora i Donny, może być w UNIT-cie. Tym bardziej, że powiedziano nam, że ten Doktor i tak podróżuje w czasie i przestrzeni. Na koniec miałem wzruszki. Nasz Doktor zdecydowanie zasłużył na odpoczynek, ale oby nie był zbyt długi.
Jedyny minus, do którego się mogę doczepić, to zabranie Mistrza w zębie przez nieznaną osobę. Było to na pewno odniesienie do finału 3 serii. Mam z tą sceną taki problem, że pokazano, że ta osoba zabrała ząb, gdy Doktorzy i Donna wracali do wnętrza bazy UNIT-u, a reszta postaci była w środku. Nikt się nie zorientował, że jakaś postać się teleportowała za nimi? Radary UNIT-u nic nie wykryły? I skąd ta postać się tam wzięła, skoro obok była przepaść? No trochę to było słabe.
Piętnasty Doktor od razu mnie kupił. Ncuti ma w sobie niesamowitą energię i czuję, że serial przejdzie naprawdę ciekawą regenerację. Jego wcielenie jest żywiołowe, świeże i podoba mi się to, że potrafi mówić o uczuciach i wspierać innych. Pomysł z podziałem ubrań przy bigeneracji był naprawdę ciekawy i odrobinę zabawny. Nie mogę się doczekać nowych przygód, a zwiastun świątecznego odcinka oddaje vibe super przygody. Doktor tańczący w klubie?! No, kto by pomyślał, że czegoś takiego doczekamy. Jaram się.
Yuka: Zacznę tak jak serial, od Zabawkarza. Raził mnie trochę jego niemiecki akcent, ale poza tym wypadł fenomenalnie. Największe wrażenie zrobił na mnie w scenie, w której pojawił się w UNIT-cie i zaczął siać zamęt. To był cudowny chaos i idealnie pasował do niego Neil Patrick Harris. Shirley, Melanie i Donna były świetne. Zawsze miło zobaczyć dawne towarzyszki Doktora, a od Melanie biło dużo ciepła, a jednocześnie zaintrygowała mnie jej historia. Może w końcu kiedyś nadrobię klasyki. Shirley jest super, zawsze doceniam osoby, które kwestionują Doktora, nie ufają mu na ślepo. Trochę nie wiem co napisać o Kate w tym odcinku.
Scena regeneracji była zaskakująca – nie tylko przez samą bigenerację, ale też przez ten nagły atak na Doktora. Mam wrażenie, że zwykle daje się wyczuć, kiedy nadchodzi ten moment, a tu trochę mnie zaskoczył, spodziewałabym się go raczej bliżej końca odcinka. Zdecydowanie wypadło to na plus. W tej scenie zmieniłabym jedynie ostatnie słowa Czternastego przed regeneracją na „Good luck”, wydawałoby się to zgrabniejsze. Wyłonienie się Piętnastego było natomiast piękne i bardzo mnie ucieszyło, w ogóle ich duet do końca odcinka sprawił mi dużo radości. Piętnasty od razu dał się poznać jako bardziej czuły Doktor, i mam nadzieję że jego zaopiekowanie się sobą będzie widoczne w tej regeneracji. Czas, by Doktor miał_ szansę odetchnąć, odzyskać trochę lekkości – bardzo adekwatnie zresztą, przy nowej erze serialu. Sam fakt bigeneracji i jej potencjalne konsekwencje na razie mnie raczej martwią, no ale nie mogę nie być zadowolona z tego, że Czternasty tym razem nie musiał odejść, że mógł zostać z Donną i jej rodziną, to piękne zakończenie.
Przemek: Epicki odcinek. To był właśnie odcinek rocznicowy. Pierwszy był typowo doktorowy i wprowadzający do nowej ery RTD, drugi był klasyczną historią ze środka sezonu, a trzeci był wisienką na torcie, zwieńczeniem trylogii. Początek bardzo fajny, creepy, świetne otwarcie odcinka, było wręcz idealne. Super, że UNIT funkcjonuje i prężnie się rozwija, bardzo kocham powroty Kate Stewart. Shirley jest bardzo charyzmatyczną postacią i mam nadzieję, że jeszcze ją zobaczymy w nowej serii. Nie oglądałem klasycznych odcinków z Mel, ale widzę, że ona również błyszczy i przynosi ze sobą dużo uśmiechu i ciepła.
Akcja w Soho w 1925 roku to była perfekcja. Świetne sceny, Donna i Doktor jak zostali rozdzieleni – ekstra! Pokrótce wspomnienie przez Zabawkarza o towarzyszkach Doktora – wzrusz. Zarysowanie problemu, jaki mają ludzie w obecnym świecie – ciekawa motywacja Zabawkarza i jego chęci „rozwiązania” tego, a raczej zabawy z ludzkością… W ogóle postać Zabawkarza i Neil Patrick Harris – on jest urodzony do tej roli. Jestem fanem tego antagonisty i chciałbym, aby cyklicznie powracał do tego świata. Rozpływałem się na każdej scenie, w której był. Zabawkarz w 2023 i jego pokaz umiejętności w UNIT-cie – fantastyczna scena, idealna. Z jednej strony przerażająca, a z drugiej zabawna. To, jak Zabawkarz jest okrutny i bez wzdrygnięcia postrzelił Doktora tylko po to, by dla własnego widzimisię dostać jego kolejną twarz. Bezduszny, okropny, obdarty z moralności potwór.
Zatem przechodzimy do rege… bigeneracji. Niestety, po raz kolejny z plotek dowiedziałem się, że taki zwrot akcji może nastąpić. Tak jak już ktoś o tym tutaj pisał – czytałem o tym bardzo dawno i o tym zapomniałem, ale podczas tego kluczowego momentu wszystko mi się przypomniało, a czar zaskoczenia prysł… Przechodząc jednak do moich wrażeń – póki co nie jestem fanem tego rozwiązania. Nie do końca rozumiem, na czym to ma polegać. Oglądając Piętnastego, będę mieć cały czas z tyłu głowy, że gdzieś po galaktyce albo u Donny w ogródku błąka się Czternasty Doktor. Może było to zrobione, by odświeżyć motyw regeneracji, może było to potrzebne do zostawienia sobie furtki dla spin-offu z Czternasty Doktorem, ale moje zdanie jest takie, że zaakceptuje taki obrót spraw dopiero wtedy, kiedy historia Czternastego zostanie oficjalnie zakończona – czy to przez np. regenerację w Kuratora czy też połączenie się ponowne z Piętnastym. Za to bardzo, ale to BARDZO cieszę się, że mogliśmy poznać już Piętnastego i mieć z nim kilka scen. Bardzo mnie to ucieszyło, że nie będzie trzeba czekać aż do świąt, by bardziej zobaczyć go w akcji.
Mimo wszystko jestem zadowolony ze szczęśliwego zakończenia dla Czternastego Doktora, trochę mu się należało, trochę tego potrzebował. Tak obiektywnie patrząc, to przez wszystkie ostatnie lata tylko tracił (mam na myśli wspólnie to, co przeżył aż do Trzynastej Doktor). Więc teraz należy mu się odpoczynek. Odzyskał tę twarz, by zrozumieć, że już więcej nie może tak pędzić i musi się zatrzymać. Zatrzymać wśród najbliższych, wśród osób, z którymi czuje się bezpiecznie, którym ufa. A Piętnasty ma teraz szansę, by nie przedobrzyć i się nie przeforsować. Jestem nim zachwycony!
Był to mój ulubiony odcinek ze wszystkich odcinków rocznicowych. Był niemal idealny i w 100% doktorowy. Szanuję i akceptuję to, co się w nim wydarzyło. Jestem mega podekscytowany przyszłymi przygodami Piętnastego i już teraz widzę, że nowa TARDIS świetnie do niego pasuje. Coś czuję, że na święta dostaniemy piękny prezent z Piętnastym i Ruby w roli głównej.
Kasia: Dawno nie płakałam na jakimś dziele kultury tak jak wczoraj. Co jest o tyle ironiczne, że odcinek ma tytuł Chichot. Doctor Who to dla mnie wyjątkowy serial, Dziesiąty to mój Doktor, a Czternastego pokochałam jeszcze bardziej. Nie miałam pojęcia, jak zdołam się z nim pożegnać po zaledwie trzech odcinkach, zwłaszcza że Czternasty ze swoimi zmaganiami z traumami jest mi najbliższy. Dziesiąty nigdy nie chciał odchodzić i kiedy oglądałam nie do końca mi się to podobało, ale teraz po tym wszystkim, co przeszedł i co przeszły późniejsze inkarnacje – tak bardzo się cieszę, że nie musi odchodzić, że może zostać, odpocząć, zdrowieć w otoczeniu kochających i wspierających ludzi, bo jeśli po tym, jak odpuścił, przestał biegać, to przeszłość wpłynie na niego jeszcze mocniej, to już nie musi i nie jest z tym wszystkim sam. Przed nim jeszcze długa droga, ale jak sam powiedział do Donny: nigdy nie byłem szczęśliwszy. Pomysł z bigeneracją jest bardzo korzystny dla nowej inkarnacji. Doktor Gatwy (jeszcze nie znamy numeracji – to będzie Pierwszy czy Piętnasty?) został znacznie odciążony. Może przeżywać przygody, ratować wszechświat z radością, świeżością i skupić się na przyszłości. Jestem przekonana, że Doktor Gatwy i tak by taki był, tylko teraz jest to jeszcze bardziej podkreślone.
Neil Patrick Harris był absolutnie fantastyczny, a jego taniec tyleż przerażający, co zachwycający. Aż chce się go więcej! Dawno nie dostaliśmy tak silnego przeciwnika, manipulującego i wprowadzającego zamęt dla okrutnej zabawy. Wspaniała Shirley na dobre zadomawia się wśród ważnych osób bohaterskich w Doctor Who, a TARDIS w końcu ma podjazd dla osób z niepełnosprawnościami. Nie mogłabym chcieć więcej. Wcielenie Tennanta dostało wymarzone zakończenie, Gatwa jest cudowny, Donna ma cudną rodzinę i żyje, a ja dzięki RTD, postaci Shirley i dostępnej TARDIS wreszcie czuję się w pełni reprezentowana w ukochanym serialu. Co za czasy! Nie mogę uwierzyć! Nie wspomniałam jeszcze o paru rzeczach, ale na pewno opowiem w podcaście.
Z Doctor Who nie rozstajemy się na długo. Już 25 grudnia zobaczymy pierwszą przygodę Piętnastego Doktora i nowej towarzyszki Ruby Sunday w odcinku świątecznym The Church on Ruby Road. Odcinek powinien być dostępny na Disney+ z polskimi napisami i dubbingiem o godz. 18:55.
A jakie są wasze wrażenia z The Giggle? Dajcie nam znać na naszym Facebooku, w grupie czy naszym nowym Discordzie.
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.